- Ej, nie odstawaj tak od nas – rzucił z uśmiechem blondyn. Czerwonowłosy również nie wydał mi się groźny zbytnio, ale wolałem mimo wszystko nie spouchwalać się z nim. Małym kroczkami podchodziłem do dwójki, aż w końcu znalazłem się przy ladzie. Patrzyłem na obydwu uważnie... wydali się dziwnie mili. Czułem się z tym wyjątkowo dziwnie.
- My tu tak gadu gadu, a mnie się palić chce – powiedział Luther i spojrzał na chłopaka za ladę w dosyć wesoły sposób.
- Znowu? - wykręcił oczy ciemnowłosy, na co blondyn tylko radośnie pokiwał głową na " tak ". Chłopak obrócił się za siebie,wyciągnął paczkę papierosów i położył je ze zmęczeniem na ladzie. Luther wyszczerzył się w uśmiechu i zgarnął paczkę do kieszeni.
- A dla Ciebie? - spytał chłopak z sympatią w głosie. Pokiwałem przecząco głową. Mężczyzna wydał mi się zasmucony – Może gumy? - zaproponował, a w mojej głowie pojawiła się dziwna wizja prezerwatywy w zębach owego osobnika... tego widoku z pewnością nie chciałbym zobaczyć na żywo, ale... to był tylko wytwór mojej wyobraźni. Nie wiedziałem, o co dokładnie chodziło kasjerowi.
- Em... jakie " gumy "? - dopytałem z uśmiechem, jakby to było niewinne pytanko. Chłopak zdziwił się.
- No bo... mamy nową dostawę i ostały się jeszcze te malinowo-mangowe, a one schodzą zawsze jak świeże bułeczki – schylił się i wyciągnął ostatnie pudełko pełne opakować gum do żucia właśnie o takim smaku o jakim mówił. O takie " gumy " mu chodziło. Chłopak patrzył na mnie z zacieszem na ryju. Ja zaś rzucałem wzrok to na blondyna, to na czerwonowłosego, to na pudełko z gumami. W pewnym momencie znajomy Luther'a zaczął coś podejrzewać.
- Zaraz, zaraz... a jakie ty inne " gumy " miałeś na myśli? - uśmiechnął się ukradkiem. Ja, jak na zawołanie oblałem się rumieńcem, co zauważyłem w lustrzanej ścianie, która była tłem półek z alkoholami. Kolega blondyna wybuchł nagle głośnym rechotem, co z automatu sprawiło, że cały zdrętwiałem, a w kącikach moich oczu pojawiły się małe łezki. Nie lubiłem, jak ktoś się ze mnie nabijał. Luther chyba też załapał, co zaszło, ale wiedział, że jestem osobnikiem, który jest się w stanie obrazić lub rozpłakać o byle gówno. W pewnym momencie przysunął się do mojego współlokatora i szepnął mu coś na ucho, śmiejąc się. Na początku blondyn słuchał z uwagą po czym zamachnął się, by przywalić czerwonowłosemu, ale ten zgrabnie mu się wywinął... i zgrabnie trącił ciałem półki z butelkami, które stały za nim. Naczynia zatrzęsły się lekko i chyba żadne nie chciało spaść oprócz tego jednego, które było na samym krańcu. Patrzyłem na tą butelkę, jak zahipnotyzowany. Kiedy zaczęła spadać skoczyłem ku niej niczym zwinny kot, ale miałem zamiar przemienić się w o wiele zwinniejsze od kota zwierzę. W locie stałem się wężem i udało mi się zgrabnie owinąć wokół butelki tak, że spadła, ale była amortyzowana przez moje wężowe ciałko. W sumie... nie miałem pomysłu, na jakiego węże chcę się zmienić, więc popularnie stałem się boa... białym boa.
Butelka była cała, ale ja już niekoniecznie. Na pewno będę miał kilka siniaków. Czerwonowłosy wraz z Luther'em patrzyli na mnie w wielkim szoku.
- O ssssso wam chodzi? - wysyczałem.
- On gada! WOW! - zafascynował się czerwonowłosy – Serio, rzuciłeś się do ratunku... - kucnął i wziął butelkę do rąk – no, butelce Pana Tadeusza – powiedział z uznaniem – Nie myślałem, że to ona właśnie zechce się zmarnować.
- Polska klasyka zawsze w modzie – zaśmiał się blondyn. Oparł się o blat i spojrzał na mnie kiwając głową – Nigdy bym nie pomyślał, że przyjdzie mi mieszkać ze zmiennokształtnym.
- To coś sssssłego? - spytałem wciąż w postaci węża.
- No coś ty?! - zaprzeczył czerwonowłosy – Lutherek bardzo lubi zmiennokształtnych... – i właśnie w tym momencie oberwał w tył głowy, ale zaśmiał się tylko i poprawiły - ... znaczy się... zmiennokształtność... chciał zawsze być zmiennokształtnym. O to dokładnie mi chodziło! - mężczyzna przez chwilę wydał mi się zakłopotany, ale spod maski uśmiechu trudno było cokolwiek dostrzec – Ej, ej! Mam świetny plan. Wleziesz mi na szyję? - zwrócił się do mnie – Zawsze chciałem poczuć, jak to jest mieć boę na szyi – uśmiechnął się rozmarzony – No nie daj się prosić – powiedział błagalnym głosem. Nic mi zbytnio nie szkodziło, żeby ziścić ciche marzenie kolegi Luther'a, ale w duchu miałem szatański plan. Grzecznie piąłem się pod nodze chłopaka, potem po jego talii, aż w końcu znalazłem się przy szyi.
- Od rana chyba miał ochotę, żeby się zmienić w węża. Jak się tu do Ciebie wybieraliśmy to mi wysyczał, żebym go więcej nie straszył i teraz wszystko jasne, dlaczego przez chwilę myślałem, że mówi, jak wąż – zaśmiał się blondyn i patrzył na nasze poczynania.
- Ej, Luther... weź mi zrób fotkę na Insta, co? Ale będzie sensacja – uśmiechnął się złowieszczo – Będę wyrywał pieski i suczki na tekst " A chcesz zobaczyć mojego pytona? " - zaczął się śmiać pod nosem. Luther odszedł kawałek i zrobił nam zdjęcie komórką czerwonowłosego. Poczułem się przez chwilę, jak nowa zabawka, którą dziecko właśnie się cieszy, ale przynajmniej poczułem się przez chwilę potrzebny.
- Ryu... wpełźniesz też na mnie? - spytał mój współlokator. Wtedy właśnie uznałem, że pora przejść do mojego planu. Zacząłem się dużo mocniej owijać wokół szyi i tułowie czerwonowłosego. Chciałem go trochę nastraszyć... tym bardziej, że jak byłem zwierzęciem to zwykle przybywało mi odwagi – Ryu... czy ty przypadkiem za mocno nie owijasz się wokół szyi Josha? - spytał ironicznie – Czuję się zazdrosny – oznajmił.
- Ej... nie, poważnie. Zaciska się coraz mocniej – potwierdził, ale średnio się chyba bał – Nie zapomnij, że masz jeszcze wejść na Lućka.
- Ssssapomniałem wssssspomnieć... częsssto ucielają mi sssssię ssssswierzęce inssssstynkty – powiedziałem po czym zacisnąłem się mocno wokół czerwonowłosego.
- O nie... on chce mnie udusić – przeraził się chłopak. Ja tylko wygiąłem głowę do blondyna i puściłem mu wyraźne oczko, żeby nie myślał, że naprawdę chcę zabić jego kumpla. Ten odpowiedział mi tym samym gestem.
- Ej... Ryu, przestań! Nie zabijaj go! - krzyknął teatralnym głosem.
- A czemusssszto? Jesssstem głodny – powiedziałem hipnotyzującym głosem – Ale nie gussstuje w ludziach ani im podobnych... ssssss... - zwolniłem uścisk, wpełzłem na blat po czym owinąłem się wokół Luther'a. Mina Josh'a... bezcenna.
- Wy... wy to uknuliście – rzucił oskarżeniem chłopak.
- Nie ja. On – blondyn wskazał na mnie palcem, a ja wyszczerzyłem pyszczek w uśmiech.
- Obydwoje jesteście siebie warci – burknął.
- No i o co się złościsz? Z niego się śmiałeś, a on nie mógł sobie z Ciebie pożartować? - spytał udając wyrafinowaną panią z futerkiem. Jeździł dłońmi po moim łuskowym ciele i powiem szczerze, że czułem się z tym faktem nieswojo, ale jakoś nie chciałem się na to skarżyć.
- Już chciałem mówić, że taki niewinny, a tu proszę... taka drapieżna bestyjka Ci się trafiła – powiedział pół żartem, pół serio... albo całkiem serio?
- Psssssybywa mi odwagi, jak ssssssię ssssmieniam – oświadczyłem lekko urażony. Nie uważałem się nigdy za jakiegoś napakowanego kozaka, a drapieżną bestyjką można było nazwać dziwkę lub szympansa w zoo, ale doszedłem do wniosku, że to raczej jedno z ładniejszych wyzwisk jakie słyszałem.
- Dolicz mi jeszcze ten alkohol – powiedział blondyn. Spojrzałem na niego pełnym zdziwienia spojrzeniem... oczywiście wężowym.
- Na sssso Ci? - spytałem.
- Uczcimy nasz sukces – oświadczył z radością.
- Ja nie piję...sssss – oświadczyłem od razu.
- Ale ja piję – rzucił. Wziął po chwili zawiniętą w papier butelkę – Do zobaczenia! - krzyknął dosyć głośno akurat przez ramię, gdzie była moja głowa.
- Cisssssssszej – warknąłem do jego ucha, ale moje słowo było wzmocnione przez krzyk czerwonowłosego. Widocznie nie lubił hałasu... a nie, przecież on był na kacu, jak wspominał Luther. Zpełzłem z jego szyi i kiedy byłem na ziemi odzyskałem swoją początkową formę. Znów byłem człowiekiem.
- To co? Mieszkanko i świętujemy? - pomachał butelką.
- Ja... nie obrazisz się, jak Ci tylko potowarzyszę? - tryb cichego dziecka z problemami włączony.
- Nie będę Cię zmuszał do picia – oburzył się.
- Nie... nie o to mi chodziło... - wtedy przeszedłem zawał – To nie tak miało zabrzmieć...
- Spokojnie. Nie musisz wiecznie tłumaczyć się ze wszystkiego, co mówisz... - przerwał mi i położył mi rękę na głowie – Ja się rzadko obrażam – poczochrał mnie po głowie. Było to bardzo przyjemne uczucie. Rzadko kiedy ktoś czochrał mnie po głowie.
- Tylko pamiętaj, że jutro są zajęcia. Pasuje na nie iść – powiedziałem cicho.
- Spokojnie. Ja tak nie piję, jak tamten osobnik w sklepie – zaśmiał się i w ciszy wróciliśmy do mieszkania. Blondyn po drodze w końcu sobie wypalił upragnionego papierosa.
Kiedy tylko stanęliśmy w progu drzwi, przywitał mnie Tymon. Od razu usadowił się na moim ramieniu. Luther zaś położył alkohol oraz paczkę papierosów na stoliku w salonie, a sam zaś pognał do kuchni.
- Zrobię nam wspaniałe polskie przekąski do iście polskiego trunku – powiedział radośnie – Zrobić Ci coś do picia? - spytał wychylając głowę.
- Nie, nie trzeba. Nie kłopocz się, ale dziękuję – uśmiechnąłem się szczerze.
- Jak chcesz - skrzywił się, jakbym właśnie popełnił jakąś gafę, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, on już siedział w kuchni i nie chciałem mu przeszkadzać. Usadowiłem się na kanapie i przykryłem się kocem, który na niej leżał. Siedziałem tak sobie i myślałem... doszedłem do wniosku, że możliwe, że za jakiś czas dorwie mnie sterta nieszczęść, bo jak do tej pory to za dobrze mi się wiedzie. Zacząłem się też zastanawiać nad tymi, czy to co powiedział czerwonowłosy o blondynie to prawda... czy rzeczywiście tak bardzo lubi osoby, które posiadają moc zmiennokszłatności? Być może zadawał się ze mną w nadziei, że tę moc posiadam i jestem w stanie dać mu jakieś korzyści? Nie wiem... nie wydaje mi się, aby pójście do magicznej akademii zmieniło aż tak drastycznie moje życie i podejście ludzi do mnie. Nieswojo się z tym czułem. Na dodatek ciągle dopatrywałem się w tych sygnałach czegoś złego... jakiegoś podstępu i zacząłem się również obawiać, że właśnie tymi podejrzeniami mogę ściągnąć na siebie kłopoty. Po prostu... jakoś nie wierzyłem w swoje szczęście.
- Ta podłoga naprawdę jest taka ciekawa? - zapytał Luther siadając obok mnie na kanapie.
- Nie. Myślałem nad czymś – odpowiedziałem odrobinę znużony. Zauważyłem, że w czasie, kiedy sobie o tym wszystkim myślałem mój współlokator zapełnił cały stół przekąskami. Ogórki kiszone, słone paluszki, szaszłyczki z wędliną, rybą lub twarogiem i wiele innych, których chyba nigdy w życiu nie widziałem. Zauważyłem też butelkę, paczkę z papierosami, popielniczkę i... dwa kieliszki. Zmierzyłem Luther'a krzywym spojrzeniem.
- To z grzeczności – oznajmił – Nie myśl, że to wszystko po to tylko bym ja sobie pił. Chcę, abyśmy się bliżej poznali.
- Nie jestem ciekawym towarzyszem do rozmów – powiedziałem zakłopotany.
- Mhm... już Ci wierzę – zrobił dziwną minę i otworzył butelkę. Polał tylko sobie i zanim się obejrzałem już wypił pierwszy kieliszek.
- Najlepsza polska wódka – pochwalił i ukradł ze szklanki kilka paluszków oraz nalał sobie do szklanki soku jabłkowego – Co do Twojego picia... ty chyba nie możesz jeszcze pić, więc nie martw się. Ja nieletnich nie namawiam – uspokajał mnie, ale ja nie czułem się spokojny. Sięgnął po szklankę ze sokiem.
- Ja mam 23 lata – oznajmiłem, na co chłopak zakrztusił się sokiem. Kaszlał chwilę co oczywiście wywołało u mnie stan zbliżony do zawału serca, ale kiedy spojrzał na mnie tymi wyłupiastymi, błękitnymi oczami.
- Ja mam 21 – powiedział ochrypłym głosem. Moje zdziwienie wtedy było nie mniejsze niż jego. Mógłbym przysiąc, że jest w moim wieku.
- Naprawdę... przepraszam, że tak się zdziwiłem, ale... wyglądasz, jak licealista.
- Nic nie szkodzi. Wiele osób się myli – uśmiechnąłem się delikatnie.
- Może jednak zrobić Ci chociaż drinka? Kurde... jednak dziwnie się pije samemu – westchnął ciężko. Nie wiem czemu, ale czułem się winny, a nie powinienem. Przecież mówiłem, że nie będę pił, ale... kurwa mać!
- Możesz mi zrobić – mruknąłem, na co mężczyzna ożywił się i z radością wykonał dla mnie trunek. Nawet nie wlał tak dużo wódki. Również sobie nalał do kieliszka.
- Twoje zdrowie, Ryu – i już drugiego miał za sobą.
- Taaa... Twoje też – odpowiedziałem nieśmiało i upiłem maleńki łyk. Nie było nawet takie złe. Blondyn poruszał lekkie tematy. Głównie opowiadał o różnych śmiesznych sytuacjach, jakie spotykały go w życiu. Ja też miałem kilka podobnych, ale wszystkie kończyły się źle, więc musiałem wymyślić im lekkie zakończenie. Nim się obejrzałem, słońce już zachodziło, a ja skończyłem swojego drinka i poprosiłem o drugiego. Luther był zdziwiony, ale nie protestował. W końcu poczucie czasu, miejsca i osoby, z którą jestem w towarzystwie przestały być dla mnie istotne i zacząłem nawijać, jak leci. Wiem tyle... spryciarz z tego Luther'a. Spoił mnie alkoholem bym się bardziej otworzył i więcej o sobie powiedział... wiedziałem, że rano będzie na mnie czekać " wspaniałe " poczucie kaca, samotności i cholernej beznadziejności. Nic nie może przecież wiecznie trwać... szczęście szczególnie.
~*~
Alkohol skutecznie rozbudził Azjatę, który raczej przestał być w pełni świadomy w przeciwieństwie do swojego towarzysza, który raczej miał twardą głowę. Twarz chłopaka pokryła się wręcz pomidorowym rumieńcem i dziwnie się szczerzył.
- Może... już się pójdziesz położyć... - zaproponował zakłopotany blondyn, który wydawał się mieć wyrzuty sumienie, że namówił chłopaka do picia, bo jak się okazało... ten się kompletnie do tego nie nadaje i już po pierwszym drinku był nieźle wstawiony.
- Nie... - czknął – Oj... gomene – pisnął, na co mężczyzna tylko się skrzywił, bo zapewne nie znał znaczenia dziwnego słowa, ale zignorował to.
- A... co z Twoją rodziną? Przyjaciółmi? Nie szkoda Ci było tak ich zostawić? - spytał usadawiając się wygodnie na kanapie.
- Rodzina? - dopytał jasnowłosy – Mama i tata nie żyją – powiedział ze smutkiem – Wyjechali jak miałem 15 lat i już nigdy nie wrócili. Ich ciał nie znaleziono, więc pewnie bawią się gdzieś w Rio za moje pieniądze, które dostałem w spadku po dziadziu... albo nie żyją i to mój pieprzony wuj zabrał mi wszystkie pieniądze i wpieprzył je do tej swojej firmy maklerskiej. Materialista cholerny! Dziadziu chciał, żebym studiował plastykę, żebym miał własną pracownię i mógł się ustawić do końca swojego przeklętego życia. Aż do teraz musiałem siedzieć z tym przeklętym wujem. Jedynie ciocia była wobec mnie okey. Biedna kobieta... musi znosić tego palanta – burknął i upił kolejny łyk swojego trunku – A przyjaciele? - prychnął – Nie mam żadnych. Od kiedy tylko przyszedłem na świat, byłem prześladowany. Za wszystko. Wyszedłem tylko do sklepu, wieczorem pół osiedla wiedziało, że byłem w galerii handlowej z jakimś chłopcem, szedłem z nim za rękę i jedliśmy razem lody w kawiarni, która nawet nie istnieje – wyrzucił z siebie ze złością – Zawsze mi dokuczali i zawsze był jakiś błahy powodów, żeby mi ubliżać – w oczach chłopca wezbrały łzy – Zawsze mam takiego pecha w życiu... trafiam na ludzi, którzy mnie prześladują, wszystko co robię kończy się źle... być może to ja tak dramatyzuję – złapał się za głowę, która zaczęła go lekko boleć – Zawsze mówili, że wyglądam jak dziewczyna, zachowuję się jak dziewczyna, mam zainteresowania typowo dziewczęce... - dopił swoje drinka, odłożył szklankę na stolik i zawinął się szczelniej w kocyk, by ukryć to, jak bardzo mu smutno, kiedy to wszystko teraz powiedział na głos. Zaczął po cichu płakać, na co blondyn zareagował wręcz błyskawicznie.
- Ej, ej... maleńki... nie płacz – przysunął się do chłopaka. Ten tylko lekko uniósł głowę. Oczom chłopaka ukazała się zapłakana twarz Ryu, który po pijaku za nic nie umiał powstrzymać płaczu – Choć tu do mnie. Przytul się – przyciągnął jasnowłosego do siebie na co ten nie stawiał żadnych oporów. Wręcz usadowił się wygodnie i użyczył koca również swojemu współlokatorowi – Posłuchaj... to, że ktoś wmawia Ci coś, nie oznacza, że jest to prawda. Nawet jeśli mówi tak wiele osób. Ludzie są zazdrośni. Żyją nienawiścią, zazdrością i żądzą. Wiem coś o tym. Nie potrafią się cieszyć ze szczęścia swoich bliźnich, nie umieją oddać im się wtedy, kiedy Ci najbardziej tego potrzebują tylko wiecznie patrzą tylko na siebie. Ty nie jesteś zwykłym człowiekiem, dlatego też odczułeś tą ludzką naturę bardzo mocno. Teraz już jesteś bezpieczny – zapewnił go blondyn tuląc go mocniej do siebie. Na ten gest chłopak zaczął szlochać... jeszcze chyba nigdy nikomu tak nie beczał w ramiona jak właśnie Luther'owi.
- S-skąd wiesz? - dopytał.
- Bo masz mnie, a ja nie pozwolę zrobić Ci krzywdy – powiedział pewnym i dumnym głosem. Ryu bardzo długo analizował w głowie jego słowa i w końcu jeszcze bardziej przylgnął do mężczyzny i wyczerpany płaczem zasnął w jego czułych objęciach.
( Luther? Kocham Cię, ale no ;-; Z ubraniem czegoś w słowa trudno )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz