wtorek, 23 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Czułem się najgorszy, nie umiałem nawet dobrze zająć się własnym bratem. Nie był to jednak dobry moment na płacz. Musiałem go znaleźć...
Ashton wyszedł na zewnątrz szukając chłopaka, kiedy ja zostałem w środku rozglądając się za nim. Wbiegłem do naszego pokoju, licząc, że może tam go zobaczę.
Dostałem to czego chciałem. Brunet stał na środku pokoju z wypisaną na twarzy złością.
- Jesteście okropni! - krzyknął wybuchając płaczem.
Właśnie takim czułem się w tym momencie.
Mimo wszystko zbliżyłem się do chłopca, który spróbował mnie odepchnąć, nic z tego nie rozumiałem, przecież chwilę temu było wszystko dobrze... Był szczęśliwy. - Nie chcę z Tobą być chcę do mamy! - dalej krzyczał. Jego cienki głos roznosił się po pokoju, dosłownie mnie raniąc. Klęknąłem przed siedmiolatkiem i przyciągnąłem go do siebie tak by nie miał jak się odsunąć.
- Mały mamy nie ma, ona jest w niebie - mruczałem cicho, nie wiedząc co powiedzieć. Jego prawdziwa matka nigdy nie wróci. Nigdy się nim nie zainteresuje, pewnie zdążyła się naćpać tak mocno, że nie pamięta o jego istnieniu.
- Mama jest! Widziałem ją! - spojrzałem na niego kompletnie zdezorientowany. Udało mu się zniszczyć to w co do tej pory wierzyłem, pozostawiając tylko pustkę wielkiej niewiadomej. W tym momencie do pokoju wszedł Ash. Wyglądał na złego i jakby... Wystraszonego? Chwilę zajęło mi złączenie wszystkich faktów, gdy coś do mnie dotarło.
Przecież Salvatore mógł mówić tylko i wyłącznie o jednej osobie. Toto obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem, a ja przytuliłem go mocniej.
- Mały, nie. To nie jest Twoja mama - mówiłem wprost, był na tyle duży by zrozumieć o co mi chodzi - I nie masz prawa zbliżać się do tej kobiety, rozumiesz? Nie możesz. - obserwowałem jak wyraz jego twarzy z zaciętego staje się smutny, bliski płaczu.
- Nie mam mamy? - dopiero teraz dotarło do niego to co mówiłem chwilę temu. Czułem się jak potwór.
- Nie... Ale masz mnie, masz Ashtona, ciocię, która się wszystkim zajmie. - nie wiedziałem co powiedzieć, czułem się cholernie bezradny. Z jednej strony doskonale wiedziałem jak bardzo teraz chłopak potrzebuje pocieszenia, z drugiej dopiero teraz zrozumiałem jak potwornie musieli czuć się Ci wszyscy ludzie, którzy kilka, kilkanaście lat temu wyznawali mi prawdę. Po policzkach chłopca popłynęły łzy, które natychmiast wytarłem. Wziąłem go w ramiona, w tym momencie bałem się, że połamię mu kości kiedy go przytulę. Malec ścisnął moją bluzę, a mnie zachciało się płakać jeszcze mocniej. Chciałem spojrzeć na Ashton'a odwrócony jednak do niego tyłem nie miałem jak tego zrobić, dopóki malec nie wyrwał się mojemu uściskowi i nie poszedł do Ash'a, który wziął go na ręce.
Gorszym starszym bratem chyba być nie mogłem. Nie chciałem by tego wszystkiego dowiedział się w ten sposób, chciałem dać mu czas, pozwolić dorosnąć. Nie wystawiać go na taką próbę w tak młodym wieku. Przetarłem załzawione oczy i podniosłem odwracając do blondyna, trzymającego na rękach mojego brata.
- Obiecasz mi, że nie będziesz rozmawiał z tą panią nigdy, nigdy w życiu? - poczekałem aż kiwnie głową i zwróciłem się do ukochanego.
- A Ty obiecasz, że nie zostawisz mnie jeszcze raz jak wtedy? - wlepiałem spojrzenie w błękit jego tęczówek próbując powstrzymać towarzyszące temu uczucie. Wszystko mogło się stać, ale faktu, że znowu go nie ma nie zniósłbym kolejny raz mogę go stracić, że kolejny raz spróbowałby ode mnie odejść.
Wtedy nawet mój brat nie miałby dla mnie znaczenia.
Niebieskooki puścił chłopca na ziemię i objął mnie mocno mrucząc, że mnie nie opuści. Pociągnąłem nosem po raz kolejny próbując się nie rozbeczeć. Byłem jak dziecko. Naiwne, głupie dziecko.
Błagam, żeby Toto nigdy nie był jak ja. Wziąłem smutnego chłopca w ramiona i posadziłem sobie na kolana.
- Chcesz iść do wesołego miasteczka? - spytałem próbując wywołać na słodkiej buzi chociaż cień uśmiechu. Malec skinął głową z nieco większym entuzjazmem, a ja z zadwoleniem zauważyłem, że chyba lepiej się już czuje. Wymieniłem z Ashton'em nieco zaniepokojone spojrzenie.
Gdzieś tam w środku chciało mi się wyć. Nie mogło być dobrze? Czy naprawdę wszystko zawsze musiało się komplikować? Tydzień spokoju, proszę o tydzień spokoju... Jęknąłem cicho zdenerwowany bardziej niż chwilę temu i podszedłem do Ashton'a, gdy Toto był w łazience. Wpadłem w jego ramiona, czując jak mnie obejmuje.
- To nie skończy się dobrze - szepnąłem, ale doskonale o tym wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego w jak poważne tarapaty wpadliśmy. Zabolał mnie fakt, że znowu coś było źle. Chłopak mocniej mnie przytulił, a ja jak zwykle doszukałem się w jego ramionach miłego uczucia bezpieczeństwa. Czułem się tak dobrze mając go obok... Jednak przeczucie, że znowu to stracę nie opuszczało mnie nawet na chwilę.
Do moich uszu ponownie dobiegł szczęk zamka, który zasugerował, że siedmioletni brunet właśnie wyszedł z łazienki. Pewnym i szybkim krokiem podszedłem do chłopaka i wziąłem na ręce.
- Chcesz ze mną zostać? - spojrzałem na niego. Chciałem być pewien, że i on mnie nie opuści. Mimo, że o jego istnieniu dowiedziałem się zaledwie kilka dni temu stał się drugą najważniejszą dla mnie osobą na świecie i musiałem go chronić za wszelką cenę. Dla tej dwójki byłem w stanie poświęcić życie. Następnym w kolejce pod prysznic był blondyn, ja sam sobie odpuściłem, Nie miałem na nic siły.
Kiedy Toto zajmował się nowymi samochodzikami ja sam podszedłem do łóżka, na którym spał. Upewniając się, że na mnie nie patrzy sięgnąłem pod materac wyjmując z niego broń.  Nikt o niej nie wiedział, nie mógł się dowiedzieć. Ash byłby zły, za to, że ją mam, a inni... No cóż, mogliby różnie zareagować. Wsunąłem ją za spodnie, z tyłu, przykrywając koszulką.
Skąd ją miałem?
Wtedy gdy uciekłem z domu Cartera zauważyłem ją pod jednym ze stolików podczas upadku ze schodów, którego bolesne skutki odczuwałem do tej pory. Przełknąłem ślinę zdenerwowany i usiadłem na łóżku, przygryzając paznokcie, gdy niebieskooki stanął przede mną.
Żadne słowa nie odzwierciedlały tego co czułem patrząc na niego. Chyba naprawdę sam nie zdawał sobie sprawy z tego jak cholernie był przystojny. Westchnąłem cicho siląc się na lekki uśmiech. Brzuch zaczął mnie boleć z nerwów.
W końcu gotowi wyszliśmy z hotelu, by dostać się do wesołego miasteczka musieliśmy przejść spory kawał drogi, więc blondyn zaproponował autobus.
Przystałem na to chcąc spędzić jak najmniej czasu wśród tłumu ludzi, chociaż ni jak było to niemożliwe.
Nawet autobus był przepełniony.
Znajdując miejsce siedzące, kazałem na nie pójść Salvatore, cały czas mając go na oku. Toto był delikatny, niemal kruchy.
Nic nie mogło mu się stać. Przełknąłem ślinę czując jak chłodna dłoń obejmuje moją splatając nasze palce. Widziałem jak bardzo się stara, nic jednak nie mogło mnie w tym momencie uspokoić. Dojechaliśmy na miejsce w jakieś dwadzieścia minut podczas, których starałem nie się nie spuszczać wzroku z bruneta i blondyna.
Stres i złe przeczucia zżerały mnie od środka. Wychodząc trzymałem Toto na rękach, najchętniej robiłbym to przez cały czas, ten jednak był pełen energii i ekscytacji, więc w moich ramionach nie wytrzymał nawet dziesięciu minut.
Natychmiast zaczął mnie błagać żebyśmy poszli na karuzelę, niestety Ashton i ja byliśmy na nią zwyczajnie zbyt starzy, więc kupiłem jeden bilet i oddałem chłopakowi patrząc jak znika w wielkiej maszynie.
To był błąd, najgorszy jaki mogłem popełnić.
Gdy maszyna ustała, a wszystkie dzieci zaczęły wracać do swoich rodzin spostrzegłem, że Salvatore nie wyszedł. Zagryzłem wargi, cała radość z jego zabawy zniknęła ustępując miejsce panicznemu strachowi. Na wszelki wypadek spytałem kasjera czy nie widział tutaj nikogo, kto szedłby z moim bratem.
- Od drugiej strony kolejki - wskazał ręką na wąskie przejście naprzeciwko nas, otoczone kolorowymi światłami - Wzięła go jakaś blondynka. Wysoka, długie nogi, długie włosy - zaczął tłumaczyć, ale to już mnie nie obchodziło. Nawet mu nie dziękując, zacząłem w biegu przemierzać zaludniony teren, zapominając o Ashton'ie, który mimo wszystko szybko mnie dogonił.
- Aaron co się dzieje?! - krzyknął chwytając mnie za ramiona, stanął przede mną z zaciętym i srogim zarazem wyrazem twarzy.
- Zabrała go, z karuzeli. Pośpieszyła się - moje serce waliło jak oszalałe, co prawda nie wiedziałem dokąd mam iść ale gotów byłem przeszukać całe Sydney i przepytać każdego stojącego mi na drodze człowieka, by tylko odzyskać brata. - Gdzie mogła iść? Na pewno nie poszła do waszego starego domu, wie, że tam zaczniemy go szukać. - szepnąłem czując jak łzy ściekają mi po policzkach. Zbliżyłem się do Ashton'a. Poczucie winy wzięło nade mną górę.
- Jestem  okropny, dla Ciebie i dla niego, przepraszam - szepnąłem cicho w jego ramię, pewien jednak, że mnie usłyszał.
- Aaron, nie teraz. Mogła iść do domu, w którym się wychowywała, albo do jej aktualnego. Jestem niemal pewien, że jest, w którymś z tych - mruczał.
- Musimy sprawdzić oba. Może najpierw jej aktualny, wiesz gdzie to? - spytałem, chłopak skinął głową mówiąc, że niedokładnie. Tym razem odpuściliśmy sobie środki komunikacji miejskiej i zwyczajnie rozwinęliśmy skrzydła wzbijając się w górę.
W tym momencie nienawidziłem siebie, nie umiałem ich ochronić, żadnemu z nich nie dawałem szczęścia ani bezpieczeństwa.
Nie zasłużyłem na to wszystko... Dostałem tyle od losu, to była moja szansa, którą tak łatwo zmarnowałem.
- Nie obwiniaj się - usłyszałem głos Ashton'a, przekrzykującego podmuchy wiatru. Miałem wrażenie, że znowu czyta w moich myślach. Albo po prostu moja mina mówiła sama za siebie.
Spróbowałem uśmiechnąć się na znak, że wszystko jest dobrze, jednak odpuściłem zdając sobie sprawę, że wyszedł z tego krzywy i brzydki grymas. W pewnym momencie Ash zaczął stopniowo obniżać lot, nieco zdezorientowany szybko zrobiłem to samo. Byliśmy (jak się domyślałem) w jednej z bogatszych dzielnic miasta. Budynki tutaj były nowoczesne, ładnie oszklone z dużymi balkonami, jedne z tych, o które ostatnio wszyscy się zabijali. Sam chciałem w takim mieszkać, kiedyś w przyszłości. Razem z moim ukochanym...
Którego niedługo znowu mogłem stracić. Stanąłem na ziemi, dosłownie czując jej chłód. Chłopak razem ze mną przeszedł przez ulicę, znajdując się między blokami.
- Wiesz, który to? - spytałem. Wszystkie były takie same, nie różniły się niczym poza przypisanym im numerem. Obserwowałem jak włosy blondyna poruszają się gdy skinął twierdząco głową. Wszedł do jednego z ogromnych budynków po schodach puszczając się biegiem.Popędziłem za nim. Chciało mi się wymiotować, albo mdleć. Ewentualnie oba na raz, ale nie mogłem pozwolić sobie nawet na chwilę słabości. Chłopak wpadł do jednego z mieszkań tak gwałtownie, że nie wiedziałem czy drzwi były otwarte czy po prostu je wywalił. Wbiegłem do mieszkania za nim, rozglądając się po każdym pomieszczeniu. Widziałem puste szafki, z łazienki ktoś zabrał wszystkie kosmetyki, ubrania, wszystko.
Wszystko zniknęło.
Zostawiając przytłaczające uczucie bezradności.
- Aaron... Jeszcze drugie miejsce... - jęknął Ashton. Zbliżył się do mnie i objął, widząc jak dosłownie się rozpadam. Sam czułem, że zasłużyłem na najgorszą karę z możliwych, taką, która pozwoliłaby mi nauczyć się myśleć. Nauczyć nie być cholernym nieudacznikiem.
- Jestem beznadziejny... - szepnąłem ponownie, na nic innego nie było mnie stać. Głupie użalanie się nad sobą, robienie z siebie ofiary. Miałem ochotę wziąć ten pistolet i strzelić sobie w głowę. - C-chodźmy lepiej do jej dawnego domu, każda sekunda się liczy. - odsunąłem się od blondyna coraz bardziej wszystkim przybity. Chciałem skulić się w kącie i wypłakać wszystkie łzy, bym nie musiał już tego robić. Chciałem dosłownie wyrzygać wszystkie nerwy, od których tak mocno wszystko mnie bolało. Mój żołądek skręcał się w supeł i rozplątywał na zmianę, za każdym razem kiedy czułem jak mocniej się zaciska, zbierało mi się na odruch wymiotny. Otworzyłem jedno z ogromnych okien rzucając się w dół. Niechętnie rozwinąłem skrzydła, dopiero gdy byłem bliski upadku i wzbiłem się w powietrze słysząc trzepot skrzydeł ukochanego...
Zamknąłem oczy trzymając się z tyłu, musieliśmy go znaleźć, po prostu nie było innej opcji, co więcej musiałem zabrać go z Australii do siebie, do Alex. Ona się nim zajmie na pewno... Ona się nim zaopiekuje.
O ile w ogóle mi wybaczy.
Dom, przed którym zatrzymał się nastolatek nie był już tak cudowny jak poprzednie mieszkanie. Był raczej zwykły, mały, uroczy, jednorodzinny. Wpatrywałem się w niego chwilę, jakbym doszukiwał się jakieś odpowiedzi dopóki blondyn nie szturchnął mnie w ramię. Przyłożył sobie palec do ust, dając mi do zrozumienia, że mam być teraz cicho. Może dostrzegł jakiś ruch w oknie i żywi nadzieję, że to oni?
Cóż, ja też ją miałem.
Chłopak pochylił się by nie sięgać do okien, zrobiłem to samo idąc za nim. Obserwowałem jak mimo wszystko umiejętnie przekręca klamkę w drzwiach tak, że ani ona ani drzwi nie wydały żadnego dźwięku podczas otwierania.
Do naszych uszu natychmiast dobiegł kobiecy głos.
- Pojedziesz teraz ze mną daleko i będziemy się dobrze razem bawić zgoda? - podszedłem bliżej chcąc usłyszeć coś więcej. Moim oczom ukazał się bolesny widok. Stała tam, wokół niej walizki i... mój brat... Przełknąłem ślinę, gotów rzucić się na nią i dosłownie wydrapać jej oczy. Zrobiłbym to, gdyby nie dłonie Ash'a, które przywarły do moich boków. Jego usta na mojej skroni, ciepły oddech otaczający niemal mnie całego. Cudowny zapach...
Tak dziwnie na mnie działał.
- Nie chcę z Tobą jechać! - chłopiec płakał, próbując się jej wyrwać. W odpowiedzi dobiegł nas szyderczy i wypełniony pogardą śmiech dziewczyny.
- Nie pytam co Ty chcesz! - podniosła na niego głos. Widać narobił jej już kłopotów, skoro zaczęła się do niego odnosić w ten sposób - Albo to zrobisz albo Cię zabiję, mam dość wysłuchiwania Twojego ryku! - po tych słowach blondyn i ja zgodnie ruszyliśmy do przodu. Jej wzrok przystaną na nas dopiero gdy weszliśmy do pokoju.
- Oh, pośpieszyliście się - przez chwilę na jej twarzy można było dostrzec cień zaskoczenia i zdenerwowania. Lekko spanikowana chwyciła nóż i łapiąc za włosy chłopca siedzącego na krześle przysunęła mu ostrze do szyi.
Wtedy tego było za wiele, nie mogłem znieść myśli, że naraziłem własnego brata na tak ogromne niebezpieczeństwo.
Na śmierć...
Przypominając sobie o ukrytym przy mojej skórze pistolecie gotów wyjąć go i strzelić do dziewczyny.
- No co?! Myślicie, że mnie na to nie stać? - zaśmiała się szyderczo i mocniej szarpnęła chłopcem. Sam zacząłem płakać, spojrzałem bezradnie na Ashton'a, którego twarz wyrażała wściekłość. Ze strachu był cały blady, a mnie zrobiło się jeszcze bardziej niedobrze.
- Puść go! Puść albo sama zginiesz - blondyn ruszył w stronę dziewczyny, która rozszerzyła oczy patrząc na niego.
- Nie ruszaj się, inaczej poderżnę mu gardło. - wysyczała. Chłopak jednak nie zwrócił na to uwagi, poszedł dalej, a dziewczyna puszczając chłopca wybiegła w stronę nastolatka.
Wtedy świat się zatrzymał. Zobaczyłem jak bierze zamach, gotowa zabić Ashton'a. Szaleńczy błysk w jej oczach upewnił mnie co do tego co chciałem zrobić.
W ułamku sekundy wyjąłem spod koszulki broń i wymierzając nią w dziewczynę oddałem trzy strzały.
Wszystkie trzy były celne.
Do moich uszu dotarł mój własny szloch, kiedy upadłem na ziemię po odrzucie. Pistolet wylądował pod ścianą po drugiej stronie.
I dobrze, bo w tym momencie chciałem zabić i siebie.
Chciałem umrzeć, zdechnąć.
Zabiłem człowieka.
Spojrzałem na krwawiące nadal, martwe już ciało dziewczyny i na Toto, który pobiegł do Ashton'a nie do mnie. Zaszlochałem chowając się pod ścianą we własnej bluzie. Chciałem schować się teraz w ramionach blondyna, ale bałem się, że właśnie mnie znienawidził. Zacząłem krzyczeć, chciałem żeby stąd wyszli, zostawili mnie samego.
Zabiłem człowieka.
Odwróciłem się plecami do nich zwracając jedzenie sprzed ostatnich kilku dni i oparłem czoło o ścianę nadal płacząc.
Dłonie trzęsły mi się tak, że nawet nie mogłem ich ze sobą spleść. Dostałem ataku duszności, a krew zaczęła litrami wypływać mi z nosa. Ja... Chciałem tylko ich ochronić... Nie mogła ich zabić....
Wszystko się skończy...
Toto mi nie wybaczy....
Ashton ode mnie odejdzie...
Ale byli bezpieczni.
Niepocieszony tą myślą zacząłem wyć jeszcze mocniej, wstydząc się na nich spojrzeć, choć wątpiłem by w ogóle jeszcze tu byli.
 Nie mogłem złapać oddechu, moje płuca zacisnęły się w ogromnym bólu, przez który odpłynąłem.

Ashton?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz