sobota, 20 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

To były najdłuższe sekundy mojego życia. Wpatrywałem się w mojego ukochanego, w moją jedyną i prawdziwą miłość, w mojego cudownego Ashton'a.
Tego, który teraz był gotów odejść, zostawić mnie kompletnie samego i już nie wrócić. Nie rozumiałem tego, nie wyobrażałem sobie bez niego życia. Nie chciałem by po raz kolejny ktoś zranił mnie tak bardzo, wytrzymywałem tak wiele by na mojej drodze spotkać kogoś, kto teraz chciał odejść. Wiedziałem jak to będzie wyglądało, Ashton też wiedział. Jeśli go stracę to po co miałem dalej żyć? Po co miałem brać leki i cierpieć kolejne lata by żyć samemu? Czy był sens poświęcać siebie i swoje zdrowie by codziennie być samotnym? Nie widziałem dla siebie przyszłości dla swojego marnego życia, tej monotonii, przez którą nie byłem w stanie przebrnąć nawet we własnej wyobraźni. Nie chciałem znowu tego przechodzić, żeby kolejna osoba złamała mi serce tylko, że ten kolejny raz by mnie wykończył, bo w końcu kogoś pokochałem. Tak bardzo go kochałem...
Mając go obok nie chciałem umierać...
Bez niego?
Mogłem zdychać, umierać, mogłem cierpieć. Było mi wszystko jedno. Jeśli on odejdzie chciałem tylko położyć się na łóżku i zasnąć, zasnąć tak by nigdy w życiu się nie obudzić.
Ścisnąłem mocniej jego dłonie gdy się wyrwał. Nawet na chwilę nie przerwałem szeptania tego cichego "nie zostawiaj mnie" i " błagam nie odchodź". Nie mógł stąd wyjść. Nie mogłem go stracić. Jeśli wyjdzie... Czy moje uczucia wtedy miałyby dla niego jakiekolwiek znaczenie? Czy to co ze mną stałoby się później jakkolwiek by go obchodziło? Nie umiałem oderwać od niego wzroku, od jego cudownej twarzy, Boże... Przecież on nie mógł odejść.
Przełknąłem gulę w gardle, próbując się nie rozpłakać. Zacząłem drżeć na całym ciele, z jednej strony było mi zimno, z drugiej zbyt gorąco, tak jakbym zaraz miał zemdleć i faktycznie byłem tego bliski gdy on nagle i zwyczajnie wyszedł.
Wyszedł nawet na mnie nie patrząc i nic nie mówiąc. Wyszedł...
Zostawił mnie.
Zgodził się?
Zgodził się na moją śmierć?
Wpatrywałem się w miejsce gdzie siedział jeszcze chwilę temu, tak jakbym nadal go tam widział. Jakby nadal tam był i dopiero wtedy docierało do mnie co się stało.
- Ale... Przecież ja bym dla Ciebie zrobił wszystko - szepnąłem w przestrzeń nie mogąc w to uwierzyć, to nie będzie jeden z tych momentów kiedy on zrobi coś głupiego, byśmy się za chwilę odnaleźli i zapomnieli o wszystkim co miało miejsce wcześniej...
To nie była jedna z tych chwil  gdy byliśmy bliscy kłótni ale wszystko kończyło się dobrze i po chwili czułem jego ramiona na swoim ciele.
To była ta chwila, gdy wyszedł, trzasnął drzwiami i nie wrócił.
Pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach, wpiłem dłonie w pościel spuszczając głowę w dół. Słone krople, które chwilę temu wdzierały mi się do ust skapywały teraz na białą pościel.
- Potraktowałeś mnie jak dziwkę - załkałem cicho. Ashton się mną zabawił, wykorzystał mnie, oddałem mu wszystko co miałem, podarowałem mu to co miałem najlepszego i starałem się o więcej. Wziął ode mnie to wszystko i odszedł. Zabawił się moimi uczuciami. Potem sobie poszedł, znudziło się wykorzystywanie biednej szmaty, którą byłem? Zachował się jak każdy inny, był jak wszyscy inni, którzy nie dbali nigdy o moje uczucia.
Rzecz w tym, że te uczucia żywiłem tylko i wyłącznie do Ashtona. Rozejrzałem się dookoła. W tym momencie jeszcze nie rozumiałem jak bardzo zniszczyło mnie to co stało się chwilę temu. Zacząłem mruczeć pod nosem przekleństwa i obelgi skierowane w swoją stronę paznokcie wbijając w swoje ręce.
Wydrapywałem sobie skórę czując jak lepka i gorąca krew okleja moje palce. Wydrapałem przyczepioną kroplówkę. Długa rurka, a raczej zawarta w niej ciecz zaczęła spływać po śnieżnobiałej, czystej pościeli. Gdy uwolniłem się od nacisku moja dłoń ociekała krwią. Spojrzałem na swoją dłoń z duma, odsuwając tę zdrową.
Wariowałem.
Tak jakby racjonalne myślenie ulotniło się ze mnie, ustępując miejsca tej psychopatycznej stronie, która mimo wszystko od dawna siedziała w moim wnętrzu. Zaśmiałem się cicho, dziwne, że do tej pory tak bardzo bałem się ją uwolnić. Co prawda wiedziałem, że kiedy tylko znowu ujrzę te kretyńskie, błękitne oczy, pęknę i skończę jako samobójca, umrę w Sydney. W miejscu gdzie zaczął i skończył się najpiękniejszy etap mojego życia.
Pełen miłości, radości, spokoju, czegoś czego pragnąłem od początku swojego życia. To było coś w czego spełnienie po cichu cały czas wierzyłem i tylko dlatego nie zabiłem się te lata wcześniej.
Teraz mi to odebrano...
Powiedziałem Ashtonowi, że jeśli on wyjdzie, ja umrę, przestanę walczyć i skończę tę całą szopkę w chorowanie na białaczkę.
Jak widać to go nie ruszyło, skoro po prostu mnie zostawił.
No cóż, może zwyczajnie nie byłem go wart. Tyle osób miało mnie za zwykłą dziwkę, szmatę. W oczach innych nie byłem po prostu nikim.
Może Ci wszyscy mieli rację?
Może moje miejsce było właśnie na ulicy?
W ramionach co noc obcych facetów? Do których nigdy nie czułbym żadnego przywiązania?
Którzy zwyczajnie pieprzyliby moją dupę i usta na zmianę płacąc mi za to.
Nie... moje miejsce było przy Ashtonie. Tylko tam czułem się bezpieczny.
Oblizałem wargi patrząc w obraz za oknem. Przyłożyłem krwawiącą dłoń do okna, zostawiając na niej czerwony ślad. Pchnąłem cienkie szkło, które otworzyło się z cichym skrzypnięciem. Wyciągnąłem ramiona i wydostałem się na zewnątrz skacząc w dół.
Na moment przed śmiertelnym upadkiem rozwinąłem skrzydła i wzbiłem się w powietrze. Nie miałem siły by iść, albo raczej zwyczajnie mi się nie chciało patrzeć na te zakrzywione mordy.
Musiałem jak najszybciej dostać się do hotelu, zabrać kilka swoich rzeczy i wynieść się stamtąd jeszcze przed Ashton'em.
Tym skurwielem, który chciał mojej śmierci.
Nadal nie mogłem tego zrozumieć. Powiedziałem mu to wszystko, ale on wybrał.
Nikt nigdy nie potraktował mnie tak jak on.
Z jednej strony czułem do niego cholerną nienawiść. Z drugiej strony oddałbym wszystko by teraz jednak wrócił, przytulił mnie i powiedział, ze zostaje.
Oddałbym wszystko, żeby tylko tu był.
Doleciałem do hotelu, nieco błądząc po ulicach. Nie znałem tego miasta jeszcze na tyle dobrze, a droga ze szpitala do hotelu była dla mnie czarną nieznaną magią.
Gdyby nie fakt, że widziałem wszystko z lotu ptaka pewnie zdechłbym już teraz gdzieś za rogiem. Przez myśl mi przeszło czy więc w takim razie na pewno dobrze zrobiłem wybierając skrzydła. Wszedłem do recepcji mijając wszystkich bez słowa. Ciekawe co myśleli sobie o mnie ludzie widząc w takim stanie.
Roztrzepane włosy, przekrwione oczy, spuchnięte od płaczu, czerwony nos, popękane wargi, blada cera, rozdrapana ręka, z której wolno skapywały kolejne czerwone krople. Nikt jednak nie spytał, wszyscy pewnie bali się mojej psychopatycznej reakcji. Pobiegłem do swojego... Nie, naszego pokoju i wybuchnąłem histerycznym płaczem. Padłem na dywan wrzeszcząc jak opętany. Płakałem, wyrywałem sobie włosy z głowy, trząsłem się wymierzając ciosy z pięści w swoje ciało. Słabnące ciało.
Po długim czasie uspokoiłem się, łapiąc hausty powietrza. Wszystko tu pachniało jak on, było jego.
Wszystko.
Wiedziałem, że nawet to co moje było jego.
Ja cały byłem jego.
Był tym pierwszym i ostatnim.
Rzuciłem się na łóżko, na którym blondyn spał jeszcze kilka dni temu, mimo, że przyjechaliśmy tu tak niedawno, pościel tak ślicznie nim pachniała. Wymazałem ją krwią, o stęchłym zapachu, który ni jak nie stłumił słodyczy, jaką czułem tak wyraźnie. Wtuliłem się w nią i odpłynąłem, nie usnąłem. Być może straciłem zbyt dużo krwi i zasłabłem.
Na pewno to co się stało pozwoliło mi na sen. Ocknąłem się dopiero następnego dnia rano, słabszy niż wcześniej, cholernie zmęczony. Wyplątałem się z uścisku kołdry przez chwilę zachowując ciszę jakby blondyn leżał zaraz na łóżku obok.
Nikogo tam jednak nie było.
Nigdy nie będzie.
Zadrżałem, znowu zachciało mi się wymiotować. Pobiegłem do łazienki i po raz setny zwróciłem żółć, ponieważ nic innego nie jadłem. Ostatnio w ogóle nic nie jadłem.
Teraz jedzenie nie było mi potrzebne, ani picie, ani nic.
Kompletnie nic.
Z naszych bagaży wyjąłem jedną torbę, chowając do niej kilka bluzek, bokserek, bluz i dwie pary spodni. Zajrzałem też do szafy, gdzie Ashton miał ubrania, wyjmując z nich jedną bluzę, którą wsunąłem na siebie. Teraz nie wywołała u mnie ataku szału. Jedynie morze łez i ból brzucha. Nic w sumie poza tym nie czułem, tym cholernym bólem brzucha i chęcią do wymiotów.
Wtuliłem się w bluzę, zgarnąłem torbę i wyszedłem z pokoju, potem z budynku.
Ciekawe co teraz robił Ashton.
Czy cieszył się z tego, że w końcu dałem mu spokój? Może wystawił mnie i był już w Akademii? Albo w drodze do niej? Może już miał kogoś innego na oku? Następnego frajera, który się w nim zakocha, by zaraz dostać kopa w dupę na silne do widzenia? Szczerze wątpiłem, by jeszcze w jakiś sposób o mnie myślał. Naprawdę wierzyłem w jego miłość, w to, że nie chcę go stracić, co więcej, że to się nigdy nie stanie. Byłem głupi i naiwny jak zawsze.
Potrząsnąłem głową, z zażenowaniem próbując odgonić od siebie wszystkie myśli i wspomnienia związane z moim ukochanym. Bo nadal nim był. Będzie do końca życia.
Przechadzałem się ulicami miasta właściwie do zmroku, nie miałem gdzie wrócić, ani gdzie spać. Nie chciałem by ktoś przyczepił się do tego, że śpię na dworze czy coś w tym stylu.
Centrum miasta nocą było tak samo wypełnione ludźmi jak za dnia. Całkiem fajnie, nie było się samotnym nawet przez chwilę. Oddychałem stęchłym powietrzem nocnego życia uspokajając skołatane nerwy, gdy koło mnie zatrzymał się samochód. Duży, biały, nieznanej mi marki. Z całą pewnością był cudowną limuzyną, która kusiła wyglądem. Jedna z przyciemnianych szyb odsunęła się, a z powstałej tam przerwy wyłoniła się burza brązowych włosów, a zaraz po niej reszta twarzy. Przystojnej twarzy. Miał duże, również brązowe oczy, które mierzyły mnie spojrzeniem, pełne usta, lekko zaróżowione, o bladym, słodkim odcieniu. Ładnie zarysowane kości policzkowe, delikatnie, nie tak widoczne jak moje, które wyglądały jakby były wyciągnięte operacyjnie. Jego były ułożone, komponowały się z zaróżowionymi policzkami. Na pewno był starszy ode mnie i to sporo. Na oko miał jakieś dwadzieścia siedem może osiem lat.
- Te, mały - przyciągnął moją uwagę - Wsiadaj - uśmiechnął się do mnie dość kokieteryjnie, oblizując wargi. Spojrzałem na niego, wzrok chłopaka raczej nie sugerował typowej, zwykłej podwózki.
Przełknąłem ciężko ślinę.
Z jednej strony miałem ochotę wejść z nim do auta, poczuć tę bliskość, czyjś dotyk na mojej skórze. Z drugiej wiedziałem, że tego nie zrobię. Poczułbym się jakbym zdradził Ashton'a. Poniekąd właściwie bym to zrobił. Nie powiedział przecież wprost,  że ze mną zrywa. Czy jednak miałem prawo sądzić, że jesteśmy jeszcze razem?
Ta myśl zmusiła mnie do przyznania przed samym sobą, że nadal żywię nadzieję co do jego powrotu.
Boże, jaki ja byłem żałosny. Jakkolwiek on nie zachowałby się wobec mnie, czegokolwiek by mi nie zrobił ja i tak przyjąłbym go z otwartymi ramionami.
- N-nie... J-ja już wracam... - zacząłem się jąkać, zdenerwowany. Nie chciałem wpadać w żadne tarapaty, przecząc wszystkim moi myślom sprzed kilku godzin. Jak widać kiedy ciągnące się prawie dwa dni pierwsze emocje opadły i nieco zmądrzałem. Chłophgak wysiadł z auta i zbliżył do mnie chwytając moja dłoń.
- Jesteś pewien? Może wolisz, żebym to ja zadecydował o tym kiedy wrócisz? - cofnąłem się o kilka kroków wyrywając się z uścisku chłopaka.
- Nie ma potrzeby. - warknąłem nieco agresywniej i nie zwracając uwagi na to czy dalej za mną idzie opuściłem miejsce zdarzeń. Miejski, stojący na rynku zegar wybił godzinę trzecią nad ranem kiedy siedziałem w pierwszym lepszym odnalezionym klubie. Przynajmniej było mi ciepło. Był otwarty całą dobę, więc spokojnie mogłem potraktować to jako dzisiejszy nocleg.

***

Wyszedłem z budynku o godzinie jakoś dziewiątej, może dziesiątej rano. Byłem padnięty, a moja dłoń zaczęła dziwnie piec co jakiś czas nadal krwawiąc. Znowu nie wiedziałem co że sobą zrobić, przechadzałem się ulicami myśląc o moim ukochanym o tym co robi, czy wrócił do hotelu, czy wie jak za nim tęsknię.
Jak się dziś czułem poza tym?
Jakoś gorzej. Choroba dała we znaki, przez co siniaki, które sam sobie wczoraj zrobiłem wyglądały obrzydliwie. Cały byłem obrzydliwy. Chodziłem nadal w bluzie Ashtona więc przynajmniej nic nie było widać. Z uśmiechem na ustach obserwowałem szczęśliwie zakochanych ludzi, zawsze lubiłem na nich patrzeć. Nawet teraz mimo, że mnie nie kochał już nikt.
Spacer trwał jeszcze jakoś pół godziny, moje nogi jakoś powoli zaczynały co prawda odmawiać posłuszeństwa wobec mnie, ale nie mogłem się poddać i paść na środku ulicy. Siły dodała mi melodia, dobrze znana.
Moja melodia.
Ktoś grał moją piosenkę, a przecież znała ją tylko jedna osoba. Moje serce zabiło szybciej gdy zbliżyłem się do muzyka, dostrzegając jego blond włosy. Tak bardzo cieszyłem się, że go widzę chociaż wyglądał okropnie. Trząsł się z zimna i zdawało mi się, że ma gorączkę. Co nie zmieniało faktu, że był piękny.
Musiałem mu jakoś pomóc.
Bez zastanowienia ruszyłem w jego stronę, a moje oczy zaszły łzami. Stanąłem przed nim czekając aż przerwie grę i na mnie spojrzy.
- Ma pan ogromny talent - szepnąłem przez łzy ściągając z siebie bluzę - Niech pan to weźmie - zrzuciłem mu ją na ramiona z uśmiechem, łkałem cicho klękając przed chłopakiem. Z każdej kieszeni wyjmowałem pieniądze, kładąc je przed nim.
- Aaron przestań - odezwał się w końcu, ale go zignorowałem. Gdy z tego co mu dałem uzbierała się sporą suma (czyli wszystko co miałem) podniosłem się ponownie, łykając łzy.
- Nie dziękuj. O ile oczywiście możemy być na Ty, zasługujesz na to, masz wspaniały talent. Dałbym więcej ale nic już nie mam - załkałem i ponownie padłem na ziemię. - T-ta pios-senka do Ciebie nie p-pasuje. Możesz gra-ać i śpiewać m-m-moją. - zacząłem się jąkać płacząc coraz mocniej. - Masz - podałem mu rozwiniętą kartkę, którą chwilę temu wyjąłem że spodni. Spojrzał na nią, a jego oczy zaszły łzami.

Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am home again
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am whole again
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am young again
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am fun again

However far away I will always love you
However long I stay I will always love you
Whatever words I say I will always love you
I will always love you


Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am free again
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am clean again

However far away I will always love you
However long I stay I will always love you
Whatever words I say I will always love you
I will always love you

However far away I will always love you
However long I stay I will always love you
Whatever words I say I will always love you
I always love you
I always love you
I love you 
Love 
Love 
Love


- Wiem, że jest krótka i marna ale jeszcze jej nie do pracowałem - pociągnąłem nosem - To miał być taki prezent... Tylko nie zdążyłem mu go dać, bo wiesz, on mnie chyba przestał kochać - zaszlochałem cicho wyrzucając do z siebie - To śmieszne, dobrze wiedział, że bez niego przestanę walczyć. Bez niego przegram. Był moją siłą i nadzieją, to dzięki niemu poczułem się coś wart. Oddałem mu siebie, wszystko co mam. I nie wiem czy zrobiłem to źle czy dałem mu zbyt mało - nie patrzyłem na Ashtona, pozwoliłem by łzy spływały mi po policzkach, chciałem żeby to wiedział - Bo on odszedł. Może życie z chłopakiem chorym na białaczkę to dla niego zbyt duży obowiązek? Ale to nie moja wina... Nie ja chciałem być chory. Wiesz co? - kontynuwałem - Naprawdę się starałem. Chciałem dla niego żyć, bez niego już nie umiem. Ja już nie chcę kochać nikogo innego. Chcę jego. Nieważne co miałoby się stać. Chcę jego i tylko jego - mój głos drżał, nie wiem co chciałem tym zdziałać, pragnąłem go odzyskać - Czy jestem żałosny wierząc, że wróci? Chciałbym żeby powiedział, że mnie kocha, przed nim nikt tego nie robił. Jak myślisz, dam radę naprawić swój błąd i sprawić, że mnie pokocha? Bo jak nie... T-to ja wolę umrzeć natychmiast. - dopiero wtedy odważyłem się na niego spojrzeć. Widok jednak nieco mi się rozmył więc ledwo dostrzegałem jego wyraz twarzy - Niech pan to weźmie. Tu są klucze do mojego pokoju w hotelu, bilety powrotne, trochę czystych ubrań. Moich co prawda ale powinny być dobre. Przepraszam, że zabrałem panu tyle czasu. - odetchnąłem ciężko i wstałem. Nie oczekując jego reakcji niemal biegiem skręciłem w pierwszy lepszy zaułek, nie chcąc by oddał mi cokolwiek z rzeczy, które mu dałem.
Musiał być bezpieczny. 
Nieważne co. 
Rozejrzałem się po miejscu, do którego wbiegłem.  Była to jedna z tych ślepych uliczek, po której snuli się bezdomni, zwykle pijani lub naćpani.
Nie musiałem więc ryzykować, że coś mi się stanie. Stały tam pełne kontenery, wpełzłem za nie czując jak do nosa wdziera mi się odór spleśniałego jedzenia i starych rzeczy. Podkuliłem nogi pod brodę i czekałem.
W sumie nie wiem na co, ale przyszedł sen. Osunąłem się na ziemię opierając głowę o cveglany mur i odpłynąłem na długie, pełne smutku godziny. 

***

Obudziły mnie niepokojące dźwięki szarpaniny i kłótni. Czując nadchodzące kłopoty adrenalina w moim ciele zaczęła buzować zmuszając bym natychmiast wstał i uciekł z miejsca dziejących się wydarzeń.
Zakradłem się do rogu ulicy wyczekująco odpowiedniego momentu.
- Ja nie mam żadnych pieniędzy - miękki i delikatny głos dotarł do moich uszu. Ten głos, który tyle razy mówił, że mnie kocha, szeptał do mnie przed zaśnięciem, śmiał się że mnie i z troską pytał jak się czuje.
Jego właściciel właśnie był w niebezpieczeństwie.
- Odpierdol się od niego! - krzyknąłem bez wahania jeszcze nim wyszedłem zza rogu.
Napastnik był jeden, nie większy od Ashtona, ale ten był zbyt zmęczony i chory by poradzić sobie samemu.
Ja nie.
W obronie chłopaka byłem gotów stawić czoła najgorsze mu wrogowi. I wiedziałem, że zawsze znajdę w sobie tyle siły by mu przyłożyć. Czarna kominiarka parsknęła śmiechem na mój widok.
- A co, Twój chłopak? - zaśmiał się, a ja zrobiłem parę kroków w przód stając z nim twarzą w twarz.
- Mój - warknąłem pewnie - Dlatego Ty - zamachmąłem się najmocniej jak umiałem i uderzyłem z pięści w brzuch. Mężczyzna cofną się i zakołysał w ostatniej jednak chwili łapiąc równowagę - Nie masz prawa - złapałem go za ramiona i wymierzyłem cios kolanem w brzuch. - Go tknąć - ubranemu na czarno dostało się jeszcze w podbrzusze. Jak dziwne by to nie było ten słaby nastolatek, którym byłem w obronie tego co kochał zawsze miał więcej siły. 
Jednak nie zdążyłem się odwrócić, a poczułem silny ból na policzku. Zachłysnąłem się krwią i rzuciłem na niego. Starałem się uderzać go nogami, oddawał cios za ciosem ale tym razem wygrałem, oddalił się z miejsca walki uznając zapewne, że nie ma to większego sensu.
Cóż pewnie by wygrał.
Spojrzałem na Ashtona. Chłopak leżał na torbie rozpalony gorączką. Pobiegłem do niego zrzucając z siebie bluzę. Wziąłem chłopaka w ramiona i okryłem kolejną warstwą ciepła.
- Aaron..  Ja nie chcę - szeptał słabo, słyszałem jednak jak mocno zachrypnięty ma głos. Trząsł się z zimna, musiałem go jakoś uspokoić bo inaczej nie dojdzie do hotelu.
- Zamknij się. Nie pytałem o zgodę czy pozwolenie - mruknąłem wtulając go w siebie. Już nawet nie dlatego, że się trząsł. Po prostu bałem się, że znowu odejdzie. Chciałem zapamiętać jak to jest mieć w ramionach cały swój świat, życie i szczęście. Pocałowałem go w czubek głowy, gdy kompletnie się uspokoił. 
- Idziemy - objąłem go mocno, na wszelki wypadek gdyby zachciało mu się mdleć. Zgarnąłem też jego torbę i gitarę.
Boże nie mogłem go opuścić.
Znowu mam go obok
Może na chwilę, ale muszę walczyć.
- Jak pan myśli? - spytałem w drodze - Czy po czymś takim, mój ukochany do mnie wróci? Potrzebuję go i bardzo tęsknię. - pocałowałem go w czubek głowy raz jeszcze gdy staliśmy przed hotelem.
Czułem jakby Ashton był właśnie dla mnie. Do tej pory wątpiąc w jego miłość poczułem ją na nowo.
Znowu wierzyłem, że mnie kocha.
Jeśli tak było, to nie pozwolę mu odejść. Znajdę go na końcu świata i ochronę przed wszystkim co może go tam spotkać.
Znowu tu był...
O czymś musiało to świadczyć.

Ashton? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz