Ja zresztą ja też nie zamierzałem iść na lekcję. Obiecałem mu, że odnajdę jego leki, więc każdą chwilę wolałem poświęcać na to niż na bezsensowne siedzenie w ławce. Raczej nie zrobi to większego wrażenia na dyrektorze czy nauczycielach, bo przynajmniej raz w tygodniu musiałem sobie robić wagary. Łapiąc więc w locie tosta, który pozostał jeszcze po wczorajszej kolacji wyszedłem z mieszkania.
Skoro wiedziałem już jak ci złodzieje wyglądają mogłem bez problemu ich rozpoznać. Gorzej z tym, że nie wiedziałem gdzie ich szukać. Postanowiłem zacząć od okolic szkoły. Po drodze jednak skoczyłem do łazienki chcąc ułożyć włosy, których zapomniałem ustawić rano. Wszedłem do toalety i stanąłem przed lustrem. Zacząłem dłonią przeczesywać sobie włosy gdy dobiegł mnie cichy chichot z kabiny.
- Z czego tak rżysz? -spytałem
Śmiech stał się głośniejszy i po chwili zza drzwi wyszli dwaj faceci. Tak. Obaj siedzieli w jednym kiblu....Wolałem udawać, że tego nie zauważyłem. W odbiciu lustrzanym zauważyłem wysokich mężczyzn. Jeden z nich był rudzielcem, drugi natomiast szatynem.
- No, no Ashton...Dla kogo się tak stroisz? -spytał rudy uśmiechając się złośliwie.
Odsunąłem się od lustra i oparłszy o zlew zmierzyłem ich wzrokiem.
- Z całą pewnością nie dla was.
Jakby słysząc w mojej wypowiedzi coś śmiesznego dostali głupawki. Dopiero gdy już zmierzałem ku wyjściu jeden z nich złapał mnie kaptur i przytrzymał. Nim jednak cokolwiek zdążył powiedzieć odwróciłem się wymierzając mu cios prosto w nos. Skulił się klnąc cicho podczas gdy szatyn już zbliżał się do mnie z zamiarem odwetu. Zamachnąłem się na niego jednak on złapał mnie za nadgarstek i wykręcił rękę. Kopnąłem go w brzuch wymijając przy tym nadal jęczącego na ziemi rudzielca. Szarpałem się z nimi aż w pewnym momencie do toalety wszedł....Aaron.
- Wyjdź stąd Aaron -powiedziałem odruchowo
Chłopak stał jak wryty więc podszedłem do niego i wypchnąłem siłą na korytarz.
- Masz rację pilnuj lepiej swojego chłopaka -usłyszałem cichy śmiech za plecami
Odwróciłem się i tak odepchnąłem jednego, że wpadł do jednej z kabin i uderzając głową o ścianę stracił przytomność.
Patrzyłem jak osuwa się na ziemię a tymczasem drugi z zaskoczenia uderzył mnie w twarz. Czułem jak po twarzy spływa mi ciepła krew. Otwarłem ją dłonią i rozejrzałem po pomieszczeniu. Szatyn właśnie wyskakiwał przez okno.
Ciężko dysząc odwróciłem się w stronę lustra. Na skroni miałem dość spore rozcięcie. Do tego parę siniaków na ramionach. Nie było jednak tragicznie. Usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi i znów ujrzałem twarz Aaron'a.
- Wyjdź stąd -powiedziałem
Nic mu już raczej nie groziło ale mimo to wolałem by nie oglądał mnie w takim stanie. Chłopak nie posłuchał i rozglądając się po łazience podszedł bliżej. Nie miałem już siły wywalać go stąd siłą więc odkręciłem tylko kran i zacząłem obmywać sobie twarz.
- Nic ci się nie stało? -spytał przyglądając mi się.
Pokręciłem głową nie odrywając wzroku od swojego odbicia.
- O co wam poszło?
Spojrzałem na niego kątem oka. Właściwie...To co mu miałem powiedzieć? Sam nie wiedziałem dlaczego zaczęliśmy się tłuc.
- Głupia sprzeczka i tyle -burknąłem zakręcając kran.
W tym momencie z kabiny dobiegł cichy jęk. Odchyliłem drzwi spoglądając na rudzielca, który z wyraźną trudnością próbował się podnieść na nogi. Złapałem go za koszulkę i przycisnąłem do ściany.
- Powiedz koledze, ze się jeszcze policzymy,
Puściłem go pozwalając mu bezwładnie opaść na ziemię i wyszedłem na korytarz.
- Co ty tu właściwie robiłeś? -spytałem gdy Aaron już mnie dogonił.
- O to samo mógłbym spytać ciebie -odparł
- Szukam leków. Tak jak obiecałem -mruknąłem wzruszając ramionami.
Brunet przystanął i spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
- Nie mieli ich -westchnąłem, a widząc nieco zawiedzioną minę chłopaka dodałem- To znaczy chyba...Nie wiem.
Właściwie to mogli mieć z tym coś wspólnego. Spojrzałem za siebie w stronę łazienki. Pewnie już stamtąd uciekł....Później się zajmę dalszymi poszukiwaniami, bo dopiero zdałem sobie sprawę jak bardzo jestem głodny.
- Aaron, pamiętasz jak mówiłeś, ze wisisz mi dobry obiad? -spytałem
- No tak -pokiwał głową.
- Chyba właśnie przyszła na to pora -zaśmiałem się łapiąc za brzuch, który wbrew mojej woli zaczął burczeć na cały głos.
Aaron?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz