wtorek, 9 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Mijały dni, a leków nie było.
Zresztą, mało obchodziły mnie leki kiedy nie było koło mnie też Ashton'a. Nie dał znaku życia, od dwóch miesięcy.
Zostawił mnie.
Po prostu zrobił w chuja.
Co do Nathaniel'a to jego pogrzeb był kilka dni po jego śmierci. Nie posądzili mnie o nią, choć byłem głównym podejrzanym, do Akademii nie chodziłem od kilku tygodni, je wszystkie spędzając w szpitalu pod nadzorem lekarzy.
Ostatni jednak tydzień przeleżałem na intensywnej terapii sam, z profesorem Adamsem, który kilka razy dziennie przychodził sprawdzać mój stan. Wiedziałem, że nie było w tym za grosz empatii. Robił to za co mu płacili.
Właściwie pogodziłem się ze śmiercią, do dnia, gdy w szpitalnych drzwiach nie stanął wysoki, niebieskooki blondyn. Wyglądał okropnie, schudł a pod jego oczami widziałem szare cienie i wyraźne zarysy zmęczenia. Mimo to słowami nie dało się opisać szczęścia jakie odczuwałem.
- Ashton... - wyjąłem igłę z kroplówką, ignorując spływając po niej krew i zbliżyłem się do chłopaka. Jego oczy wyprane były z emocji, spoglądał na mnie niemal pusto, gdyby nie złość. Zerknąłem na jego dłonie, rezygnując z dalszego przywitania. W zaciśniętej dłoni zalśniło ostrze.
- Gdzie Twój chłopak? - wysyczał i zbliżając się do mnie pchnął na ścianę.
Co oni mu tam powiedzieli...
- O kim Ty mówisz? - zerknąłem na niego, kompletnie zdezorientowany.
- Domyśl się kurwa! Gdzie Twoja miłość kochany Nathaniel! - chłopak podszedł do mnie zaciskając dłoń na mojej szyi. Skrzywiłem się na wspomnienie o chłopaku, przypominając sobie dzień jego śmierci.
Krew na moich dłoniach...
Jego ostatni uśmiech...
Szybko jednak powróciłem na ziemię gdy chłopak kopnął mnie w brzuch. Zakasłałem przez nagły atak duszności, próbując się wyrwać.
Nie wiedziałem co się dzieje... Kto i jakim prawem tak bardzo skrzywdził Ashtona.
Mojego Ashton'a...
- Nathaniel nie żyje! Zabili go dwa miesiące temu! - wydarłem się żałując, że nagle szpital zebrał pieniądze na dźwiękoszczelne ściany. - Zmarł kilka tygodni po tym, kiedy postanowiłeś sprzedać mnie mojemu ojcu, który chciał mnie zgwałcić! - darłem się jak głupi, kopiąc i miotając się na wszystkie strony, ogarnął mną szał, a moim towarzyszem dezorientacja.
- Nathaniela zabili kiedy Ciebie szukali! Zastrzelili go! - wrzeszczałem jak głupi, w końcu udało mi się wyrwać, chwyciłem pierwszą rzecz, jaką była poduszka i rzuciłem w chłopaka. - Zastrzelili go bo przyjąłeś pieniądze od mojego ojca w zamian za mnie! - w szale kopnąłem szafkę, z siłą na tyle mocną, że ta odjechała kawałek do tyłu i z głuchym łoskotem upadła na podłogę  metalowe drzwiczki otworzyły się, wysypując całą swoją zawartość jaką były tylko leki.
- O czym Ty mówisz? - chłopak nie zbliżył się do mnie, wręcz przeciwnie, cofnął i wlepił spojrzenie. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała mocno, przez co wyglądałem jak psychopata, który właśnie dokonał jakiegoś ataku.
- O tym, że Carter mi wszystko powiedział! Że Ty powiedziałeś mu, że może mnie sobie wziąć i bez leków, że Ci wszystko jedno bo dostałeś wystarczającą ilość pieniędzy żebyś wyjechał, i że żadnych leków nie dostanę! Ja mu nie wierzyłem i nie chciałem, dopóki nie wsiadłeś do tego pierdolonego autobusu i nie odjechałeś! Szukałem Cię, tyle dni! Potem Carter nachodził mnie w Akademii, więc zatrzymałem się u Nathaniela, którego zabili ludzie, którzy Cię szukali! Zastrzelili go bo nie mogłem im powiedzieć gdzie jesteś bo mnie zostawiłeś! Wiem! To wszystko moja wina, jestem beznadziejny i najgorszy i dawno powinieneś zajebać mi tym sztyletem bo zasłużyłem na tę zasraną śmierć jak nikt inny, ale nie masz prawa zachowywać się tak, jakbym Cię zdradził bo nigdy, do chuja nigdy nie byłbym w stanie Ci tego zrobić! Kocham Cię, a Ty znowu pomyślałeś, że Cię oszukałem, po raz kolejny we mnie zwątpiłeś - na zmianę darłem się, szlochałem, trzęsłem i biłem chłopaka po klatce piersiowej pięściami, co chyba nie robiło na nim większego wrażenia - Więc albo oszczędź mi kolejnych pierdolonych dni tego rozkurwionego życia i zrób z tym nożem co miałeś zrobić na początku albo wynoś się z tego szpitala i zostaw mnie w spokoju! Dzwoniłem do Ciebie tyle razy, nigdy nie odebrałeś, potem zabrali mi komórkę, a Ty i tak nie wróciłeś! - padłem na kolana spuszczając głowę w dół. Łzy zaczęły spływać mi po nosie i skapywać na podłogę, ignorowałem to co robił chłopak, chcąc by wszyscy dali mi święty spokój, słysząc jednak, że nadal stoi w tym samym miejscu podniosłem się i chwyciłem dłoń, w której trzymał nóż.
Czubek ostrza przyłożyłem sobie do piersi.
- Chcesz tego prawda? - przysunąłem się do niego na tyle mocno, że ostrze drasnęło mi skórę,białą koszulkę splamiła cienka stróżka krwi - No co? Chcesz żebym skończył jak ten Leo. Powiedz to! Nienawidzisz mnie za coś, czego nie zrobiłem! - zadając sobie ból wbijałem ostrze w swoją skórę, trzymając dłoń chłopaka na tyle mocno, że nie dał rady się wyrwać - No na co czekasz? Carter pewnie nie żyje, Nathaniel też, zostałem Ci ja. - wysyczałem patrząc w jego oczy - Nigdy, nie zrobiłem niczego co mogłoby Cię zranić - syknąłem z bólu - Zrezygnowałem z leków, żeby nie zrobić niczego czego byś mi nie wybaczył. A Ty? Zobaczyłeś, usłyszałeś jedno marne gówno i nawet nie spytałeś. Przyszedłeś tu gotów mnie zabić - podniosłem głos - To kurwa na co czekasz?!

Ashton?
Wena mi uciekła, postaram się szybko złapać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz