piątek, 26 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Rozmowa w sali, nie była długa, i może potoczyłaby się zupełnie inaczej gdyby nie fakt, że byli na niej obecni zastępczy rodzice zamordowanej dziewczyny.
Cóż, przez to jak skutecznie domagali się odcięcia mi skrzydeł, nawet nie miałem szans by po prostu przyjęły one czarną barwę.
Po prostu mi je wyrwą...
W samej rozmowie nie uczestniczyłem. Nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu nie miałem siły. Gorączka nadal władała moim ciałem, towarzyszący jej strach nie pomagał. Mruknąłem tylko, że przyznaję się do winy i jestem gotów by ponieść konsekwencję,  pozwalając dalszym wydarzeniom toczyć się własnym rytmem. W którymś momencie usłyszałem zdanie, skutecznie pozbawiające mnie wszelkiej nadziei.
" Aaronie Cartenly, zostajesz uznany winnym zarzucanego Ci czynu. Przyniosłeś hańbę wszystkim Aniołom. Jako karę, możesz pożegnać się ze skrzydłami"
Przełknąłem ciężko gulę w gardle, nie powstrzymując łez ani drżenia całego ciała.
- Powinieneś zdechnąć pieprzony skurwys*nu - mruknął ojciec Alis gdy jeden ze strażników pomógł mi wstać. Też dawali dovry przykład. Kogo oni sobą reprezentowali? Cały czas rzucali w moją stronę przekleństwa.
Sędzia położył mi pocieszająco dłoń na ramieniu. Miałem ochotę odwrócić się i go uderzyć, zachowując jednak resztki godności, odwróciłem się i podążyłem na korytarz, w którym czekał na mnie Ashton.
Nie patrzyłem na niego, bałem się, że wybuchnę nie pohamowanym płaczem. Marzyłem by to się skończyło, bym mógł zatopić się w jego ciepłych ramionach. Chciałem by teraz powiedział mi, że mnie kocha. Potrzebowałem tego...
Sala, do której weszliśmy różniła się od tamtej gdzie dokonywano przesłuchań. Była mała, szara i pusta. Nie mogłem jednak się na patrzeć. Zaraz po wejściu pchnięto mnie na ziemię i bez najmniejszego ostrzeżenia starszy mężczyzna przeciął moje skrzydła.
Przez chwilę pozostałem w kompletnym szoku by dosłownie sekundę później poczuć jak ból rozrywa moje ciało. Jakby ktoś właśnie mnie przebijał moje ciało nożem, w tym jednak wypadku nie umierałem. Krzyczałem tak głośno, że niemal straciłem głos, zapomniałem o Ashton'ie. O tym, że chciałem się postarać być cicho, by nie wiedział jak cierpię. Darłem się, wołałem o pomoc i przeklinałem wszystko co poruszało się na ziemi. Każda komórka mojego ciała błagała o litość i śmierć, nie mogłem wytrzymać. Żadne słowa nie opiszą bólu jaki rozsadzał moje ciało. Czegoś takiego nawet nie dałoby się wyrazić słowami. To nawet nie był ból, bo on ma swoje granice.
To uczucie przekroczyło je wszystkie i dalej pchało mnie w ciemną otchłań.
Po dłuższym czasie zabrakło mi sił na tak głośny krzyk i po prostu wyłem, dosłownie.
Z mojego gardła wydobywał się niesiony szlochem skowyt.
Silna dłoń złapała moje ramie i siłą wyciągnęła na zewnątrz, ja jednak nie umiałem zrobić nawet kroku. Nie mogłem nawet ustać, gdyby nie Ashton pewnie upadłbym na ziemię, Jęczałem i szlochałem w jego ramię do utraty przytomności. Jednak nawet leżąc bezpieczny w ramionach ukochanego, czułem jak rozrywa mi plecy. Ból nie ustąpił mimo utraty świadomości.
Chciałem wierzyć, że zaraz przejdzie, że poczuję się lepiej.
Mijały godziny, a ulga nie przychodziła. Mimo, iż nadal pogrążony byłem w transie nieprzytomności czułem ból, lżejszy jednak na tyle silny by przedzierać się przez moje zmysły kompletnie mnie mrocząc.
Ocknąłem się w środku nocy, moje odrętwiałe ciało uniemożliwiało mi jakikolwiek ruch, może to i dobrze, bo bałem się, że jeśli się poruszę zacznie boleć jeszcze mocniej.
Każdy oddech rozrywał moje płuca od nowa, nie dając mi się nawet uspokoić, mimo wszystko był do zniesienia. Dopiero gdy to do mnie doszło, zorientowałem się, że nie leżę sam. Coś małego niespokojnie poruszało się na moich nogach. Uchyliłem zmęczone i bolące powieki, próbując wyciągnąć rękę w stronę chłopca.
- Toto? - rzuciłem w przestrzeń chcąc sprawdzić czy chłopiec śpi. Ciężar zszedł z moich nóg i zbliżył do mojej twarzy. Nadal nie mogłem się w pełni poruszać, więc jedynie minimalnie przekręciłem głowę w stronę braciszka. Jego zapłakana twarz wlepiała we mnie zamglone spojrzenie. - Tęskniłem za Tobą - wzruszony spróbowałem się nie rozpłakać, ale nie wyszło mi to najlepiej. Chłopiec ułożył głowę na moim ramieniu kładąc małą rączkę na policzku i zaszlochał cicho.
- Nie płacz... - szepnąłem - Nie płacz, wszystko jest dobrze, nic mi nie jest... - próbowałem uspokoić go samymi słowami, Salvatore jednak zarzucił mi kłamstwo i pociągnął nosem układając się na moim ramieniu.
- Śpij.. Obiecałem Ci, że pójdę z Tobą do kina i Wesołego Miasteczka. Musisz mieć dużo siły bo z kim się będę bawić? - uśmiechnąłem się do chłopca, który energicznie pokiwał głową i ułożył się do snu.
Odetchnąłem niespokojnie drugim co przyciągnęło moją uwagę był fakt, że po mojej lewej też ktoś leżał. Jego jedna dłoń spoczywała na moim torsie, druga była zatopiona we włosach. Nastolatek dmuchał mi na kark, łaskocząc przyjemnie moją skórę. Jego usta znajdowały się tuż przy mojej szyi przez co niespokojny oddech był jeszcze intensywniejszy.
- Ashton... - szepnąłem cicho, chciałem żeby się obudził. Jakkolwiek egoistyczne by to nie było chciałem by wstał. Wedle mojego życzenia chłopak poderwał się z przerażeniem, zasypując mnie pytaniami co się stało, i czy coś mnie boli. Zadając to drugie zaczął przepraszać, że coś takiego przyszło mi do głowy.
- Ashton.. - powtórzyłem by zaczął mnie słuchać - Możesz mnie pocałować? - spytałem ściszonym głosem. Tak, to było to czego w tej chwili potrzebowałem najbardziej. Jego ciepłych warg otaczających moje. Blondyn spojrzał na mnie jak na kompletnego idiotę, ale po chwili wahania ponownie wsunął dłoń w moje włosy i na początku delikatnie muskając moje usta wpił się w nie agresywnie kompletnie ignorując leżącego obok Toto. Wargi chłopaka były niemal natarczywe, co naprawdę mi w tym momencie odpowiadało. Zapomniałem o wszystkim co działo się dookoła mnie skupiając się na dłoniach błądzących po moim ciele i spękanych od płaczu ustach, które przynosiły upragnione ukojenie.
- Jesteś taki cudowny... - szepnąłem gdy się ode mnie oderwał. Przy chłopaku byłem w stanie zapomnieć o tym, że już nie jestem Aniołem, że straciłem coś co było dla mnie tak cenne. Bo w końcu jakie znaczenie ma jakiej rasy jestem skoro miałem nadal miałem miłość swojego życia, która akceptowała mnie bez względu na wszystko.
- Nie jestem... - spojrzałem na chłopaka, który... Płakał. - Przeze mnie nie jesteś już Aniołem, z mojej winy cierpisz - załkał cicho. Podniosłem wolną dłoń i położyłem na jego mokrym policzku - Jeśli będzie trzeba to poświęcę dla Ciebie nawet życie. Jesteś moim ukochanym... moim jedynym. Ash... Ja świata poza Tobą nie widzę. Nawet mój brat nie może się z Tobą równać. Więc jak myślisz, co byłoby dla mnie gorsze, utrata Ciebie czy skrzydeł? Wiedziałem czym ryzykuje. Ashton, to była moja decyzja, nie Twoja. Wiem co zrobiłem, jestem świadom tego czego się dopuściłem i co w zamian otrzymałem, ale żadna z tych rzeczy nie jest Twoją winą. - patrzyłem mu w oczy, czując jak moje własne się zamykają - Zaśnij ze mną... - poprosiłem. Blondyn objął mnie czule i ułożył głowę jak wcześniej bym czuł jego oddech na karku. - Kocham Cię, mój najdroższy. Kocham najmocniej na świecie - szeptałem, słuchając jak mój brat cicho pochrapuje. Nie dotarła do mnie jednak odpowiedź blondyna, natychmiast odpłynąłem. Miałem dwie najwspanialsze osoby tak blisko... Cieszyłem się, że nadal przy mnie byli.
Mój mały, najsłodszy, kochany braciszek.
Oraz mój pociągający i zabójczo przystojny, idealny partner.
Tak mogłem spać każdej nocy. Dla takich chwil znosić każdy ból.

***

Poranek należał do jednych z trudniejszych jakie pamiętam. Wszystko bardzo mnie bolało, plecy niemiłosiernie piekły no i nie opuszczała mnie myśl, że od dzisiaj jestem upadłym. Nadal tego nie chciał, nawet fakt, że mój ukochany nim był ni jak mnie nie przekonywał.
Ale nie było odwrotu...
Ścięte skrzydła nie odrastają.
Pocieszałem się myślą o rodzinie próbując nie zwariować. Wszystko mnie przytłaczało, ale nadal miałem swojego ukochanego. Musiałem być dla niego silny. Chciałem być też autorytetem dla swojego braciszka, nie mogłem więc pokazać jak bardzo teraz się boję. Chciałem by miał mnie za dzielnego, odważnego nastolatka.
Rozmyślając o nim, poczułem jak wkrada mi się na łóżko, przez zapadający się materac.
- Choć do mnie - wyciągnąłem dłonie w jego stronę, chłopak ochoczo wpadł w moje ramiona pozwalając mi nacieszyć się jego bliskością. - Gdzie masz Ashton'a? - wlepiłem spojrzenie w malca, próbując się podnieść. Było to niemal niewykonalne, jednak zaniepokojony wyraz twarzy mojego brata mówił sam za siebie, że nie miałem wyjścia. Złapałem się krawędzi łóżka i z jękiem bólu podciagnałem do góry. Chłopak usiadł na moich kolansch i przytulił.
- Gdzie jest Ashton? - wlepi£em w nego spojrzenie wyczekując odpowiedzi. Chłopiec powiedział, że poszedł się wykąpać. Faktycznie, po kilku minutach usłyszeliśmy szczęk zamka by za chwilę w brązowych drzwiach stanął blondyn.
Wilgotne włosy kleiły się jeszcze do jego czoła. Miał przy tym lekko różowe policzki od ciepłej wody, na jego ustach zagościł niewinny uśmieszek gdy chyba zorientował się, że na niego patrzę. Co więcej był w samych bokserkach... Gapiłem się jak głupi w jego umięśnioną klatkę piersiową obserwując jak unosi się i opada w rytm jego oddechu. Mogłem też dokładnie przypatrzeć się mięśniom na jego nogach. Fakt, faktem urody Ashton'owi zazdrościć mogli wszyscy. Sapnąłem cicho zatapiając się mocniej w pościeli, blondyn uśmiechnął się widząc moje zachowanie i podszedł do mnie obejmując lekko w pasie.
- Jak się czujesz? - spytał sciszonym głosem przyciągając do siebie.
Jak się czułem?
Okropnie.
Zabiłem kogoś kto nawet jeśli na tę śmierć zasłużył tylko nie poeinien jej otrzymywać. Odebrałem córkę rodzicom, narzeczoną przyszłemu mężowi, przyjaciółkę jej znajomym... odebrałem jej szansę na przyszłość, porzuciłem plany jej bliskich i poniosłem jedną z najgorszych możliwych kar, odebrano mi skrzydła, przestałem być aniołem, straciłem szansę by dawać pomoc innym, szansę na pójście do nieba.
Zerknąłem na chłopaka przelotnie i wybuchnąłem płaczem. Objął mnie ramionami, a ja poczułem na swoich włosach coś mokrego.  Uniosłem do góry swój wzrok by ujrzeć mokre ślady na policzkach blondyna.
- Ash... czemu płaczesz? - spojrzałem mu w oczy.  Uniosłem się nieco czując jak bolą mnie plecy jęknąłem cicho czując jak lece do tyłu.  Niebieskooki złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie tak, że leżałem na jego kolanach.
- Przepraszam... Ja nie chciałem to wszyztko moja wina... Nie jesteś ze mną bezpieczny ani szczęśliwy. Cały czas Cię ranie i Twoją rodzinę... -  poderwałm się do góry ignorując towarzyszące temu uczucie popchnąłem chłopaka na ścianę patrząc na niego ze wściekłością.
- Zamknij się! Znowu zaczynasz?! Znowu mi to robisz! Znowu zachowujesz się tak jakbyś chciał mnie zostawić! To po co się tak poświęcałem, dla kogo oddałem swoje skrzydła, dla kogoś kto znowu chce mnie zostawić? Ashton zabiłem człowieka żeby nic Ci się nie stało, a Ty znowu zachowujesz się tak jakbyś chciał odejść. Nie pozwolę Ci na to znowu... - spokojniejszy położyłem swoją dłoń na jego i odetchnąłem.
- Przepraszam... - chłopak zbliżył się do mnie i objął z ogromną czułością. Odetchnąłem spokojnie odsuwając się od chłopaka gdy siedmiolatek wyszedł z łazienki. Chłopiec usiadł między mną i Ashton'em.
- Jestem głodny - zamruczał Toto patrząc to na mnie to na chłopaka obok. Rozczulony przytuliłem go mocno. - Boli Cię jeszcze?
- Boli... Ale wiesz co? Musi boleć zasłużyłem na to - mruknąłem cicho nie chcąc go okłamywać.
- Pójdziesz z Ashton'em coś zjeść? - spojrzałem na chłopca całując go w czubek głowy.
- Aaron Ty też musisz jeść - blondyn spojrzał na mnie z troską.
- Nie chcę - warknąłem nadal na niego zły. Nie rozumiałem jak po tym wszystkim nadal mógł chcieć odejść, jak po tym co dla niego zrobiłem nadal o tym myślał...
Czy on mnie naprawdę nie kochał? Poczułem jak cała energia i dobry humor odchodzą ode mnie wraz z jeszcze silniejszym bólem. Poruszyłem lekko łopatką czując jak lepka ciecz oblała moje ciało. Jęknąłem z bólu opadając na poduszkę. Nic z tego nie rozumiałem. Ledwo co jakkolwiek zacząłem się poruszać by ponownie poczuć jak bardzo mnie boli. Opadłem na poduszki płacząc głośno. Myślałem, że już przeszło, że to przejdzie ale przy najmniejszym poruszeniu barkami ponownie mnie rozrywa. Zacząłem szlochać. Podniosłem łopatki do góry chcąc powstrzymać silne krwawienie.  Toto wskoczył na moje nogi płacząc głośno razem ze mną. Usłyszałem jak Ashton wbiega do łazienki i wraca z pudełkiem w ręku, które charakterystycznie strzeliło podczas otwierania.
Nie mogłem wytrzymać uczucie, które owładnęło moim ciałem było okropne. Na tyle, że poraz kolejny odleciałem.
W tym samy czasie Ash przerwał moje bandaże przykładając coś do moich ran i zmienił opatrunek.
Obudziłem się zapewne chwilę później, otoczony silnymi ramionami. Dłonie trzymał na moich wystających żebrach całując w czoło. Malutki chłopiec nadal leżał na moich nogach.
- Co to było, ja już tak nie chcę... - załkałem. Złapałem blondyna za ramiona i przyciągnąłem do siebie - Nie chcę tak więcej - schowałem twarz w jego ramionach.
- Aaron, pójdziesz dziś ze mną do kina? - zapłakany chłopiec obejmował moje kolana.
- Może Ashton z Tobą pójdzie - uśmiechnąłem się do niego patrząc następmie na nastolatka - Pójdziesz z nim? I masz mi przynieść pizzę, żelki, watę cukrową i czekoladę - zaśmiałem się słabo chcąc go jakoś rozweselić- Proszę... Nie marnuj sobie tych dni przeze mnie...

Ashton?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz