środa, 17 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Siedziałem przy chłopaku ściskając mocno jego dłoń, nadal czułem się temu wszystkiemu winny. On był dla mnie zbyt dobry, a przy tym zbyt wiele dla mnie znaczył. Byłem na siebie wściekły. Wziąłbym cały jego ból na siebie gdybym tylko mógł, gdybym tylko wiedział jak. Pragnąłem ochronić go przed tą tragiczną przeszłością, chociaż sam taką miałem, nie mogłem narzekać. Moja do mnie nie wracała. Nie tak... Bo pomijając incydent z Carterem, mogłem zapomnieć. On nie, nic nie dawało mu spokoju. Tak wiele razy obiecałem sobie, że będę go chronić, że będę jego wsparciem i nie pozwolę nikomu go skrzywdzić, tak wiele razy tę obietnicę złamałem. Ashton jednak jakby wcale się tym nie marwtił, cały czas dawał mi nowe szanse, nową nadzieję, gdybym tylko umiał mu powiedzieć jak bardzo go kocham.
Uwielbiałem czuć jego słodki zapach, tak samo perfum i szamponu jak i ten naturalny, który czułem w nocy i nie był on płynem do kąpieli. Kiedy mnie wtulił miałem wrażenie, że nic mi wtedy nie grozi i tak było. Chronił mnie, dbał o to by nic mnie raniło. Kochałem wpatrywać się w jego oczy, ten cudowny błękit, nieraz jasny jak najczystsza woda. Kochałem słuchać jego głosu, jak się śmieje, jak do mnie mówi, jak śpiewa i tak samo cudownym było dla mnie słuchanie jak gra. Miał niesamowity talent. Był moim ideałem, tylko moim.
Pogładziłem policzek śpiącego chłopaka. W tym stanie przypominał mi tego małego chłopca ze zdjęć, słodkiego, wesołego i rozbieganego. Nie był już tym dorosłym, gotowym na wiele mężczyzną, tym odważnym, którego tak bardzo podziwiałem. Zdawał mi się być kruchy, delikatny, a przecież tylko spał.
- Kocham Cię Ashton... - szepnąłem do niego. Jego klatka piersiowa równomiernie unosiła się i opadała, a powieki lekko drgały. Rozchylone usta również dygotały, na wszelki wypadek podniosłem się i przykryłem kołdrą z drugiego łóżka, którą do tej pory trzymałem na swoich plecach. Byłem wykończony, twarz mnie paliła i oczy okropnie piekły. Oparłem głowę na krawędzi łóżka, chcąc chociaż na chwilę zamknąć oczy gdy czyjaś dłoń zakryła mi twarz uniemożliwiając krzyk lub wzięcie oddechu.
- Szkoda mi Ciebie, jesteś nawet słodki - szept dotarł do mojego ucha, chwilę przed ogromnym bólem, który z łopatki rozszedł się po całym moim ciele. Chwilę po tym zamknąłem oczy, a mnie samego ogarnęła błoga, spokojna cisza. Nie zdążyłem nawet obudzić Ashtona, może gdyby, to zrobił pomógłby mi.

Ocknąłem się... Jakiś czas później. Sam. W pokoju zbyt ciemnym bym mógł odróżnić jakiekolwiek kształty czy chociażby ich cienie. Nie widziałem kompletnie nic, miałem nawet wątpliwości co do tego, że mam otwarte lub niczym nie zasłonięte oczy. Chciałem krzyczeć ale ból dosłownie odbierał mi mowę, nie wiedziałem nawet, która część ciała mnie boli albo, która boli najmniej. Jęknąłem cicho próbując wykonać choćby najmniejszy ruch.
- Nie wysilaj się - cichy głos dobiegł moich uszu. Rozpoznałem w nim głos tej dziewczyny, siostry Ash'a. Przełknąłem ślinę, to nie mogło skończyć się dobrze. Ta Dziewczyna z całą pewnością była gotowa na wszystko.
Zbliżyła się do mnie, stawiając długie kroki. Obserwowałem jak jej zgrabne nogi poruszają się na szpilkach, które miała. Słyszałem jak tupie obcasami o zimną posadzkę. Sięgnęła do mojej głowy i rozerwała supeł wyrywając mi przy tym pukiel włosów. Przyznałem w duchu sam przed sobą swoją głupotę.
- Czego chcesz? - wydyszałem zdenerwowany. Nie miałem siły mówić ani się ruszyć. Nie wiedziałem czy byłem tylko pobity czy miałem pogruchotane kości. Cholernie bolało.
- Twojej śmierci i jego cierpienia - zaśmiała się i okręciła wokół własnej osi. Zachowywała się tak jakby to wszystko ją bawiło. - Nie, znaczy nie chcę Twojej śmierci, ale nie widzę innego wyjścia. - podeszła do mnie i chwyciła za policzki, na co mocniej przylgnąłem do ściany, o którą opierałem się chwilę temu. - Właściwie to nie, jednak chcę Twojej śmierc. Niewiele rzeczy go rusza, a to go zniszczy. Mogłabym też Cię uwieść, zdardziłbyś mnie z nim i byłoby jeszcze lepiej, ale on no cóż... Wolisz chłopców, marnujesz się wiesz? - zakończyła swoją wypowiedź gorzkim śmiechem, a ja zadrżałem.
To śmieszne, ale zignorowałem fakt, że umrę skupiając się na tym co teraz przechodził Ashton. Wiedziałem, że się o mnie martwi.
Dziewczyna podeszła do dużej torby, wyjmując z niej jakiś przedmiot. Po chwili udało mi się zorientować, że był to po prostu dużych rozmiarów kij.
- Odpowiesz mi teraz na kilka pytań. Za każde, na które nie odpowiesz dostaniesz albo w twarz, albo żebra, w zależności od tego jak duże będzie miało ono dla mnie znaczenie, zgoda? - roześmiałem się głośno. Fakt, lepszego momentu wybrać nie mogłem, ale szczerze i całkiem serio rozbawił mnie fakt, że myślała iż uda jej się cokolwiek ode mnie wyciągnąć.
- Próbuj - syknąłem z uśmiechem.
- Ash, ma kogoś bliskiego poza Tobą? - nie miał. Wiedziałem, że nie ma. Nigdy z nikim się nie widywał, chociaż wiele osób chciało się z nim zadawać, wszystkich ignorował, nie miał rodziny, żadnego przyjaciela. Wszystkich mu odebrano. Nie chciałem jednak, żeby ona o tym wiedziała. Z tego względu, że jeśli powiem tak będzie chciała zabić i tego kogoś, a jeśli nie, nie będzie się zastanawiać, od razu skończy z Ashton'em. Zacisnąłem usta w cienką linię czekając, i właściwie nie trwało to długo. Dziewczyna wzięła ostry zamach i uderzyła z ogromną siłą w żebra.
- Wiedziałam, że nie będzie z Tobą zabawy. Gdzie jest ta wasza Akademia? - spytała. Skoro nie odnalazła jej do tej pory, znaczy, że nie wiedziała jak się nazywa. To dobrze, nie mogłem narazić życia tak wielu osób. Milczałem, czując się coraz gorzej. Wiedziałem, że jeśli nie uzyska upragnionych informacji, zabije mnie. Czym jednak była moja śmierć wobec innych niewinnych?
Spojrzałem w jej wypełnione szaleństwem oczy. Teraz nijak nie przypominały mi tego cudownego błękitu jak u blondyna. Budziły jedynie moje obrzydzenie. Dziewczyna ponownie uderzyła, tym razem w twarz, mimo wszystko nieco lżej niż wcześniej. Przynajmniej nie wypadł żaden ząb.
- Nie wydasz go nie? Musisz go bardzo kochać. - zauważyła, jakby to nie było wiadome. Kochałem go. Był całym moim życiem, moim szczęściem. Moim ukochanym najcudowniejszym blondynem. Był mój, a o to co moje dbałem wyjątkowo. - To śmieszne. Kochasz kogoś, kto Cię wykorzysta i zostawi. - mruczała jakby nie do mnie, a do samej siebie.
Cholera jasna jak to bolało.
Czułem smak i zapach krwi. W moich ustach, na czole, na ramieniu, na brzuchu, na żebrach, wszędzie. Dosłownie. Jakbym się właśnie wykrwawiał i pewnie tak było ale ból nie pozwolił mi nawet ocenić swojego stanu. Wiedziałem dla kogo i dlaczego to robię. Byłem w stanie znieść wszystkie cierpienia, by go chronić. Pewien byłem, że to samo zrobiłby dla mnie. Poświęcał się wiele razy, każdego dnia.
Uśmiechnąłem się do siebie.
Co bym teraz zrobił gdyby Alex nie pomyliła tych pokoi.
- Trudno - wzruszyłem z uśmiechem ramionami, zbywając ją. Tupnęła wściekle nogą. Zakasłałem cicho, wypluwając strużkę krwi. Dziewczyna wstała i pociągnęła za jakiś sznureczek, który delikatnie rozświetlił pomieszczenie. Szybko się zorientowałem, że jesteśmy w starym domu Ashton'a, ciekawe czemu wybrała to miejsce. Wiedziałem, że będzie mnie szukać, byłem o tym egoistycznie przekonany, tak samo jak o tym, że zacznie od tego miejsca.
Chciałem tylko by zdążył, nie mogłem go stracić, chciałem spędzić z chłopakiem jeszcze czas.
- Wiesz, że on po Ciebie nie przyjdzie? - spytała cicho - Jeśli to zrobi, obaj zginiecie natychmiast - zachichotała. Przerażała mnie radość z jaką wypowiadała wszystkie, skierowane w jego stronę okrucieństwa. Nie rozumiałem tej nienawiści. Nie umiałem wyjaśnić co nią kierowało, czemu go krzywdziła. Przecież na pewno sama znała prawdę... O tym wszystkim. Jednak jakby na to nie patrzeć, miała mimo wszystko udane życie. Dlaczego niszczyła inne... - Cóż. Szkoda. - dziewczyna zbliżyła się do mnie i usiadła okrakiem na moich nogach. Zaśmiała się uroczo i wpiła w moje wargi trzymając za włosy. Wyrywałem się jej jak mogłem, chcąc by przestała, w jej dłoni zalśnił sztylet. To koniec...
Jej poczynania przerwał głośny huk, drzwi "naprawione"przez  dziewczynę ledwie trzymały się w zawiasach teraz runęły na ziemię, a na nich ustał wysoki, niebieskooki blondyn. Jego siostra odskoczyła ode mnie, mierząc go spojrzeniem. Chłopak rzucił mi przelotne spojrzenie, które za chwilę skierował na dziewczynę.
- Więc od razu pozbędę się was obu? No cudnie. - zaśmiała się nieco bardziej nerwowo, po raz kolejny mierząc we mnie nożem. Reszta potoczyła się szybko. Niebieskooka zamachnęła się, a jej brat rzucił na nią powstrzymując przed zadaniem ostatecznego ciosu. Zaczęli się sszarpać, kopnęła Ashton'a w krocze czym powaliła go na ziemię i zaatakowała nożem. Niebieskooki uchylił się od śmiertelnego ciosu wstał i złapał ją za szyję. Chłopak bez wahania uderzył dziewczynę w twarz tak, że ta straciła przytomność, zazdrościłem mu tej siły. Jednak musiałem go powstrzymać.
- Ashton! - wydarłem się, próbując podnieść - Nie możesz jej zabić! Znajdą ją tu i Ciebie! - zacząłem krzyczeć i histerycznie płakać, co na niego natychmiast podziałało. Nie chciałem by wpadł w kolejne tarapaty, znowu z mojej winy miałby kłopoty. - Zostaw ją tu błagam... Błagam Cię Ashton. Choć stąd. - niemal doczołgałem się do niego wtulając w szarą, miękką bluzę.
- Muszę Cię zabrać do szpitala - wyszeptał w moje włosy, to śmieszne ale mając go obok czułem się niemal zupełnie dobrze. Spojrzałem najpierw na dziewczynę, z boku jej głowy wypłynęła krew. Dyszała ciężko i bardzo zbladła ale nadal żyła. Zerknąłem teraz na Ashtona, który mocno zaciskał dłonie na moim ciele i dopiero wtedy dotarło do mnie jak ogromny czułem ból. Osunąłem się na chłopaka i odpłynąłem.

***

Ocknąłem się w szpitalu. Zapach leków unosił się w powietrzu zalegając na brudno-białych ścianach. Łóżko zaskrzypiało gdy próbowałem się poruszyć, jednak wykonanie jakiejkolwiek czynności uniemożliwiał mi ból. Jęknąłem cicho otwierając sklejone powieki i poczułem jak ciepłe palce przesuwają się po nich. Zilustrowałem wzrokiem swojego towarzysza z uśmiechem. Ashton był tu cały... Odetchnąłem z ulgą, ciesząc się, że był bezpieczny. Wysunąłem drżącą dłoń w jego stronę i gdy ułożyłem ją na policzku poczułem słone krople na swoich palcach.
- Dlaczego płaczesz? - zerknąłem na niego nieco zdezorientowany.
- Aaron kocham Cię - chłopak załkał cicho. Nic nie rozumiałem, czy miłość do mnie była czymś złym? - Ale odkąd ze mną jesteś cały czas dzieje Ci się krzywda, przed którą nie umiem Cię chronić, narażam Cię na niebezpieczeństwo i nic więcej Ci nie daję. Nie powinniśmy być razem... Nie możesz się ciągle narażać. - ostatnie zdanie wyszeptał. Gapiłem się na niego jak przysłowiowa sroka w gnat nic z tego nie rozumiejąc.
- To co, po tym wszystkim tak po prostu wyjdziesz przez te drzwi i o mnie zapomnisz? - wpatrywałem się w niego ze łzami w oczach. Dosłownie czułem jak pęka mi serce. Jak rozsypuje się i na dobre przestaje bić.
- Nie utrudniaj tego... - złapał moją zdrową dłoń na co wybuchnąłem śmiechem. - Kocham Cię mały... Chcę dla Ciebie jak najlepiej - odwróciłem spojrzenie drżąc. To było straszne. Odchodził, naprawdę odchodził... Tak zwyczajnie...
- Wiesz co się ze mną stanie jak odejdziesz? Znowu zostanę sam - posłałem sam sobie psychopatyczny uśmiech - Wiesz czym jest miłość? Walką by ta druga osoba została przy nas za wszelką cenę. Nie byłem w stanie prosić Cię, żebyśmy się rozstali po tych dwóch miesiącach, które niemal wykończyły Cię z mojej winy. Wybaczyłem Ci to, że chciałeś mnie zabić, nawet Cię zrozumiałem. Boże, Ashton jesteś dla mnie wszystkim, pozwól mi dalej czuć to ogromne szczęście i nie odchodź... Nie zostawiaj mnie... Błagam Ash, błagam - rozpłakałem się znowu na niego patrząc. Ignorując ból podniosłem się i chwyciłem jego dłonie. Bez niego wykończę się sam, albo zrobi to za mnie zniszczona psychika. - Naprawdę tego chcesz? Być jedną z tych osób, przez które znosiłem tak wiele? Być jak moja matka ćpunka, przybrani ojcowie Ci cholerni pedofile, jak Nathaniel i Alex, która też mówiła, że mnie kocha i tak szybko zapomniała? Jak mój prawdziwy ojciec, który zerżnął mi matke bez prezerwatywy bo był zbyt naćpany żeby ją założyć? Jak Ci lekarze, którzy nie chcieli podejmować się mojego leczenia bo nie miałem pieniędzy? Albo Ci, którzy nie dawali mi szans? Jak ludzie, którzy małe dziecko wyrzucili na ulicę? Jak wszystkie dzieci, które bały się ze mną bawić bo nie chciały się zarazić? Albo jak Ci starsi, którzy całe życie wyśmiewali to, że jestem z domu dziecka? Jak moja pierwsza przybrana matka, która biła mnie za każdą ocenę niższą niż piątka? Więc zrób to, wyjdź tymi drzwiami i nie wracaj, skoro musisz. Cholera... tylko w takim razie  pozwólcie mi umrzeć i przestańcie dawać nadzieję, że znowu zjawi się ktoś dzięki komu będę chciał walczyć. Wiesz? Żeby wygrać z białaczką też trzeba cierpieć ale wiedziałem, że warto, dla Ciebie. Więc może przestań się bawić i zdecyduj się, czy zostajesz, a ja zdrowieje czy odchodzisz i pozwalać mi zdechnąć - patrzyłem na chłopaka nadal ściskając jego dłoń, chciałem tego, chciałem wyzdrowieć ale z nim, nie sam - Ashton. Nie pozwolę sobie znowu żyć w tej cholernej samotności. - nie wiedziałem skąd w ogóle przyszło mu na myśl żeby mnie zostawić. - Nie po tym co mi dałeś, nie po tym jak wiele cudownych rzeczy mi pokazałeś.
Przestał mnie kochać...?
Zrobiłem pewnie wszystko źle nawet o tym nie wiedząc.
Byłem okropny.
Najgorszy.
- Proszę nie odchodź - wyszeptałam cicho. - Nie zostawiaj mnie proszę - cień nadziei dał mi fakt, że blondyn nadal tu siedział jeszcze nie wyszedł trzaskając drzwiami.


Ashton? Ten moment kiedy płaczesz nad własny opowiadaniem xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz