Stawiałem kolejne łapy na mokrym jeszcze śniegu, który
przylepiał się do moich łap, przez co moja podroż była utrudniona. Było mi
coraz ciężej, a śnieżyca postanawiała nie ustawać. Idąc pod wiatr czułem, jak
każdy płatek śniegu wchodzi pod moje futro, mrożąc mnie żywcem. Jednak szedłem
dalej, byle by się nie zatrzymać, a gorzej, żeby nie zawrócić. Musiałem iść
przed siebie. Po chwili zobaczyłem światło. Ale nie światło takie, które widzą
umierający. To bardziej... pociąg! Za nim dźwięk lokomotywy przedarł się wpierw
przez śnieg, a następnie moje uszy, zeskoczyłem z torów, na jakich stałem. Gdy
maszyna przejechała obok mnie, straciłem równowagę przez wicher stworzony przez
nią. Pędziła jak oszalała, a ja trafiłem na śliski śnieg. Nie miałem kiedy wbić
pazurów w lód, gdyż za nim się obejrzałem, zacząłem się toczyć, niczym mała
biała kulka śniegu z górki. Świat wirował. Nie mogłem się zatrzymać, aż w końcu
na mojej drodze pojawiło się drzewo. A dalej las. Nie miałem szans się
zatrzymać, więc czekam na zderzenie. I tak straciłem przytomność jako wilk,
uderzając o drzewo.
W potem się obudziłem na nowo jako zwykły człowiek, we własnym łóżku. No prawie. Wylądowałem na ziemi wraz z kołdrą, a głowa mnie pękała od bólu. Uderzyłem nią o podłogę, tak jak we śnie o drzewo. Otworzyłem zmęczony oczy i złapałem się za łeb. Przekląłem cicho pod nosem, po czym wstałem i usiadłem. Nie zmieniałem pozycji od dobrej godziny. Dlaczego? Gdy tylko zająłem się bólem, zapomniałem nie zasypiać. Zamknąłem oczy i opierając łokcie na kolanach, podtrzymując głowę, zasnąłem.
I znowu wylądowałem na ziemi, ale tym razem nie uderzyłem tak mocno łbem. Obudziłem się już całkowicie, słysząc swój budzik, który zapomniałem wyłączyć na weekend, a dokładniej na sobotę, jaką dzisiaj mieliśmy. Ubrałem się w czarne jeansy i białą koszulkę z czarnym napisem „Hello, I’m very happy!”. Przemyłem twarz i zjadłem dwie kanapki. To mi starczyło. Pierwsze pół dnia przesiedziałem na łóżku oglądając jakieś durnowate filmiki na youtubie, które włączały mi się po kolei. W końcu tyłek mi tak bardzo zdrętwiał, ze postanowiłem się przejść. Zarzuciłem na siebie pierwszą lepsza bluzę, po czym wyszedłem z pokoju, chowając do kieszeni telefon, portfel i kluczę.
Przechodząc przez korytarz spotkałem pary innych uczniów, którzy także się gdzieś wybierali. To chłopacy, to dziewczyny, na szczęście zero nauczycieli. W końcu oni tu nie śpią, nie mieszkają w szkole, tylko my. Ci, których uczą. I nic więcej.
Dzień był dosyć chłodny i zapowiadało się na deszcz, jednak nic sobie z tego nie zrobiłem. Miałem zamiar się przejść, to tyle. Zwykła przechadzka po ogrodzie, to mi wystarczyło. Trwała ona nie całą godzinę, gdy po tym okresie lunął deszcz. Byłem zmuszony przyśpieszyć kroku w stronę drzwi, aby schować się w budynku. Jednak to nie pomogło, gdyż zapowiadało się na burzę. I to dosyć dużą. Dlatego też zmokłem tak czy siak do suchej nitki. Lało się ze mnie, jakbym się spocił po kilkugodzinnym maratonie.
W końcu udało mi się złapać klamkę, niestety za nim ją nacisnąłem i otworzyłem sobie drzwi, aby wbiec do środka, strzepać się trochę z kropel wody, wrócić do pokoju i się przebrać w suche ubrania, ktoś mnie uprzedził. Popchnął mocno drzwi przede mną, które ruszyły w moim kierunku. Dostałem nimi w twarz. Puściłem automatycznie klamkę i złapałem się za nos, który pulsował od bólu, jaki w tej chwili odczuwałem.
- O kur*a – przekląłem parę razy pod nosem, a między palcami poczułem ciepłą ciecz. Gdy spojrzałem na palce, zobaczyłem szkarłatny kolor, chociaż w głębi siebie chciałem, aby to była zwykła woda, deszcz, na którym ciągle stałem.
Wszedłem do środka budynku, aby już nie moknąć. Usiadłem na pierwszej lepszej ławce i dalej się trzymałem połamanego nosa, aby trochę się uspokoić. W końcu mój sprawca powrócił się i stanął nade mną. Przyglądał mi się, chciał coś powiedzieć, ale gdy na niego spojrzałem i zabrałem ręce ukazując mu zakrwawioną część twarzy, zamknął usta.
- Możesz uważać następnym razem? – poprosiłem, ponownie łapiąc się za nos.
<Ktoś?>
W potem się obudziłem na nowo jako zwykły człowiek, we własnym łóżku. No prawie. Wylądowałem na ziemi wraz z kołdrą, a głowa mnie pękała od bólu. Uderzyłem nią o podłogę, tak jak we śnie o drzewo. Otworzyłem zmęczony oczy i złapałem się za łeb. Przekląłem cicho pod nosem, po czym wstałem i usiadłem. Nie zmieniałem pozycji od dobrej godziny. Dlaczego? Gdy tylko zająłem się bólem, zapomniałem nie zasypiać. Zamknąłem oczy i opierając łokcie na kolanach, podtrzymując głowę, zasnąłem.
I znowu wylądowałem na ziemi, ale tym razem nie uderzyłem tak mocno łbem. Obudziłem się już całkowicie, słysząc swój budzik, który zapomniałem wyłączyć na weekend, a dokładniej na sobotę, jaką dzisiaj mieliśmy. Ubrałem się w czarne jeansy i białą koszulkę z czarnym napisem „Hello, I’m very happy!”. Przemyłem twarz i zjadłem dwie kanapki. To mi starczyło. Pierwsze pół dnia przesiedziałem na łóżku oglądając jakieś durnowate filmiki na youtubie, które włączały mi się po kolei. W końcu tyłek mi tak bardzo zdrętwiał, ze postanowiłem się przejść. Zarzuciłem na siebie pierwszą lepsza bluzę, po czym wyszedłem z pokoju, chowając do kieszeni telefon, portfel i kluczę.
Przechodząc przez korytarz spotkałem pary innych uczniów, którzy także się gdzieś wybierali. To chłopacy, to dziewczyny, na szczęście zero nauczycieli. W końcu oni tu nie śpią, nie mieszkają w szkole, tylko my. Ci, których uczą. I nic więcej.
Dzień był dosyć chłodny i zapowiadało się na deszcz, jednak nic sobie z tego nie zrobiłem. Miałem zamiar się przejść, to tyle. Zwykła przechadzka po ogrodzie, to mi wystarczyło. Trwała ona nie całą godzinę, gdy po tym okresie lunął deszcz. Byłem zmuszony przyśpieszyć kroku w stronę drzwi, aby schować się w budynku. Jednak to nie pomogło, gdyż zapowiadało się na burzę. I to dosyć dużą. Dlatego też zmokłem tak czy siak do suchej nitki. Lało się ze mnie, jakbym się spocił po kilkugodzinnym maratonie.
W końcu udało mi się złapać klamkę, niestety za nim ją nacisnąłem i otworzyłem sobie drzwi, aby wbiec do środka, strzepać się trochę z kropel wody, wrócić do pokoju i się przebrać w suche ubrania, ktoś mnie uprzedził. Popchnął mocno drzwi przede mną, które ruszyły w moim kierunku. Dostałem nimi w twarz. Puściłem automatycznie klamkę i złapałem się za nos, który pulsował od bólu, jaki w tej chwili odczuwałem.
- O kur*a – przekląłem parę razy pod nosem, a między palcami poczułem ciepłą ciecz. Gdy spojrzałem na palce, zobaczyłem szkarłatny kolor, chociaż w głębi siebie chciałem, aby to była zwykła woda, deszcz, na którym ciągle stałem.
Wszedłem do środka budynku, aby już nie moknąć. Usiadłem na pierwszej lepszej ławce i dalej się trzymałem połamanego nosa, aby trochę się uspokoić. W końcu mój sprawca powrócił się i stanął nade mną. Przyglądał mi się, chciał coś powiedzieć, ale gdy na niego spojrzałem i zabrałem ręce ukazując mu zakrwawioną część twarzy, zamknął usta.
- Możesz uważać następnym razem? – poprosiłem, ponownie łapiąc się za nos.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz