poniedziałek, 31 października 2016

Od Thomasa C.D Scarlett

Brak komentarzy:

- Muszę wyjść do toalety! -poprosiłem nauczyciela podnosząc się od razu z krzesła nie dając mu tym samym innego wyboru jak tylko pozwolić mi wyjść.
Profesor znudzony machnął tylko ręką. I tak ma jeszcze ponad dwadzieścia innych ofiar, które może zamęczać swoimi pytaniami.
Gdy tylko zniknąłem za drzwiami odetchnąłem z ulgą. Ten kto wpadł na pomysł by uczyć w szkole fizyki chyba nie wiedział co robi. Albo bardzo nienawidził młodych ludzi. Z resztą teraz i tak nie miało to większego znaczenia.
Podreptałem korytarzem do łazienki. Zamknąłem za sobą drzwi ale zamiast wejść, do którejś z kabin oparłem się o zlew. Nie przyszedłem tu za potrzebą - chciałem po prostu by natrętny głos profesora zniknął z mojej głowy. Sięgnąłem ręką do tylnej kieszeni jeansów i wyjąłem komórkę. Od razu zauważyłem nieodebraną wiadomość. Szybko kliknąłem palcem na dymek by wyświetlić treść sms-a. Te kilka krótkich linijek tekstu wywołały radość na mojej twarzy. Propozycja spotkania pochodziła od nieznanego numeru, teraz widniejącego w moich kontaktach jako "Scarlett".
Ja: Spotkałbym się z Tobą nawet i w tym momencie. O której kończysz lekcje?
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Już po chwili telefon zawibrował a ja zacząłem czytać treść wiadomości.
Scarlett: Po 14. Muszę zostać na dodatkowe zajęcia.
Ja: Oj maleńka, nic tylko ci współczuć c: Kończę za pół godziny, wpadnę po cb pod szkołę.
W odpowiedzi dostałem krótkie "ok". Schowałem telefon do kieszeni i powróciłem do smutnej rzeczywistości. Nie mając innego wyjścia wyszedłem z łazienki i leniwym krokiem skierowałem się do klasy.

Scarlett? <przepraszam, że takie krótkie ale muszę się rozkręcić>

Od Scarlett C.D Thomasa

Brak komentarzy:

Zaczęłam przeciskać się przez tłum. Akurat miałam okienko, więc zmierzałam w stronę klasy Sallei. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy spojrzałam na swój nadgarstek, gdzie znajdował się numer telefonu. 
-Tak w ogóle, jestem Thomas!-usłyszałam jeszcze krzyk chłopaka. Odwróciłam głowę, by ostatni raz na niego spojrzeć, ale zniknął gdzieś w tłumie. Westchnęłam cicho, a moje myśli krążyły tylko wokół spotkania, które zaproponował. 
Udałam się pod salę lekcyjną mojej siostry. Zmarszczyłam brwi, gdy zauważyłam, że nie stoi ze znajomymi jak zwykle. Przełamałam swoją nieśmiałość i podeszłam do dziewczyny, którą znałam najlepiej. Często bywała u nas w domu, nieraz też ze mną rozmawiała.
-Hej, Katy, nie wiesz może, gdzie jest Sal?-mruknęłam w jej stronę. Szatynka posłała mi szeroki uśmiech i odgarnęła z twarzy swoje loki, po czym odparła:
-Poszła cię szukać.
-A wiesz, w którym kierunku poszła?-uniosłam brew. Zaczynałam się już stresować, bo w naszym kierunku zmierzała grupka chłopaków z klasy Sal. Przygryzłam wargę ze zdenerwowania. Nie lubiłam ich. Zawsze byli wulgarni i tacy pewni siebie, wydawało im się, że mogą mieć każdą dziewczynę. Jeden z nich próbował poderwać nawet mnie, w ten nieprzyjemny sposób, ale wtedy w mojej obronie stanęła Sallei.
-Chyba na dół-odparła szatynka, nie zwracając już na mnie zbyt dużej uwagi. Przytaknęłam i szybko odwróciłam się na pięcie. Ruszyłam przed siebie, nie odwracając się. Nie miałam najmniejszej ochoty łapać kontaktu, chociażby wzrokowego, z tamtymi typkami.
Zbiegłam po schodach, by znaleźć się na innym korytarzu. Od razu zauważyłam płomiennie rude włosy mojej siostry.
-I co, przeżyłaś?-zapytała ze śmiechem, gdy mnie zobaczyła. Nie byłam pewna, czy od razu opowiedzieć jej o Thomasie. Postanowiłam więc zataić moje spotkanie z nim. 
-Tak, ostatnio daję sobie jakoś radę-powiedziałam i rozejrzałam się, czy nikogo prócz nas nie ma na korytarzu. Na szczęście byłyśmy same.-Nie idziesz na lekcje?
-Oj, jak się spóźnię o paręnaście minut, to nic się nie stanie-machnęła ręką, równocześnie marszcząc delikatnie nos. Gdy otwarła usta, żeby coś powiedzieć, zmarszczyła brwi. Chwyciła mój nadgarstek, bo zapomniałam go jakoś za sobą schować.
-Co ty robisz?-zapytałam, próbując wyrwać rękę ze stalowego uścisku siostry. Bezskutecznie, ona zdecydowanie miała dużo siły.
-Co to jest?-fuknęła.
-Nic.
-Scarlett, wiesz, że jakbyś miała jakieś problemy, to masz mi mówić-powiedziała zirytowanym tonem. Wyrwałam rękę i osunęłam się od niej. Ogarnęła mnie nagła fala gniewu i irytacji.
-Dlaczego z ogóry zakładasz, że mam jakiś problem?-syknęłam.-Mam siedemnaście lat i naprawdę potrafię sobie radzić w szkole!
-W takim razie, co do cholery, masz na ręce?
-Numer telefonu! Nie widzisz?
-Czyj?-założyła ręce na piersi, a z jej oczu mogłam wyczytać, że była na mnie wściekła.
-Chłopaka, Sal, chłopaka. 
-Ty i chłopak?-zaśmiała się ironicznie, a moja fala gniewu natychmiast mnie opuściła, dając miejsce smutkowi. Naprawdę wielkiemu smutkowi. Zawiodłam się na mojej własnej siostrze.
-Tak, bo muszę cię zdziwić, ale nie tylko ty masz prawo do życia towarzyskiego, Sallei-powiedziałam cicho, po czym po prostu odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie, pozwalając niedużym łzom powoli spływać po moich policzkach. Słyszałam, że Sal próbuje mnie jakoś przeprosić, ale nie miałam ochoty jej słuchać. 
Skierowałam się w stronę łazienki. Spojrzałam do lustra i wzięłam parę głębokich wdechów. Moja własna siostra mnie wyśmiała. Naprawdę nie sądziłam, że dożyję takiego dnia. 
Wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni komórkę. Zmarszczyłam brwi, patrząc na numer telefonu Thomasa. Postanowiłam przez chwilę nie zastanawiać się, co będzie potem i po prostu napisałam do niego smsa.
"Wiem, że masz teraz lekcje, więc nie dzwonię, żeby ci nie przeszkadzać, ale o której chciałbyś się spotkać?
Scarlett xx"

Thomas?

Od Thomasa C.D Scarlett

Brak komentarzy:


- Nie ma sprawy -odwzajemniłem jej uśmiech, choć mój był o wiele szerszy i wykazywał większą pewność siebie. 
Dziewczyna wydawała się być bardzo nieśmiała a mnie w pewnym sensie to zaintrygowało. Chciałem dowiedzieć się o niej czegoś więcej ale jednocześnie nie chciałem wpakować ją w kolejne problemy. 
- Może.... W ramach przeprosin dasz się namówić na kolację? -spytałem 
Scarlett spojrzała na mnie nadal przyciskając dłoń do czoła. 
- Ale... -zaczęła ale natychmiast jej przerwałem domyślając się o co chce zapytać. 
- Nie, nie teraz. Wieczorem, po szkole -nie zdejmowałem ani na chwilę wzroku z jej bladej twarzy- Co ty na to? 
- Jasne -odpowiedziała znów lekko rozchylając usta w uśmiechu. 
- Super. To dam ci swój numer, jakoś się zgadamy.
Pożyczyłem od siedzącej nieopodal nas na schodach dziewczyny długopis i łapiąc Scarlett za nadgarstek zacząłem zapisywać na jej skórze cyfry tak wyraźnie jak mogłem. Moje pismo nie należało do najpiękniejszych. 
- Proszę. Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pielęgniarki? -spytałem.
- Nie, w porządku -odparła spoglądając na "wytatuowany" numer telefonu. 
- To dobrze. Nie chciałbym cię mieć na sumieniu -zaśmiałem się i gdy dziewczyna już miała coś odpowiedzieć przerwał nam dzwonek. 
Jak zawsze w najmniej odpowiednim momencie. Zerwałem się z miejsca, bo właśnie miałem mieć matematykę, przedmiot na którym nawet zwykłe spóźnienie grozi tym, że będziesz gnojony przez profesora do końca swoich dni w tej akademii. Biegnąc po schodach do drzwi odwróciłem się jeszcze by zerknąć na znikającą w tłumie Scarlett. Wypowiadając sobie w myślach jej imię uświadomiłem sobie, że chyba nie podałem jej swojego. Starając się przekrzyczeć rozgadany tłum ostatni raz zwróciłem się do dziewczyny. 
- Tak w ogóle jestem Thomas! -przycisnąłem dłonie do ust by wzmocnić głos- Możesz mnie zapisać jako "chodzące nieszczęście"!
Kilka osób stojących najbliżej mnie, głównie chłopaków z mojej klasy, parsknęło śmiechem. Nie powinno ich to jednak dziwić, bo byłem wśród swoich rówieśników uważany za zwykłe tornado, które niszczy i sprowadza nieszczęścia na wszystko wokół. Miałem nadzieję, że nowo poznanej dziewczynie nie będzie to przeszkadzać. 

Scarlett?

niedziela, 23 października 2016

Od Sallei C.D. Laurence'go

Brak komentarzy:
Wstrzymałam oddech, widząc, jak Laurence odwraca się na pięcie i odchodzi. Ciężko było mi wykrztusić jakiekolwiek słowo, tym bardziej po tych wszystkich wydarzeniach w nocy. Otworzyłam usta, chcąc krzyknąć za odchodzącym chłopakiem, zatrzymać go, powiedzieć mu, że to wszystko nieprawda, a ja jestem mu bardzo wdzięczna. Poczekałam chwilę, nie mogąc dobrać słów, aż w końcu zdecydowałam się na zwykłe:
- Dziękuję! - krzyknęłam zduszonym głosem, ale nie odwrócił się; nie wiem, czy mnie zignorował, czy po prostu nie usłyszał.

***

Pokój był pusty. Łóżko Laurence'go idealnie pościelone. Ogólnie w całym pomieszczeniu panował niezmącony żadnym defektem idealny porządek. Irytowało mnie to.
Głupia szkoła.
Głupi ludzie.
Po kiego wuja robili ten cholerny remont? Mogłabym sobie teraz spokojnie siedzieć w moim starym pokoju razem ze Scarlett. Gadałybyśmy o życiu, o chłopakach, o nowinkach szkolnych... Może bawiłybyśmy się z naszymi psami w parku...?
Ale nie! Musiałam trafić z nim do jednego pokoju! Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Wciąż czułam się obrzydliwie urażona tym, że nazwał mnie głupią, podłą suką. Z drugiej jednak strony byłam mu wdzięczna za pomoc... W sumie, koniec końców, sama nie wiedziałam, co powinnam o nim myśleć i co on myśli o mnie. 
Wstałam, by leniwie doczłapać się do drzwi i ostatecznie wyjść z pokoju. Ta nuda mnie już szczerze nużyła, a nie chciało mi się iść do moich kolegów, więc wyszłam do parku - tam, gdzie byliśmy zaledwie dobę wcześniej.
Usadowiłam się na miękkiej warstwie mchu, tuż pod rozłożystym dębem. Zagwizdałam przeciągle, przypominając sobie, że gdzieś tutaj powinna grasować moja najlepsza przyjaciółka.
- Lady - uśmiechnęłam się szczerze na widok wilczycy. Wtuliłam się w jej puszystą sierść, przeczesując ją palcami - Dawno cię nie widziałam, śliczna.
Wciąż było mi żal, że nie mogłam trzymać jej w szkole. Była przeuroczą i milusińską psiną, a jednak dyrektor kazał mi się jej pozbyć przed dwoma laty. Na nic tłumaczenia, że ugryzła tamtego gnojka dlatego, że mnie zaatakował - grono pedagogiczne wspaniałomyślnie stwierdziło, że Lady nie powinna mieć jakiegokolwiek kontaktu z uczniami. Nikt - oprócz mnie i siostry - nie wie więc, że lata sobie głównie po lesie niedaleko parku, a i ja - od czasu do czasu - przynoszę jej coś do jedzenia.
Przesiedziałam więc, razem z moim pupilem, pod drzewem jeszcze jakieś pół godziny - do czasu, aż zrobiło mi się nieco chłodno. Nie chciałam rozstawać się z moją prześliczną psiną, chociaż wiedziałam, że musiałam.
A może nie musiałam?
Może trzeba było użyć trochę sprytu?

***

To był jeden z tych momentów, podczas których przydawało się boczne wejście. Przemknęłyśmy szybko przez korytarz, omijając szerokim łukiem gawędzące na jednej z ławek sprzątaczki. Omijałyśmy wszystkie miejsca, gdzie był monitoring, aż wreszcie, ku mojej uciesze, dotarłyśmy do pokoju. Wciąż był pusty. Gdzie on się podział? Nie wydawał się być osobą mającą JAKIEKOLWIEK życie towarzyskie.
- No dobra, mała - pogłaskałam ją za uchem - Nie wychodzisz. Nigdzie. Wiem, że potrafisz otwierać drzwi, ale nie wychodź. Wciąż nie możesz tu być, ale będziesz się tu kryła. Na dwór będziemy wychodzić w nocy, kiedy nikogo nie będzie, dobra? Jesteś tu w tajemnicy.
Lady wskoczyła na moją kanapę, a ja usiadłam obok niej. Wtedy właśnie zauważyłam, jak bardzo urosła - zdecydowanie przerastała przeciętnego wilka. Położyłam na niej głowę, a ona wtuliła pysk w moje ramię. Wzięłam mój pamiętnik i zaczęłam pisać, kiedy usłyszałam, jak drzwi do pokoju się otwierają.

Laurence? Wybacz, że takie słabe i krótkie~ brak weny :v

sobota, 22 października 2016

Od Scarlett C.D Thomasa

Brak komentarzy:
W moim sercu pojawił się nikły promyczek nadziei, że wreszcie coś się zmieni. Że nareszcie ktoś zacznie zwracać uwagę na mnie, a nie tylko na moją siostrę. Cieszyłam się, naprawdę się cieszyłam. Uśmiechnęłam się nieśmiało, a gdy chłopak złapał mój nadgarstek, zrobiło mi się ciepło i zapewne oblałam się rumieńcem. Przestałam myśleć o jakichkolwiek konsekwencjach, w tamtej chwili chciałam po prostu pójść razem z nim, nic więcej. Niestety, istnieję tylko po to, by coś w życiu mi się nie udawało.
Nauczycielka natychmiast zabrała mnie do sali, nie pozwalając nawet przedstawić się nieznajomemu.  Ostatnie, co widziałam to jego przepraszające spojrzenie. Potem słyszałam już tylko te szydercze chichoty, czułam wzrok całej klasy. To było coś, czego nienawidziłam najbardziej. 
- Słucham, dlaczego postanowiłaś uciec z lekcji? - ostry głos nauczycielki przeszył powietrze w sali, a wszystkie głosy nagle ucichły. Słyszałam bicie swojego serca, czułam też, jak kobieta lustruje mnie, zapewne wściekłym spojrzeniem. Nie odważyłam się podnieść wzroku.
- Nie uciekłam - powiedziałam cicho, po czym niepotrzebnie wypowiedziałam te trzy słowa za dużo. - Przecież tu stoję.
- Dostajesz jedynkę i uwagę do dziennika. Poza tym porozmawiam dziś z twoim wychowawcą. Siadaj i nawet nie waż się dziś odzywać-fuknęła. Świetnie, Scarlett, kolejna zła ocena z fizyki. Długo tak nie pociągniesz.

***

Do końca lekcji czułam na sobie spojrzenie całej klasy, słyszałam też jakieś głupie i dziecinne docinki. Tym jednak się nie przejmowałam.
Gdy zadzwonił dzwonek, jako pierwsza wyszłam, prawie wybiegłam, z sali. Chciałam tylko znaleźć Sallei. Przytulić ją i powiedzieć jej o wszystkim. Zapewne pocieszyłaby mnie, pogłaskała po plecach i poświęciła mi trochę czasu. Gdy byłam już na schodach, poczułam nagły ból w głowie. Przez uderzenie. Naprawdę nie lubili mnie aż tak bardzo, że musieli się nade mną znęcać fizycznie?
Mimowolnie kucnęłam i przyłożyłam rękę do bolącego miejsca. Rozejrzałam się dookoła, ale nie widziałam sprawcy. Jednak zebrała się wokół mnie spora ilość zupełnie niepotrzebnych osób, niektórzy się śmiali, inni chcieli jakoś pomóc, a jeszcze inni po prostu stali, czekając na rozwój zdarzeń. Przymknęłam powieki, cicho wzdychając. 
- Nic ci się nie stało?-usłyszałam znajomy głos. Natychmiast uniosłam wzrok i przeżyłam całkiem miłe zaskoczenie. Obok mnie kucał chłopak, który jeszcze godzinę wcześniej proponował mi wspólne wagary. Przez ułamek sekundy przytłaczała mnie myśl, że on i tak mnie nie pamięta. Jednak szybko dowiedziałam się, że to nieprawda. Hej, może świat nie nienawidzi mnie aż tak bardzo? Chłopak się zaśmiał, a jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. - Widzę, że przysparzam ci dziś samych problemów.
- Nie jest tak źle - mruknęłam, a na moje twarzy pojawiło się coś, co miało być uśmiechem. Chłopak podał mi rękę, pomagając wstać. Poprawiłam torbę, która zsunęła mi się z ramienia.
- Nie musicie tu stać, nie mamy nic ciekawego do pokazania-zwrócił się do gapiów, którzy dalej nas otaczali. Parę z nich burknęło coś pod nosem, ale rozeszli się. 
- Dzięki - powiedziałam cicho, po czym znowu delikatnie się uśmiechnęłam.

Thomas?

piątek, 21 października 2016

Od Laurence'go C.D Sallei

Brak komentarzy:
Dziewczyna była, cóż... Naprawdę bardzo towarzyska i raczej nie mogła narzekać na brak pecha, zważywszy na stan w jakim znalazła się kiedy ją spotkałem, nie powiem żeby mi to pasowało bo w końcu mieliśmy mieszkać razem, a ja nie miałem zamiaru przerywać poukładanego ciągu wydarzeń mojego życia.
To chyba jednak nie było możliwe bo właśnie poprosiła mnie o pomoc.
- Ten dzień się chyba nigdy nie skończy - westchnąłem z irytacją podnosząc się z miejsca. Szczerze mówiąc nie miałem najmniejszej ochoty nigdzie wychodzić, ani tym bardziej nikomu pomagać. Zgarnąłem z szafy czarną kurtkę narzucając ją na ramiona i otworzyłem drzwi, przepuszczając dziewczynę w drzwiach.
- Gdzie Ty go w ogóle zgubiłaś? - zerknąłem na nią unosząc do góry jedną brew.
- W parku - mruknęła tylko, nie udzielając mi bardziej znaczącej odpowiedzi. Westchnąłem z rezygnacją zastanawiając się czy nie odwrócić się i odejść.
- Jak Ci się coś nie podoba to idź - warknęła jakby odgadując moje myśli. Po Sallei widać było, że jest zła. Zastanawiałem się czy na mnie czy na brak telefonu i kluczy, czy czegoś tam jeszcze.
- Wszystko mi się podoba. Po prostu jestem zrezygnowany swoją zbyt moralną postawą dzisiejszego dnia - wypowiedziałem to zdanie pół żartem pół serio, bo szczerze mówiąc miałem dość ludzi dzisiejszego dnia. Rudowłosa odwróciła się do mnie z uśmiechem, przewracając oczami.
- Nigdy nie zrozumiesz bólu mojej samotni - zaśmiałem się cicho widząc jej reakcji.
- Nie, ale teraz zastanawiam się jak wcześniej mogłam Cię nie zauważyć.
- Jestem taki uroczy, szarmancki czy może zabójczo przystojny? - odparłem z ironią w głosie czując jak rozmowa zbiega na coraz mniej inteligentny tor.
- Jesteś cholernym egoistą. - skwitowała mnie oczekując... Że się obrażę? Chociaż szczerze mówiąc moja duma została ugodzona.
- I mówisz to mi teraz kiedy pomagam szukać Ci telefonu, chwilę po tym jak pomogłem pierwszoklasiście bo mały miał za dużo odwagi? Przepraszam ale to nie ja za pośrednikami każę mu się odwalić - odparłem z arogancją, mimo wszystko zbyt emocjonalnie niż planowałem.
- Nie mów, że nie robisz tego dla własnego zysku. - odparła po raz kolejny raniąc moje ego.
- Robię. Nie mam zamiaru utożsamiać się z głupotą osób takich jak Ty - powracając do swojego opanowania spojrzałem dziewczynie prosto w oczy. Na jej twarzy wymalowało się zaskoczenie co pozwoliło mi kontynuować - Błagam Cię! Jak mówiłem znam Cię ze szkoły, jesteś jedną z tych popularnych, która musi wiedzieć wszystko o wszystkich. Nie znasz mnie, mój charakter Ci nie odpowiada, nikomu nie opowiada i nie jest zbieżny z Twoim, nazwałaś mnie egoistą i jeszcze nie odeszłaś, dlaczego? Dla pozycji. Musisz zostać tą, kojarzoną co zna wszystkich. - skwitowałem dziewczynę pewien, że zaraz mnie uderzy, czego jednak nie zrobiła. Zastanawiałem się co nią kierowało szok, złość, zażenowanie?
- Nawet nie wiesz co mówisz... - warknęła zniżając głos. Parsknąłem gorzkim śmiechem, nadal utrzymując z dziewczyną kontakt wzrokowy.
- Posłuchaj, mamy razem mieszkać, na tym poprzestańmy. W przeciwieństwie do Ciebie, nie szukam przyjaciół. Przykro mi, jeśli spodziewałaś się po mnie więcej uprzejmości - odparłem oschle, dopiero po chwili odwracając - Poza tym, spójrz na siebie, każąc mi odsuwać od siebie kogoś komu na Tobie zależy zachowujesz się jak podła suka, ale mnie nazywasz egoistą? Ja przynajmniej mam dość odwagi by przyznać, że po prostu Cię nie lubię. - rzuciłem zza pleców nie dając dziewczynie dojść do głosu. Chciałem się przekonać, czy ona też jest taka... typowa. Jak widać w ogóle się nie myliłem. Poniekąd byłem na siebie zły, niepotrzebnie chciałem ją sprawdzać. Była zbyt miła, wydawała się zbyt prawdziwa i szczerze mówiąc chciałbym się mylić, chciałbym móc ją przeprosić.
Wypuściłem powietrze z płuc próbując powstrzymać targające mną emocje. Na ułamek sekundy przymknąłem oczy, a nogi same zaciągnęły mnie do szkoły, zostawiając rudowłosą samą kawałek przed parkiem gdzie ponoć ją zaatakowano, choć miałem wątpliwości co do prawdziwości całego zajścia.

***

Po powrocie do pokoju natychmiast poszedłem spać, zignorowałem nawet łazienkową rutynę byleby tylko uniknąć konfrontacji. Nie, nie dlatego, że tego nie chciałem, lub się bałem. Po prostu miałem szacunek do kobiet, którego brak okazałem dzisiejszego popołudnia.
Rano natomiast spodziewałem się obudzić się gdzieś na morzu czarnym, lub nago na głównym korytarzu, zamiast tego jednak otrzymałem kompletnie pusty pokój. Rzeczy dziewczyny jednak nadal tam były, być może po prostu nie chciała na mnie patrzeć...
No cóż, była po prostu kolejną osobą, która nie znosiła mojej obecności. Biedna, skazana jest na nią jeszcze przez długi czas. Rozmyślania o tym przerwał mi dopiero długi prysznic, szczerze mówiąc szczególnie do szkoły dziś mi się nie śpieszyło, mogłem więc pozwolić sobie zadbać nieco o swój nienaganny i tak wygląd. Wychodząc z kąpieli założyłem białą luźną koszulę, czarne spodnie i ciemną marynarkę, najwięcej czasu spędzając na ułożeniu włosów zawsze musiały być nienaganne i staranie ułożone.
Była to moja swego rodzaju słabość, która przyczyniała się do tego, że w gruncie rzeczy obchodziła mnie opinia innych.
Szczególnie jednak mnie to nie przeszkadzało, byłem tylko człowiekiem i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że choćbym dołożył wszelkich starań nadal nich będę.
Z takimi przykrymi wnioskami zgarnąłem ze swojego biurka torbę i zacząłem kolejny, nudny szkolny dzień.
Zacząć go miałem (w gwoli ścisłości) historią, więc doczłapać musiałem się aż na drugie piętro tego ogromnego budynku, mimo wszystko porwałem się na nieco dłuższą drogę nie chcąc być zapytanym. Wolnym krokiem przeszedłem przez szkolne ogrody rozkoszując się wyglądem i zapachem rosnących tam kwiatów, które dosłownie prosiły się o znacznie więcej mojej uwagi, którą odtrącił niepokojący dźwięk.
Odgłos...
Słowo?
Zainteresowany ruszyłem w jego stronę dostrzegając dość dwuznaczną sytuację, kiedy to moja współlokatorka była wyraźnie źle traktowana przez jej ponoć cichego wielbiciela.
Znaczy... Cichy w swoim krzyku to nie był on zdecydowanie. Miałem odpuścić sobie interwencję dopóki chłopak nie złapał rudowłosej za koszulkę, unosząc ją lekko do góry.
- Nie możesz znaleźć sobie przeciwnika Twojej postury? - "wkroczyłem" do akcji delikatnie odpychając chłopaka do tyłu. Może i był ode mnie nieco niższy ale zarysy jego mięśni widziałem aż zbyt wyraźnie.
- Odwal się lalusiu, to nie Twoja sprawa. - zbliżył się do mnie napinając mięśnie. Zaśmiałem się cicho, wsuwając dłonie do kieszeni.
- Ta pani chyba nie życzy sobie Twojego towarzystwa - zniżyłem głos by brzmiał bardziej poważnie patrząc "wielbicielowi" prosto w oczy.
- A ja nie życzę sobie Twojego - odparował nie do końca inteligentnie, jednak niczego więcej nie spodziewałem się po napakowanym półgłówku.
- Więc jaki masz problem, żeby stąd odejść? - spytałem co doprowadziło do ostateczności. Rozwścieczony uniósł rękę wymierzając cios prosto w moją twarz, chybił jednak przelatując milimetry od mojego ucha. Zażenowany jego głupotą i prostotą walki złapałem lewą dłoń osiłka wykręcając ją między łopatki, drugą dłoń wplotłem w jego włosy i wykręciłem do siebie tyłem, prawą nogą natomiast podciąłem chłopakowi nogi czekając aż upadnie na ziemię.
Tak jak się spodziewałem, nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem, odchodząc. Przynajmniej zachował resztki honoru.
- Niesamowite, nawet bić można nauczyć się z książek - mruknąłem do siebie z zafascynowaniem odwracając się po chwili do Sallei. - Nie przejmuj się, ani ja, ani moje ego nie oczekujemy podziękowań- skłoniłem się lekko w stronę dziewczyny, chcąc dać większy pokaz swojej arogancji o jaką osądzała i ruszyłem ponownie do szkoły.

Sallei?
Nie wiem co to.
Wybacz mi proszę xd

Od Sallei C.D. Laurence'go

Brak komentarzy:
Na chwilę nawet straciłam zainteresowanie moim współlokatorem, gdy zajęłam się dogłębną lekturą listu. Cisza, jaka zapanowała w naszym pokoju, mogłaby się widać - dla osoby oglądającej sytuację z boku - nieco niepokojąca, ale zarówno ja, jak i Laurence wiedzieliśmy, że nie teraz czas na pogaduszki. Wyczytywałam w myślach kolejne zdania, lekko poruszając wargami, ale pilnując równocześnie, by żadne słowa nie wydostały się poza ich granicę. Z każdą zobaczoną literą moje brwi unosiły się coraz wyżej, by ostatecznie, po wyczytaniu słynnego "od tajemniczego wielbiciela", zmarszczyły się. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Zgniotłam kartkę w kulkę i wycelowałam nią w stronę kosza na śmieci, ale, rzecz jasna, nie trafiłam. Papierek odbił się od krawędzi śmietnika i poturlał się paręnaście centymetrów dalej.
- Ta interpunkcja. To klecenie zdań. Te głębokie przemyślenia - powiedziałam właściwie sama do siebie, starając się powstrzymać grożący mi napad niepohamowanego śmiechu - Oczy bolą. Czy ten koleś czyta jakieś książki? - tutaj skierowałam wzrok na, ładnie już poukładane na szafce, księgi, które wcześniej stały się obiektami zachwytu mojego współlokatora - Dużo jest fajnych rzeczy, ale książki są najlepsze. Skoro nie chcesz mi zdradzić, kim jest ów tajemniczy pan, możesz mu przekazać, żeby nie robił sobie nadziei.
Spostrzegłam, że to, co robił Laurence, a co uświadomiłam sobie właśnie w tamtej chwili, przykuło moje szczere zainteresowanie. Leżał na swoim łóżku, dzierżąc wzorzysty zeszyt i skrobiąc w nim jakieś literki. Nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości, usiadłam na krawędzi materaca i nachyliłam się nad zapiskami, próbując wychwycić choć jedno słowo.
- Piszesz wiersze? - zapytałam, nawet nie próbując ukryć zachwytu - Mogę przeczytać?
Mój rozmówca przycisnął zeszyt do swojej piersi, uniemożliwiając mi zapoznanie się z resztą dzieła. Prawie niewidocznie pokręcił głową, a jego usta ułożyły się w wąską kreskę.
- Nie... Przynajmniej do tej pory, do której nie skończę... - dodał, chyba nie chcąc brzmieć zbyt ozięble. Spojrzał na mnie wzrokiem wyrażającym zniecierpliwienie, a ja, rozumiejąc, co ma na myśli, odsunęłam się.
- W porządku. Lubię wiersze... Więc super, że piszesz - uśmiechnęłam się delikatnie, próbując wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Znowu założyłam niesforny kosmyk włosów za ucho... To chyba jakiś tik nerwowy, czy coś.
Wróciłam na swoją trochę-za-twardą kanapę i rozłożyłam się na niej leniwie. Wzięłam jedną z książek - a dokładniej tą, którą wcześniej oglądał Laurence - i, trzymając ją jak najcenniejszy skarb, delikatnie wertowałam pożółkłe ze starości stronice. Wprawdzie czytałam ją już tysiące razy, ale za każdym razem odkrywałam coś nowego... I jeszcze piękniejszego od poprzednich odkryć. Była bardzo, bardzo stara - kupiłam ją chyba jeszcze wówczas, kiedy była wydawana. Życie elfa ma takie plusy, że coś, co dostaniesz w dzieciństwie, w dalekiej przyszłości posłuży ci jeszcze jako źródło zarobku. Ja jednak ani myślałam sprzedawać żadnego z moich skarbów i przysięgam, zatłukłabym osobę, która w jakikolwiek sposób zniszczyłaby mi któryś z nich, albo - odpukać - ukradła. Taki ktoś długo by już nie pożył, jestem pewna.
- Wychodzę - rzuciłam, gdy znudziło mi się ciągłe siedzenie w pokoju. Schowałam klucz do kieszeni (nie znoszę tych niezapinanych, zawsze mam wrażenie, że dana rzecz mi z niej wypadnie!) i w milczeniu wyszłam z pokoju. Na korytarzu, z uwagi na zakończone już dawno lekcji, nie było żywej duszy. Szkoła wieczorem wygląda zarąbiście. Ciemne, długie korytarze. Opatulone mrokiem ławki, na których są jedynie pojedyncze plamy księżycowego światła zza okna... To jest to. To jest to, co lubię.
Wymknęłam się z budynku i poszłam do przyszkolnego parku. O tej porze zdawał się być naprawdę mroczny i pełen tajemnic - cały klimat potęgowało jeszcze złowieszcze szumienie drzew, trzask łamanych gałązek i...
Trzask łamanych gałązek?
Rozejrzałam się wokół siebie, ale nie dostrzegłam żadnych oznak życia. Przełknęłam ślinę - kto o tej porze, z wyłączeniem mnie, grasowałby po parku? I... czemu się ukrywa?
Stałam jak wryta w miejscu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Uciekać? To może być jakiś seryjny gwałciciel albo psychopatyczny morderca. Stać w miejscu? Nie wiedziałam, co zrobić, więc zdecydowałam się na drugą opcję.
Nie zdążyłam mrugnąć okiem, gdy tuż przed moimi nogami przebiegło coś tak czarnego niczym węgiel, a wielkości średniego psa. Cofnęłam się gwałtownie, źle stawiając stopę, w wyniku czego przewróciłam się i wpadłam do sporego strumyka. Upewniłam się, że dziwne-straszne coś pobiegło już dalej, po czym wstałam i puściłam się biegiem z powrotem do szkoły. Biegłam szkolnymi korytarzami niczym jakiś zając, by koniec końców z impetem otworzyć drzwi do pokoju.
Laurence był wyraźnie zdziwiony tym, że wchodzę tak nagle, a w dodatku mokra jak wydra.
- Co ty odwaliłaś? - widać było, że starał się nie parsknąć śmiechem... Bo kto by nie chciał?
- Ja... Byłam w parku... I... - mówiłam pojedyncze wyrazy, nie mogąc złapać oddechu - I... Kuźwa, tam coś było, do cholery... Nie wiem, co... I wpadłam... Do strumyka... Kuźwa. Muszę się przebrać.
Otworzyłam niezgrabnie torbę i wyjęłam z niej pierwsze lepsze ubrania. Zdjęłam przemoczoną do suchej nitki bluzę, by sięgnąć wyjąć z niej moje rzeczy.
Przeklęłam.
Bardzo siarczyście przeklęłam.
- Gdzie. Mój. Telefon. - wystękałam, niespokojnie przeszukując kieszenie - I klucze. Za jakie grzechy? Musiały wpaść do strumienia. Matko... Będę musiała go poszukać. Jeszcze dzisiaj. Musi gdzieś tam być. Rodzice mnie zabiją, kupili go niedawno.
Nie trudziłam się już nawet ze zmianą ubrań - tak jak byłam wciąż mokra, tak miałam zamiar wyjść. Z powrotem założyłam ociekającą wodą bluzę i zmierzyłam w stronę drzwi.
- Idziesz też czy zostajesz? MUSZĘ szukać tego telefonu - jęknęłam.

Laurence? Jeżeli kiedykolwiek pomyślisz, że Twoje opowiadania są bez sensu, pomyśl o tym tutaj XD

Od Thomasa C.D Scarlett

Brak komentarzy:
Podkręcają muzykę jeszcze głośniej przycisnąłem słuchawki do uszu i zatapiając się w melodii odciąłem od całego świata. Zamknąłem oczy odpływając tym samym w jakiś odległy świat, który z pewnością ani trochę nie przypominał zatłoczonego szkolnego korytarza. Gdy nadchodził refren, długo wyczekiwane, energiczne brzmienie gitar wszystko zostało brutalnie przerwane przez dzwonek. Krótki lecz wkurzający alarm przedostał się do moich uszu. Z resztą nie tylko moich. Wszyscy uczniowie w popłochu zaczęli zbiegać schodami na dół lub na górę w zależności od tego gdzie akurat mieli mieć lekcje. Czasem bawiło mnie to zachowanie. Byli to głównie pierwszoklasiści, którym oczywiście nie było jeszcze w głowach wagarowanie czy spóźnienie. Zdjąłem słuchawki i schowałem je do plecaka razem z telefonem po czym zgarnąłem z podłogi podręczniki i wyszedłem z szatni.
Tak... Może było to dość dziwne miejsce na spędzanie przerw, bo zazwyczaj kryli się tam ci którzy tego dnia mieli dostać łomot od starszaków ale mnie to miejsce pasowało w takich dniach jak ten.
Wszedłem na górne piętro i ruszyłem korytarzem na przód zahaczając o coś po drodze. Ignorując to poszedłem dalej by po chwili znów się zatrzymać słysząc za plecami cichy głos.
- chyba wypadła ci książka...
Bez odwracania się zerknąłem na trzymane w dłoni podręczniki by upewnić się że słowa skierowane były do mnie. Rzeczywiście... Brakowało książki od biologii. Odwróciłem się i napotkałem speszone spojrzenie nieco młodszej ode mnie dziewczyny. W chudej, bladej ręce wyciągniętej w moją stronę ściskała moją własność.
- Rzeczywiście - uśmiechnąłem się szeroko biorąc od niej książkę- Dzięki.
Na twarzy nieznajomej pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
- Nie ma za co -powiedziała i okręcając się na pięcie ruszyła w stronę klasy.
Patrzyłem jak odchodzi zastanawiając się czy nie byłaby to dobra okazja do nawiązania nowej znajomości. Walcząc ze sobą w końcu odezwałem się. Może nawet nieco głośniej niż powinienem.
- Zaczekaj!
Słowa dobiegły do jej uszu dosłownie w ostatnim momencie, bo już kładła dłoń na klamce. Słysząc mój krzyk podniosła głowę i zwróciła twarz w moją stronę.
Stałem jak wryty nie dokońca pewien co właściwie chciałem powiedzieć. Otrząsnąłem się jednak szybko i zapytałem.
- Co powiesz na krótki spacer? -znów przywołałem na twarz szeroki uśmiech by przekonać ją nim.
Dziewczyna zdawała się być zaskoczona tym pytaniem. Wpatrywała się we mnie po czym zdejmując rękę z klamki spytała. - Ale.... Teraz?
Zaśmiałem się cicho, jakby sam do siebie.
- Oczywiście. I tak jestem już spóźniony na lekcje, podobnie jak ty.
Widać było, że jasno włosa waha się. Utkwiła swój wzrok na drzwiach marszcząc lekko brwi. Przewróciłem oczami -z jakiegoś powodu bawiło mnie jej niezdecydowanie- i podszedłem kilka kroków na przód łapiąc ją za nadgarstek.
- Oj no chodź! -zaśmiałem się po czym pociągnąłem za sobą.
Zaskoczona dziewczyna omal nie upuściła torby lecz w ostatniej chwili poprawiła spadający jej z ramienia pasek. Gdy już myślałem, że nareszcie będę miał okazję ją poznać drzwi od sali otworzyły się i stanęła w nich chuda blondynka o ostrych rysach twarzy i równie ostrym charakterze.
- Panno Blackfyre! Długo masz zamiar jeszcze romansować na tym korytarzu? Lekcja zaczęła się piętnaście minut temu!
Z wnętrza klasy wydobył się chichot a ja poczułem się winny, że to przeze mnie. Mimo to postanowiłem nie odpuszczać. Posłałem dziewczynie przepraszajace spojrznie gdy już znikała za drzwiami po czym udałęm się na szkole boisko.

Spędziłem na boisku całą pierwszą lekcję, pomimo że miałem wtedy biologię. Nie schodziłem z niego też podczas przerwy, która właśnie nadeszła. Ćwiczyłem strzały do bramki i robiłem to w sumie tylko dlatego, że strasznie mi się nudziło. Zastanawiałem się czy nie pójść poszukać Scarlett ale nie byłem pewien czy chce mnie teraz widzieć. Zdawało się, że ta nauczycielka należała do tych typowych wiedźm, które żyją tylko po to by uprzykszać innym życie.
Zamyślony wziąłem rozbieg i znów uderzyłem w piłkę, która z zawrotną prędkością poleciała w stronę bramki, odbiła się od słupka i przelatując nad moją głową poleciała w stronę schodów. Cichy jęk oraz śmiech zebranych na podwórku uczniów pozwilił mi się domyślić, że ktoś oberwał. Potruchtałem w tamtą sztronę zauważając dziewczynę siedzącą na schodach. Chowała głowę w dłoniach rozmasowując ją. Ukucnąłem obok próbując ocenić rozmiar szkody jaką jej przypadkiem wyrządziłem.
- Nic Ci się nie stało? -spytałem choć oczywiste było, że nie kuliła by się tak gdyby wszystko było w porządku.
Usłyszałem cichy jęk a potem spojrzenie nieznajomej i moje spotkało się. Drgnąlem zaskoczony rozpoznając w dziewczynie Scarlett.
- Wygląda na to, że przysparzam Ci dziś samych problemów -zaśmiałem się

Scarlett?


czwartek, 20 października 2016

Od Laurence'go C.D Sallei

Brak komentarzy:
Przekręciłem kolejną kartkę książki obserwując jak znad jej grzbietu wznosi się pyłek kurzu. Swoją drogą była ona wyjątkowo ciekawa, zawsze interesowała mnie historia II wojny światowej, a czytana przeze mnie lektura opowiadała o jej największych zbrodniarzach. To interesujące z jakim talentem wykorzystywali słabe i kruche ludzkie ciało...
Jednak na zagłębianie się w moje anatomiczne zamiłowania nie było czasu, moje myśli zaprzątał kompletnie inny kłopot.
Mianowicie fakt, że do mojego pokoju miał wprowadzić się ktoś... Bałem się iż będzie to niezrównoważony bałaganiarz o słabszej psychice niż 10-letnie dziecko.
Bo z tego co słyszałem miał być to chłopak imieniem Max...
No właśnie, miał być.
Nietrudno wyobrazić sobie więc szok jaki przeżyłem gdy w progach mojego pokoju stanęła rudowłosa dziewczyna. Tym bardziej nie miałem ochoty dzielić się z nią moim azylem.
Kobiety są takie... Specyficzne.
Ich kosmetyki, ubrania to wszystko jest wszędzie, pochłania Cię i nawet nie wiesz kiedy zaczynasz interesować się tym, że jakaś dziewczyna miała czelność nosić podróbkę torebki od Michael'a Kross'a.
Sallei (bo tak się przedstawiła) okazała się dużo bardziej towarzyska i wygadana niż bym tego chciał, bo ja niestety nie miałem żadnej z tych cech.
Zapewne cała rozmowa skończyłaby się na zadanym przez nią pytaniu gdyby nie fakt, że dziewczyna właśnie zaczęła wyciągać stosy bardzo interesujących mnie książek.
Zachowując w swoich ruchach typową dla mnie grację podniosłem się z łóżka odrzucając na nie książkę i zbliżyłem do dziewczyny, od której byłem sporo wyższy.
- Prawdziwe białe kruki - szepnąłem do siebie przesuwając opuszkami palców po grubej, brązowej okładce. - Mogę? - zwróciłem się do dziewczyny, która patrzyła na mnie tak jakby w moich oczach właśnie odkryła szaleństwo.
- Możesz, tylko uważaj - przestrzegła mnie jak dziecko na co porwałem książki na swoje łóżko. Z zapałem zacząłem przekartkowywać każdą z nich, podziwiając ich staranność.
- Tylko się nie zakochaj - skwitowała mnie gadatliwa, której imię kompletnie wyleciało mi z głowy. - Ty... jak Ci tam - dopowiedziała na co przewróciłem oczami.
- Laurence - odparłem zanurzony w zajmującej lekturze, Dziewczyna schyliła głowę w dźwięcznym geście.
- Brzmi jak imię jakiegoś szlachcica.
- Pewnie mam błękitną krew - odparłem cynicznie. Po dłuższej chwili napawania się radością odłożyłem książkę na ich miejsce czując jak przytłaczająca jest cisza, która nastała właśnie między nami.
- Nie widziałam Cię nigdy więcej na szkolnych korytarzach - zwróciła uwagę siadając na krawędzi łóżka.
- Jak zapewne zdążyłaś zauważyć, nie jestem osobą zbyt towarzyską, nie lubię być kojarzony, ale Ciebie zdążyłem zauważyć, jesteś osobą dość rozpoznawalną, prawda? Zawsze ktoś kręci się koło Ciebie  - odparłem łagodnym tonem.
Ważne, by być uprzejmym dla nowo poznanych, nigdy nie wiadomo jak mogą Ci się przydać.Uśmiech rudowłosej nieco przygasł, kiedy zacząłem swoje rozważania. Zapewne zdążyła wziąć mnie za prześladowcę z psychozami. - Spokojnie, nie mam w planach Cię zabić - zaśmiałem się melodyjnie, lecz krótko. Naszą z wolna rozwijającą się konwersację przerwał alarm, który przypomniał mi o tym, że za chwilę zaczynają się moje zajęcia,
- Miłego rozpakowywania się - rzuciłem przez ramię i zgarniając ze sobą czarną torbę zatrzymałem się przy drzwiach - Mam nadzieję, że się nawzajem nie pozabijamy - uśmiechnąłem się twarzą do drzwi i wyszedłem zatrzaskując je za sobą.
Mieszkanie ze współlokatorem może być całkiem ciekawe.

***

- H-hej Laurence... Jest sprawa... - jakiś pierwszoklasista jąkał się niemiłosiernie próbując skleić skierowane do mnie zdanie. Akurat zmierzałem do pokoju po skończonych lekcjach zbyt zmęczony by na niego nakrzyczeć, a wiedząc, że przekroczyłem swój limit ciepłych spojrzeń, gromiłem chłopaka wzrokiem okazując swoje zniecierpliwienie. - Bo u Ciebie mieszka t-taa dziewczyna, widziałem dzisiaj - zaśmiałem się gorzko widząc jak na jego twarz wpływa rumieniec. - M-mógłbyś dać jej to..? - wyciągnął w moją stronę białą, ładnie złożoną kartkę i nie okazując przy tym zbyt wielkiego zainteresowania, rozwinąłem czytając zawartość. 
- No weź! - krzyknął próbując wyrwać mi, jak się okazało list miłosny. 
- No co? Może Ty i ona planujecie zamach na moje życie? Jestem zbyt cenny, lepiej dmuchać na zimne - złożyłem starannie kartkę uśmiechając się od ucha do ucha. Blondyn patrzył na mnie błagalnie.
- Mam dziś dzień dobroci dla zwierząt - mruknąłem wzdychając, po czym wsunąłem kartkę do tylnej kieszeni spodni. Odszedłem od młodszego zostawiając go z ogromną radością wypisaną na słodkiej, skrępowanej buźce...
Swoją drogą było to dla mnie dość żałosne. Te skrępowanie przed własnymi uczuciami. Powinien się cieszyć, że żywi je do kogokolwiek, że nie jest ich pozbawiony. Mówić o nich, a nie podsyłać liściki. Nie dane jest jednak mówić o miłości osobie, która nigdy nie kochała. Kiedy doszedłem do drzwi własnego pokoju okazało się, że są one zamknięte, a ja zapomniałem swojego kluczyka. 
- Cholera jasna... - warknąłem do siebie, obracając na pięcie, gdy z końca korytarza dostrzegłem znajomą już sylwetkę. Dziewczyna poruszała się z gracją, ale w tak nietypowy sposób jakby sama nie zdawała sobie z niego sprawy. Być może to przez długie nogi, które same nadawały dość specyficzne ruchy albo...
- Zapomniałeś klucza? - wyrwała mnie z zamyślenia wyjmując go z własnej torby - Znamy się tak chwilę, a już nie możesz beze mnie żyć - zaśmiała się dając mi do zrozumienia, że żartuje, co zignorowałem przypominając sobie o wydarzeniach sprzed chwili. 
- A tak... Masz cichego wielbiciela - mruknąłem w jej stronę i podałem dziewczynie kartkę. 
- Kto Ci to dał? - spytała ze zdziwieniem, wsuwając kosmyk włosów za ucho. 
- Jak Ci powiem, to już nie będzie cichy wielbiciel - wzruszyłem ramionami. Z zamiarem dokończenia rozmowy wyjąłem z torby zeszyt z poezją własną chcąc zakończyć, rozpoczęty dzisiejszej nocy wiersz. 

Sallei? (chyba tylko ja jedna wiem co tu się właśnie stało.)

środa, 19 października 2016

Od Yami (Ismael?)

Brak komentarzy:
Siedziałam sobie spokojnie w pokoju, oczywiście ktoś musiał zakłócić mój spokój i ciszę, a mianowicie ktoś wprowadzał się niedaleko i tłukł się z torbami. Denerwowało mnie to, jednak postanowiłam nic z tym nie robić, w końcu musi przestać. Nie myliłam się, po kolejnych piętnastu minutach nastała cisza na korytarzu, w końcu mogłam iść się przejść. Upewniwszy się, że nikogo w pobliżu nie ma, kto mógłby mnie zaczepić wyszłam z pokoju zamykając go na klucz. Wyszłam z kotem na spacer, wyszliśmy z budynku i zmierzaliśmy w stronę ogrodu, miałam ze sobą szkicownik, ołówki, gumki, temperówkę oraz podkładkę. Głowę miałam spuszczoną w dół, co było wielkim błędem, gdyż zanim się obejrzałam uderzyłam w kogoś, zachwiałam się, jednak złapałam z powrotem równowagę.
-P-przepraszam. - mruknęłam cicho spoglądając ukradkiem na osobę, na którą wpadłam.


Może Ismael?

Od Scarlett

Brak komentarzy:
Zacisnęłam palce na książce, którą akurat trzymałam w rękach, gdy stanęłam przed wejściem do szkoły. Odwróciłam głowę w bok, gdzie stała moja, jak zwykle uśmiechnięta, siostra. Przełknęłam cicho ślinę, po czym zapytałam:
- Sal, czy ja naprawdę muszę tam iść?
Dziewczyna poprawiła kosmyk swoich rudych włosów, który spadł na jej czoło, po czym parsknęła śmiechem.
- No pewnie! Przecież chodzimy tam codziennie, a przypominam ci, że nikt cię nie zabije. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Dlaczego nie mogę być z tobą w klasie?-jęknęłam, spuszczając głowę. Poczułam ciepłą dłoń mojej siostry na plecach. Podniosłam wzrok, by zobaczyć jej pokrzepiający uśmiech.
- Chodź, młoda, idziemy - powiedziała i pchnęła drzwi szkoły, a ja jak cień ruszyłam za nią.
Już po chwili szłyśmy korytarzem, przepychając się pomiędzy chmarą ludzi. Wszyscy albo krzyczeli, albo się śmiali, albo chociaż rozmawiali. Tylko ja, starając się nie łapać z nikim kontaktu wzrokowego, szłam cicho za siostrą, która co chwilę przybijała komuś piątkę, albo się przytulała. Wywracałam delikatnie oczami za każdym razem. Może troszkę zazdrościłam jej tej pewności siebie. Tego czegoś, przez co każdy od razu ją lubił. Ona potrafiła po prostu się uśmiechnąć i od razu zyskać paru nowych przyjaciół, a ja miałam trudności nawet z dłuższą rozmową.
- Scarlett, mam tu lekcje- Sallei nagle się zatrzymała, przez co prawię na nią wpadłam. Uniosłam wzrok. Dziewczyna stanęła przy drzwiach prowadzących do jednej z sal. Westchnęłam cicho. - A ty, gdzie teraz masz?
- Piętro wyżej - mruknęłam, marszcząc brwi. Po chwili koło nas zaczęła się zbierać grupka ludzi, klasa Sallei. Znałam ich wszystkich, bo często bywali w naszym domu.
- Hej, Scarlett. - Jedna z koleżanek mojej siostry posłała mi ciepły uśmiech. Postarałam się go odwzajemnić, ale nie odezwałam się.
- Musisz już iść, kurczaczku, zaraz zaczną się lekcje - powiedziała Sal, kładąc dłoń na moim plecach. Delikatnie mnie popchnęła, najprawdopodobniej po to, żebym sobie poszła. Prychnęłam cicho pod nosem, przeklinając siostrę w myślach. Momentami wydawało mi się, że trochę się mnie wstydzi.
- Okej - mruknęłam. W momencie, gdy stawiłam pierwszy krok w stronę schodów, zadzwonił dzwonek. Szybko stanęłam jak najbliżej ściany, by napierający tłum mnie nie podeptał. Zaczęłam się denerwować. Tak bardzo nie lubiłam spóźniać się na lekcję. Za każdym razem, gdy wchodziłam do sali po dzwonku, czułam na sobie wzrok tych wszystkich osób. Okropne, naprawdę okropne uczucie.
Gdy wszyscy weszli już do sal, mogłam spokojnie ruszać. Skierowałam się w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro. Miałam ochotę uciec, byleby nie wchodzić na lekcje, gdzie siedzi już pełno ludzi. Przełknęłam nerwowo ślinę i odruchowo poprawiłam włosy. Robiłam tak, gdy się stresowałam. Spuściłam wzrok, byleby nie napotkać czyichś oczu. W końcu każdy mógł wyjść do toalety, albo coś.
Szłam szybko, a dźwięk, który wydawały moje niewysokie obcasy, roznosił się po całym korytarzu, przez co mimowolnie się rumieniłam. Gdy byłam już prawie pod salą, poczułam lekki ból w ręce. Uniosłam wzrok i zobaczyłam chłopaka idącego w przeciwną stronę. Pewnie szturchnął mnie ręką, ale nie zauważył. Po chwili rzuciła mi się w oczy książka, która na pewno nie leżała na ziemi przed przejściem blondyna. Przez chwilę walczyłam ze sobą, czy odezwać się, czy nie. Wygrała jednak chęć pomocy, więc schyliłam się i podniosłam podręcznik.
- Hej, chyba wypadła ci książka - powiedziałam na tyle głośno, by chłopak mógł to usłyszeć.

<Thomas? wybacz, następne będzie już lepsze, obiecuję>

Rosie Ferras

Brak komentarzy:

imię: Rosie
nazwisko: Ferrars
przezwisko: Yui, Ross
wiek: 18 lat
rasa: hybryda wampira i upadłego
płeć: Kobieta
orientacja: Hetero
pochodzenie: USA, Chicago
pokój: 6
motto: "Bo ja jestem sobą, a nie tym, kogo ze mnie robią"
aparycja: race jest dziewczyną która na pewno nie grzeszy urodą. Przyciąga wzrok większości chłopaków ( również tych "mniej sympatycznych" ), dlatego niejedna była sytuacja, że jakiś koleżka się do niej dobierał. Mierzy sobie metr sześćdziesiąt siedem wzrostu, ma długie nogi, jest szczupła i zgrabna. Ma delikatne rysy twarzy, wąskie brwi, długie, grube rzęsy oraz duże, czarne, głębokie oczy, od których większość ludzi wręcz nie potrafi oderwać wzroku. Należałoby też wspomnieć o jej długich, gęstych, jedwabistych w dotyku włosach koloru wpadającego w rudy, rozjaśnionego na końcach. Dziewczyna posiada mały kolczyk w nosie, kilka kolczyków na uszach oraz kolczyk w pępku. Planuje wykonanie pierwszego w swoim życiu tatuażu. 
Jak można określić styl Yui? Przede wszystkim dziewczyna kocha rurki, te z wysokim stanem, jak i biodrówki. Czasem wciągnie na siebie dresy, jednak to należy już do rzadkości. Na górę zakłada najróżniejsze bluzy, bluzki i topy, zależy od pogody i jej humoru. Nie obwiesza się bransoletkami czy naszyjnikami, nosi jedynie amulet który znalazła pewnych wakacji nad morzem zakopany w piasku. Grace uwielbia nosić rzeczy w kolorach czerni, dlatego niektórzy uważają ją za wysłanniczkę diabła lub demona z prawdziwego zdarzenia. Nie nakłada na twarz tony tapety, preferuje raczej tusz do rzęs i pomadkę\błyszczyk, na szczególne okazje cienie do oczu, ponieważ twarz dziewczyny jest najprościej w świecie nieskazitelna i świetlista. Podsumowując, Yui jest na prawdę piękną dziewczyną, której niejedna zazdrości urody.
charakter: Dziewczyna jest bardzo nieufna i mocno zamknięta w sobie. Woli przebywać w samotności niż w większym towarzystwie, nie jest jednak aspołeczna. Jej oczy u wielu osób budzą strach, dlatego wszyscy jej unikali, nawet własna rodzina. Można by było pomyśleć, że Yui jest dziewczyną słabą i delikatną niczym nasiona dmuchawca, którym wystarczy tylko lekki powiew wiatru, by ten poniósł je dalej. I tutaj muszę cię zaskoczyć, bo tak nie jest, a nawet wręcz przeciwnie. Grace nigdy nie pozwoli się poniżać czy też wykorzystywać, a gdy ktoś chociażby spróbuje, srogo tego pożałuje. Z początku dla wszystkich jest bezuczuciowa i chłodna, nie pozwala sobie na uśmiech, łzy, jedynie na gniew. Nauczyła się, że ludziom nie można ufać, że tylko czekają na okazję, by zamienić jej życie w zgliszcza. Grace można by było porównać do wspaniałego aktora, który przez długi czas nosząc jedną, tą samą maskę zaczął zapominać jaki był na prawdę. Jeżeli jednak będziesz wystarczająco cierpliwy, nie będziesz mógł uwierzyć że dziewczyna, która z początku była wobec ciebie wredna i chłodna, teraz siedzi spokojnie blisko ciebie i śmieje się uroczo z twoich żartów. Co do spraw sercowych Yui zakochała się w swoim życiu tylko dwa razy. Za pierwszym razem jej kolega z klasy nie odczuwał tego samego co ona i darzył do niej niechęć, a nastolatka musiała się pilnować by nie spoglądać zbyt długo w jego głębokie, ciemno niebieskie oczy. Miłość do niego przeszła równo z jej 16 urodzinami. Rok później poznała przystojnego, starszego o dwa lata chłopaka o ciemnych, hipnotyzujących oczach. Zakochali się w sobie i byli razem przez rok. Ciemnowłosy chłopak zdradził ją wtedy z jej przyjaciółką. Dlatego jak się już pewnie domyślasz, Grace nie jest łatwą dziewczyną i bardzo trudno jest ją w sobie rozkochać.
Podsumowując, by do niej dotrzeć, należy poświęcić na prawdę dużo czasu i bynajmniej spróbować zobaczyć świat jej oczami.
partner: brak.
rodzina: Zerwała kontakt.
zainteresowania: astronomia, astrologia, jazda konna, piła nożna, piła ręczna, koszykówka, siatkówka, śpiew, taniec, gra na gitarze i perkusji, szkicowanie, fotografia, 
inne:
- kocha czekoladę i żelki
- uwielbia prędkość i wysokość
- kiedyś się cięła
- jej gitara to świętość
- bardzo szybko uczy się nowych rzeczy
kontakt: Anonimowy gracz
Zwierzę: -

Od Sallei

Brak komentarzy:
To głupie, że akurat  t e r a z  zachciało im się remontować lewe skrzydło internatu. Pół biedy, gdyby remontowali  sam  korytarz  -  ale  nie,  musieli  robić  to  łącznie z pokojami, rzecz jasna! Musiałam pożegnać więc mój przytulny kącik,  w  którym  mieszkałam  poprzednio  z  siostrą,  i  wybrać sobie nowy. Szkoda, bo uwielbiałam poprzedni pokój. Co racja to racja - nie  był  najlepiej  urządzony,  bo pamiętał jeszcze czasy nie-złotego wieku szkoły, ale był jakoś tak... przytulniejszy.
- Bang! - otworzyłam drzwi kopniakiem i wmaszerowałam do nowego pokoju pewnym krokiem. Zatrzymałam się, lekko skonsternowana, widząc leżącego na łóżku chłopaka. Dziwne, bo nie widziałam go nigdy wcześniej na szkolnym korytarzu... A przynajmniej go nie kojarzyłam. Przechyliłam lekko głowę i uśmiechnęłam się pobłażliwie - Chyba pomyliłeś miejscówki, hę?
Gość w  m o i m  pokoju uniósł jedynie oczy znad książki, którą czytał w tym czasie. Założyłam ręce i czekałam, aż raczy wstać i sobie pójść, ale nie, on tam siedział - niewzruszony, dumny i zobojętniały. 
- To mój pokój - tym razem to on wykrzywił kąciki ust w ironicznym uśmiechu. Znów przeniósł wzrok na wyblakłe litery starej książki, którą czytał, jak gdyby wcale nie przejmował się rozmową ze mną. 
- Cóż... - przewróciłam oczami, po czym wyciągnęłam z kieszeni bluzy kluczyk z numer pokoju: 10. - Widzisz? To MUSI być pomyłka, bo wybierałam ten pokój i tenże pokój dostałam.
- Mieszkam tu od dłuższego czasu - zauważył, nie odrywając się tym razem od lektury.
- Kurna - zmarszczyłam brwi, po czym położyłam moją podręczną torbę na kanapie - Myślałam, że będę tu  s a m a. Albo z jakąś laską, na Boga! Kurna - powtórzyłam, siadając wreszcie. Jeszcze raz spojrzałam na numer na kluczyku i przywołałam w pamięci numer pokoju, który wpisywałam w papierach. To był ten pokój. Był to również jego pokój.
- Właściwie to mówiono mi o nowym współlokatorze... Ale nie wspominano nic o dziewczynie. - raczył wreszcie w jakikolwiek sposób włączyć się w konwersację. Nie wyglądał jednakże na zbyt zainteresowanego sprawą; brzmiał, jakby mówił to od niechcenia. Westchnęłam, unosząc brwi.
- Okej, spoko. Dobra. Możemy być razem w pokoju, dla mnie żaden problem. Luzik. - wzruszyłam delikatnie ramionami, po czym otworzyłam moją torbę. Wyciągnęłam z niej moje ukochane stare księgi, różnorakie encyklopedie i powieści. Wzięłam cały ich stos na raz i położyłam na wolnej półce nad kanapą, na której, zdaje się, miałam od tej pory spać. Po chwili zorientowałam się jednak, jak strasznie bardzo nie chce mi się rozpakowywać w tym akurat momencie, więc wyciągnęłam telefon. 

Do: Scarlett~
I jak z twoim pokojem?

Właściwie to było pytanie retoryczne. Bez różnicy, czy miała współlokatorkę (lub współlokatora - nic mnie już nie zdziwi) czy też nie, najpewniej dygotała sobie, leżąc na łóżku, ze strachu - bo "och, nowy pokój!", bo "zabiją ją w tej szkole", bo "wszyscy jej nienawidzą, oj!". To aż dziwne, że mamy tych samych rodziców. Czasem irytował mnie już fakt, że Scarlett zachowywała się jak rozdygotany kurczak i musiałam się nią opiekować jak dużo młodszą siostrzyczką - co nie zmieniało faktu, że strasznie ją kochałam. Mimo swoich wad była jedyna w swoim rodzaju i w głębi serca byłam wdzięczna, że nie mam siostry-klona. Byłaby nie do zniesienia.

Od: Scarlett~
W porządku. Póki co mieszkam sama. A u ciebie jak?

Napisałam jej o sytuacji, która mnie spotkała - że wybrałam pokój, o którym myślałam, że w istocie BYŁ wolny, a że teraz mieszkam w jednym pomieszczeniu z chłopakiem. Co, patrząc na jasną stronę, nie jest aż tak złe, bo zazwyczaj lepiej dogaduję się z chłopakami, niż z dziewczynami.
O wiele lepiej.
Zdecydowanie lepiej. 
Dziewczyny to cholerne dwulicowe flądry.
Dwulicowe flądry, które oznaczają 200 osób na profilowym na Facebooku, które uwielbiają najgorętsze ploteczki i z jedną osobą gadają, a potem - z drugą - obgadują jej dupę.
Chyba jestem cholerną chłopczycą.

- Swoją drogą... Sallei - po odłożeniu (a raczej wywaleniu na drugi koniec kanapy) mojego telefonu, zwróciłam się do mojego współlokatora. TRZEBA było go poznać, no nie? Jeżeli nie znałam kogokolwiek w tej szkole, musiałam wręcz to zmienić, gdyż nie chciałam stracić stanowiska "tej-znającej-wszystkich-dziewczyny". - A ty... jak masz na imię?

<Laurence? Nie ma czasu na wyjaśnienia, co ja właśnie stworzyłam :')) >

wtorek, 18 października 2016

Scarlett Blackfyre

Brak komentarzy:

imię: Scarlett 
nazwisko: Blackfyre
przezwisko: Nigdy nie przepadała za przezwiskami. 
wiek: 17 lat
rasa: Elf
płeć: Kobieta
orientacja: Heteroseksualna. 
pochodzenie: Razem z siostrą pomieszkiwała w najróżniejszych krajach i miastach, ale najbardziej polubiła Sydney w Australii. 
pokój; Numer 1
motto: Nie mogę uwierzyć, że tak normalnie wyglądam na zewnątrz, choć w środku mam kompletne pobojowisko.
aparycja: Scarlett od zawsze była niedużą i szczupłą dziewczyną. Jej cera jest nadzwyczaj jasna. Dziewczyna mierzy tylko 165 centymetrów wzrostu i w niczym nie przypomina swojej siostry. 
Ma proste włosy, które i tak dość często podkręca, sięgające jej trochę za ramiona. Naturalnie są w odcieniu platynowego blondu. Zielone oczy Scarlett przypominają oczy kota, bowiem są duże, a przy nagłych zmianach emocji jej źrenice lekko się zwężają. Jej twarz raczej niczym innym się nie wyróżnia. 
charakter: Scarlett Blackfyre? Tak, jej nazwisko zna każdy, lecz za sprawą jej siostry, która należy do najgłośniejszych i najbardziej lubianych dziewczyn w szkole. Niestety, Scarlett nie jest idealną kopią swojej starszej siostry.
Młodsza dziewczyna jest całkowicie zamknięta w sobie. Nie przepada za towarzystwem, tańcem, czy głośną muzyką. Od jakichkolwiek imprez zawsze trzyma się z daleka, bo wie, że tam nie pasuje. Wmawia sobie, że lubi samotność, ale dobrze wie, że to nieprawda. Ona wręcz marzy o otworzeniu się przed kimś, lecz boi się wyśmiania, lub co gorsza odrzucenia. Z reguły jest cicha, w towarzystwie nie odzywa się zbyt wiele, tylko stoi w cieniu swojej siostry z przyklejonym sztucznym uśmiechem. Przez to wiele ludzi z góry zakłada, że Scarlett to miła osoba, choć nikt z nich nie nawiązuje z nią bliższych relacji.
Dziewczyna nie należy do tych pewnych siebie. Gdyby ktoś ją poniżał lub wyśmiewał, wolałaby przemilczeć wszystko z kamiennym spokojem wymalowanym na twarzy, choć w środku zapewne kruszyłaby się na tysiące kawałeczków. Jednak gdyby miała stanąć w obronie przyjaciół, na pewno by to zrobiła. 
Scarlett lubi pomagać. Zawsze może wyciągnąć do kogoś pomocną dłoń, mimo że go nie zna. Nidy nie oczekuje nagrody lub pochwały. Mówiąc szczerze, nie lubi tego. 
partner: Bardzo chciałaby kogoś poznać.
rodzina: Matka - Lilith 
Ojciec - Jaime 
Siostra - Sallei
zainteresowania: Jazda konna | natura | informatyka | psionika | muzyka, a głównie pianino, skrzypce i gitara | malarstwo
inne
*Ze względu na częste przeprowadzki, Scarlett nigdy nie miała prawdziwego chłopaka.
*Do jazdy konnej zmusiła ją starsza siostra i rodzice, na początku tego nie lubiła, później się przekonała.
*Wiele razy doświadczała zjawisk nadprzyrodzonych, lecz nie lubi o tym rozmawiać.
*Kocha sztukę w każdej formie. 
*Najbliższą dla niej osobą jest jej siostra.
*Kiedyś zafarbowała włosy na fioletowo, szybko jednak wróciła do naturalnego koloru.
kontakt: Kocica123876
Zwierzę: Alaska


poniedziałek, 17 października 2016

Sallei Blackfyre

Brak komentarzy:
imię: Sallei
nazwisko: Blackfyre
przezwisko: Czasem mówią jej po prostu Sal.
wiek: Jako przedstawicielka swej rasy lat ma już naprawdę bardzo sporo, jednak przedstawia się jako osiemnastolatka.
rasa: Elf
płeć: Kobieta
orientacja: Heteroseksualna
pochodzenie: Mieszkała tu i tam, ale najbardziej przypadła jej do serca Irlandia.
pokój: 10
głos: Halestorm 
motto: Kiedy spada śnieg i wieje biały wiatr, samotny wilk umiera, ale stado przeżyje.
aparycja: Z pewnością ciężko nie rozpoznać jej rudych, średniej długości lekko falowanych włosów. Najczęściej splata je w warkocz bądź lekko upina, resztę pozostawiając rozpuszczoną. Kolor jej oczu waha się pomiędzy szarym a niebieskim i wciąż jest to kwestia sporna.
charakter: To dziwne, jeżeli jesteś tutejszym uczniem i nie znasz Sallei. To chyba jedna z najgłośniejszych i najbardziej imprezowych dziewczyn w szkole. Nie będziesz miał problemu z zaprzyjaźnieniem się z nią, gdyż jest to aż zbyt otwarta na nowe znajomości osoba. Kiedy ktoś jej się spodoba, flirtuje bez opamiętania i nawet się z tym nie kryje. Wówczas – od czasu do czasu - bywa zboczona i nie ma mowy o nieśmiałości czy braku pewności siebie. Dużo się śmieje i jeszcze więcej gada – i można by to chyba uznać za jej cechę rozpoznawczą. Kiedy coś robi, skupia się na tym całkowicie i angażuje się w pracę całym swoim sercem. Jest charyzmatyczna i potrafi dotrzeć nawet do najbardziej zamkniętego bądź zadufanego w sobie człowieka, co czyni ją dobrą liderką. Z cech negatywnych – ciężko zaliczyć ją do osób godnych zaufania. Nie myśl za szybko, że jest twoją przyjaciółką, bo jeśli przyjdzie co do czego, to mogłaby cię nawet zabić, by ratować swoją skórę. Perfekcyjnie kłamie, nie dając tego po sobie poznać. Jest jednak bardzo dobrą słuchaczką i bez większych problemów wyciąga z ludzi ich najmroczniejsze sekrety, gdyż daje pozór osoby godnej zaufania. Jeśli jednak nikomu nie grozi niebezpieczeństwo i jeżeli sprawa nie przybiera poważnego charakteru, dobrze być z nią w dobrych kontaktach, bo jest naprawdę sympatyczną dziewczyną. Uważaj jednak, żeby jej nie zawieść ani nie zranić, bo jest bardzo mściwa, a w swej zemście nieprawdopodobnie bezwzględna.
partner: Pewnie kiedyś się jakiś znajdzie.
rodzina:
Matka – Lilith
Ojciec – Jaime
Siostra - Scarlett
zainteresowania: łucznictwo | jazda konna | zwierzęta | zielarstwo | mikstury i eliksiry | magia | czytanie starych ksiąg | polowania | nocne spacery | historia | zabytkowe oraz straszne miejsca | odkrywanie tajemnic
inne zdjęcia:
1
*
2
*
3
kontakt: micasa
Zwierzę: Przerośnięta wilczyca o imieniu Lady 

niedziela, 16 października 2016

Hayden Quinn

Brak komentarzy:

imię: Hayden
nazwisko: Quinn
przezwisko: Azrael
wiek: 19 lat ( urodziła się, gdy Bóg tworzył świat. )
rasa: Upadły
płeć: Kobieta
orientacja: Hetero
pochodzenie: Kanada, Toronto
pokój: 9
motto: Veritas de Santare (Zemsty nadejdzie czas)
aparycja: Hayden ma długie rude włosy, które układają się w delikatne fale. Jest jedną z nielicznych, którzy posiadają zielone oczy. Cerę ma bladą, bez skazy czy znaków szczególnych. Pełne zaróżowione usta dodają jej uroku. Posiadaczka niezwykle kobiecego ciała, lekko umięśnionego. Często można ją zobaczyć w kolorach ciemnych, maskujących, typu czerń, ciemna zieleń, a nawet czasem moro. Najczęściej nosi bluzki w kolorze właśnie zielonkawym do przed ramienia, a na to narzuconą czarną kurtkę, do tego jeansy w ciemnym odcieniu szarego i buty do kostek sznurowane.
charakter: Charakteryzuje się spokojem, jakim emanuje niezależnie od sytuacji. Jest osobą inteligentną i ambitną, nie rzuca słów na wiatr. Kieruje się własnymi przekonaniami, ale potrafi się dostosować. Gdy już coś mówi jest elokwentna i jej odpowiedzi są wyczerpujące, oczytana. Cechuje ją kokieteria i optymizm. Posiada specyficzny rodzaj humoru. Hayden jest osobą charyzmatyczną, przyciągającą uwagę swoją wiedzą i umiejętnościami. Organizacja to u niej podstawa, woli być przygotowana na różne okoliczności, posiada duszę wojownika, więc można wywnioskować, iż jest wytrwała i czasem impulsywna. Bywa czasem sceptyczna i ironiczna. Od czasu do czasu nadużywa sarkazmu i lubuje się w ironii.
partner: -
rodzina: Skoro Upadła, to jedyną jej rodziną jest Lucyfer.
zainteresowania: | łucznictwo | łucznictwo konne | lingwistyka | historia | chemia | muzyka | aktorstwo |
inne:
| Mnemonistka |
| Kinestetyk |
| Biega |
| Medytuje i uprawia jogę |
| Uwielbia wino, zwłaszcza czerwone |
| Uczulona na jad owadów siatkoskrzydłych |
| Zna wszystkie nowożytne i starożytne języki |
1
2
3
4
kontakt: Lol1908
Zwierzę: Hades, Cane Corso

Laurence Gabriel Bentley

Brak komentarzy:

Imię: Laurence, Gabriel
Nazwisko: Bentley 
Przezwisko: Lauryk
Wiek: 18 lat
Rasa: Anioł 
Płeć: mężczyzna 
Orientacja: Biseksualny 
Pochodzenie: Victoria, Kanada
Pokój: 10
Motto: Vulnerant omnes, ultima necat.
Aparycja: Jest wysoki, mierzy sobie 181 cm wzrostu i przy tym wyjątkowo szczupły, wspomnę tutaj, że pociąga go wychudzone ciało ale sam waży te 54 kilo. Ma jasne, niebieskie oczy o przyjemnie morskim odcieniu, jest jasnym blondynem o dużych, pełnych ustach i uwydatnionych kościach policzkowych. Poza jego perfekcyjną urodą nie ma żadnych znaków szczególnych, nigdy nie robił sobie krzywdy, nigdy nie uległ żadnemu wypadkowi, nie ma też żadnych znamion.
Charakter: Laurek to cyniczny dupek. 
Człowiek dwulicowy i fałszywy. 
Dumny despota. 
Chcecie wiedzieć więcej?
Laurence to idealny przykład narcyza, nie obchodzi go szczęście innych przy jego własnym, nie jest ważne kogo zrani, ile straci, jak mocno mógłby tego żałować, ważne, by osiągnął własne upragnione cele. By zdobyć to czego chce jest gotów posunąć się do zbrodni wyjątkowo nikczemnych uknutych gdzieś w głębi jego psychopatycznej strony. 
Można by pomyśleć, że to wariat biegający po budynkach z piłą mechaniczną. 
I nic bardziej mylnego!
Pełen uroku osobistego, majestatyczny, opanowany, niemal perfekcyjnie tajemniczy, kroczy dumnie przez życie nie zważając na przeszkody, które zdepcze, zniszczy, rozerwie i wyrzuci z największą gracją jaką widział ten świat.
Teraz pewnie pomyślałeś/aś, że Laurence to pokrzywdzony przez życie desperata? 
Znowu się mylisz, bo widzisz, życie tego młodego chłopaka było wręcz usłane różami. Po samobójstwie jego ojca, o którym zapomniał z łatwością dwie kobiety wychowywały go w raju będąc na każde jego skinienie, spełniały nawet najgłupsze zachcianki, przez co bardzo szybko nauczył się to wykorzystywać. Teraz dzięki nim wie jak grać na ludzkich emocjach, bawić się człowiekiem jak marionetką. Co zrobić by odpowiedni sznureczek zadziałał na jego ofiarę tak jak on tego chce. 
Lauryk to pewnie bezduszny sukin*yn?
No może... Nie myślisz się tym razem do końca. 
Jednak jest on również tylko człowiekiem, który ma swoje malutkie słabostki, bardzo, bardzo głupie. Gdyby kiedykolwiek przyznał się do nich, nikt nie uwierzyłby w jego prawdziwy charakter i raczej straciłby wszelki szacunek, na jaki długo pracował. 
Laurence'go bowiem cieszą szczegóły, małe drobnostki, takie jak oświetlone księżycowym blaskiem róże, lub słoneczniki postawione na parapecie tak, że otulał je słoneczny blask. Poruszają go kwiaty, koty, romantyczne krajobraz, można byłoby wymieniać...
I choć stara się to w sobie zdusić, nie potrafi ukryć się przed własnym człowieczeństwem
Partner: Po pewnym incydencie stałe związki przestały go interesować.
Rodzina: jego matka ma na imię Fidian, a starsza siostra Bailey
Zainteresowania:
~Kwiaty (zwłaszcza róże i słoneczniki)
~Koty
~Zapach kawy, lawendy, skoszonej trawy 
~Spacery po lesie porą późnowieczorną 
~Książki 
~Dźwięk skrzypiec, gitary, pianina 
~ Woda, wszystko co z nią związane
~Śpiew, gra na skrzypcach i pianinie
Inne
1
Nie lubi: 
- Osób o cechach charakteru zbliżonych do jego,
- Swojej matki, 
- Głośnych maszyn, 
- Imprez, 
- Urodzin, 
- Owadów, szczególnie koników polnych, 
- Psów
- No i może jeszcze całej reszty.
Poza tym:
- Lubi poznawać kuchnie innych krajów, 
- Fascynują go Azjaci, 
- Interesuje się anatomią człowieka, 
- Amatorsko rysuje, pisze teksty piosenek, wiersze etc. 
- Pływa
- Pali
Kontakt: Laurence
Zwierzę: Norweski kot leśny, Szatan



sobota, 15 października 2016

Shūko Yumeko Shimakage

Brak komentarzy:

imię: Shūko Yumeko [Sziuka Jumika]
nazwisko: Shimakage [Simakaige]
przezwisko: Shhe, Yami [Szi, Jami]
wiek: 18 lat
rasa: Hybryda Wampira i Upadłego
płeć: Kobieta
orientacja: Heteroseksualna
pochodzenie: Japonia, Takyo, Nerima
pokój: 4
motto: Lepiej kochać, a potem płakać. Następna bzdura. Wierzcie mi, wcale nie lepiej. Nie pokazujcie mi raju, żeby potem go spalić.
aparycja: Yami jest dosyć niska, ma zaledwie 158 centymetrów wzrostu. Włosy jej są odcienia ciemnego blondu, oczy ma bardzo ciemne. Uroda jest jej bardzo charakterystyczna dla dziewcząt pochodzących z Japonii, ma wyraźne kości policzkowe, lekko zadarty nos oraz blado pudrowe, pełne usta. Nosi okulary, dodające jej trochę dziecinności. Często nosi czapki lub berety, lubi nosić eleganckie ubrania, ale ubiera także różnego rodzaju bluzy. 
charakter: Yami jest bardzo zdystansowana do chłopców, jednak nie lubi także przebywać w towarzystwie dziewcząt. Najlepiej czuje się w samotności, nieczęsto się uśmiecha a jednak wiele osób mówi, że jest kawai [tutaj; słodka]. Irytuje ją, kiedy ktoś tak mówi, gdyż często traktują ją jak małe dziecko. Shhe mimo tego to bardzo samowystarczalna i samodzielna dziewczyna, która radzi sobie z niejednymi problemami, która mimo, że wygląda na słabą, kruchą i nieporadną potrafi niektóre rzeczy zrobić lepiej niż niejedni. Ta dziewczyna jest bardzo uparta, wie czego chce i w jakiej sytuacji. Jest wygadana w stosunku do dziewczyn i wielu chłopaków, jednak do niektórych podchodzi bardzo nieśmiało, wręcz ze strachem. Jeśli się zakocha to koniec, dlatego stara się unikać chłopaków w jej typie. Chociaż jest to trochę trudne. Yami nie ma określonych kryteriów w sprawach miłosnych. Na pewno najbardziej zwraca uwagę na charakter, jednak jest świadoma tego, że to nie ona wybiera. Dlatego unika wszystkich. Shhe to jednak pogodna dziewczyna, nie ma stylu typu np. emo i tak się też nie zachowuje. Jest sobą, trudno określić jaki ma styl. 
partner: Kilkakrotnie była zakochana, jednak potem cierpiała. Teraz z dystansem podchodzi do chłopaków. 
rodzina: Jej mama była Aniołem, jednak kiedy związała się z ojcem Shhe, wampirem, zeszła na gorszą drogę. Stała się Upadłym, jednak nigdy nie straciła swojej dobroduszności, ale ich córka, Yami stała się hybrydą. Charakter odziedziczyła bardziej po ojcu, urodę po matce, która również była z Japonii. Ojciec zaś pochodzenia był Niemieckiego. Miała młodszą siostrę, która zaginęła. Stwierdzono, że została zamordowana a jej ciała nigdy nie odnaleziono, miała zaledwie sześć lat. Teraz miałaby piętnaście.
zainteresowania: Yami bardzo interesuje się sztuką, modą oraz muzyką. Dużo rysuje, często postacie w różnorodnych kreacjach, wiele ze swoich ubrań sama zaprojektowała, zawsze kiedy rysuje albo szyje słucha spokojnej muzyki, wciągającej, wręcz wprowadzającej w trans. Nienawidzi imprez, nie lubi tej muzyki, która tam leci, jest zbyt chaotyczna, niezrozumiała. Nie spożywa słodyczy, tak, to bardzo dziwne, ona to wie. Ale nic na to nie poradzi. Uwielbia za to mleko, często je pije podczas tworzenia
Inne:
1
kontakt: Shhe
Zwierzę: Ma kota Syjamskiego imieniem Naoki. Bardzo sympatyczny kocur, uwielbiający zabawę. Zdystansowany do innych osób. Bardzo przywiązany do Yami.

Wiele uważa go za szczuropodobnego, jednak dla Shhe jest najpiękniejszym kociakiem na świecie. Jeśli ktoś nie polubi Naoki'ego, to nie ma szans w znajomości z Yami.

piątek, 14 października 2016

REAKTYWACJA

Brak komentarzy:
W ostatnich dniach blog przeżywał dość ciężkie chwile, aktywność była niemal zerowa, wielu zupełnie zrezygnowała z pisania opowiadań... Z tym jednak koniec, bo pragnę ogłosić, że Skyline Academy zostaje ponownie otwarte! Zachęcam do dołączenia.

Posty z opowiadaniami opublikowane do tej pory nie zostaną usunięte. Mam do nich zbyt duży sentyment :)

piątek, 23 września 2016

Od Aron'a C.D Ashton'a

Brak komentarzy:
Upalny wiatr smagał moją twarz zmuszając do tego bym otworzył oczy. Suche powietrze mówiło mi, że to z całą pewnością nie był szpital, nie potwierdzały tego też dochodzące do mnie dźwięki. Świst powietrza i ciche skrzypienie piasku. Bałem się, że przeze mnie znowu wpadliśmy w tarapaty i mimo zakazu Ashtona otworzyłem oczy staczając się z jego ramion tak by stanąć na własnych nogach, co przyszło z ogromnym trudem w głowie nadal mi szumiało i chociaż czułem się dużo lepiej, ból w kościach nie ustąpił. Nie ustępował nigdy.
Gorący piasek chrzęścił mi pod stopami, parząc je, więc dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że stoję boso.
- Gdzie jesteśmy? - spytałem łamiącym się głosem, który niestety jedynie sugerował mi, a co ważniejsze niebieskookiemu w jak okropnym jestem stanie.
Ash wlepiał we mnie przestraszone spojrzenie, zaciskając wargi w cienką linię. Nie miał pojęcia, ale nie chciał mnie straszyć... Zawsze taki był, naprawdę się o mnie troszczył, próbował odciążyć mi niepotrzebnych zmartwień. Co ważniejsze, naprawdę mnie kochał.
- Ashton... - podszedłem do chłopaka kładąc dłoń na jego policzku. Był zimny, tak jak jego przeszywające mnie spojrzenie.
- Przepraszam - cichy głos niemal mnie rozerwał, nienawidziłem tego, gdy czuł się winny z mojego powodu. Obarczałem go co raz to nowymi i ciekawszymi problemami, z którymi nie umiałem sobie poradzić.
To nie była jego wina...
To nie przez niego...
Ja byłem osobą, która ciągle stwarzała problemy. Raniłem go.
- Za co? Nie zrobiłeś nic złego. Ja powinienem Cię przeprosić - zrobiłem przerwę kaszląc głośno. - To ja wpadłem na pomysł o wakacajch, ale przysięgam chciałem dobrze... Błagam nie obwiniaj się,  nie zniosę tego. - wpatrywałem się w te piękne, jasne oczy kładąc dłonie na jego szyi - Nigdy nie zrobiłeś nic złego, nie mam prawa zarzucać Ci błędów osób trzecich bo sam wiele takich popełniłem. Jednak nie widzę potrzeby wracać do przeszłości by ciągle wracać do tego co było, skoro przed nami tyle wspaniałych lat razem... - chciałem by w to wierzył, chciałem by się nie poddawał... - Ashton kocham Cię, najbardziej na świecie, jak nigdy nigdy nie kochał nikogo. Przysięgałem Cię nie opuścić dopóki nie jest to konieczne. Choroba nie będzie tą koniecznością. - poczułem jak gorące łzy płyną po moich policzkach, by chwilę potem zostały wysuszone przez słońce. Spojrzałem na chłopaka, jak rozwija skrzydła biorąc mnie za rękę.
- Nie dasz rady ze mną lecieć, a ja... Już nie mogę - przełknąłem ślinę. Brakowało mi tego cudownego uczucia wzniesienia, wiatru, który unosił Twoje ciało ponad wszystkim, ponad każdym stworzeniem i wtedy liczyłeś się tylko Ty, przelatując nad i pomiędzy chmurami. Ashton nie odpowiedział, skiną jedynie głową i ściskając moją dłoń ruszył do przodu.. A ja razem z nim.

***

Ile godzin może wytrzymać ciało w pełnym, palącym słońcu, które niemal bolało. Jakby każdy docierający do Twojej skóry promień był realnym ciosem zawodowego boksera. Każdy krok przyprawiał mnie o dreszcze w taki sposób, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Ash też był zmęczony. Jego czerwone od suchego powietrza oczy co jakiś czas zachodziły łzami przez co o mdłości przyprawiał mnie fakt, że nie mogłem nic na to poradzić. Tak bardzo chciałem go ochronić przed bolensym uczuciem załamania i bezradności, które tak dobrze znałem.
Docierał do mnie jego ciepły i nierówny oddech.
Wtedy też dotarła do mnie kompletnie inna rzecz.
- Musisz iść beze mnie - spojrzałem na chłopaka dopiero zdając sobie sprawę z tego w jakiej tak naprawdę byliśmy sytuacji.
- C... co? Oszalałeś? - spojrzał na mnie z zaskoczeniem, sugerującym mi, że plotę jak idiota. Wiedziałem jednak co mówię.
- Nie. Takie krążenie w kółko nim nam nie da - zatrzymałem się twardo zapierając stopami na ziemi. - Nie widzisz co się dzieje? Jesteśmy na cholernej pustyni i jakkolwiek byś na to nie patrzył, czy nawet gdziekolwiek jesteśmy sami. Gdybyś poleciał, znalazłbyś wyjście od razu. Dobrze wiesz, że ze mną Ci się to nie uda - nic nie było w stanie wyrazić tego jak ogromny strach teraz czułem. Chciałem wpaść w jego ramiona i się rozbeczeć by obudzić się w hotelu, albo najlepiej w szkole. Tylko, że to nie ma prawa się stać.  Będziemy tu tkwić i trzeba postawić sprawę jasno. Albo oboje będziemy tu tkwić do śmierci, albo chociaż jeden z nas będzie cały.
- Aaron nie bądź głupi. Nie mogę Cię tu zostawić samego, obiecałem, że nigdy Cię nie opuszczę. - łzy z moich oczu płynęły w tak zawrotnym tempie, że nawet nie zdążyłem ich powstrzymywać, a palące słońnie nie pomagało.
- Nie widzisz co się dzieje? A co z Toto? Odbierzesz Salvatore całą rodzinę jaką miał? Zabraliśmy mu ojca, który odebrał mu matkę i teraz jeszcze to? To po co dawanie mu nadziei na udane życie? Na niego czeka rodzina... Na Ciebie szkoła... Na mnie? Spójrzmy prawdzie w oczy, co czeka na mnie Ash? - nie wytrzymałem jego spojrzenia. Zamknąłem oczy i upadłem na kolana. - Nie chcę Cię zostawiać, ale zniszczyłem Ci życie - zaszlochałem. Chłopak złapał mnie za ramiona próbując doprowadzić do porządku co się nie udało. Nie dałem mu dojść do słowa.  - Pamiętasz jak się spoznaliśmy? Już pierwszego dnia wpakowałem Cię w niezłe tarapaty - zaśmiałem się gorzko. - Przeze mnie wylądowałeś u dyrektora, przeze mnie zabiłeś ludzi, przeze mnie Cię porwano, przeze mnie teraz tu tkwimy. Powiedz... Czy ja Cię kiedykolwiek uczyniłem szczęśliwym? Jesteś moim ukochanym. Jedyną miłością, cudowną, idealną... Oddałbym za Ciebie życie i nie uważasz, że to dobry moment na zapłatę? Wiesz, że jesteśmy razem już prawie pół roku? Najpiękniejsze... Najlepsze dni mojego życia. Uszczęśliwiłeś mnie. Miałem dla kogo walczyć. Teraz też chce dla Ciebie walczyć. Musisz iść, zająć się moim bratem... - dopiero wtedy urwałem gwałtowny potok słów łapiąc hausty powietrza. W ramionach blondyna czułem się jak bezpieczny. Był cudownym chłopakiem, który zasłużył na lepsze życie, niż te, które czekało go ze mną - Kocham Cię Ashton. Naprawdę Cię kocham. Nie wyobrażasz sobie jak mocno. - z jednej strony bałem się, że mówię mu to ostatni raz, z drugiej byłem na to gotowy. - Jesteś wspaniałym człowiekiem. Jesteś dobry, czuły, inteligentny, zabawny, cholernie uparty... - westchnąłem cicho próbując nie poddać się emocjom. - Jesteś prawdziwym ideałem, zasługującym na coś lepszego niż życie obok chłopaka, na którego czeka śmierć. Jeśli teraz wrócisz sam, jestem pewien, że wraz z moim bratem będziecie wiedli wspaniałe życie. Nie chcę by żaden z was widział jak umieram.

Ashton?
Naprawdę przepraszam za tę marną jakość i długość.

czwartek, 22 września 2016

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Brak komentarzy:
Zaskoczony spojrzałem na kaszlącego bruneta, który wręcz mało się dusił przez ten atak. Przez moją głowę przedarła się cała masa niepokojących myśli. Przecież było już tak dobrze, choroba nie dawała o sobie znaku, a w każdym razie nie w tak znaczący sposób. Ułożyłem jedną dłoń na plecach Aaron'a zupełnie jakbym miał go zacząć po nich klepać. Nie robiłem jednak tego. To byłoby bez sensu, niewiele by pomogło.... Gładziłem więc tylko jego wystające łopatki wymieniając przy okazji spojrzenia z Salvatore. Chłopczyk przyglądał się nam, a raczej swojemu bratu z wyraźnym strachem wymalowanym na twarzy. Otępiały ledwo mogłem zrozumieć sens słów, które wypowiadał z trudem ciemnooki.
- Szpital... -ochrypły, przyciszony głos ukochanego obił mi się o uszy.
Słysząc jego głos zdałem sobie sprawę jak jest osłabiony. Zerwałem się z łóżka i wziąłem go na ręce po czym skierowałem się do okna.
- Toto, otwórz, szybko! -krzyknąłem podchodząc do parapetu.
Chłopczyk posłusznie pociągnął klamkę i wpuścił tym samym do pokoju falę chłodnego, świeżego powietrza. Zaciągnąłem się nim przypominając sobie niemal natychmiast piękne chwile, które spędziliśmy we dwójkę nad jeziorem. Czasy gdy jeszcze nie mieliśmy takich zmartwień jak martwa siostra, ojciec Aaron'a czy jego biologiczny ojciec siedzący w schronisku z bezdomnymi.... To były dni kiedy jedyne co się liczyło to my. Nasza zakochana w sobie dwójka, ciesząca się życiem z dala od innych ludzi, którzy być może patrzyli by na nasz związek z pogardą. W ciągu tych miesięcy spędzonych u boku chorego naprawdę się zmieniłem. Na lepsze. Nie ciągnęło mnie już tak do bójek wywołanych zupełnie bez powodu, do obrzucania innych wyzwiskami... Stałem się lepszą wersją siebie, Upadłego Anioła, który zabił tylu ludzi.... Do Aaron'a brakowało mi za to jeszcze bardzo dużo. Mimo, że zawsze powtarzał, że to ja jestem jego ideałem wiedziałem, ze jest na odwrót. To on był dla mnie kimś bez żadnej skazy. Miał dobre serce, wycierpiał więcej niż na to zasłużył. Chociaż właściwie nie zasłużył na żadne cierpienie.
Pociągnąłem nosem przypominając sobie, że nie mogę dać się ponieść emocjom przy Toto. Chłopak musi wierzyć, ze jego bratem będzie wszystko w porządku. Chciałem go o tym zapewnić, choć sam nie miałem stuprocentowej pewności.
- Zostań tu. Wrócę najszybciej jak się da -westchnąłem i wszedłem na parapet omal się nie przewracając z powodu obciążenia, które teraz miałem na rękach- I nie martw się o Aaron'a. Wszytko będzie dobrze.
Salvatore nic nie odpowiedział. Nie musiał. Oczy wypełnione łzami mówiły same za siebie. Bał się tak samo jak ja. Żadne z nas nie wiedziało czego się spodziewać.
Rozłożyłem skrzydła i machnąwszy nimi wyleciałem przez okno na zewnątrz. Szpital znajdował się kilka przecznic od hotelu, więc lot nie powinien trwać długo. Gdy moim oczom nareszcie ukazał się zarys białego budynku poczułem nagły spadek energii. Moją głowę przeszył okropny ból, a niewyraźne głosy szeptały do mnie coś niezrozumiałego. Otępiały zamknąłem oczy, a właściwie ścisnąłem je jak najmocniej by tylko pozbyć się tych omamów. Objąłem ciało nieprzytomnego od dłuższej chwili bruneta i próbując zignorować dziwne, przyciszone głosy przyśpieszyłem lotu. Niestety kilka sekund później byłem już na tyle zamroczony, że poczułem jak oczy same mi się zamykają....

Zimny podmuch wiatru pchnął mnie w bok. Zatoczyłem się w powietrzu w ostatniej chwili łapiąc wyślizgujące się z mojego uścisku ciało bruneta. Ciemne, potargane włosy opadały mu czoło przyklejając się do niego. Blade policzki niemal zupełnie straciły kolor, a usta rozchyliły się próbując zaczerpnąć powietrza. Przysunąłem twarz Aaron'a do swojego ramienia a wtedy przeszedł mnie ogromny chłód. Poczułem jakby małe, ostre szpilki wbijały się we mnie zarówno z zewnątrz jak i od środka. Ciało chłopaka było okropnie zimne. Gdy tylko przechyliłem głowę by mając nadzieję nie ostatni raz, pocałować jego sine usta wiatr znów pchnął we mnie z taką siłą, że nie byłem już w stanie tego kontrolować. Spadałem na ziemię. Nie mogłem z tym nic zrobić. 

Obudziło mnie palące słońce. Dosłownie czułem jak moja skóra topi się pod wpływem upału jaki panował wokół nas. Zaskoczyło mnie to. Jeszcze chwilę temu przeszywał mnie okropny ziąb, zupełnie jakbym zaraz miał zamarznąć. Z pewnością nie pomyliłbym tego z gorącem jakie teraz odczuwałem. Podparłem się jedną ręką tak by móc unieść się na nich i podnieść na nogi. Pod moimi palcami przesunęły się drobinki piasku. Otworzyłem oczy. Drobny pyłek osiadł mi na dłoni powodując, że stała się ona szorstka. W przeciwieństwie do czoła, z którego pot lał mi się strumieniami.
Wstałem i rozejrzałem się wokół. W promieniu kilku kilometrów nie było dosłownie niczego. wylądowałem na pustyni.... Przekląłem się w myślach, że mogłem być tak nieodpowiedzialny, że straciłem panowanie podczas lotu. To mogło skończyć się o wiele gorzej, a przecież wiedziałem, że wiatr może zanieść nas dosłownie wszędzie. Nas.
Aaron...
Spojrzałem na nieprzytomnego chłopaka, który leżał kawałek dalej. Od razu do niego podbiegłem i kucnąłem przy nim obejmując dłońmi policzki. Nie były zimne, co od razu wywołało u mnie ulgę. Chwilę potem jednak przypomniałem sobie, że przecież jesteśmy na pustyni, nie wiadomo gdzie dokładnie, zupełnie sami. Aaron przed chwilą miał atak duszności, jego brat został sam w hotelu..... Co ja narobiłem?
- Aaron... -poklepałem go ręką po twarzy.
Brunet mruknął coś niewyraźnego jakby właśnie budził się ze snu. Powtórzyłem czynność chcąc by otworzył oczy i zapewnił mnie, że czuje się lepiej. Musiał to powiedzieć. Musiał czuć się lepiej. Jak my mamy teraz dotrzeć do szpitala?
- Ashton? -usłyszałem przyciszony jęk.
Mimowolnie uśmiechnąłem się słysząc głos chłopaka. Nie ważne, że był to cichy, zachrypnięty szept wyrażający ból. Ważne, że go usłyszałem. Radość mimo to szybko zeszła z mojej twarzy gdy uświadomiłem sobie, że nastolatek jeszcze nie wie co się stało i gdzie jesteśmy.
- Aaron, śpij -westchnąłem
Chwilę temu jeszcze pragnął by się obudził i pomógł mi znaleźć drogę do jakiegoś miejsca gdzie znalazła by się żywa dusza, ale widząc, że nie czuje się najlepiej wolałem by po prostu zasnął. By nie musiał się martwić jeszcze o to, że jesteśmy gdzieś na pustkowiu.
- Gdzie my jesteśmy? -spytał zanoszą się kaszlem.
- Nie ważne -odparłem szybko- Śpij, zaraz będziesz w szpitalu, poczujesz się lepiej.
Mówiąc to wsunąłem ręce pod jego plecy i podniosłem z piasku. Musieliśmy jak naszybciej się stąd wydostać.

Aaron?