piątek, 19 sierpnia 2016

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Spojrzałem na Aaron'a. Jego pełne żalu oczy wpatrywały się we mnie pragnąc mnie tu zatrzymać. Widziałem jak ledwo powstrzymuje łzy. Kąciki ust drgały mu niespokojnie a ja jak kompletny debil siedziałem nie wiedząc co ze sobą począć. Przymknąłem powieki. Jeśli chciałem podjąć dobrą decyzję nie mogłem teraz patrzeć na jego twarz, która była wręcz uosobieniem smutku i przygnębienia. Wziąłem wdech i ścisnąłem usta w wąską kreskę. Czułem jak moje brwi stykają się ze sobą gdy ja starałem się spokojnie pomyśleć.
Jeśli teraz stąd wyjdę Aaron nigdy już nie będzie narażony na niebezpieczeństwo. Żadne wydarzenie z mojej przeszłości nie zmieni jego życia w koszmar, nie przysporzy mu cierpienia. Już nigdy nie musiałby stawać twarzą w twarz z nadchodzącą śmiercią. O ile nie liczyć choroby, która kiedyś zabierze go do tego lepszego świata. Porzucając go jednak wyrządziłbym nam obu ogromną krzywdę. Nie chciałem sobie nawet wyobrażać jak wyglądało by moje życie bez niego. Już nigdy nie miałbym poczuć jego słodkich, miękkich warg na swoich ustach. Nigdy nie spojrzałbym w jego ciemne oczy, które nieraz wyrażały za niego więcej emocji niż słowa. Nie poczułbym dotyku jego rąk na swoim ciele. Nie mógłbym go przytulić, powiedzieć mu, że go kocham....Nie byłem na coś takiego gotowy. Ale czy naprawdę chłopak był gotów pogodzić się z tym, że jeszcze nie raz spotka go ból, niepohamowana rozpacz czy nawet bliski kontakt ze śmiercią? W końcu jak każdy prędzej czy później musiałby umrzeć. Albo zgiąłby za kilka, może nawet kilkanaście pięknych i długich lat przez chorobę albo mógł wyzionąć ducha nawet dziś, jutro czy w każdym innym momencie będąc z kimś takim jak ja. Nie mogłem się bowiem oszukiwać. Ze mną nigdy nie będzie bezpieczny. 
Ale nie mogłem teraz brać pod uwagę tego co ja czuję. To czy będę tęsknić, czy nawet zwijać się tęsknoty za nim nie miało najmniejszego znaczenia. Chciałem tylko jego dobra. Żeby nie tylko był szczęśliwy ale i bezpieczny. Moje uczucia nie były ważne ale choć nie wiem jak bardzo się starałem nie mogłem ich w sobie zdusić. Aaron chyba jako jedyny szczerze mnie pokochał. Za każdym razem wybaczał mi to, że go krzywdziłem, sprawiałem mu zawód. Tyle razy ponosiły mnie emocje, wierzyłem w niesłuszne oskarżenia na jego temat, działałem pochopnie. Najgorsze jednak było to wspomnienie gdy chciałem go zabić. Jego ciepła krew na moich rękach, nóż zagłębiający się w klatce piersiowej....A on i tak mi to wybaczył. Z resztą jak wszystko inne. Nie ważne co bym zrobił potrafił wyrzucić to z pamięci i dalej żyć obok mnie. Czy ja potrafiłem to zrobić? Nie. Nigdy nie wybaczyłem sam sobie tego jak go zraniłem. Jak bardzo tyle razy cierpiał tylko z mojego powodu. Zasługiwał na kogoś lepszego...I na pewno kogoś takiego by znalazł. Chłopak był wręcz cudowny i każdy kto by go nie docenił byłby skończonym debilem. No bo jak nie można było się zakochać w tym spokojnym, a zarazem opiekuńczym i zabawnym brunecie. Jak można było przejść obojętnie obok słodkiego anioła, niemal zawsze uśmiechniętego pomimo tego co go spotkało? Był silny...Nie koniecznie fizycznie ale z pewnością psychicznie. Porzucany i traktowany w przeszłości jak zwykła szmata wygrzebał się z tego. Tyle widziałem jak na jego twarzy błąka się uśmieszek. On wierzył, że jego życie nareszcie stało się lepsze. Nie byłem tylko pewien czy dalej takie będzie jeśli ze mną zostanie.
A raczej jeśli ja zostanę z nim. Bo on tego chciał. Pragnął bym został. Przed oczami pojawiły mi się jego usta. Mokre od łez i skrzywione w oznace głębokiego smutku. Chciałem się w nich zatopić, uspokoić go, powiedzieć, ze nigdy w życiu go nie opuszczę...A jednak moje dłonie, w których chowałem teraz twarz nie potrafiły nawet się do  niego zbliżyć. Z moich oczu popłynęła pierwsza łza a ja zupełnie rozbity stałem z krzesła tak chaotycznie, że zakołysało się ono niebezpiecznie upadając z trzaskiem na podłogę. 
Wybiegłem na korytarz.
Uniosłem powieki dopiero gdy znalazłem się a korytarzu. Nie śmiałbym spojrzeć na niego choć bardzo tego pragnąłem. Wiedziałem jednak, że wystarczyło by bym nawet na ułamek sekundy ujrzał jego zaróżowione policzki i spuchnięte, szkliste oczy nigdy bym już stąd nie odszedł. Objąłbym go ramieniem i zabrakło by odwagi by go opuścić. A musiałem to zrobić. Nikt nigdy nie będzie go krzywdził z mojej winy. Nigdy. Od teraz będzie szczęśliwy. Nareszcie wolny, nie bojący się o własne zdrowie i życie....Ocierając twarz dłońmi wybiegłem na zewnątrz. Biegnąc na oślep oddalałem się od szpitala walcząc z ta drugą częścią mnie, która za wszelką cenę chciała wrócić. Wrócić i znów poczuć ciepłe dłonie bruneta. Zaciągnąć się jego zapachem, musnąć choć na chwilę wargi.
Już nigdy nie będę mógł tego zrobić. 
I to nie tylko z Aaronem. 
Wiedziałem, że już nigdy nikogo tak bardzo nie pokocham. Do nikogo już się nie przywiążę. Choćbym nie wiem jak chciał wiedziałem, ze nigdy o nim nie zapomnę. Ale czy w ogóle chciałem? Tyle wspomnień, wspólnie przeżytych chwil....Zostawiłem to wszystko w cholerę. Jak widać ja po prostu muszę być sam. Los wytyczył mi taką ścieżkę. Błotnistą, pełną przeszkód i z ani jednym człowiekiem w zasięgu wzroku. 
Nie zorientowałem się nawet, że przestałem biec. Zabłocone i kompletnie przemoczone buty stąpały po kałużach już spokojniej. Uspokajałem oddech próbując skupić myśli na czymś innym niż lekko opalona skóra Aaron'a. Musiałem ten widok wyrzucić z głowy inaczej wybuchłbym niepohamowanym płaczem. Swoją drogą...To dość zabawne....Nim poznałem bruneta nigdy by mi się coś takiego nie zdarzyło. Nigdy nie płakałem, nie tęskniłem za nikim, nie czułem odpowiedzialności za drugą osobę. Teraz wszystko to weszło w moje życie. On mnie zmienił. Na lepsze. Taki też chciałem pozostać choć nie wiedziałem już dla kogo.
Uderzyłem się w policzek w ramach upomnienia. Miałeś o nim nie myśleć. Potarłem skórę palcami czując lekkie pieczenie. Dość mocno sobie przywaliłem. Ale nie było to nawet w połowie tak silne jak wtedy gdy spotkałem w parku Alis. Kiedy to kłóciliśmy się zawzięcie a obok zupełnie zdezorientowany stał własnie Aaron...
Kolejny cios wymierzony w drugi policzek odegnał to wspomnienie. Chyba nie mogłem myśleć o niczym, bo nieważne co by to było przypominało mi ukochanego nastolatka.
Rozejrzałem się dokoła. Robiło się ciemno. Musiałem się gdzieś przespać. O hotelu nie było nawet mowy. Pomijając fakt, że Aaron mógłby tam zajrzeć niemal każda rzecz w tamtym miejscu mi go przypominała. Wszystko zdążyło przesiąknąć jego zapachem. Jego rzeczy walały się po pomieszczeniu....Tam nie mogę iść. Mój dom? Skrzywiłem się. Nazywanie tego miejsca swoim domem było wręcz okropne. Nie spotkało mnie tam nic miłego. Do tej pory za swój dom uważałem każde miejsce, w którym byliśmy ja i Aaron. Po za tym moja siostra nadal żyje i być może sama się tam ukrywa. 
Nie miałem siły szukać nowego hotelu. Nie miałem właściwie siły na nic. Znajdowałem się z resztą daleko od centrum, nad jakimś jeziorkiem. Ściągnąłem z siebie bluzę i zwinąłem ja w kłębek. Następnie znalazłem jakąś ławkę i wkładając prowizoryczną poduszkę po głowę zamknąłem oczy.

***

Bolesne szturchnięcie w ramię wyrwało mnie ze snu. Od razu poczułem wbijające się w ciało twarde deski. Nie było to miękkie łóżko, które zostawiłem w hotelu. Nie obudził mnie tez ciepły oddech Aaron'a łaskoczący mój kark. Otworzyłem oczy. Dwóch facetów mundurach stało nade mną szturchając mnie w ramię. Gdy zorientowali się, że już  nie śpię pomogli mi usiąść i poprosili o dokumenty. Zacząłem klepać się po kieszeniach poszukując papierów i gdy już je odnalazłem podałem starszemu z nich. Oboje byli ubrani w granatowe spodnie i takie same koszule. Każdy z nich obwiązany był czarnym pasem z przymocowanym do niego pistoletem i innym sprzętem policyjnym. Podczas gdy lekko posiwiały facet oglądał moje dokumenty, drugi, łysy podsunął w moją stronę alkomat. Chciało mi się śmiać. Czy oni naprawdę myśleli, że jestem pijakiem, który uciął sobie drzemkę  parku? Choć nie ma się chyba co dziwić w końcu byłem cały ubłocony, nie miałem przy sobie właściwie niczego po za bluzą i dokumentami i nie pachniało ode mnie najładniej. Marzyłem teraz o chłodnym prysznicu. Zadowoliłaby mnie nawet kąpiel w tym jeziorku i w sumie zrobiłbym to gdyby przyszli tu nieco później. Gdy urządzenie wyraźnie stwierdziło, że nie mam we krwi nawet promila alkoholu wymienili spojrzenia.
- Pójdzie Pan z nami. Niedaleko jest schronisko dla bezdomnych...
- Nie jestem bezdomnym -przerwałem nie kryjąc urazy.
I dopiero po chwili dotarła do mnie smutna prawda. Byłem bezdomnym. Nie miałem domu, nie miałem rodziny, żadnej bliskiej osoby po za brunetem, którego dla jego własnego dobra musiałem zostawić. Nie mogłem nawet wrócić do Akademii. Musiałbym codziennie widywać chłopaka w swoim pokoju, na korytarzu.....Na wspomnienie o Aaronie poczułem napływające łzy. Nie panując już nad tym co robię wybuchnąłem płaczem i objąłem młodszego z policjantów. Schowałem twarz w jego ramieniu tak jak to zawsze robił wobec mnie ciemnooki. 
Mundurowi stali osłupiali zupełnie nie spodziewając się z mojej strony czegoś takiego. W końcu gdy szok minął starszy odsunął mnie od swojego kolegi i złapał za bark. Poprowadzili mnie gdzieś, nie wiedziałem nawet gdzie. Ale czy miało to znaczenie? Choćbyśmy zmierzali nawet na komisariat tak byłoby dobrze. Przynajmniej na chwilę zatrzymałbym się pod dachem mogąc sobie wmawiać, że jestem w swoim mieszkaniu. 
Po kwadransie dotarliśmy do niewielkiego budynku, którego ściany miały brzydki, wyblakło-żółty kolor, od którego chciało mi się rzygać. I wtedy przed oczami stanęła mi scena z hotelu kiedy to kilka dni temu Aaron zwracał tam swój obiad w toalecie. Czy nawet wymiociny przypominają mi chłopaku? To jest takie żałosne....
Zawyłem jeszcze raz czując spływające się po mojej twarzy łzy. Staczały się coraz niżej niżej, spadając na moją koszulkę....Staczały się zupełnie tak jak ja. Bez Aaron'a nie mogłem być sobą. Bądźmy szczerzy, to on sprawiał, ze chciało mi się żyć. Że codziennie rano podnosiłem się z łóżka, jadłem śniadanie, spędzałem na zabawie cały dzień i z powrotem wracałem. Bez niego to już nie miało znaczenia. Nie miałem po co wstawać. Nie miałem po co jeść, pić, myć się czy robić cokolwiek. A najgorsze, że mam to na własne życzenie. Po cholerę jechałem do tej Akademii? Dlaczego musiałem go spotkać? Dlaczego pokochałem go tak bardzo jak jeszcze nikt nigdy nikogo nie kochał? Czy miłość musi być tak popieprzona? 
Pociągnąłem nosem i wszedłem za policjantami do budynku. W środku poczułem niezbyt przyjemny zapach i zapragnąłem poczuć teraz woń bruneta. Zanurzyć twarz w jego włosach....Kolejny ryk wyraźnie poirytował mundurowych, bo rzucili mi groźne spojrzenie.  Zamknąłem się więc co było dla mnie jeszcze gorsze. Nie mogłem wyrzucić z siebie tych emocji nie ważne jak długo bym płakał. Zawsze już będę miał w sobie ten żal. Nigdy się go nie pozbędę. Za co to  jest kara? Za te wszystkie błędy? Za te krzywdy, które wyrządziłem? 
Dziesięć minut później siedziałem już w pomieszczeniu z bandą bezdomnych. Jak widać psy lepiej ode mnie wiedziały czy mam dokąd wracać czy nie. Ukłuła mnie myśl o tym, że mieli rację. Nie miałem... Usiadłem w kącie z dala od pozostałych. Nie chciałem z nimi rozmawiać. Nie chciałem ich słyszeć, widzieć, czuć wydobywającego się z ich brudnych ubrań smrodu. Nie miałem zamiaru z nimi rozmawiać. Nie chciałem popełnić znów tego samego błędu. Zacznie się od wymiany zdań a skończy na tym, że się w kimś zakocham i będę musiał go opuścić przez to jaki byłem i jaki nadal jestem. Podkuliłem nogi do siebie i objąłem rękoma kolana. Moje życie się zawaliło... Wszyscy tu obecni otuleni w grube koce i kurtki jedli skromy posiłek jakby w ogóle mieli po co to robić. Ich życie się nie zmieni. Żaden z nich nie zdobędzie pieniędzy. Żaden nie spotka drugiej połowy. Nikt nie opuści tego miejsca. Wszyscy tu zdechną w głodzie, smrodzie i samotności. Ja także...

***

Noc była okropna. Nie spałem. Cały czas zastanawiałem się nad tym co robi Aaron. Wyobrażałem sobie jego leżącego pod kołdrą w szpitalnym łóżku i od razu ogarnęła mnie fala ciepła. Szybko jednak znikła gdy jakiś zaniedbany staruszek podszedł do mnie i z wyciągniętą w moją stronę kurtką odezwał się
- Weź, robi się zimno...
- Odwal się! -warknąłem 
Powiedziałem to tonem zupełnie do swojego nie podobnym. Przerażony mężczyzna czmychnął na drugi koniec pomieszczenia. Jak śmiał wyrywać mnie z myśli o Aaronie? Nie wiedział co przeżywam? Byłem na niego wściekły, bo wraz z wizją bruneta ulotniło się gdzieś całe to ciepło. Może i potrzebowałem kurtki. Może było mi cholernie zimno na tym twardym betonie. I  ja myślałem, że to ławka nad jeziorem jest niewygodna? Po za chłodem i głębokim smutkiem, który jak na razie stał się moim nieodłącznym przyjacielem czułem tez głód. I pragnienie. Patrzyłem z zawiścią na radosnych pomimo straty bezdomnych, którzy zajadali się jakąś bardzo wodnistą zupą i czerstwym chlebem. Ślina wypełniła mi usta więc przełknąłem ją i odwróciłem wzrok. Miałem wrażenie, że przyprowadzono mnie tu tylko po tym bardziej cierpiał. Miałem patrzeć na to i czuć żal, że sam nie jestem szczęśliwy? W takim razie brawo, udało się. Problem w tym, że jedyna osoba, która mogła dać mi radość nie mogła już ze mną być. Wiec jeśli chcieli bym patrząc na nich po za żalem czuł nadzieję to się grubo pomylili.

***
Dwa dni. Dwa pieprzone, długie dni zajęło mi rozpaczanie po stracie chłopaka. Jeśli ktoś myśli, że dość szybko się pozbierałem to muszę go poprawić. Nie pozbierałem się. Dalej byłem przygnębiony ale odzyskałem chociaż tyle siły woli by jeść, pić i myć się. Co m tak pomogło? Jedynie myśl o tym, że chcę towarzyszyć Aaronowi aż do końca. Nie mogę być przy nim. Mogę jednak towarzyszyć mu duchowo...Będę cierpliwie czekał aż dokończy swoje szczęśliwe życie i wtedy się z nim spotkam. Tam gdzie nikt nie może nas rozdzielić.
Tak więc po tych dwóch dniach gdy to odzyskałem nieco sił podłe dupki prowadzące te schronisko oznajmiły mi, że nie kogę tu siedzieć i nic nie robić. Musiałem zacząć szukać pracy. Żeby on wiedział, że mam w tym mieście mieszkanie w pełni wyposażone choć zaniedbane to wyleciałbym na zbity pysk. Tu każdy musiał zarabiać i dokładać się do wszystkiego. W sumie nie robiło mi różnicy czy tu zostanę czy nie ale musiałem coś zrobić by myśli o Aaronie odeszły w zapomnienie. I wtedy się dowiedziałem, że jeden z tutejszych zarabia grając na gitarze na ulicy. Podchwyciłem ten pomysł czując, że ten sposób jest idealny na zarobek i równocześnie na pozbycie się stłamszonych emocji. Po południu mężczyzna wrócił i jak się umówiliśmy pożyczył mi swoją gitarę. Ruszyłem na miasta wybierając plac w środku miasta. Daleko od hotelu, daleko od szpitala. Czyli zajebiście. Usiadłem na płytkach chodnikowych i oparłem się o drzewo po czym ustawiłem na ziemi plastikowy kubek by ludzie mogli rzucać tam pieniądze. Szczerze? Wątpiłem bym zebrał chociaż dwa grosze. Przeciągnąłem palcami po strunach i zacząłem grać. Nie śpiewałem. Nie miałem do tego siły. Szczególnie, ze jedyną piosenką jaka przyszła mi w tym momencie na myśl była ta napisana przez Aaron'a. Po za tym czułem, ze choćbym nie wiem jak chciał i tak mój śpiew przerodziły się w histeryczny płacz, tak głośny, ze zagłuszyłby melodię. Grałem więc z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami pilnując się z całych sił by ruchy były opanowane, do oczu nie napływały żadne łzy.

Aaron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz