czwartek, 22 września 2016

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Zaskoczony spojrzałem na kaszlącego bruneta, który wręcz mało się dusił przez ten atak. Przez moją głowę przedarła się cała masa niepokojących myśli. Przecież było już tak dobrze, choroba nie dawała o sobie znaku, a w każdym razie nie w tak znaczący sposób. Ułożyłem jedną dłoń na plecach Aaron'a zupełnie jakbym miał go zacząć po nich klepać. Nie robiłem jednak tego. To byłoby bez sensu, niewiele by pomogło.... Gładziłem więc tylko jego wystające łopatki wymieniając przy okazji spojrzenia z Salvatore. Chłopczyk przyglądał się nam, a raczej swojemu bratu z wyraźnym strachem wymalowanym na twarzy. Otępiały ledwo mogłem zrozumieć sens słów, które wypowiadał z trudem ciemnooki.
- Szpital... -ochrypły, przyciszony głos ukochanego obił mi się o uszy.
Słysząc jego głos zdałem sobie sprawę jak jest osłabiony. Zerwałem się z łóżka i wziąłem go na ręce po czym skierowałem się do okna.
- Toto, otwórz, szybko! -krzyknąłem podchodząc do parapetu.
Chłopczyk posłusznie pociągnął klamkę i wpuścił tym samym do pokoju falę chłodnego, świeżego powietrza. Zaciągnąłem się nim przypominając sobie niemal natychmiast piękne chwile, które spędziliśmy we dwójkę nad jeziorem. Czasy gdy jeszcze nie mieliśmy takich zmartwień jak martwa siostra, ojciec Aaron'a czy jego biologiczny ojciec siedzący w schronisku z bezdomnymi.... To były dni kiedy jedyne co się liczyło to my. Nasza zakochana w sobie dwójka, ciesząca się życiem z dala od innych ludzi, którzy być może patrzyli by na nasz związek z pogardą. W ciągu tych miesięcy spędzonych u boku chorego naprawdę się zmieniłem. Na lepsze. Nie ciągnęło mnie już tak do bójek wywołanych zupełnie bez powodu, do obrzucania innych wyzwiskami... Stałem się lepszą wersją siebie, Upadłego Anioła, który zabił tylu ludzi.... Do Aaron'a brakowało mi za to jeszcze bardzo dużo. Mimo, że zawsze powtarzał, że to ja jestem jego ideałem wiedziałem, ze jest na odwrót. To on był dla mnie kimś bez żadnej skazy. Miał dobre serce, wycierpiał więcej niż na to zasłużył. Chociaż właściwie nie zasłużył na żadne cierpienie.
Pociągnąłem nosem przypominając sobie, że nie mogę dać się ponieść emocjom przy Toto. Chłopak musi wierzyć, ze jego bratem będzie wszystko w porządku. Chciałem go o tym zapewnić, choć sam nie miałem stuprocentowej pewności.
- Zostań tu. Wrócę najszybciej jak się da -westchnąłem i wszedłem na parapet omal się nie przewracając z powodu obciążenia, które teraz miałem na rękach- I nie martw się o Aaron'a. Wszytko będzie dobrze.
Salvatore nic nie odpowiedział. Nie musiał. Oczy wypełnione łzami mówiły same za siebie. Bał się tak samo jak ja. Żadne z nas nie wiedziało czego się spodziewać.
Rozłożyłem skrzydła i machnąwszy nimi wyleciałem przez okno na zewnątrz. Szpital znajdował się kilka przecznic od hotelu, więc lot nie powinien trwać długo. Gdy moim oczom nareszcie ukazał się zarys białego budynku poczułem nagły spadek energii. Moją głowę przeszył okropny ból, a niewyraźne głosy szeptały do mnie coś niezrozumiałego. Otępiały zamknąłem oczy, a właściwie ścisnąłem je jak najmocniej by tylko pozbyć się tych omamów. Objąłem ciało nieprzytomnego od dłuższej chwili bruneta i próbując zignorować dziwne, przyciszone głosy przyśpieszyłem lotu. Niestety kilka sekund później byłem już na tyle zamroczony, że poczułem jak oczy same mi się zamykają....

Zimny podmuch wiatru pchnął mnie w bok. Zatoczyłem się w powietrzu w ostatniej chwili łapiąc wyślizgujące się z mojego uścisku ciało bruneta. Ciemne, potargane włosy opadały mu czoło przyklejając się do niego. Blade policzki niemal zupełnie straciły kolor, a usta rozchyliły się próbując zaczerpnąć powietrza. Przysunąłem twarz Aaron'a do swojego ramienia a wtedy przeszedł mnie ogromny chłód. Poczułem jakby małe, ostre szpilki wbijały się we mnie zarówno z zewnątrz jak i od środka. Ciało chłopaka było okropnie zimne. Gdy tylko przechyliłem głowę by mając nadzieję nie ostatni raz, pocałować jego sine usta wiatr znów pchnął we mnie z taką siłą, że nie byłem już w stanie tego kontrolować. Spadałem na ziemię. Nie mogłem z tym nic zrobić. 

Obudziło mnie palące słońce. Dosłownie czułem jak moja skóra topi się pod wpływem upału jaki panował wokół nas. Zaskoczyło mnie to. Jeszcze chwilę temu przeszywał mnie okropny ziąb, zupełnie jakbym zaraz miał zamarznąć. Z pewnością nie pomyliłbym tego z gorącem jakie teraz odczuwałem. Podparłem się jedną ręką tak by móc unieść się na nich i podnieść na nogi. Pod moimi palcami przesunęły się drobinki piasku. Otworzyłem oczy. Drobny pyłek osiadł mi na dłoni powodując, że stała się ona szorstka. W przeciwieństwie do czoła, z którego pot lał mi się strumieniami.
Wstałem i rozejrzałem się wokół. W promieniu kilku kilometrów nie było dosłownie niczego. wylądowałem na pustyni.... Przekląłem się w myślach, że mogłem być tak nieodpowiedzialny, że straciłem panowanie podczas lotu. To mogło skończyć się o wiele gorzej, a przecież wiedziałem, że wiatr może zanieść nas dosłownie wszędzie. Nas.
Aaron...
Spojrzałem na nieprzytomnego chłopaka, który leżał kawałek dalej. Od razu do niego podbiegłem i kucnąłem przy nim obejmując dłońmi policzki. Nie były zimne, co od razu wywołało u mnie ulgę. Chwilę potem jednak przypomniałem sobie, że przecież jesteśmy na pustyni, nie wiadomo gdzie dokładnie, zupełnie sami. Aaron przed chwilą miał atak duszności, jego brat został sam w hotelu..... Co ja narobiłem?
- Aaron... -poklepałem go ręką po twarzy.
Brunet mruknął coś niewyraźnego jakby właśnie budził się ze snu. Powtórzyłem czynność chcąc by otworzył oczy i zapewnił mnie, że czuje się lepiej. Musiał to powiedzieć. Musiał czuć się lepiej. Jak my mamy teraz dotrzeć do szpitala?
- Ashton? -usłyszałem przyciszony jęk.
Mimowolnie uśmiechnąłem się słysząc głos chłopaka. Nie ważne, że był to cichy, zachrypnięty szept wyrażający ból. Ważne, że go usłyszałem. Radość mimo to szybko zeszła z mojej twarzy gdy uświadomiłem sobie, że nastolatek jeszcze nie wie co się stało i gdzie jesteśmy.
- Aaron, śpij -westchnąłem
Chwilę temu jeszcze pragnął by się obudził i pomógł mi znaleźć drogę do jakiegoś miejsca gdzie znalazła by się żywa dusza, ale widząc, że nie czuje się najlepiej wolałem by po prostu zasnął. By nie musiał się martwić jeszcze o to, że jesteśmy gdzieś na pustkowiu.
- Gdzie my jesteśmy? -spytał zanoszą się kaszlem.
- Nie ważne -odparłem szybko- Śpij, zaraz będziesz w szpitalu, poczujesz się lepiej.
Mówiąc to wsunąłem ręce pod jego plecy i podniosłem z piasku. Musieliśmy jak naszybciej się stąd wydostać.

Aaron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz