niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Brak komentarzy:
Spędzenie w hotelowym pokoju samemu długich godzin było gorsze niże się spodziewałem. Długie godziny pozwoliły mi myśleć, myślenie doprowadziło mnie do ataku depresji albo czegoś takiego co jedynie spowodowało mój płacz i silny ból.
Nadal przeżywałem to co zrobiłem, że dopuściłem się czegoś takiego jak zabicie człowieka...
Zamordowałem kogoś kto na to nie zasłużył.
Bo prawda jest taka, że nikt na to nie zasługiwał na śmierć, nie z rąk innego człowieka.
A ja to zrobiłem... Czułem się jak potwór, w końcu nie wiedziałem co stałoby się gdybym jej nie postrzelił, może Ashton sam by sobie poradził.
Był silniejszy od niej więc na pewno by sobie poradził. Ja jednak miałem dość, nie chciałem by dłużej wszystko co złe spadało na nas.
Rozmyślanie na ten temat zajęło mi cały dzień, dopóki nie usłyszałem jak ktoś wsuwa do drzwi klucz bym następnie usłyszał szczęk zamka podczas przekręcania przedmiotu. Podniosłem się do pozycji siedzącej, tak by chociaż sprawiać wrażenie dobrego samopoczucia. W pokoju najpierw znalazł się Toto wpadając mi w ramiona i pokazując dużego pluszowego psa. Zaśmiałem się cicho patrząc na radość wypisaną na jego twarzy, dopiero po chwili kierując wzrok na swojego partnera.
Jak mógł mi nie wziąć żelek?!
Piorunowałem go wzrokiem nasyłając na niego swojego brata, który zaatakował chłopaka swoim chudym ciałem. Gnietli się na łóżku parę długich minut dopóki Ash nie uniósł w obronnym geście, krzycząc, że się poddaje.
- Dobrze zrobiłem? - Toto uniósł podbródek do góry przy czym ja od kilku minut pękałem ze śmiechu.
- Bardzo dobrze, jestem dumny - zaśmiałem się cicho przyciągając go do siebie z czułością. - Jak było? - spytałem rozpoczynając tym lawinę szalonych i radosnych opowieści o tym jak fajny był film i o tym jak super było na festynie. Cieszyłem się, że chociaż ich dwójka tak dobrze się w tym czasie bawiła. Mimo wszystko byłem zazdrosny, tak dobrze się bawili, może to było dziecinne ale też chciałem wyjść z domu i spędzić z nimi czas.
Albo chociaż z samym Ashton'em...
- A jak Ty się czujesz? - spojrzałem na blondyna odkładając jedzenie na półkę obok łóżka chłopak wlepił we mnie głębokie spojrzenie, przez co powstrzymywałem silną chęć rzucenia się na niego z pocałunkami. Chciałem teraz spędzić czas w jego ramionach... Nastolatek jakby domyślając się o co mi chodzi wygonił siedmiolatka do łazienki, tłumacząc, że jest cały brudny. Żałowałem, że przed własnym bratem musiałem ukrywać swoje uczucia do Ashton'a. Pocieszał mnie mimo wszystko fakt, że już niedługo wracamy i chłopak będzie tylko dla mnie.
- To nasze ostatnie dni tutaj... Kiedy to zleciało - zaśmiałem się chowając w ramionach ukochanego. Chłopak zaczął gładzić mnie po plecach chłodnymi dłońmi, które sprawiały, że moje łopatki nie bolały aż tak. - Mimo wszystko to był najlepszy wyjazd w moim życiu. - urwałem zostawiając sobie chwilę na zastanowienie - No dobra. Jedyny ale było świetnie. - wyciągnąłem się lekko i pocałowałem chłopaka w szyję.
- Tak. Jego większość spędziłeś walcząc o życie - skwitował mnie a ja wzruszyłem ramionami.
- Pierwszy raz gdzieś wyjechałem, co więcej ze swoim ukochanym. Zwiedziłem piękne miasto i poznałem wspaniałych ludzi, spędziłem czas z najwspanialszą osobą na świecie, znalazłem ojca, a przez niego odzyskałem brata. - ominąłem fakt, że zabiłem człowieka.
To wspomnienie nadal buzowały w mojej głowie wystawiając psychikę na ciężką próbę.
W uszach wciąż dudnił mi dźwięk od strzału, nadal czułem ten ciężar na dłoniach gdy pistolet wystrzelił. Nadal czułem zapach krwi i widziałem to martwe, leżące przede mną ciało.
Przełknąłem ślinę daremnie próbując odrzucić od siebie przykre wspomnienia. Jednak widok pięknej, martwej blondynki wciąż siedział mi w głowie.
- Aaron - jęknął zrezygnowany blondyn, przez co dopiero teraz zorientowałem się, że chłopak obejmuje mnie w karku napierając swoim ciałem, przez co przygniata mnie do ściany.
- Zamyśliłem się - mruknąłem wymijająco i zaatakowałem jego wargi, które były zbyt blisko moich bym tego nie wykorzystał. Muskałem jego wargi delikatnie, nieśpiesznie.
Nie pozwoliłem mu się oderwać dopóki Salvatore nie wyszedł z łazienki. Uśmiechnąłem się do chłopca próbując ukryć rumieńce na swoich policzkach. Wziąłem chłopca na ręce i posadziłem sobie na kolanach obejmując go mocno.
- Nie jesteś głodny? - zerknąłem na niego z troską na co pokręcił głową.
- Ale zmęczony - odparł. Pogładziłem go po włosach jeszcze raz mocno przytulając i pozwoliłem chłopakowi wpełznąć na łóżko obok, na którym do tej pory spałem ja sam. Teraz nie miałem zamiaru spędzać nawet jednej nocy bez niebieskookiego blondyna obok mnie. Chłopiec wziął w ramiona pluszaka i odwrócił się do ściany szepcząc ciche dobranoc.
- Naprawdę było fajnie? - spojrzałem na Ashton'a, potem na górę jedzenia leżącą obok mnie czując jakby głód pożerał mnie od środka. Kompletnie nic nie jadłem od tylu dni, musiałem wziąć też długą kąpiel... Ale najpierw jedzenie.
Złapałem na początek watę cukrową, która mimo tego, że leżała tu z dwadzieścia minut, nie opadła i nadal smakowała jak należy.
Chłopak śmiał się ze mnie za każdym razem gdy różowa substancja dotykała moich ust.
- No z czego się śmiejesz?  - wybuchnąłem w końcu mierząc w niego oskarżycielsko palcem.
- Jesteś bardzo, ale to bardzo słodki - zaśmiał się chłopak raz jeszcze na co uniosłem się dumą.
- I bardzo dobrze - zamruczałem czując jak chłopak porusza się na łóżku by po chwili jego usta znalazły się tuż na moim karku. Wraz z pierwszym ich dotykiem przez moje ciało przeszły dreszcze, właśnie kark był u mnie wyjątkowo wrażliwym miejscem na moim ciele. Mruknąłem cicho oddając się chwili, która minęła zbyt szybko.
- Aaron - głos Ashton'a rozbrzmiał surowym tonem rodzica - Jedz - chłopak podniósł pudełko z pizzą w środku, szczerze mówiąc nie miałem apetytu ale nie miałem też ochoty się z nim spierać. Otworzyłem opakowanie by do moich nozdrzy wdarł się zapach sera, pepperoni i sosu pomidorowego, a wraz z tym wrócił mój apetyt. Oderwałem jeden kawałek z uśmiechem stwierdzając, że tego było mi trzeba. Starałem się jeść go wolno, ciesząc się smakiem czegoś czego tak dawno nie miałem w ustach.
- Dziękuję - szepnąłem gdy zjadłem jeszcze trzy kawałki, a mój brzuch dosłownie pękał. Ostatnio mocno straciłem na wadzę więc taka ilość pokarmu była niemal przytłaczająca dla mojego organizmu. Wypijając przy tym puszkę coli byłem przejedzony. Leżałem oparty o klatkę piersiową Ash'a, który z zainteresowaniem oglądał jakiś program w telewizji rozmyślając o całej naszej aktualnej sytuacji. Właściwie to było dobrze, nawet jeśli już nie miałem skrzydeł było naprawdę dobrze, chociaż jak cholernie mocno bym tego nie żałował wiedziałem, że mogło się to skończyć dużo gorzej.
Mogłem stracić nie skrzydła a swojego ukochanego.
Jakkolwiek bym na to nie patrzył uważałem, że dobrze postąpiłem.
No, na pewno wszystko dobrze się skończyło bo mojego uczynku nie usprawiedliwia nic. Odetchnąłem cicho po raz kolejny odpędzając od siebie przykre myśli i podążyłem za wzrokiem chłopaka skierowany na ekran, na którym aktualnie widniała reklama jakiegoś proszku do prania, albo coś w tym stylu. Westchnąłem cicho rzucając jeszcze spojrzenie zegarkowi, który wskazywał godzinę dwudziestą trzecią i westchnąłem raz jeszcze nieco głośniej chcąc przyciągnąć tym uwagę Ashton'a. Chłopak spojrzał na mnie z góry i pogładził po głowie w czułym geście.
- Nie chcę Ci się spać? - spytaliśmy dokładnie w tym samym momencie by następnie powstrzymywać głośny chichot.
- Nie, dzięki - uśmiechnąłem się do niego szeroko kręcąc przecząco głową. Wyciągnąłem ramiona podnosząc do góry i usiadłem chłopakowi na kolana wpijając się raz jeszcze w jego usta. Oderwałem się od chłopaka i złapałem swoje rzeczy by udać się do łazienki , w której zamknąłem się tym razem wybierając wannę.
Rozebrałem się i wskoczyłem do gorącej wody, która otuliła moje ciało w przyjemny sposób, nie miałem ochoty wychodzić już w ogóle, było mi dosłownie zbyt przyjemnie. Oparłem się o wciąż chłodny brzeg wanny i odetchnąłem. Zamknąłem oczy pozwalając oddać się nękającym mnie myślom. Nie pozwoliłem sobie jednak na długą kąpiel wychodząc z wanny po piętnastu minutach wychodząc z przyjemnego źródła ciepła.
Przebrałem się w piżamę spojrzałem w lustro by za chwilę zamknąć oczy chcąc oczyścić ją z całego dzisiejszego dnia.
Dziwny dźwięk wytrącił mnie z przyjemnego stanu wprowadzając mnie w zawał gdy tylko otworzyłem oczy.
Przede mną bowiem stała zamordowana dziewczyna, siostra Ashton'a. Jej uśmiech przeszył moje ciało uderzając w każdą jego komórkę mojego ciała.
- Nie myśl sobie, że tak łatwo się mnie pozbędziesz - jej głos zabrzmiał nieludzko, powodując ból w mojej czaszce. Dziewczyna chwyciła mnie za szyję, a jej oczy zapłonęły szaleńczą czerwienią. Próbowałem się wyrwać, wrzeszcząc wściekle chyba na cały hotel, z moich oczu płynęły łzy bólu, winy i przerażenia. Wszystko to trwało bardzo długo, lub kilka sekund, na pewno do momentu gdy do pokoju wpadł Ash, podbiegając do mnie.
- To nie koniec - szepnęła zjawa z okropnym uśmiechem nim się rozpłynęła. Chwyciłem się za szyję pozwalając Ashton'owi mnie objąć. Łapałem hausty powietrze byleby pohamować płacz i nie obudzić śpiącego w pokoju Toto.
- Co się stało? - dobiegł mnie głos Ashton'a. Oderwałem się od chłopaka pokazując mu czerwone ślady na mojej szyi.
- Ona tu była - łkałem łykając łzy - Twoja siostra, przysięgam, naprawdę tu była - czułem się jak kompletny wariat. Choć spokojnie mogła stać się duchem i dokonywać zemsty i tak Ash, mógł mi nie uwierzyć.Spanikowany i całkowicie roztrzęsiony szeptałem tylko, że mówię prawdę, że to była ona i jak bardzo teraz się boję.
Wiedziałem, że nasze szczęście nie mogło trwać długo.

Ashton?

sobota, 27 sierpnia 2016

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Brak komentarzy:
Zamyślony powoli przesuwałem palcami po ramieniu bruneta. Nie miałem ochoty nigdzie wychodzić wiedząc, że on leży tutaj sam skręcając się z bólu. Chciałem by poszedł z nami, żebyśmy mogli we trójkę się świetnie bawić. Ale cóż....Chciałem też by Aaron był szczęśliwy, a jeśli prosił mnie bym wyszedł z jego bratem to czułem, że muszę to zrobić.
Widząc jak ciemne oczy chłopaka wpatrują się we mnie z wyczekiwaniem pokiwałem głową i nie chętnie wstałem z łóżka.
- Toto, idź się ubrać -zwróciłem się do siedmiolatka, którego koszulka zrobiła się mokra od łez.
Pozostało na niej też parę plam krwi, które powstały gdy obejmował starszego brata. Chłopak zsunął się z materaca i po chwili zniknął w łazience. Gdy upewniłem się, że nie ma go z nami w pokoju zerknąłem na Aaron'a.
- Dni spędzone z Tobą nigdy nie są zmarnowane -mruknąłem marszcząc przy tym brwi- Zrozum to. Nie ważne co robimy, mnie to odpowiada, nawet jeśli miałbym tu tylko leżeć obok Ciebie i patrzeć jak śpisz.
Wpatrując się w jego ciemne tęczówki zorientowałem się, że nie bardzo w to wierzy. Westchnąłem i przysiadłem obok niego obejmując ramieniem.
- Kocham Cię -szepnąłem przybliżając wargi do jego karku- I przyniosę Ci tę pizze, watę i co tam jeszcze chcesz.
Zaśmiałem się cicho po czym odsunąłem od niego by się ubrać. Gdy już byłem gotowy do wyjścia z łazienki wynurzył się Toto. Posłał mi szeroki uśmiech a potem w ten sam sposób pożegnał się z Aaronem.
Gdy drzwi od pokoju zamknęły się za nami dopadło mnie poczucie winy. Z jednej strony chciałem spełnić prośbę nastolatka i pobawić się z jego bratem, z drugiej natomiast obawiałem się, że coś może mu się stać. Wprawdzie nie wyglądał już aż tak źle, ale nadal miał gorączkę i było widać, że nie czuje się najlepiej nawet jeśli próbował to ukryć.
Bolało mnie to, że musiałem widzieć go w takim stanie. To było cholernie niesprawiedliwe. W dodatku dręczyła mnie świadomość tego, że on ratując moje życie stracił skrzydła, a ja mordując własnych rodziców, ot tak, bez żadnego dobrego wytłumaczenia zachowałem je. Być może była to zasługa tego, że byłem wtedy jeszcze dzieciakiem.... Gdy dotarliśmy do kina razem z Toto spojrzeliśmy na listę wyświetlanych dziś filmów.
- To co byś chciał obejrzeć? -spytałem
Chłopiec podskoczył wesoło wskazując palcem na jakiś plakat reklamujący film animowany. Uśmiechnąłem się. Przynajmniej wybrał coś przy czym może się nieco rozweselę i choć na chwilę zapomnę o Aaronie. Płacąc za bilety, popcorn i colę wszedłem z brunetem do sali.

***
Po około dwóch godzinach film się skończył. Zauważyłem, że Toto bardzo dobrze się bawił. Nie mogłem powiedzieć niestety tego samego o sobie. To znaczy oczywiście czas spędzony z chłopcem poprawił mi humor ale po filmie czułem się bardziej zmęczony. Siedmiolatek zaczął mi nawet wyrzucać, że omal nie przespałem najlepszych momentów, za co kilkakrotnie go przepraszałem.
- Gdzie teraz pójdziemy? -spytał łapiąc mnie za rękę.
Wymijając natłok ludzi w holu dostaliśmy się do drzwi i wyszliśmy na zewnątrz. Chłodny podmuch wiatru od razu wyzbył się mojej senności i przywrócił siły utracone podczas dwugodzinnego siedzenia w kinowym fotelu. Poczułem ulgę, bo nogi powoli zaczynały mi już drętwieć.
- Może skoczymy na festyn? -spytałem
Jeszcze za czasów gdy mieszkałem w Sydney pamiętałem odbywające się co tydzień imprezy. Było tam naprawdę dużo zabawy, ludzi oraz pysznego jedzenia. Choć w tym momencie jakoś nie czułem się głodny.
Przedostaliśmy się na drugą stronę ulicy skąd słychać już było głośną muzykę. Nim znaleźliśmy się na placu Toto już podrygiwał machając przy tym głową w taki sposób, że jego włosy potargały się na wszystkie strony. Zaśmiałem się widząc jak omal nie wychodzi z siebie niecierpliwiąc się strasznie.

***

Po południu, a właściwie to gdy nadchodził już wieczór wracaliśmy z festynu obładowani całą masą rzeczy. Toto ściskał w jednej dłoni pluszowego psa, którego wygrał na strzelnicy, w drugiej za to trzymał parę balonów. Ja niosłem głównie jedzenie. Było tego naprawdę sporo. Pizza, lody, wata cukrowa, lizaki, popcorn, cukierki, napoje....wszystko co tylko udało nam się zabrać. Wspólnie spędzony dzień naprawdę poprawił nam humor.
Do hotelu doszliśmy w niecały kwadrans. Widząc znajome czerwone ściany budynku od razu pomyślałem o Aaronie. Cały dzień musiał spędzić sam. Zastanawiałem się czy nie zanudził się na śmierć. W końcu leżenie kilka godzin w łóżku potrafiło być naprawdę nużące.
- Aaron! Patrz co wygrałem! -gdy drzwi do pokoju się otworzyły Toto natychmiast podbiegł do siedzącego na łóżku brata.
Uśmiechnąłem się widząc jak wpadając sobie w ramiona. Z ust ciemnookiego wydobył się cichy śmiech. Ulżyło mi gdy go usłyszałem. To znaczyło, że miał się już lepiej. A mimo to wolałem go jeszcze oto spytać.
- Jak się czujesz? -odłożyłem pełne po brzegi torby na drugie łóżko.
Brunet wydobył się z uścisku młodszego brata i spojrzał na mnie.
- Dobrze. -Nie byłem w stu procentach pewien czy nie kłamie bym się nie martwił ale wolałem mu po prostu uznać, że mówił prawdę- Przyniosłeś moje zamówienie?
Usiadłem obok niego na łóżku tak, że nasze ramiona stykały się ze sobą. Sięgnąłem po jedną z toreb i wysypałem jej zawartość na nogi Aaron'a. Chłopak drgnął lekko gdy zimne opakowania cukierków zetknęły się z jego skórą.
- Ashton....-usłyszałem jego cichy głos.
Spojrzałem na niego zaniepokojony bojąc się, że coś jest nie tak.
- Zapomniałeś o żelkach -szepnął po czym posłał mi szeroki uśmiech.
Przewróciłem oczami i rzuciłem w niego jednym z cukierków.
- Nie strasz mnie tak. Myślałem, że serio coś jest nie tak -jęknąłem.
Brunet złapał słodycz nim zetknęła się z jego twarzą. Zauważyłem, że ten szybki ruch nieco go zabolał, bo przez jego twarz przemknął grymas. Po chwili jednak zamaskował go uśmiechem.
- Ale to jest straszne -ciągnął dalej udając panikę- Jak my wytrzymamy bez żelków?
- My? -powtórzyłem rozbawiony- Ja tam zjadłem kilka po drodze...
- Kilka? -spytał a w jego głosie słychać było sugestię, ze zjadłem nie kilka a wszystkie.
Wzruszyłem ramionami robiąc przy tym niewinną minę. Aaron zerknął na brata, który bawił się pluszakiem opierając plecami o łóżko.
- Toto? -chłopak poderwał się na dźwięk swojego imienia i spojrzał na ciemnookiego.
Bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a ja zdezorientowany przenosiłem wzrok z jednego na drugiego.
- Co wy kombinujecie? -spytałem
Aaron uśmiechnął się lekko, a po chwili jego młodsza wersja wskoczyła na łóżko obrzucając mnie balonami. Siedmiolatek zaczął skakać po materacu po czym przygniótł mnie do niego.
- Aaron! Zrób z nim coś! -krzyknąłem próbując opanować śmiech i zrzucić z siebie chłopca.

Aaron?

piątek, 26 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Brak komentarzy:
Rozmowa w sali, nie była długa, i może potoczyłaby się zupełnie inaczej gdyby nie fakt, że byli na niej obecni zastępczy rodzice zamordowanej dziewczyny.
Cóż, przez to jak skutecznie domagali się odcięcia mi skrzydeł, nawet nie miałem szans by po prostu przyjęły one czarną barwę.
Po prostu mi je wyrwą...
W samej rozmowie nie uczestniczyłem. Nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu nie miałem siły. Gorączka nadal władała moim ciałem, towarzyszący jej strach nie pomagał. Mruknąłem tylko, że przyznaję się do winy i jestem gotów by ponieść konsekwencję,  pozwalając dalszym wydarzeniom toczyć się własnym rytmem. W którymś momencie usłyszałem zdanie, skutecznie pozbawiające mnie wszelkiej nadziei.
" Aaronie Cartenly, zostajesz uznany winnym zarzucanego Ci czynu. Przyniosłeś hańbę wszystkim Aniołom. Jako karę, możesz pożegnać się ze skrzydłami"
Przełknąłem ciężko gulę w gardle, nie powstrzymując łez ani drżenia całego ciała.
- Powinieneś zdechnąć pieprzony skurwys*nu - mruknął ojciec Alis gdy jeden ze strażników pomógł mi wstać. Też dawali dovry przykład. Kogo oni sobą reprezentowali? Cały czas rzucali w moją stronę przekleństwa.
Sędzia położył mi pocieszająco dłoń na ramieniu. Miałem ochotę odwrócić się i go uderzyć, zachowując jednak resztki godności, odwróciłem się i podążyłem na korytarz, w którym czekał na mnie Ashton.
Nie patrzyłem na niego, bałem się, że wybuchnę nie pohamowanym płaczem. Marzyłem by to się skończyło, bym mógł zatopić się w jego ciepłych ramionach. Chciałem by teraz powiedział mi, że mnie kocha. Potrzebowałem tego...
Sala, do której weszliśmy różniła się od tamtej gdzie dokonywano przesłuchań. Była mała, szara i pusta. Nie mogłem jednak się na patrzeć. Zaraz po wejściu pchnięto mnie na ziemię i bez najmniejszego ostrzeżenia starszy mężczyzna przeciął moje skrzydła.
Przez chwilę pozostałem w kompletnym szoku by dosłownie sekundę później poczuć jak ból rozrywa moje ciało. Jakby ktoś właśnie mnie przebijał moje ciało nożem, w tym jednak wypadku nie umierałem. Krzyczałem tak głośno, że niemal straciłem głos, zapomniałem o Ashton'ie. O tym, że chciałem się postarać być cicho, by nie wiedział jak cierpię. Darłem się, wołałem o pomoc i przeklinałem wszystko co poruszało się na ziemi. Każda komórka mojego ciała błagała o litość i śmierć, nie mogłem wytrzymać. Żadne słowa nie opiszą bólu jaki rozsadzał moje ciało. Czegoś takiego nawet nie dałoby się wyrazić słowami. To nawet nie był ból, bo on ma swoje granice.
To uczucie przekroczyło je wszystkie i dalej pchało mnie w ciemną otchłań.
Po dłuższym czasie zabrakło mi sił na tak głośny krzyk i po prostu wyłem, dosłownie.
Z mojego gardła wydobywał się niesiony szlochem skowyt.
Silna dłoń złapała moje ramie i siłą wyciągnęła na zewnątrz, ja jednak nie umiałem zrobić nawet kroku. Nie mogłem nawet ustać, gdyby nie Ashton pewnie upadłbym na ziemię, Jęczałem i szlochałem w jego ramię do utraty przytomności. Jednak nawet leżąc bezpieczny w ramionach ukochanego, czułem jak rozrywa mi plecy. Ból nie ustąpił mimo utraty świadomości.
Chciałem wierzyć, że zaraz przejdzie, że poczuję się lepiej.
Mijały godziny, a ulga nie przychodziła. Mimo, iż nadal pogrążony byłem w transie nieprzytomności czułem ból, lżejszy jednak na tyle silny by przedzierać się przez moje zmysły kompletnie mnie mrocząc.
Ocknąłem się w środku nocy, moje odrętwiałe ciało uniemożliwiało mi jakikolwiek ruch, może to i dobrze, bo bałem się, że jeśli się poruszę zacznie boleć jeszcze mocniej.
Każdy oddech rozrywał moje płuca od nowa, nie dając mi się nawet uspokoić, mimo wszystko był do zniesienia. Dopiero gdy to do mnie doszło, zorientowałem się, że nie leżę sam. Coś małego niespokojnie poruszało się na moich nogach. Uchyliłem zmęczone i bolące powieki, próbując wyciągnąć rękę w stronę chłopca.
- Toto? - rzuciłem w przestrzeń chcąc sprawdzić czy chłopiec śpi. Ciężar zszedł z moich nóg i zbliżył do mojej twarzy. Nadal nie mogłem się w pełni poruszać, więc jedynie minimalnie przekręciłem głowę w stronę braciszka. Jego zapłakana twarz wlepiała we mnie zamglone spojrzenie. - Tęskniłem za Tobą - wzruszony spróbowałem się nie rozpłakać, ale nie wyszło mi to najlepiej. Chłopiec ułożył głowę na moim ramieniu kładąc małą rączkę na policzku i zaszlochał cicho.
- Nie płacz... - szepnąłem - Nie płacz, wszystko jest dobrze, nic mi nie jest... - próbowałem uspokoić go samymi słowami, Salvatore jednak zarzucił mi kłamstwo i pociągnął nosem układając się na moim ramieniu.
- Śpij.. Obiecałem Ci, że pójdę z Tobą do kina i Wesołego Miasteczka. Musisz mieć dużo siły bo z kim się będę bawić? - uśmiechnąłem się do chłopca, który energicznie pokiwał głową i ułożył się do snu.
Odetchnąłem niespokojnie drugim co przyciągnęło moją uwagę był fakt, że po mojej lewej też ktoś leżał. Jego jedna dłoń spoczywała na moim torsie, druga była zatopiona we włosach. Nastolatek dmuchał mi na kark, łaskocząc przyjemnie moją skórę. Jego usta znajdowały się tuż przy mojej szyi przez co niespokojny oddech był jeszcze intensywniejszy.
- Ashton... - szepnąłem cicho, chciałem żeby się obudził. Jakkolwiek egoistyczne by to nie było chciałem by wstał. Wedle mojego życzenia chłopak poderwał się z przerażeniem, zasypując mnie pytaniami co się stało, i czy coś mnie boli. Zadając to drugie zaczął przepraszać, że coś takiego przyszło mi do głowy.
- Ashton.. - powtórzyłem by zaczął mnie słuchać - Możesz mnie pocałować? - spytałem ściszonym głosem. Tak, to było to czego w tej chwili potrzebowałem najbardziej. Jego ciepłych warg otaczających moje. Blondyn spojrzał na mnie jak na kompletnego idiotę, ale po chwili wahania ponownie wsunął dłoń w moje włosy i na początku delikatnie muskając moje usta wpił się w nie agresywnie kompletnie ignorując leżącego obok Toto. Wargi chłopaka były niemal natarczywe, co naprawdę mi w tym momencie odpowiadało. Zapomniałem o wszystkim co działo się dookoła mnie skupiając się na dłoniach błądzących po moim ciele i spękanych od płaczu ustach, które przynosiły upragnione ukojenie.
- Jesteś taki cudowny... - szepnąłem gdy się ode mnie oderwał. Przy chłopaku byłem w stanie zapomnieć o tym, że już nie jestem Aniołem, że straciłem coś co było dla mnie tak cenne. Bo w końcu jakie znaczenie ma jakiej rasy jestem skoro miałem nadal miałem miłość swojego życia, która akceptowała mnie bez względu na wszystko.
- Nie jestem... - spojrzałem na chłopaka, który... Płakał. - Przeze mnie nie jesteś już Aniołem, z mojej winy cierpisz - załkał cicho. Podniosłem wolną dłoń i położyłem na jego mokrym policzku - Jeśli będzie trzeba to poświęcę dla Ciebie nawet życie. Jesteś moim ukochanym... moim jedynym. Ash... Ja świata poza Tobą nie widzę. Nawet mój brat nie może się z Tobą równać. Więc jak myślisz, co byłoby dla mnie gorsze, utrata Ciebie czy skrzydeł? Wiedziałem czym ryzykuje. Ashton, to była moja decyzja, nie Twoja. Wiem co zrobiłem, jestem świadom tego czego się dopuściłem i co w zamian otrzymałem, ale żadna z tych rzeczy nie jest Twoją winą. - patrzyłem mu w oczy, czując jak moje własne się zamykają - Zaśnij ze mną... - poprosiłem. Blondyn objął mnie czule i ułożył głowę jak wcześniej bym czuł jego oddech na karku. - Kocham Cię, mój najdroższy. Kocham najmocniej na świecie - szeptałem, słuchając jak mój brat cicho pochrapuje. Nie dotarła do mnie jednak odpowiedź blondyna, natychmiast odpłynąłem. Miałem dwie najwspanialsze osoby tak blisko... Cieszyłem się, że nadal przy mnie byli.
Mój mały, najsłodszy, kochany braciszek.
Oraz mój pociągający i zabójczo przystojny, idealny partner.
Tak mogłem spać każdej nocy. Dla takich chwil znosić każdy ból.

***

Poranek należał do jednych z trudniejszych jakie pamiętam. Wszystko bardzo mnie bolało, plecy niemiłosiernie piekły no i nie opuszczała mnie myśl, że od dzisiaj jestem upadłym. Nadal tego nie chciał, nawet fakt, że mój ukochany nim był ni jak mnie nie przekonywał.
Ale nie było odwrotu...
Ścięte skrzydła nie odrastają.
Pocieszałem się myślą o rodzinie próbując nie zwariować. Wszystko mnie przytłaczało, ale nadal miałem swojego ukochanego. Musiałem być dla niego silny. Chciałem być też autorytetem dla swojego braciszka, nie mogłem więc pokazać jak bardzo teraz się boję. Chciałem by miał mnie za dzielnego, odważnego nastolatka.
Rozmyślając o nim, poczułem jak wkrada mi się na łóżko, przez zapadający się materac.
- Choć do mnie - wyciągnąłem dłonie w jego stronę, chłopak ochoczo wpadł w moje ramiona pozwalając mi nacieszyć się jego bliskością. - Gdzie masz Ashton'a? - wlepiłem spojrzenie w malca, próbując się podnieść. Było to niemal niewykonalne, jednak zaniepokojony wyraz twarzy mojego brata mówił sam za siebie, że nie miałem wyjścia. Złapałem się krawędzi łóżka i z jękiem bólu podciagnałem do góry. Chłopak usiadł na moich kolansch i przytulił.
- Gdzie jest Ashton? - wlepi£em w nego spojrzenie wyczekując odpowiedzi. Chłopiec powiedział, że poszedł się wykąpać. Faktycznie, po kilku minutach usłyszeliśmy szczęk zamka by za chwilę w brązowych drzwiach stanął blondyn.
Wilgotne włosy kleiły się jeszcze do jego czoła. Miał przy tym lekko różowe policzki od ciepłej wody, na jego ustach zagościł niewinny uśmieszek gdy chyba zorientował się, że na niego patrzę. Co więcej był w samych bokserkach... Gapiłem się jak głupi w jego umięśnioną klatkę piersiową obserwując jak unosi się i opada w rytm jego oddechu. Mogłem też dokładnie przypatrzeć się mięśniom na jego nogach. Fakt, faktem urody Ashton'owi zazdrościć mogli wszyscy. Sapnąłem cicho zatapiając się mocniej w pościeli, blondyn uśmiechnął się widząc moje zachowanie i podszedł do mnie obejmując lekko w pasie.
- Jak się czujesz? - spytał sciszonym głosem przyciągając do siebie.
Jak się czułem?
Okropnie.
Zabiłem kogoś kto nawet jeśli na tę śmierć zasłużył tylko nie poeinien jej otrzymywać. Odebrałem córkę rodzicom, narzeczoną przyszłemu mężowi, przyjaciółkę jej znajomym... odebrałem jej szansę na przyszłość, porzuciłem plany jej bliskich i poniosłem jedną z najgorszych możliwych kar, odebrano mi skrzydła, przestałem być aniołem, straciłem szansę by dawać pomoc innym, szansę na pójście do nieba.
Zerknąłem na chłopaka przelotnie i wybuchnąłem płaczem. Objął mnie ramionami, a ja poczułem na swoich włosach coś mokrego.  Uniosłem do góry swój wzrok by ujrzeć mokre ślady na policzkach blondyna.
- Ash... czemu płaczesz? - spojrzałem mu w oczy.  Uniosłem się nieco czując jak bolą mnie plecy jęknąłem cicho czując jak lece do tyłu.  Niebieskooki złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie tak, że leżałem na jego kolanach.
- Przepraszam... Ja nie chciałem to wszyztko moja wina... Nie jesteś ze mną bezpieczny ani szczęśliwy. Cały czas Cię ranie i Twoją rodzinę... -  poderwałm się do góry ignorując towarzyszące temu uczucie popchnąłem chłopaka na ścianę patrząc na niego ze wściekłością.
- Zamknij się! Znowu zaczynasz?! Znowu mi to robisz! Znowu zachowujesz się tak jakbyś chciał mnie zostawić! To po co się tak poświęcałem, dla kogo oddałem swoje skrzydła, dla kogoś kto znowu chce mnie zostawić? Ashton zabiłem człowieka żeby nic Ci się nie stało, a Ty znowu zachowujesz się tak jakbyś chciał odejść. Nie pozwolę Ci na to znowu... - spokojniejszy położyłem swoją dłoń na jego i odetchnąłem.
- Przepraszam... - chłopak zbliżył się do mnie i objął z ogromną czułością. Odetchnąłem spokojnie odsuwając się od chłopaka gdy siedmiolatek wyszedł z łazienki. Chłopiec usiadł między mną i Ashton'em.
- Jestem głodny - zamruczał Toto patrząc to na mnie to na chłopaka obok. Rozczulony przytuliłem go mocno. - Boli Cię jeszcze?
- Boli... Ale wiesz co? Musi boleć zasłużyłem na to - mruknąłem cicho nie chcąc go okłamywać.
- Pójdziesz z Ashton'em coś zjeść? - spojrzałem na chłopca całując go w czubek głowy.
- Aaron Ty też musisz jeść - blondyn spojrzał na mnie z troską.
- Nie chcę - warknąłem nadal na niego zły. Nie rozumiałem jak po tym wszystkim nadal mógł chcieć odejść, jak po tym co dla niego zrobiłem nadal o tym myślał...
Czy on mnie naprawdę nie kochał? Poczułem jak cała energia i dobry humor odchodzą ode mnie wraz z jeszcze silniejszym bólem. Poruszyłem lekko łopatką czując jak lepka ciecz oblała moje ciało. Jęknąłem z bólu opadając na poduszkę. Nic z tego nie rozumiałem. Ledwo co jakkolwiek zacząłem się poruszać by ponownie poczuć jak bardzo mnie boli. Opadłem na poduszki płacząc głośno. Myślałem, że już przeszło, że to przejdzie ale przy najmniejszym poruszeniu barkami ponownie mnie rozrywa. Zacząłem szlochać. Podniosłem łopatki do góry chcąc powstrzymać silne krwawienie.  Toto wskoczył na moje nogi płacząc głośno razem ze mną. Usłyszałem jak Ashton wbiega do łazienki i wraca z pudełkiem w ręku, które charakterystycznie strzeliło podczas otwierania.
Nie mogłem wytrzymać uczucie, które owładnęło moim ciałem było okropne. Na tyle, że poraz kolejny odleciałem.
W tym samy czasie Ash przerwał moje bandaże przykładając coś do moich ran i zmienił opatrunek.
Obudziłem się zapewne chwilę później, otoczony silnymi ramionami. Dłonie trzymał na moich wystających żebrach całując w czoło. Malutki chłopiec nadal leżał na moich nogach.
- Co to było, ja już tak nie chcę... - załkałem. Złapałem blondyna za ramiona i przyciągnąłem do siebie - Nie chcę tak więcej - schowałem twarz w jego ramionach.
- Aaron, pójdziesz dziś ze mną do kina? - zapłakany chłopiec obejmował moje kolana.
- Może Ashton z Tobą pójdzie - uśmiechnąłem się do niego patrząc następmie na nastolatka - Pójdziesz z nim? I masz mi przynieść pizzę, żelki, watę cukrową i czekoladę - zaśmiałem się słabo chcąc go jakoś rozweselić- Proszę... Nie marnuj sobie tych dni przeze mnie...

Ashton?

czwartek, 25 sierpnia 2016

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Brak komentarzy:
Idąc za mężczyznami żadne z nas nie było w stanie wydusić z siebie słowa. Chwila, której Aaron tak rozpaczliwie się bał miała zaraz nadejść. Bardzo mu współczułem. Szczególnie, że choćbym nie wiem się starał od siebie odgonić tę myśl to wiedziałem, że to wszystko przeze mnie.
To w jakim znajdował się teraz stanie było wyłącznie moją winą. Kara, którą wymierzą mu Anioły także. Nie mogłem sobie tego darować. Nie mogłem nawet zrozumieć dlaczego brunet chciał mieć mnie przy sobie. Odkąd tylko się spotkaliśmy ciągle wyrządzam mu krzywdę. Narobiłem mu tylu problemów....Naprawdę zastanawiałem się dlaczego ciągle ze mną jest. Być może z przyzwyczajenia. Bo przecież nie mógłby mnie nadal kochać. Najpierw zabito jego przyjaciela, potem ojca, tyle razy ocierał się o śmierć, grożono już jego bratu mimo, że był z nami zaledwie kilka dni. A teraz jeszcze to....
Wyrwą mu skrzydła.
Stanie się Upadłym.
Najgorsze było to, że wiedziałem jak bardzo tego nie chce. Poniesie karę za to, że ratował moje życie. Aaorn nigdy nie wyrządził nikomu krzywdy, był dobrym człowiekiem, najlepszym jakiego znałem. To niesprawiedliwe, że ratując moje życie spieprzył przy tym swoje.
W końcu faceci w garniturach doprowadzili nas do ślepego zaułka. Bez słowa przeskoczyli przez płot. Chyba zdawali sobie sprawę z tego, że nie ważne co zrobią będziemy iść za nimi. Żadne z nas nie śmiało uciec. To i tak nie miało sensu. Pokonaliśmy przeszkodę i tym samym znaleźliśmy się na czymś podwórku. Przed nami stał piękny śnieżnobiały dom. Właściwie to przypominał bardziej rezydencję. Budynek rozciągał się na dość dużą powierzchnię. Wysokie okna przysłonięte były żaluzjami. Zastanawiało mnie dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej. Jasnych, odbijających promienie światła ścian nie dało się przecież przeoczyć.
Niemrawo podążyłem za Aaron'em, który już zmierzał w stronę drzwi. Szedł z pochyloną głową, ale czułem, że ostatkiem sił powstrzymuje łzy. Gdy wchodził po schodach jego drżące nogi z trudnością natrafiały na kolejne stopnie. Jeden z ubranych na czarno mężczyzn przytrzymał nam drzwi i gestem zaprosił do środka. Poirytowała mnie jego fałszywa uprzejmość. Za chwilę jego kumple wymierzą niesłuszną karę brunetowi, naprawdę nie musiał się wysilać.
W środku biel ustąpiła miejsca innym kolorom. Ulżyło mi, bo już naprawdę miałem jej dość. Rozejrzałem się. Z zewnątrz budynek wydawał się być ogromny. Po wejściu do środka skurczył się strasznie. Korytarz był przestronny ale choć starałem się wypatrzeć jakieś przejścia to dostrzegałem tylko cztery różne pomieszczenia. To niemożliwe by zajmowały one tak wielką powierzchnię.
- Aaron Cartenly? -zadrżałem na dźwięk tego imienia.
Spojrzałem na ciemnookiego, który posyłając mi blady uśmiech podszedł do mężczyzny, który go zawołał. Był to brunet o około dziesięć lat starszy od nas. Wyraz jego twarzy był zaskakująco przyjazny. Gdybym nie wiedział po co nas tu sprowadził nigdy bym nie przypuszczał, że to on wymierza Aniołom kary. Zielone oczy obserwowały kroki mojego ukochanego gdy powoli się do niego zbliżał. Chwila ta dłużyła się w nieskończoność. Przez cały czas walczyłem ze sobą by nie pobiec za nim i nie powstrzymać strażników od popełnienia tego cholernego błędu jakim jest odebranie Aaronowi skrzydeł.
Gdy drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem usiadłem na jedno z krzeseł po przeciwnej stronie korytarza. Dłonie nerwowo zacisnąłem na kolanach by powstrzymać się od rozwalenia czegoś. Czułem wściekłość do nich wszystkich. Za kogo oni się mieli, że wymierzali sprawiedliwość. Nie mieli pojęcia jak to wszystko wyglądało. Ale po za złością czułem też żal i wstręt. Wstręt do samego siebie. Byłem dla Aaron'a zwykłym wrzodem na tyłku. Przeze mnie przestanie być Aniołem. Przeze mnie straci skrzydła. I to wszystko dlatego, ze pojawiłem się w jego życiu. Teraz będzie kimś takim jak ja. Stoczy się na samo dno. Zacząłem się bać, że mu odbije. Przecież po tym jednym morderstwie może się zapomnieć i zrobić coś jeszcze gorszego...
Nie.
On taki nie jest.
I nic go nie zmieni.
Musiałem w to wierzyć.
Oderwałem wzrok od podłogi i spojrzałem na stojącego pod drzwiami strażnika.
- To powinno tyle trwać? -spytałem.
Martwiło mnie, że tak długo nie wychodzi z pokoju. Mężczyzna jednak jak widać zupełnie nie przejmował się tym, że byłem w rozsypce. Zupełnie zignorował moje pytanie. I zrobił to tak umiejętnie, że przez chwilę przeszło mi przez myśl, że po prostu mnie nie usłyszał.
Ale musiał słyszeć. Bo tego pytania k*rwa nie dało się nie usłyszeć. Przecież wokół nas panowała cisza. Nie rozlegał się nawet najmniejszy, najcichszy szelest. żadnych krzyków, płaczu, niczego. I to było dziwne. Przecież wyrywanie skrzydeł było cholernie bolesne. To tak jakby ktoś na żywca próbował odłączyć twoją rękę czy nogę od reszty tułowia. Pohamowanie się od wrzasków było ręcz niemożliwe.
I wtedy drzwi otworzyły się, a na korytarz wyszedł Aaron w towarzystwie zielonookiego. Oboje nie zaszczycając mnie nawet krótkim spojrzeniem przeszli z jednej sali do drugiej. Walnąłem się dłonią w czoło. Zapomniałem, że najpierw zawsze przeprowadzają rozmowę.
Zaledwie minutę po tym jak zamknęli się w drugim pokoju przez korytarz przedarł się głośny ryk. Rozpoznałem w nim głos Aaron'a. Zatkałem sobie uszy nie chcąc słyszeć tego przepełnionego bólem i żalem głosu. Przekleństwa sypały się dosłownie bez przerwy. Nie wytrzymując tego wstałem i podszedłem do strażnika łapiąc go za kołnierz.
- Masz to przerwać! -warknąłem szarpiąc nim- Przerwij to słyszysz!?
Mężczyzna spokojnym ruchem złapał moje ręce i odciągnął od swojej koszuli. Wbrew pozorom był bardzo silny. Wymierzyłem w jego stronę mordercze spojrzenie gdy zdałem sobie sprawę, ze krzyk nieco ucichł. Z pomieszczenia wyszedł Aaron. Sam.
Jego koszulka wisiała na nim w strzępach, skóra była dosłownie zalana krwią. Twarz miał całą mokrą od łez, które nadal jeszcze nie ustały. Tak samo jak jego ryk. Głos miał już zachrypnięty i widać było, ze dużo go kosztowało by wytrzymać ten ból. Podbiegłem do niego i złapałem, a wtedy bezwładnie opadł w moje ramiona.
- Aaron...-szepnąłem jego imię.
Właściwie nie widziałem co mam powiedzieć. Chyba żadne słowa nie były nawet potrzebne. Wyrwali mu skrzydła. Był Upadłym.
Zabrałem zemdlałego chłopaka do hotelu. Pod palcami czułem sączącą się krew. Nie mogłem pohamować już płaczu. Co ja narobiłem...W uszach ciągle wibrował mi jego krzyk. Jego głos błagający o to by przestać.
W hotelu niestety nie dało się uniknąć spotkania z Toto. Zupełnie zapominając o chłopczyku wszedłem do pokoju a wtedy zaczęło się...
Siedmiolatek wybuchając płaczem objął Aaron'a. Ostatkiem sił powstrzymałem się od dołączenia do niego. Naprawdę chciałem teraz po prostu się rozbeczeć i wtulić w chłopaka. Zamiast tego ocierając z oczu łzy wszedłem do łazienki szukając bandaży. Gdy już je znalazłem podszedłem do nieprzytomnego bruneta. Siłą musiałem odciągnąć od niego młodszego braciszka. Pozbyłem się resztek przekrwionej koszulki i zerknąłem na jego plecy. Dwie czerwone smugi wyraźnie kontrastowały z bladą skórą. Powstrzymując płacz zacząłem wycierać rozmazaną na jego ciele krew. Gdy zdawało się, ze już się jej pozbyłem z rany znów zaczął się sączyć ciepły płyn. Jęknąłem zirytowany. Przetarłem ją właściwie tylko bardziej rozmazując po plecach i owinąłem bandażem. Gdy skończyłem chłopak nadal był nieprzytomny mimo, że opatrywanie go zajęło mi ponad godzinę. Co i tak okazał się zupełnie bezcelowe, bo po paru minutach materiał przesiąknął krwią doprowadzając mnie tym do szału. Spojrzałem na Toto i widząc, że jego twarz już zupełnie poczerwieniała od płaczu również się rozpłakałem. Nie mogłem już tego powstrzymać. To była moja wina. Jak mogłem zrobić mu coś takiego.... Rzuciłem się na łóżko obok ciemnookiego i objąłem go mocno ignorując czerwoną ciecz.
- Aaron...Przepraszam....-mruknąłem

Aaron?

środa, 24 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Brak komentarzy:
Kiedy chłopak mnie objął, poczułem jak bardzo wszystkie targające mną emocje wychodzą na zewnątrz. Zaszlochałem głośno i zanosząc się płaczem ponownie wpadłem w jego ramiona. Płakałem mocniej niż kiedykolwiek wcześniej czując jak ogromny ból rozsadza mi czaszkę. Łkałem szepcząc na zmianę przeprosiny.
- Ja mam dość... Mam dość tego wszystkiego - wyłem w ramię blondyna - Mam dość tego płaczu po nocach bo wszystko mnie boli, mam dość tego, że przez to co się dzieje nie mogę doprowadzić swojego zdrowia do normy. Mam dość, to tak bardzo boli - osunąłem się na ziemię padając do jego nóg - Mam dość tego, że tamta dziewczyna chciała zabić mnie, Ciebie i Toto, a on mi nigdy nie wybaczy - złapałem jego nogawkę łkając głośno - Nie chcę tak dłużej. Zabrałem Ci wszystko, sam sobie odebrałem wszystko. Wszystko zniszczyłem, jestem taki beznadziejny - ryknąłem chowając twarz we własnych dłoniach - Beze mnie wszystko było dobrze! Beze mnie byłeś szczęśliwy, odebrałem małemu chłopcu ojca! - wydarłem się coraz bardziej spanikowany. - Teraz sam straciłem brata! Oni tu byli, nie mogę być już aniołem, powiedzieli, że w najlepszym wypadku zostanę upadłym, ja nie chcę tego wszystkiego Ashton nie chcę! - poczułem jak chłopak przyciska mnie do siebie tak mocno, że niemal odcina mi dopływ tlenu do organizmu. Starłem z nosa krew i inne wydzieliny razem ze łzami z policzków. Chciałem, żeby ta białaczka mnie wykończyła, miałem dosć niszczenia innym życia, byłem przyczyną wszystkich naszych problemów.
- Jak zawsze wszystko zepsułem, jestem taki beznadziejny... Boże, przepraszam - ostatnie zdanie zaszlochałem tak niezrozumiale, że sam zacząłem zastanawiać się co powiedziałem. Blondyn przytulił mnie do siebie mocniej. Byłem w opłakanym stanie bliski wykończenia. Moje usta pękały przy każdym ruchu wysuszone od ciągłego zwracania żółci, przez co byłem kompletnie odwodniony, a samym moim ciałem owładnęła wysoka, wywołana zmęczeniem i bezsennością gorączka, ciągłe krwawienie z nosa powoli powodowało wysoki ubytek krwi w organizmie.
Do tego w gwałtownym tempie traciłem na wadzę nie przyjmując kompletnie niczego od ponad 48 godzin.
Do tego ten ból w kościach, falami zalewał mnie przy najdrobniejszym ruchu.
- Nie chcę już być chory - jęknąłem w jego ramiona. Jak gdyby Ash miał wiedzieć jak mnie wyleczyć. - Nie chcę być już tym beznadziejnym chłopakiem, każdego dnia umierającym i narażającym na śmierć własną rodzinę. Za co to wszystko - spojrzałem na niebieskookiego zamglonym wzrokiem. Jego twarz wyrażała jedynie współczucie i żal. Nienawidziłem swojego życia, straciłem młodszego braciszka tylko dlatego, że chciałem go ochronić.
Nie będę mógł być Aniołem bo dbałem o coś co kocham...
Nie odzyskam dawnej miłości Ashton'a, bałem się, że nadal mnie nienawidzi.
Dość gwałtownym ruchem oderwałem się od niego odbiegając kawałek do przodu ponownie zwracając żółty, gorący płyn, który kolejnymi falami wysuszał mi usta i parzył gardło.Nogi bolały i odmawiały mi posłuszeństwa.
Zrozpaczonym wzrokiem spojrzałem na Ashton'a, który wziął mnie w ramiona i pomógł mi wstać. Poczułem jak coś zalewa mi płuca i zacząłem się dusić, kaszląc głośno. Słyszałem jak chłopak do mnie mówi, ale jego słowa dobierały do mnie coraz słabiej aż w końcu kompletnie odleciałem. Miałem wrażenie, jakby skończyły mi się łzy, powietrze i krew w organizmie, to wszystko bolało.
Cierpiałem biorąc płytkie oddechy, ruszając jakąkolwiek częścią ciała.
Ale miałem go obok, ciepły oddech muskający moje ciało. Dłonie na moich plecach trzymające mnie tak mocno i blisko jakby bał się, że się mu wyrwę, spanikowane oczy wpatrujące się we mnie z bólem, nie wiedziałem czy patrzył na mnie w ten sposób przez swoją siostrę czy przez fakt, że bał się, że to ja za chwilę umrę. Odpłynąłem, pierwszy raz chociaż na chwilę byłem w stanie zamknąć oczy.
Czy czułem wyrzuty sumienia?
Nie.
Zrobiłem to w obronie swojego ukochanego i młodszego braciszka, wiedziałem jak wiele mogę przez to stracić.
Nie miały znaczenia dla mnie moje skrzydła, czy nawet ich możliwy brak.
Bałem się, że Ashton mi nie wybaczy, że Toto do końca życia będzie się mnie bał. Nie chciałem, żeby odebrano mi małego braciszka, dla którego tak wiele poświęciłem.
Nie chciałem być upadłym, zawsze współczułem tego Ashton'owi, ale nie było wyjścia. Dwaj ubrani w ciemne garnitury mężczyźni znaleźli mnie wczoraj pod budynkiem, przy którym zamierzałem zarwać noc, dając mi do zrozumienia, że za trzy dniu wrócą po mnie, nieważne gdzie będę i poniosę pełną odpowiedzialność za swoje czyny. Nie bałem się tego, niesiony faktem, że dwie najcudowniejsze osoby na całym świecie są całe i zdrowe.
Ocknąłem się w hotelu, w pokoju, otoczone przez ciasno do mnie przylegające, małe ciało, które moczyło mi koszulkę cicho łkając.
Uniosłem nieco głowę do góry, czując jak bardzo boli. W tym samym czasie zapłakane spojrzenie skierował na mnie mały brunet. Albo raczej mały ja. Zachrypiałem cicho jego imię, a chłopak zapłakał nieco mocniej obejmując mnie wokół karku.
- Przepraszam.... Wybacz mi mały - zapłakałem razem z nim, ale z moich oczu nie spłynęła nawet jedna łza. Chłopiec przytulił mnie mocniej szepcząc coś, że wie, że go uratowałem. Poczułem jak kamień spada mi z serca, ulga jaka ogarnęła moje ciało w tym cudownym momencie była nie do opisania. Czułem jego malutkie dłonie w swoich włosach.
- Myślałem, że umrzesz... Strasznie krzyczałeś - wytłumaczył mi, a ja faktycznie zdałem sobie sprawę z tego, że czuję się znacznie gorzej. Choć i tak chyba było lepiej niż chwilę temu.
- Nie zostawiłbym Cię... Kocham Cię - szepnąłem i z jękiem przekręciłem się tak by go objąć.
- Też Cię kocham... - szepnął wycierając mokre oczka, które po chwili zamknął wtulając twarz w moją klatkę piersiową. Poczułem się tak jakby ktoś właśnie dał mi drugie życie.
Mimo, że nadal mój organizm dosłownie walczył ze śmiercią od wycieńczenia ja sam w tym czasie, albo moja dusza, nie wiem. Czułem się szczęśliwy, bo wiedziałem, że nawet jeśli kompletnie stracę skrzydła, to pokonam wszelki towarzyszący temu ból i wrócę do ukochanego braciszka.
Nie wiedziałem tylko co z Ashton'em. Nie umiałem spojrzeć mu w oczy, mogłem znieść dla niego wszystko, wytrzymać najgorsze cierpienie, poddać najbardziej bolesnym próbom bylebym tylko wiedział, że po tym wszystkim on będzie szczęśliwy.
Ten, za którego gotów byłem poświęcić wszystko i wszystkich. Odetchnąłem cicho wsłuchując się w jego równomierny ciężki oddech. Zapragnąłem położyć się obok chłopaka, wtulić się w niego, zmierzwić lekko włosy i poczuć cudowny zapach.
Jednak skoro sam tego nie zrobił to jak widać tego nie chciał.
Wolno gładziłem włosy śpiącego obok mnie chłopca, ciesząc się, że chociaż on jeden nie uważał mnie za potwora. Poprawiłem lekko bluzę, w którą byłem ubrany i przykryłem kołdrą, drżącego z zimna malucha.
Jedna jego dłoń uniosła się i spoczęła na moim policzku, gdy poczułem łzy szczęścia, spływające po mojej twarzy, ciężko było mi uwierzyć w to co się działo.
Zabiłem kogoś...
W obronie ukochanego pozbawiłem życia kogoś, kto parę dni wcześniej próbował zabrać je mi.To ni jak mnie nie usprawiedliwiało. Jakkolwiek psychopatyczna i zła by nie była, to jednak siostra Ash'a. Ostatni żyjący członek jego rodziny.
I przeze mnie stracił i ją.
Przełknąłem gulę w gardle, nadał głaszcząc po włosach małego chłopca. Nie docierało do mnie do teraz, jak wielkie miałem szczęście, odnajdując go, że też do tej pory go nie straciłem... Już zdążyłem narobić tylu głupot, a on nadal twierdził, że mnie kocha.
Faktycznie, był tak samo naiwny jak ja.
Tylko, że przez tą cechę zyskałem miłość swojego życia, którą teraz mogłem stracić...
- Ashton? - szepnąłem na tyle cicho, by nikogo nie obudzić brata, ale by Ash jeśli nie spał usłyszał to. Chłopak poruszył się na łóżku, wstał i podszedł do mnie rzucając mi pełne troski spojrzenie.
- Co się stało? - jego kojący szept wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia. Czemu tak właściwie chciałem go obudzić? Zerknąłem na chłopaka, światło księżyca padało na jego twarz, delikatnie ją rozświetlając. Powstrzymałem się by nie zarzucić blondyna pocałunkami. Delikatnie i po cichu wyplątałem się z uścisku brata, który sapnął coś pod nosem, chrapną cicho i ponownie zapadł w sen. Odetchnąłem spokojnie zyskując pewność, że już nic go nie zbudzi i spojrzałem ponownie na niebieskookiego. W wyrazie jego twarzy starałem doszukać się jakiegokolwiek wyrazu pogardy, smutku czy zawiedzenia, nie widziałem jednak nic poza szerokim uśmiechem wypisanym na jego twarzy. Objąłem chłopaka, przyciągając do siebie, gdy ten zanurzył dłonie w moich włosach, wzdychając cicho.
- Ashton... - powtórzyłem głucho jego imię - Nienawidzisz mnie teraz prawda? - wyraz jego twarzy z uśmiechu stał się jakby zmartwiony. Poczułem lekkie uderzenie w policzek, jednak tam właśnie jego dłoń zatrzymała się i starła moje łzy.
- Nie. Nadal tak samo mocno Cię kocham - szepnął chłopak.
- No bo... Toto ze mną spał... Pomyślałem, że Ty nie chcesz na mnie patrzeć - mówiłem cicho, jednak mój głos skutecznie zduszał ogromny ból gardła.
- Nie... - Ash zdawał się być tym rozbawiony - Po prostu sam się do Ciebie wepchał - zachichotał cicho całując mnie w czubek głowy.
Z jednej strony nie umiałem zrozumieć czemu mi wybaczył. Z drugiej poznałem Ashton'a jako zabójcę swoich rodziców, który zamordował mi ojca bo był zazdrosny. Nawet nie w obronie, bo przecież nie wiedział kim był, poza tym chciał zabić mnie i mojego najlepszego przyjaciela. Wybaczyłem mu to i może teraz zachowałem się egoistycznie ale z tą myślą poczułem się znacznie lepiej. Zatopiłem swoje ciało w ramionach tulącego je blondyna i odetchnąłem.
- Kocham Cię... - wydyszałem ciężko, czując jak każde kolejne słowo mocniej rozdziera moje gardło, a sama gorączka nie miłosiernie wręcz podnosi się do góry. Stęknąłem cicho, chcąc dostać się do łóżka, ale coś mroczyło mi w głowie,
Albo raczej wszystko.
Z pomocą ukochanego dostałem się do swojego brata, delikatnie biorąc go w ramiona. Po tym, wystarczyła sekunda bym odpłynął w ciepłą krainę snów. Może nie takiej rozmowy oczekiwałem, ale taką musiałem się nacieszyć. Przynajmniej nadal mnie kochał. Nic więcej nie miało znaczenia.
Śniłem o czymś, jednak nie umiałem jednoznacznie opisać swojego snu. Czarne plamy zlewały się z białymi tworząc niespójną całość. W pewnym sensie czułem ogromny niepokój, chciałem się wyrwać, obudzić ale coś mi nie pozwalało.
W końcu z wrzaskiem zerwałem się z łóżka. Czyjaś dłoń opadła na mój tors, a chłodna i mokra szmatka przylgnęła do czoła.
- Leż... - miękka barwa głosu szeptała do mnie. Z ciężkim bólem poruszyłem głową by zobaczyć Ashton'a, którego twarz wyrażała ogromny niepokój. Każda część mojego ciała bolała, przy tym odebrano mi wszystkie siły i chciałem pić.
- Mogę wody? - moje gardło rozdarło się w ogromnym bólu, a wilgotne od potu włosy lepiły mi się do czoła. Chłopak sięgnął po szklankę z cieczą samemu przystawiając ją do moich ust. Kiedy tylko płyn przepłynął przez mój przełyk poczułem jak gwałtownie zawraca.
- Ash... - sapnąłem na co podał mi miskę. Zwróciłem wodę i proszki, które ktoś musiał mi wcisnąć zerkając po tym przelotnie na zegarek.
- Osiemnasta... - jęknąłem do siebie. Tak długo spałem?
- Całą noc ciągle się trzęsłeś co chwila przebudzając poza tym płakałeś i ni jak nie można było zbić gorączki - dłoń chłopaka sunęła po moich włosach, zignorowałem to. Jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
- Gdzie Toto? - spanikowany podniosłem sie do pozycji siedzącej.
- Kąpie się już, leż - uspokoiłem się pozwalając Ashton'owi głaskać mnie dalej po włosach. Odnalazłem w tym niemal usypiający gest.
- Gdzie byliście? - zachrypiałem ciężko wyciągając rękę do ukochanego. Chwycił moją drżącą dłoń i splótł ze swoją.
- Byliśmy w kinie i Wesołym Miasteczku - zaczął by następnie opowiedzieć mi historię o tym jak dobrze się razem bawili.
Poczułem lekkie ukłucie żalu, gdy zrozumiałem, że dobrze bawili się beze mnie.
Jęknąłem cicho, kuląc się bardziej w łóżku, gdy drzwi prowadzące do łazienki otworzyły się. Ujrzałem w nich siedmiolatka, który spojrzał na mnie z radością w oczach i wskoczył na łóżko, obejmując mnie mocno. Nie mogłem się powstrzymać, ponownie się popłakałem ciesząc z bliskości jaką dawał mi maluch, mimo, że tak bardzo go zraniłem.
- Nic Ci nie jest? - zamruczał mi w kark, tuląc plecy. Uśmiechnąłem się cicho, mówiąc, że jestem zdrowy jak nigdy, tylko troszkę zmęczony.
Wiedział, że kłamię, ale chyba docenił starania bo uśmiechnął się do mnie szeroko i objął za szyję, opowiadając co dzisiaj robili. Na koniec dodał, że następnym razem muszę iść z nimi, co mnie kompletnie rozczuliło. Złapałem go za ramiona i przyciągnąłem mocno do siebie.
- Mam najlepszego brata na świecie wiesz? - zamruczałem w jego włosy.
- Ja mam lepszego. - stwierdził z pełnym przekonaniem. Duma jaka mnie ogarnęła była nie do opisania, zwłaszcza, że za chwilę malec podszedł do Ashton'a, mówiąc mu, ze też jest naprawdę bardzo fajny. Zakasłałem kilka razy, chciałem pójść dalej spać, chcąc zarazem spędzić z nimi jeszcze trochę czasu. Spojrzałem na Ash'a wymownie, czekając aż w końcu zignoruje fakt, że jest tu siedmiolatek i będę mógł nacieszyć się jego bliskością. Obserwowałem powolne ruchy, gdy kładł się obok mnie. Powolne, dokładne. Jakby bał się, że skrzywdzi mnie kładąc nogę nie w tym miejscu co trzeba. Odwróciłem się do niego, ignorując towarzyszący temu ból oplotłem go ramionami w wokół szyi i nogami w pasie, i odetchnąłem spokojny.
- Boję się... Ashton, czy to boli? - spojrzałem mu w oczy, pewien, że wie co mam na myśli. Uśmiech zszedł z twarzy chłopaka ustępując miejsca wyrazowi, którego nie umiałem określić.
- Aaron... - zaczął - To boli, bardziej niż teraz jesteś w stanie sobie wyobrazić. Skarbie to będzie coś... Naprawdę okropnego, nie widzę sensu okłamywać, ale wszystko będzie dobrze... To szybko minie - szepnął, poczułem jak wsuwa mi dłoń pod bluzkę i kładzie pod łopatkami, w miejscu gdzie są moje piękne, śnieżnobiałe skrzydła.
Nie chciałem się ich pozbywać.
Chciałem dalej być Aniołem, tym, który miał dawać innym dobroć i pomoc.
- Boję się...  - powtórzyłem. - Pójdziesz tam ze mną? - nastolatek bez wahania skinął głową. Zamknąłem oczy i odpłynąłem na ponowne, wypełnione bólem długie godziny.

***
Trzy dni minęły nieubłaganie szybko. Przeleżałem je w łóżku, niesiony gorączką, która ni jak nie mogła spaść, nikt nie umiał jej zbić.
W tym właśnie dniu czułem się wyjątkowo źle, moja waga spadała, ledwo trzymałem się na nogach, na rozprawie musiałem pokazać się za to z jak najlepszej strony.
We wszystkim więc pomagał mi Ashton. Blondyn odwdzięczył mi się w tym dniu za każdy prezent jaki ode mnie dostał, doprowadzając moje ciało do przyzwoitego porządku.
Żołądek mi się zacisnął jeszcze mocniej gdy czekaliśmy na przybycie tamtych mężczyzn z sądu anielskiego czy jakoś, właściwie to sam nie wiem. Byłem zbyt denerwowany tym co mogło mnie spotkać już za parę minut, za bardzo bałem się tego bólu...
Chłopak ściskał moją dłoń, kiedy ja opierałem się o jego ramię, coraz słabszy. Nikt z nas nic nie mówił, słowa nie były potrzebne, cisza nawet wskazana, gdy stało się coś widoczne tylko dla nas.
Przede mną i blondynem stanęło trzech wysokich mężczyzn. Średni wzrost oceniłbym na dwa metry. Ubrani byli jak wcześniej, w czarne garnitury, wszyscy też mieli kruczoczarne ciemne włosy i piwne oczy, ale oni nie byli ludźmi, ani Aniołami.
Byli strażnikami.
I przyszli tu, by zabrać mnie tak gdzie wymierzą mi karę.
Byłem na to gotów. Otrzymam to na co zasłużyłem.
Wymieniłem z Ashton'em spokojne spojrzenie i bez słowa obaj ruszyliśmy za nimi, przynajmniej nie protestowali co do jego obecności.

Ashton?
Spoko, też nie mam.

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Brak komentarzy:
Podszedłem do Alis gotów wyrwać jej ten nóż byleby tylko zostawiła Toto w spokoju. Dziewczyna nadal trzymając siedmiolatka za włosy odchyliła do tyłu rękę z bronią biorąc zamach. Nim zdążyłem zareagować trzy potężne huki przeszyły powietrze. Sparaliżowany patrzyłem jak upada na ziemię rozlewając kałużę krwi pod sobą. 
Nie żyła.
Zakryłem dłonią usta bojąc się, że mógłby się z nich wydobyć jakiś przerażający ryk. Nie mogłem teraz płakać. Nie znalem jej. Nie mogłem za nią tęsknić. Przytuliłem do siebie Toto, który nadal szlochał powtarzając co jakiś czas, że chce wrócić do domu.
Też chciałem.
A w każdym razie chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce.
Wziąłem chłopca na ręce i skierowałem się do drzwi. Wiedziałem, że będę musiał mu to jakoś wytłumaczyć, tak żeby nie czuł nienawiści czy strachu do brata. Ale wolałem odwlec tę rozmowę w czasie. Musiałem poukładać sobie w głowie to co się stało. Wciąż to do mnie nie docierało.
Moja siostra nie żyła.
Aaron ją zabił.
Czy to właśnie tak się czuł kiedy się dowiedział, że zabiłem jego "ojca"? A właściwie to jak ja się czuję....? Sam nie wiedziałem. Uczucia smutku, nienawiści i ulgi mieszały się ze sobą nie mogąc mi jasno powiedzieć co w tej chwili czułem do Aaron'a. Zabił ostatniego członka mojej rodziny. Pozbawił mnie wszelkiej nadziei na to, że Alis mogła się jeszcze zmienić, że by mi wybaczyła. 
Z drugiej strony zrobił to by mnie ratować. Być może odparłbym ten atak z nożem w ręku do jakiego się szykowała nim nie padła martwa. Ale równie dobrze mogła mnie trafić i to na tyle celnie by spowodować śmierć. 
Westchnąłem. To było głupie. Nie wiedziałem czemu po jej śmierci poczułem lekki ból i dopadła mnie świadomość, że straciłem kogoś na zawsze. Nie był mi to ktoś bardzo bliski. To tylko siostra, która obrała sobie za cel zniszczenie mi życia. Powinienem się cieszyć, że nie żyje. I tak poniekąd było. Choć jakaś cześć mnie uparcie wmawiała mi, że będę za nią tęsknić. Te jej groźby, fałszywość... Przypominało mi to typowe kłótnie jakie zawsze są pomiędzy rodzeństwem tylko przeniesione na nieco wyższy poziom.
Czy mogłem za to wszystko żywić urazę do bruneta? Ratował mnie. Zabił moją siostrę ale w zamian dał mi nową rodzinę. Bez porównania lepszą. Nadal go kochałem i pragnąłem z nim być choć wiedziałem, że nie jestem gotowy by z nim porozmawiać. Potrzebowałem trochę czasu. Wiedziałem jednak, że mu wybaczę. Muszę to zrobić. On za każdym razem przyjmował mnie z powrotem, nie ważne jak głupi był mój błąd. Czy było to tylko głupie zwątpienie w jego uczucia czy zamordowanie człowieka. 
W tej chwili dotarła do mnie jeszcze jedna myśl. Skoro kogoś zabił.....Ryzykował to, że już na zawsze będzie upadłym. On też coś na tym tracił. Nie mierzył do niej z broni ot tak. Wiedział co go może spotkać. Że może skończyć tak jak ja. Moje ciało przeszły drgawki. On nie mógł tak skończyć. Był dobrym człowiekiem, lepszym ode mnie. 
- Zimno Ci? -usłyszałem cichy głosik 
Spojrzałem na Salvatore. Szedł trzymając mnie mocno za rękę. Pogrążony w myślach zupełnie o nim zapomniałem. Pokręciłem głową zmuszając się do uśmiechu, który i tak był ledwo zauważalny.
Przeszliśmy kilka ostatnich metrów i w końcu znaleźliśmy się w hotelu. Gdy weszliśmy do pokoju zaprowadziłem Toto do łóżka. Chłopiec położył się a ja zamknąłem się w łazience.
Nie miałem zamiaru się myć. Musiałem po prostu pobyć sam. Obecność siedmiolatka zapewniała, że nie jestem w tej chwili sam, ale zważywszy na jego cholerne podobieństwo do Aaron'a chyba wolałem by go tu nie było. Szczególnie teraz gdy wyglądał jak wyglądał. Już nie raz oglądałem Aaron'a w takim stanie. Zapłakana twarz, mokre policzki, szkliste oczy.... Zawsze w takich chwilach wtulałem się w niego, ocierałem mu dłonią twarz. 
Teraz nie mogłem tego zrobić.
Nie było go tu, choć bardzo tego chciałem.
Nie ważne do jakiego czynu się dopuścił. Ja po prostu go kochałem i nie mogłem wytrzymać bez niego ani chwili dłużej.
Przemyłem twarz wodą i wyszedłem z łazienki. W tym momencie zauważyłem Toto, który wrzucał ubrania Aaron'a do kosza stojącego w rogu pokoju.
- Ej, co ty robisz? -spytałem podchodząc do niego.
Spojrzał na mnie wielkimi, ciemnymi oczami. Wziąłem głębszy wdech próbując powstrzymać drżenie rąk, którymi złapałem go za barki.
- Nie będzie już z nami mieszkał, prawda?
Zabolało mnie, że gdy wypowiadał to pytanie wyraźnie oczekiwał twierdzącej odpowiedzi. On nie rozumiał co się stało i musiałem mu to jakoś wytłumaczyć. Wstałem i podniosłem go z podłogi po czym posadziłem na łóżku i ukucnąłem przed nim.
- Toto, musisz mnie teraz uważnie posłuchać -zacząłem opierając dłonie na jego kolanach- Ta Pani była złym człowiekiem. Aaron nas tylko ratował, nie zrobił nic złego.
- Ale on ją zabił -zauważyłem, ze na twarzy chłopca znów maluje się rozpacz zmieszana z gniewem.
- Tak, zabił ją. Ale pomyśl, gdyby ta Pani celowała we mnie nożem chcąc mnie zabić to co byś zrobił? Zabił ją czy pozwolił by ona zabiła mnie?
Nie byłem pewien czy w taki sposób powinienem z nim o tym rozmawiać ale nie miałem wprawy z tłumaczeniem dzieciom tak trudnych spraw.
- Aaron nas uratował. Jest Twoim bratem i bardzo Cię kocha. Ty też go kochasz, prawda?
Chwila pomiędzy zadaniem tego pytania a jakimkolwiek ruchem wykonanym przez siedmiolatka dłużyła się w nieskończoność. W końcu pokiwał głową, a ja odetchnąłem z ulgą.
Wstałem i podszedłem do śmietnika by wyciągnąć z niego ubrania Aaron'a. Martwiło mnie, że jeszcze go nie ma. Mógł zrobić coś głupiego.... Albo po prostu nie chciał się teraz ze mną widzieć. Nie ważne, które z tych było prawdą i czy w ogóle któreś było ale widziałem, że jutro będę musiał się z nim zobaczyć. Chociaż na chwilę.
Po prysznicu położyłem Toto spać. Sam też wsunąłem się pod kołdrę ale nie mogłem zasnąć. Brakowało mi bruneta. Chciałem czuć obok jego ciepło, móc go dotknąć. Bez niego leżącego obok, nie byłem w stanie nawet zmrużyć oka.

***

Obudziłem się dość późno. Patrząc na zegarek stwierdziłem z zaskoczeniem, że dochodzi południe. Nie chętnie wstałem z łózka i ruszyłem pod prysznic. Po ubraniu i odświeżeniu się wróciłem do pokoju. Toto nadal jeszcze spał a ja wolałem go nie budzić. Zasłużył na odpoczynek.
Po za tym teraz moją głowę zaprzątała inna myśl. Gdzie Aaron spędził noc. I co się z nim teraz działo. Wyciągnąłem z szuflady telefon chcąc się z nim skontaktować. Starałem się za wszelką cenę ignorować widniejące na tapecie zdjęcia bruneta ale było to nie możliwe. Przyłapałem się na tym, że wpatrywałem się w nie dobre dziesięć minut nim w końcu wybrałem numer.
Nie odebrał.
Zaniepokoiło mnie to trochę, choć równie dobrze mógł po prostu nie chcieć z nikim rozmawiać. 

***

Po południu miał się odbyć pogrzeb Alis. Nie chciałem tam iść. Nie była moją rodziną. Po za tym czułbym się obco pośród jej przyjaciół, zastępczych rodziców, którzy także by tam przyszli. Podobieństwo między mną a siostrą było tak widoczne, ze na pewno ktoś by się zorientował, a wolałem tego uniknąć. Mimo to gdy nadszedł wieczór postanowiłem pójść na cmentarz i zobaczyć ją ostatni raz. A raczej nie ją, tylko jej grób.
Liczyłem też skrycie na to, że spotkam tam Aaron'a. Szukałem chłopaka po mieście ale nigdzie go nie znalazłem. Przez to Toto cały dzień musiał spędzić w pokoju hotelowym. Obiecałem mu jednak, że jutro mu to jakoś wynagrodzę. Moglibyśmy pójść do kina, na plażę albo na piknik do parku. Wolałem oczywiście by towarzyszył nam jego starszy brat ale najpierw musiałbym się z nim spotkać. chciałem by widział, ze mu wybaczam, że mi go brakuje. 
Założyłem ciemne dżinsy oraz białą koszulę. Nie mogłem zmusić się do założenia garnituru a musiałem wyglądać....no nieco lepiej niż zwykle. Gdy dochodziła już dwudziesta zgarnąłem z szafki kluczyk do pokoju i skierowałem się do wyjścia.
- Znowu idziesz? -usłyszałem pytanie za plecami.
Odwróciłem się by napotkać spojrzenie chłopca, który złapał mnie nogę.
- Wychodzę tylko na chwilę, zaraz będę -posłałem mu uśmiech.
Widząc, że nie jest zadowolony z tej odpowiedzi pochyliłem się i złapałem go za ramię.
- Pamiętaj, ze jutro mam cały dzień dla Ciebie.
- Obiecujesz? -spytał
- Obiecuję
Po tych słowach nieco rozchmurzony puścił moją nogawkę. Posłałem mu lekki uśmiech i wyszedłem na korytarz.
Na cmentarzu było pusto. Mimo, że pora była dość wczesna to zachmurzone niebo spowiło okolicę w ciemności. Nie miałem pojęcia gdzie znajdę grób Alis ale na moje szczęście dość szybko go odnalazłem. 
Zaskoczyła mnie ilość kwiatów, zniczy i fotografii ozdabiających miejsce jej spoczynku. Widać było, że dość dużo za to zapłacili. Usiadłem na ławce i jeszcze raz zbadałem to wszystko wzrokiem. Ciekawiło mnie czy naprawdę była szczęśliwa. Miała pieniądze, rodzinę, przyjaciół, wygląd modelki....A jednak chęć zemsty na mnie przysłoniła to wszystko. Westchnąłem. To że leżała tu martwa było chyba najlepszą z opcji. Nie ważne jak bardzo bym tego chciał ona nigdy by się nie zmieniła. Taka po prostu była prawda.
Podniosłem głowę gdy usłyszałem czyjeś kroki. Mój wzrok wyłonił w ciemności czyjąś sylwetkę. Nieznajomy także musiał mnie zauważyć, bo na mój widok odwrócił się i ruszył w tą stronę z której przyszedł. Pod wpływem impulsu podniosłem się z ławki i ruszyłem za nim. Szedł dość szybko, z głową pochyloną w dół i rękoma wepchniętymi w kieszenie. Dopiero po chwili mogłem rozróżnić w nim Aaron'a. Moje serce zabiło szybciej a na twarzy zagościł uśmiech. To naprawdę on.
Ostatnie dzielące nas metry pokonałem biegiem po czym objąłem go mocno.
- Aaron! Dlaczego się nie odzywasz? Dzwoniłem do Ciebie
Tak mi go brakowało. Z niechęcią odsunąłem się od jego torsu by spojrzeć mu w oczy. Zamarłem. Wyglądał strasznie. Blady, drżący z zimna, z podkrążonymi, spuchniętymi oczami....
- Boże, musisz iść ze mną do hotelu, wyglądasz okropnie -jęknąłem.

Aaron?  <Sorry, brak weny>

wtorek, 23 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Brak komentarzy:
Czułem się najgorszy, nie umiałem nawet dobrze zająć się własnym bratem. Nie był to jednak dobry moment na płacz. Musiałem go znaleźć...
Ashton wyszedł na zewnątrz szukając chłopaka, kiedy ja zostałem w środku rozglądając się za nim. Wbiegłem do naszego pokoju, licząc, że może tam go zobaczę.
Dostałem to czego chciałem. Brunet stał na środku pokoju z wypisaną na twarzy złością.
- Jesteście okropni! - krzyknął wybuchając płaczem.
Właśnie takim czułem się w tym momencie.
Mimo wszystko zbliżyłem się do chłopca, który spróbował mnie odepchnąć, nic z tego nie rozumiałem, przecież chwilę temu było wszystko dobrze... Był szczęśliwy. - Nie chcę z Tobą być chcę do mamy! - dalej krzyczał. Jego cienki głos roznosił się po pokoju, dosłownie mnie raniąc. Klęknąłem przed siedmiolatkiem i przyciągnąłem go do siebie tak by nie miał jak się odsunąć.
- Mały mamy nie ma, ona jest w niebie - mruczałem cicho, nie wiedząc co powiedzieć. Jego prawdziwa matka nigdy nie wróci. Nigdy się nim nie zainteresuje, pewnie zdążyła się naćpać tak mocno, że nie pamięta o jego istnieniu.
- Mama jest! Widziałem ją! - spojrzałem na niego kompletnie zdezorientowany. Udało mu się zniszczyć to w co do tej pory wierzyłem, pozostawiając tylko pustkę wielkiej niewiadomej. W tym momencie do pokoju wszedł Ash. Wyglądał na złego i jakby... Wystraszonego? Chwilę zajęło mi złączenie wszystkich faktów, gdy coś do mnie dotarło.
Przecież Salvatore mógł mówić tylko i wyłącznie o jednej osobie. Toto obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem, a ja przytuliłem go mocniej.
- Mały, nie. To nie jest Twoja mama - mówiłem wprost, był na tyle duży by zrozumieć o co mi chodzi - I nie masz prawa zbliżać się do tej kobiety, rozumiesz? Nie możesz. - obserwowałem jak wyraz jego twarzy z zaciętego staje się smutny, bliski płaczu.
- Nie mam mamy? - dopiero teraz dotarło do niego to co mówiłem chwilę temu. Czułem się jak potwór.
- Nie... Ale masz mnie, masz Ashtona, ciocię, która się wszystkim zajmie. - nie wiedziałem co powiedzieć, czułem się cholernie bezradny. Z jednej strony doskonale wiedziałem jak bardzo teraz chłopak potrzebuje pocieszenia, z drugiej dopiero teraz zrozumiałem jak potwornie musieli czuć się Ci wszyscy ludzie, którzy kilka, kilkanaście lat temu wyznawali mi prawdę. Po policzkach chłopca popłynęły łzy, które natychmiast wytarłem. Wziąłem go w ramiona, w tym momencie bałem się, że połamię mu kości kiedy go przytulę. Malec ścisnął moją bluzę, a mnie zachciało się płakać jeszcze mocniej. Chciałem spojrzeć na Ashton'a odwrócony jednak do niego tyłem nie miałem jak tego zrobić, dopóki malec nie wyrwał się mojemu uściskowi i nie poszedł do Ash'a, który wziął go na ręce.
Gorszym starszym bratem chyba być nie mogłem. Nie chciałem by tego wszystkiego dowiedział się w ten sposób, chciałem dać mu czas, pozwolić dorosnąć. Nie wystawiać go na taką próbę w tak młodym wieku. Przetarłem załzawione oczy i podniosłem odwracając do blondyna, trzymającego na rękach mojego brata.
- Obiecasz mi, że nie będziesz rozmawiał z tą panią nigdy, nigdy w życiu? - poczekałem aż kiwnie głową i zwróciłem się do ukochanego.
- A Ty obiecasz, że nie zostawisz mnie jeszcze raz jak wtedy? - wlepiałem spojrzenie w błękit jego tęczówek próbując powstrzymać towarzyszące temu uczucie. Wszystko mogło się stać, ale faktu, że znowu go nie ma nie zniósłbym kolejny raz mogę go stracić, że kolejny raz spróbowałby ode mnie odejść.
Wtedy nawet mój brat nie miałby dla mnie znaczenia.
Niebieskooki puścił chłopca na ziemię i objął mnie mocno mrucząc, że mnie nie opuści. Pociągnąłem nosem po raz kolejny próbując się nie rozbeczeć. Byłem jak dziecko. Naiwne, głupie dziecko.
Błagam, żeby Toto nigdy nie był jak ja. Wziąłem smutnego chłopca w ramiona i posadziłem sobie na kolana.
- Chcesz iść do wesołego miasteczka? - spytałem próbując wywołać na słodkiej buzi chociaż cień uśmiechu. Malec skinął głową z nieco większym entuzjazmem, a ja z zadwoleniem zauważyłem, że chyba lepiej się już czuje. Wymieniłem z Ashton'em nieco zaniepokojone spojrzenie.
Gdzieś tam w środku chciało mi się wyć. Nie mogło być dobrze? Czy naprawdę wszystko zawsze musiało się komplikować? Tydzień spokoju, proszę o tydzień spokoju... Jęknąłem cicho zdenerwowany bardziej niż chwilę temu i podszedłem do Ashton'a, gdy Toto był w łazience. Wpadłem w jego ramiona, czując jak mnie obejmuje.
- To nie skończy się dobrze - szepnąłem, ale doskonale o tym wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego w jak poważne tarapaty wpadliśmy. Zabolał mnie fakt, że znowu coś było źle. Chłopak mocniej mnie przytulił, a ja jak zwykle doszukałem się w jego ramionach miłego uczucia bezpieczeństwa. Czułem się tak dobrze mając go obok... Jednak przeczucie, że znowu to stracę nie opuszczało mnie nawet na chwilę.
Do moich uszu ponownie dobiegł szczęk zamka, który zasugerował, że siedmioletni brunet właśnie wyszedł z łazienki. Pewnym i szybkim krokiem podszedłem do chłopaka i wziąłem na ręce.
- Chcesz ze mną zostać? - spojrzałem na niego. Chciałem być pewien, że i on mnie nie opuści. Mimo, że o jego istnieniu dowiedziałem się zaledwie kilka dni temu stał się drugą najważniejszą dla mnie osobą na świecie i musiałem go chronić za wszelką cenę. Dla tej dwójki byłem w stanie poświęcić życie. Następnym w kolejce pod prysznic był blondyn, ja sam sobie odpuściłem, Nie miałem na nic siły.
Kiedy Toto zajmował się nowymi samochodzikami ja sam podszedłem do łóżka, na którym spał. Upewniając się, że na mnie nie patrzy sięgnąłem pod materac wyjmując z niego broń.  Nikt o niej nie wiedział, nie mógł się dowiedzieć. Ash byłby zły, za to, że ją mam, a inni... No cóż, mogliby różnie zareagować. Wsunąłem ją za spodnie, z tyłu, przykrywając koszulką.
Skąd ją miałem?
Wtedy gdy uciekłem z domu Cartera zauważyłem ją pod jednym ze stolików podczas upadku ze schodów, którego bolesne skutki odczuwałem do tej pory. Przełknąłem ślinę zdenerwowany i usiadłem na łóżku, przygryzając paznokcie, gdy niebieskooki stanął przede mną.
Żadne słowa nie odzwierciedlały tego co czułem patrząc na niego. Chyba naprawdę sam nie zdawał sobie sprawy z tego jak cholernie był przystojny. Westchnąłem cicho siląc się na lekki uśmiech. Brzuch zaczął mnie boleć z nerwów.
W końcu gotowi wyszliśmy z hotelu, by dostać się do wesołego miasteczka musieliśmy przejść spory kawał drogi, więc blondyn zaproponował autobus.
Przystałem na to chcąc spędzić jak najmniej czasu wśród tłumu ludzi, chociaż ni jak było to niemożliwe.
Nawet autobus był przepełniony.
Znajdując miejsce siedzące, kazałem na nie pójść Salvatore, cały czas mając go na oku. Toto był delikatny, niemal kruchy.
Nic nie mogło mu się stać. Przełknąłem ślinę czując jak chłodna dłoń obejmuje moją splatając nasze palce. Widziałem jak bardzo się stara, nic jednak nie mogło mnie w tym momencie uspokoić. Dojechaliśmy na miejsce w jakieś dwadzieścia minut podczas, których starałem nie się nie spuszczać wzroku z bruneta i blondyna.
Stres i złe przeczucia zżerały mnie od środka. Wychodząc trzymałem Toto na rękach, najchętniej robiłbym to przez cały czas, ten jednak był pełen energii i ekscytacji, więc w moich ramionach nie wytrzymał nawet dziesięciu minut.
Natychmiast zaczął mnie błagać żebyśmy poszli na karuzelę, niestety Ashton i ja byliśmy na nią zwyczajnie zbyt starzy, więc kupiłem jeden bilet i oddałem chłopakowi patrząc jak znika w wielkiej maszynie.
To był błąd, najgorszy jaki mogłem popełnić.
Gdy maszyna ustała, a wszystkie dzieci zaczęły wracać do swoich rodzin spostrzegłem, że Salvatore nie wyszedł. Zagryzłem wargi, cała radość z jego zabawy zniknęła ustępując miejsce panicznemu strachowi. Na wszelki wypadek spytałem kasjera czy nie widział tutaj nikogo, kto szedłby z moim bratem.
- Od drugiej strony kolejki - wskazał ręką na wąskie przejście naprzeciwko nas, otoczone kolorowymi światłami - Wzięła go jakaś blondynka. Wysoka, długie nogi, długie włosy - zaczął tłumaczyć, ale to już mnie nie obchodziło. Nawet mu nie dziękując, zacząłem w biegu przemierzać zaludniony teren, zapominając o Ashton'ie, który mimo wszystko szybko mnie dogonił.
- Aaron co się dzieje?! - krzyknął chwytając mnie za ramiona, stanął przede mną z zaciętym i srogim zarazem wyrazem twarzy.
- Zabrała go, z karuzeli. Pośpieszyła się - moje serce waliło jak oszalałe, co prawda nie wiedziałem dokąd mam iść ale gotów byłem przeszukać całe Sydney i przepytać każdego stojącego mi na drodze człowieka, by tylko odzyskać brata. - Gdzie mogła iść? Na pewno nie poszła do waszego starego domu, wie, że tam zaczniemy go szukać. - szepnąłem czując jak łzy ściekają mi po policzkach. Zbliżyłem się do Ashton'a. Poczucie winy wzięło nade mną górę.
- Jestem  okropny, dla Ciebie i dla niego, przepraszam - szepnąłem cicho w jego ramię, pewien jednak, że mnie usłyszał.
- Aaron, nie teraz. Mogła iść do domu, w którym się wychowywała, albo do jej aktualnego. Jestem niemal pewien, że jest, w którymś z tych - mruczał.
- Musimy sprawdzić oba. Może najpierw jej aktualny, wiesz gdzie to? - spytałem, chłopak skinął głową mówiąc, że niedokładnie. Tym razem odpuściliśmy sobie środki komunikacji miejskiej i zwyczajnie rozwinęliśmy skrzydła wzbijając się w górę.
W tym momencie nienawidziłem siebie, nie umiałem ich ochronić, żadnemu z nich nie dawałem szczęścia ani bezpieczeństwa.
Nie zasłużyłem na to wszystko... Dostałem tyle od losu, to była moja szansa, którą tak łatwo zmarnowałem.
- Nie obwiniaj się - usłyszałem głos Ashton'a, przekrzykującego podmuchy wiatru. Miałem wrażenie, że znowu czyta w moich myślach. Albo po prostu moja mina mówiła sama za siebie.
Spróbowałem uśmiechnąć się na znak, że wszystko jest dobrze, jednak odpuściłem zdając sobie sprawę, że wyszedł z tego krzywy i brzydki grymas. W pewnym momencie Ash zaczął stopniowo obniżać lot, nieco zdezorientowany szybko zrobiłem to samo. Byliśmy (jak się domyślałem) w jednej z bogatszych dzielnic miasta. Budynki tutaj były nowoczesne, ładnie oszklone z dużymi balkonami, jedne z tych, o które ostatnio wszyscy się zabijali. Sam chciałem w takim mieszkać, kiedyś w przyszłości. Razem z moim ukochanym...
Którego niedługo znowu mogłem stracić. Stanąłem na ziemi, dosłownie czując jej chłód. Chłopak razem ze mną przeszedł przez ulicę, znajdując się między blokami.
- Wiesz, który to? - spytałem. Wszystkie były takie same, nie różniły się niczym poza przypisanym im numerem. Obserwowałem jak włosy blondyna poruszają się gdy skinął twierdząco głową. Wszedł do jednego z ogromnych budynków po schodach puszczając się biegiem.Popędziłem za nim. Chciało mi się wymiotować, albo mdleć. Ewentualnie oba na raz, ale nie mogłem pozwolić sobie nawet na chwilę słabości. Chłopak wpadł do jednego z mieszkań tak gwałtownie, że nie wiedziałem czy drzwi były otwarte czy po prostu je wywalił. Wbiegłem do mieszkania za nim, rozglądając się po każdym pomieszczeniu. Widziałem puste szafki, z łazienki ktoś zabrał wszystkie kosmetyki, ubrania, wszystko.
Wszystko zniknęło.
Zostawiając przytłaczające uczucie bezradności.
- Aaron... Jeszcze drugie miejsce... - jęknął Ashton. Zbliżył się do mnie i objął, widząc jak dosłownie się rozpadam. Sam czułem, że zasłużyłem na najgorszą karę z możliwych, taką, która pozwoliłaby mi nauczyć się myśleć. Nauczyć nie być cholernym nieudacznikiem.
- Jestem beznadziejny... - szepnąłem ponownie, na nic innego nie było mnie stać. Głupie użalanie się nad sobą, robienie z siebie ofiary. Miałem ochotę wziąć ten pistolet i strzelić sobie w głowę. - C-chodźmy lepiej do jej dawnego domu, każda sekunda się liczy. - odsunąłem się od blondyna coraz bardziej wszystkim przybity. Chciałem skulić się w kącie i wypłakać wszystkie łzy, bym nie musiał już tego robić. Chciałem dosłownie wyrzygać wszystkie nerwy, od których tak mocno wszystko mnie bolało. Mój żołądek skręcał się w supeł i rozplątywał na zmianę, za każdym razem kiedy czułem jak mocniej się zaciska, zbierało mi się na odruch wymiotny. Otworzyłem jedno z ogromnych okien rzucając się w dół. Niechętnie rozwinąłem skrzydła, dopiero gdy byłem bliski upadku i wzbiłem się w powietrze słysząc trzepot skrzydeł ukochanego...
Zamknąłem oczy trzymając się z tyłu, musieliśmy go znaleźć, po prostu nie było innej opcji, co więcej musiałem zabrać go z Australii do siebie, do Alex. Ona się nim zajmie na pewno... Ona się nim zaopiekuje.
O ile w ogóle mi wybaczy.
Dom, przed którym zatrzymał się nastolatek nie był już tak cudowny jak poprzednie mieszkanie. Był raczej zwykły, mały, uroczy, jednorodzinny. Wpatrywałem się w niego chwilę, jakbym doszukiwał się jakieś odpowiedzi dopóki blondyn nie szturchnął mnie w ramię. Przyłożył sobie palec do ust, dając mi do zrozumienia, że mam być teraz cicho. Może dostrzegł jakiś ruch w oknie i żywi nadzieję, że to oni?
Cóż, ja też ją miałem.
Chłopak pochylił się by nie sięgać do okien, zrobiłem to samo idąc za nim. Obserwowałem jak mimo wszystko umiejętnie przekręca klamkę w drzwiach tak, że ani ona ani drzwi nie wydały żadnego dźwięku podczas otwierania.
Do naszych uszu natychmiast dobiegł kobiecy głos.
- Pojedziesz teraz ze mną daleko i będziemy się dobrze razem bawić zgoda? - podszedłem bliżej chcąc usłyszeć coś więcej. Moim oczom ukazał się bolesny widok. Stała tam, wokół niej walizki i... mój brat... Przełknąłem ślinę, gotów rzucić się na nią i dosłownie wydrapać jej oczy. Zrobiłbym to, gdyby nie dłonie Ash'a, które przywarły do moich boków. Jego usta na mojej skroni, ciepły oddech otaczający niemal mnie całego. Cudowny zapach...
Tak dziwnie na mnie działał.
- Nie chcę z Tobą jechać! - chłopiec płakał, próbując się jej wyrwać. W odpowiedzi dobiegł nas szyderczy i wypełniony pogardą śmiech dziewczyny.
- Nie pytam co Ty chcesz! - podniosła na niego głos. Widać narobił jej już kłopotów, skoro zaczęła się do niego odnosić w ten sposób - Albo to zrobisz albo Cię zabiję, mam dość wysłuchiwania Twojego ryku! - po tych słowach blondyn i ja zgodnie ruszyliśmy do przodu. Jej wzrok przystaną na nas dopiero gdy weszliśmy do pokoju.
- Oh, pośpieszyliście się - przez chwilę na jej twarzy można było dostrzec cień zaskoczenia i zdenerwowania. Lekko spanikowana chwyciła nóż i łapiąc za włosy chłopca siedzącego na krześle przysunęła mu ostrze do szyi.
Wtedy tego było za wiele, nie mogłem znieść myśli, że naraziłem własnego brata na tak ogromne niebezpieczeństwo.
Na śmierć...
Przypominając sobie o ukrytym przy mojej skórze pistolecie gotów wyjąć go i strzelić do dziewczyny.
- No co?! Myślicie, że mnie na to nie stać? - zaśmiała się szyderczo i mocniej szarpnęła chłopcem. Sam zacząłem płakać, spojrzałem bezradnie na Ashton'a, którego twarz wyrażała wściekłość. Ze strachu był cały blady, a mnie zrobiło się jeszcze bardziej niedobrze.
- Puść go! Puść albo sama zginiesz - blondyn ruszył w stronę dziewczyny, która rozszerzyła oczy patrząc na niego.
- Nie ruszaj się, inaczej poderżnę mu gardło. - wysyczała. Chłopak jednak nie zwrócił na to uwagi, poszedł dalej, a dziewczyna puszczając chłopca wybiegła w stronę nastolatka.
Wtedy świat się zatrzymał. Zobaczyłem jak bierze zamach, gotowa zabić Ashton'a. Szaleńczy błysk w jej oczach upewnił mnie co do tego co chciałem zrobić.
W ułamku sekundy wyjąłem spod koszulki broń i wymierzając nią w dziewczynę oddałem trzy strzały.
Wszystkie trzy były celne.
Do moich uszu dotarł mój własny szloch, kiedy upadłem na ziemię po odrzucie. Pistolet wylądował pod ścianą po drugiej stronie.
I dobrze, bo w tym momencie chciałem zabić i siebie.
Chciałem umrzeć, zdechnąć.
Zabiłem człowieka.
Spojrzałem na krwawiące nadal, martwe już ciało dziewczyny i na Toto, który pobiegł do Ashton'a nie do mnie. Zaszlochałem chowając się pod ścianą we własnej bluzie. Chciałem schować się teraz w ramionach blondyna, ale bałem się, że właśnie mnie znienawidził. Zacząłem krzyczeć, chciałem żeby stąd wyszli, zostawili mnie samego.
Zabiłem człowieka.
Odwróciłem się plecami do nich zwracając jedzenie sprzed ostatnich kilku dni i oparłem czoło o ścianę nadal płacząc.
Dłonie trzęsły mi się tak, że nawet nie mogłem ich ze sobą spleść. Dostałem ataku duszności, a krew zaczęła litrami wypływać mi z nosa. Ja... Chciałem tylko ich ochronić... Nie mogła ich zabić....
Wszystko się skończy...
Toto mi nie wybaczy....
Ashton ode mnie odejdzie...
Ale byli bezpieczni.
Niepocieszony tą myślą zacząłem wyć jeszcze mocniej, wstydząc się na nich spojrzeć, choć wątpiłem by w ogóle jeszcze tu byli.
 Nie mogłem złapać oddechu, moje płuca zacisnęły się w ogromnym bólu, przez który odpłynąłem.

Ashton?

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Brak komentarzy:
- Jasne -z uśmiechem złapałem dłoń bruneta i rzuciłem ostatnie spojrzenie siedmiolatkowi, który głęboko pogrążony we śnie leżał na jednym z łóżek.
Gdy spał miał ten sam spokojny i beztroski wyraz twarzy co Aaron. Toto był przy tym jednak bardzo słodki, natomiast osiemnastolatek....seksowny. Z poczochranymi włosami, błyskiem w oczach i rozchylonymi wargami, które już nie raz wbijały się w moje ciało powodując dziwne ale zarazem przyjemne dreszcze. Miałem nadzieję zobaczyć jeszcze ten widok gdy wrócimy ze spaceru.
Po wyjściu na korytarz zakluczyliśmy drzwi i trzymając się za dłonie ruszyliśmy schodami na dół. Minęliśmy recepcję gdzie Aaron pozostawił klucz by nie denerwować się tym, że może go zgubić po czym nareszcie mogliśmy już cieszyć się chwilami spędzonymi sam na sam. Gdy tak zmierzaliśmy w stronę plaży przypominałem sobie sytuacją z przed kilku godzin gdy to przyznał jest o mnie zazdrosny... Było to na swój sposób miłe. Uświadamiało mi to to, że  naprawdę mnie kocha i nikomu nie pozwoli mnie odebrać. Nie obchodziły mnie jednak spojrzenia dziewczyn czy nawet chłopaków wycelowanych w moją stronę. Po prostu nie byłem nimi zainteresowany. Dla mnie liczył się tylko i wyłącznie Aaron. I nikt nie mógłby się z nim równać.
Puściłem jego dłoń by objąć go  pasie tym samym powodując, ze nasze ciała zetknęły się ze sobą. Kątem oka zauważyłem jak na twarzy bruneta pojawia się uśmiech. Westchnąłem. On naprawdę był tym jedynym. A teraz dołączyła do nas też jego młodsza wersja....
Nie chciałem tego mówić na głos ale naprawdę zazdrościłem mu rodzeństwa. Toto, pomimo, że znałem go od niedawna już stał się dla mnie kimś ważnym. Był dla mnie jak brat. Czego nie mogłem powiedzieć o rodzonej siostrze. Ona nie potrafiła mi wybaczyć tego co jej zrobiłem. Właściwie to nie chciała ze mną nawet na ten temat rozmawiać. Ani na ten ani z resztą na żaden inny, co w sumie przestało mnie obchodzić w chwili gdy próbowała skrzywdzić Aaron'a. Nie potrzebowałem jej. Miałem nową rodzinę. Cudownego chłopaka, które gotów by był zrobić dla mnie wszystko i jego młodszego, zajebistego braciszka. Nigdy nie marzyłem nawet o czymś takim. Nie wierzyłem, że coś takiego może mnie spotkać.
Na plaży było zupełnie pusto. Cieszyło mnie to, bo w ten sposób spacer stał się bardziej romantyczny, przeznaczony tylko dla nas. Ciemność rozświetlał wznoszący się wysoko na niebie księżyc oraz parę pobliskich latarni. Woda szumiała cicho gdy fale zderzały się z piaszczystym brzegiem. Nie byłem typem kogoś bardzo romantycznego ale cóż...Nie mogłem zaprzeczać, że nie podobało mi się to wszystko.
- Jesteś cudowny Aaron -westchnąłem przesuwając swoim nosem po jego karku
Cichy chichot chłopaka wywołał na mojej twarzy uśmiech. Dłońmi otoczyłem jego biodra i przysunąłem go bliżej.
- Ty jesteś cudowniejszy -mruknął na co obaj się roześmialiśmy
Przewróciłem przy tym oczami. Dziwnie było czuć, że wobec ukochanego jestem kimś idealnym. Nie byłem nikim takim. I sporo mi do tego brakowało. Wiedziałem jednak, że nie mam się z nim co sprzeczać, bo i tak nie zmienię tego co o mnie myśli. A były to głównie same dobre rzeczy. więc chyba powinienem się cieszyć.
Przenieśliśmy naszą rozmowę na nieco dalszą część plaży. Stamtąd nie było już widać latarni ani świateł miasta. Teraz jedynym źródłem jasności był wiszący nad nami księżyc. Zerknąłem na ciemnookiego. Przyglądał się białej, świetlistej kuli z błogim wyrazem twarzy. Uśmiechnąłem się na wspomnienie o śpiącym siedmiolatku, którego teraz bardzo przypominał.
Usiadłem na piasku wciąż obserwując Anioła. Oderwał oczy od nieba gdy tylko zorientował się, że na niego patrzę. Uśmiechnął się szeroko a ja naprawdę zapragnąłem wiedzieć o czym właśnie sobie myśli. Nie dał mi jednak wiele czasu na zastanowienie, bo po chwili znalazł się przy mnie. Usiadł na moich nogach i zaplótł mi ręce na karku cały czas nie odrywając wzroku od moich oczu. Jego ciemne tęczówki wręcz zlewały się z ogarniającym nas mrokiem. Pochylił się i delikatnym, nieśpiesznym ruchem złączył nasze wargi. Czułem jak napawa mnie ogromna radość. Wsunąłem dłoń pod jego koszulkę, by po chwili zupełnie się jej pozbyć. Wymieniliśmy uśmiechy i znów wbiłem mu się w usta. Moje dłonie błądziły po jego ciele, palce muskały rozpaloną skórę. Złapałem go za boki i przekręciłem tak, że teraz to on leżał na piasku a ja znajdowałem się nad nim.
- Co by sobie teraz pomyślał Toto? -zaśmiałem się układając dłonie po bokach nastolatka.
Byłem od niego większy i cięższy a nie chciałem go przecież zmiażdżyć czy odciąć dopływu tlenu do płuc. Zgiąłem nogi w kolanach i lekko je podkurczając, ułożyłem je przy jego biodrach.
- Zamknij się -mruknął głosem, który sugerował, że nie ma ochoty by przejmować się w tej chwili czymkolwiek innym niż nami.
Uniósł ręce i złapał nimi moje policzki po czym przysunął tak by móc mnie znów pocałować. Zatopiłem się w nim kompletnie. to była jedna z niewielu chwili gdy byliśmy razem, szczęśliwi. Cieszyłem się, że wszystko jest już dobrze. Ale miałem też przeczucie, że zdarzy się jeszcze wiele złego. Zła, przed którym chciałem teraz chronić nie tylko Aaron'a ale i jego brata. Moją nową rodzinę.
Oderwałem się od ust chłopaka wędrując wargami po jego szyi. Oddychałem powoli, pozwalając by ciepły oddech muskał skórę chłopaka pomiędzy pocałunkami, którymi go obdarzałem. Słyszałem jak Aaron mruczał cicho gdy moje wargi stykały się z jego ciałem. Przesunąłem dłonią wzdłuż jego boków, sunąc palcami do góry, by po chwili umieścić je na żebrach ciemnookiego. Pomimo tego, że mało jadł nie wyglądał jak szkielet. Był szczuplejszy ode mnie, czułem pod palcami rysujące się kości. Przesunąłem się w dół by na nich tez znalazły się moje wargi.
- Ashton...-usłyszałem cichy jęk.
- Zamknij się Aaron -mruknąłem przedrzeźniając chłopaka, który powiedział dokładnie to samo parę chwil temu- Kocham Cię takiego jaki jesteś. Nie ważne czy jesteś chudy czy gruby -jeszcze raz musnąłem ustami wystające kości.
Znów przesunąłem się nieco w dół znajdując oparcie dłoni na biodrach bruneta. Pochyliłem głowę by znów zetknąć się z ciepłą skórą nastolatka gdy ten niespodziewanie poruszył się, a moment później przed moją twarzą dyndała trzymana w dłoni ciemnookiego mała torebka. Patrzyłem na niego zdezorientowany po czym nieco odnajdując się w sytuacji zrobiłem niechętną minę.
- Dupek -parsknąłem.
I sam nie byłem pewien czy chodzi mi o to, że przerwał moje czułości, czy może dlatego, zenie lubiłem gdy obdarowywał mnie prezentami. To znaczy, było to bardzo miłe ale czułem się przy tym nieswojo.
Przesunąłem się na bok, przechodząc z ciała chłopaka na chłodny piasek. Wziąłem od niego prezent zupełnie niepewien co mogę znaleźć w środku. Nie chciałem by było to coś drogiego, bo zupełnym bezsensem było wydawanie na mnie tylu pieniędzy. Zerknąłem na jego twarz. Malował się na niej szeroki uśmiech. Westchnąłem cicho i zajrzałem do torby po czym wsunąłem do niej rękę. Gdy odnalazła one niezbyt duże pudełko wyciągnąłem ją i....
Telefon.
Aaron kupił mi telefon.
Wpatrywałem się z niedowierzaniem w prezent i gdy pierwszy szok minął spojrzałem na ciemnookiego. Nadal się uśmiechał, a ja zupełnie nie wiedząc co zrobić przenosiłem wzrok z niego na sprzęt i z powrotem.
- Nie mogę....-jęknąłem.
Uświadamiając sobie jednak, ze w ten sposób raczej nic nie zdziałam bardziej stanowczym i twardym głosem powtórzyłem
- Nie. Aaron, nie mogę tego przyjąć -wysunąłem dłoń z pudełkiem w stronę Anioła.
Ten jednak nie wziął ode mnie telefonu. Z uporem na twarzy wpatrywał się w moje oczy.
- Masz go wziąć. To jest prezent -mruknął spokojnie, a jednak dając mi zrozumienia, ze nie ma zamiaru odpuścić dopóki się nie poddam- Przyda Ci się.
W to nie wątpiłem. Telefon z całą pewnością byłby mi potrzebny, ale skoro do tej pory żyłem bez niego, mógłbym tak żyć dalej.
- Ashton... Ja po prostu muszę mieć pewność, że nic Ci się nie stanie. Weź go. Muszę mieć z Tobą kontakt jeśli coś by Ci groziło.
Pokręciłem głową. Po prostu nie mogłem tego przyjąć.
- A gdyby mi się coś stało? I potrzebowałbym pomocy? -kontynuował.
Jęknąłem zrezygnowany. Dobrze wiedział jak mnie przekonać. Nie chciałem by Aaronowi stała się krzywda. Musiałem mieć z nim kontakt. Cofnąłem więc dłoń i przyjrzałem się komórce.
- Nienawidzę Cię -prychnąłem na co brunet się roześmiał- Mam nadzieję, że nie był zbyt drogi....
Otworzyłem pudełko i wyciągnąłem z niego telefon. Przekląłem Aaron'a za to, że zamiast kupić mi starego grata, który przecież i tak służyłby tylko do dzwonienia wybrał dość dobrą komórkę. Ucieszyłem się chociaż z tego, że zapewnił mnie, że nie zapłacił za nią wiele. Naprawdę nie chciałem by wydawał na mnie swoje pieniądze. Nie byłem tego wart nawet jeśli twierdził inaczej. Ja po prostu wiedziałem swoje.
Zerknąłem na ekran i....pierwsze co mi się rzuciło w oczy to tapeta. W brzydkim odcieniu zielonego. Nie poruszyło mnie to jednak, bo wiedziałem, że zaraz ją zmienię. I wiedziałem kto się na niej znajdzie. Szybko włączyłem aparat i wycelowałem w bruneta. Zaskoczony chłopak nie zdążył zareagować. Szybko ustawiłem jego twarz ma tapecie i z dumą pokazałem mu swoje dzieło.
- Ej! Brzydko wyszedłem! -burknął zaplatając ręce na piersi w geście obrazy.
Zaśmiałem się. Mnie tam się podobało. Teraz nie ważne gdzie i z kim byłem mogłem przyglądać się jego ciemnym oczom, potarganym włosom i wargom....Tym pięknym ustom, rozchylonym w uśmiechu.
Zerknąłem na Anioła. Napotykając moje spojrzenie wystawił w moją stronę język. Podsunąłem się do niego i objąłem mocno.
- Dziękuję -szepnąłem.

***
Droga do hotelu była stanowczo zbyt krótka, tak samo jak i spacer, mimo że nie było nas przez kilka godzin. Po prostu nie ważne ile czasu spędziłbym z ukochanym to i tak było za mało. Jego prezent spoczywał teraz w mojej kieszeni.
Dotarliśmy do naszego pokoju i weszliśmy do środka. Toto nadal głęboko spał zwinięty w kulkę. Wymieniliśmy z Aaron'em rozczulone spojrzenia. Złapałem go za rękę i poprowadziłem do wolnego łóżka. Położyliśmy się i niemal natychmiast zasnąłem otoczony jego ramionami.

***
Rano obudziłem się jeszcze przed Aaron'em. Czułem, że leży obok, a jego ręka nadal splata się z moją. Uśmiechając się otworzyłem oczy i zerknąłem na towarzysza. Ujrzałem ciemne, proste włosy i wielkie rozbawione oczy skierowane na moją twarz. Osłupiały zerwałem się na nogi słysząc jak po pokoju rozlega się głośny śmiech Aaron'a.
- Wymieniłeś mnie na młodszy model? -spytał pochylając się, by móc uścisnąć Toto, który także chichocząc podbiegł do niego.
Przyglądałem się im czując jak twarz zalewa mi się czerwienią. Brunet wziął chłopczyka na ręce i posłał mi rozbawione spojrzenie. Wysunąłem w jego stronę język i schowałem dopiero gdy wyszli z pokoju.
Po prysznicu i szybkim ubraniu się dołączyłem do Toto i Aaron'a którzy siedzieli już w restauracji na dole. Dość szybko ich wypatrzyłem. Nie było to takie trudne jeśli weźmie się pod uwagę, że w pomieszczeniu było dwa razy mniej osób niż zazwyczaj. Co wcale nie oznaczało też, że było tu spokojnie. Osób było dość sporo, a większą część stanowiły dzieciaki, które wręcz rozpierała energia. Podszedłem do stolika, obrzucając siedmiolatka spojrzeniem. Z zainteresowaniem przyglądał się swoim rówieśnikom obierając mandarynkę. Pewnie brakowało mu tego. Tej zabawy i możliwości pogadania z kimś w jego wieku. Nie zdziwiłem się więc gdy usłyszałem skierowane do starszego brata pytanie.
- Mogę się pobawić?
Z ustami zapchanymi kawałkami mandarynki jego głos brzmiał jeszcze bardziej uroczo niż zazwyczaj.
- Najpierw zjedz -usłyszałem rozbawienie w głosie osiemnastolatka.
Toto wsadził do buzi ostatnie kawałki i posłał bratu proszące spojrzenie.
- Już zjadłem.
Po chwili Aaron w końcu dał się przekonać i pozwolił chłopczykowi na zabawę z innymi. Oboje patrzyliśmy jak podbiega do grupki chłopców i zaczyna z nimi rozmowę.
- Cóż... Nieśmiałości po Tobie nie odziedziczył -mruknąłem.
Poczułem jak kawałek skórki ląduje na moim policzku. Pokręciłem głową i zabrałem się za jedzenie. Dziś wyjątkowo nie miałem apetytu. Byłem zbyt podekscytowany perspektywą spędzenia we trójkę całego dnia.
Po dziesięciu minutach gdy oboje skończyliśmy jeść zaczęliśmy rozglądać się w poszukiwaniu Toto. Chłopczyka jednak nie było w pomieszczeniu. Żaden dzieciak nie wiedział też gdzie się podział. Aaron zaczynał wpadać w panikę. Sam także strasznie się o niego bałem ale za wszelką cenę starałem się uspokoić bruneta.
- Dopiero co go odnalazłem! Jak ja mogłem go zgubić!? -krzyczał ignorując spływające po policzku łzy.
- Aaron, on na pewno się znajdzie. Poszukaj tutaj, ja pójdę na zewnątrz.
Ciemnooki nie odpowiedział od razu. Schował twarz w dłoniach i jęknął kilka razy. Dopiero potem zauważyłem ledwo dostrzegalne kiwnięcie głową. Westchnąłem i wyszedłem na zewnątrz.
- Toto! -maszerowałem chodnikiem wykrzykując imię chłopca.
W miarę upływu czasu zaczynałem bać się o niego coraz bardziej. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to to, że jego ojciec za tym stoi. Pamiętałem jak za wszelką cenę chciał zatrzymać chłopca ze sobą. Jak widać nie nauczył się niczego od ostatniego spotkania.
Skręciłem za róg, chcąc okrążyć teren wokół hotelu gdy dobiegł do moich uszu znajomy głos.
- Tylko pamiętaj, to będzie nasza taka mała tajemnica, dobrze? -słodki, damski głosik był cichy ale w miarę jak szedłem przed siebie stawał się coraz wyraźniejszy.
Rozpoznawałem go, choć bardzo chciałem się mylić. Nie chciałem by była to ona. Nie znowu.
Wchodząc do jednej ze ślepuch uliczek ujrzałem jednak widok, który rozwiał wszelkie nadzieję. Wysoka blondynka kucała przed Toto z rękoma opartymi na jego barkach. Gdy tylko mnie zauważyła wstała i posłała drwiący uśmiech.
- Toto, wracaj do hotelu -burknąłem
Siedmiolatek posłusznie opuścił zaułek i słyszałem jego przyśpieszone kroki oddalające się od tego miejsca. Gdy całkowicie ucichły skupiłem uwagę na dziewczynie stojącej przede mną.
- Uroczy chłopiec. Naprawdę... -zaczęła przywołując na twarz delikatny uśmiech.
O ile za każdym razem gdy z jej ust wychodziło jakiekolwiek słowo byłem pewien, że jest to kłamstwo. Tym razem jednak czułem, że Toto naprawdę ją zauroczył. Co nie było dziwne. Tylko idiota nie uległby emu malcowi.
- Nie zbliżaj się do niego. -warknąłem- Czego od niego chciałaś?
Moja złość wyraźnie ją bawiła. Nie chciałem dawać jej  jakiejkolwiek satysfakcji ale gdy chodziło o tak ważne mi osoby nie mogłem pohamować gniewu.
- Od niego? -spytała udając zaskoczenie- Nic, skąd taki pomysł?
- Przestań! Po co go tu zaciągnęłaś?
Dziewczyna wykonała kilka kroków w moją stronę i zatrzymała się dopiero gdy odległość między nami skróciła się do metra.
- Posłuchaj mnie uważnie braciszku -syknęła- Mój plan rozwalenia Ci życia nadal jest aktualny. Tak się składa, ze ten chłopczyk miał mi zagwarantować to, że będziesz cierpiał. Nie mam jednak siły go zabijać. Jest zbyt kochany -westchnęła- Tak więc posłużę się nim w inny sposób. Bardzo nie chciałbyś go stracić prawda? To pomyśl co by było gdyby dowiedział się, że jesteś mordercą -w tym momencie zacmokała kilka razy demonstrując swoją dezaprobatę- Nie ucieszyłby się prawda?
- Czego od nas chcesz?
- Chcę tego chłopca -wypaliła prosto z mostu- On nie powinien wychowywać się w otoczeniu pedałów. A już szczególnie takich wywodzących się z patologicznych rodzin.
- Mamy tę samą rodzinę -prychnąłem
- Ale ja jestem normalna. I mogę mu zapewnić dobre życie. Chcesz wiedzieć co mu dzisiaj powiedziałam? -wyraźnie się ze mną droczyła.
Wpatrywałem się w nią w milczeniu. Gdy wyczuła, ze nie mam zamiaru zapytać westchnęła z irytacją.
- Doprawdy, z Tobą nie ma żadnej zabawy. Powiedziałam mu, że jestem jego matką -zaśmiała się- Jak myślisz, uwierzył mi? I z kim wolałby mieszkać? Ze mną czy z bandą zakochanych w sobie facetów? -syknęła i podeszła jeszcze krok bliżej stając ze mną twarzą w twarz- A to dopiero początek. Zrobię wszystko by Wam go odebrać.

Aaron?

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Brak komentarzy:
- Daj spokój, przecież nic się nie stało - uśmiechnąłem się do niego szeroko, chwytając jego dłoń. - Nie wiem, mam nadzieję, że je więcej - poszerzyłem uśmiech. Byłem poruszony faktem, że Ashton się tak o mnie troszczył.
Przyjemnie było mieć obok kogoś, kto dbał o takie szczegóły. Kto naprawdę chciał wiedzieć jak się czuje i nie miał w tym własnego interesu.
I to jeszcze taki ktoś jak Ashton. Może to śmieszne ale nawet tak zmęczony jak teraz wyglądał perfekcyjnie. Na tyle, że poczułem silne ukłucie zazdrości.
Zresztą zawsze byłem zazdrosny. Nawet jeśli wiedziałem, że blondyn tylko mój, nie sprawiało to, że inne dziewczyny (chłopacy też się zdarzali) dość jednoznacznie się na niego gapili. Ta myśl nieco mnie przybiła. Nawet jeśli tak naprawdę to oni mogli tylko pomarzyć by być z kimś tak cudownym jak Ash, to nie chciałem, żeby sobie zbyt wiele wyobrażali. Tak było też w tym momencie, kilka metrów przed nami szły dwie dziewczyny. Nie miałbym nic przeciwko temu gdyby nie fakt, że jedna z nich bez przerwy z odwracała się do Ashton'a chichocząc coś następnie do przyjaciółki.
Trudno było nie być zazdrosnym w tej sytuacji.
- Ash... - zwróciłem na siebie jego uwagę i chwytając jego dłoń przyciągnąłem do siebie i wpiłem w jego wargi oczekując ich reakcji. Gdy w końcu jedna z nich mruknęła do drugiej coś w stylu "ten blondyn jest gejem" odsunąłem się od chłopaka z zadziornym uśmieszkiem. Poczułem jego dłoń w swoich włosach na co się zaśmiałem.
- Nie mów, że jesteś zazdrosny - spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem, na co rzuciłem mu pełne powagi spojrzenie.
- Jestem i to bardzo! No bo... No spójrz na siebie - mruknąłem jakby obrażony. Blondyn objął mnie wokół ramion i pocałował w skroń.
- Kocham Cię... - szepnąłem cicho ściskając jego dłoń, może i zrobiło mi się głupio, ale to nie zmieniało faktu, że chciałem by cały świat wiedział iż ja nie podzielę się swoim chłopakiem.
- Też Cię kocham - mruknął wesołym głosem. Rozmyślania na temat mojej zazdrości zaniosły mnie i zapewne Ashton'a prosto pod budynek, gdzie czekał na mnie mój młodszy brat.
Nie czułem się dobrze z myślą, że mając go dopuściłem by siedem lat mieszkał w takim miejscu.
Nawet nie mieszkał.
Po prostu tu był.
Weszliśmy do środka, to miejsce nie budziło we mnie takiego smutku jak wcześniej. Teraz nawet cieszyłem się, że tu jestem.
Mimo wszystko widok, który zastałem w środku całkowicie odebrał mi dobry humor. Jednak chyba dobrze, że weszliśmy w takim momencie.
Mężczyzna średniego wzrostu, kompletnie zaniedbany wymierzał małemu chłopcu cios w twarz, krzycząc coś, że z nim zostaje. Ruszyłem gotów skrzywdzić tego mężczyznę, znanego jako mój ojciec, jednak w ostatniej chwili Ashton mnie zatrzymał.
Pewnie wiedział, że nie mam szans poradzić sobie z nim samemu.
- Zostaw go - mój głos rozszedł się po pokoju natychmiast docierając do uszu napastnika mojego brata. Chłopiec widząc mnie i Ashton'a zaczął się wyrywać. Gdy udało mu się kopnąć swojego tatę z taką siłą, by go puścił rzucił się w naszą stronę, przytulając mnie. Wziąłem go ramiona i podniosłem do góry.
- To moje dziecko, nie masz prawa mi go zabrać - warknął mężczyzna, zdecydowanie pod wpływem środków odurzających.
- Wyprowadź go stąd - mruknął do mnie Ash. Jego głos, jakkolwiek srogo by teraz nie brzmiał, otulił mnie przyjemnie i zmusił bym go posłuchał. Chłopiec objął mnie mocno wokół karku i zamknął załzawione oczka. Nie chciałem, żeby płakał. Był za młody na takie cierpienie, zawsze będzie za młody.
- Idziemy stąd - mruknąłem w jego włosy i wyprowadziłem na dwór. Nie protestował, nawet na chwilę nie okazał zwątpienia. Zastanawiałem się jak potworne rzeczy musiał robić mu jego własny ojciec, skoro tak łatwo dał się zabrać obcemu mężczyźnie. Postawiłem go na ziemi i z poważną mina spojrzałem mu prosto w oczy.
- Jesteś pewien, że chcesz ze mną pójść, przecież mnie nie znasz. Nie boisz się zostawić taty? - nie chciałem, by się bał. Chciałem by wiedział gdzie idzie, z kim, że już nigdy tu nie wróci. Ten jedynie spojrzał na mnie pytająco.
- To nie jesteś moim bratem? Tata mówił, że jesteś - niemal urażony odsunął się ode mnie na dwa kroki. Był tak samo strachliwy i naiwny jak ja. Z jednej strony, podobało mi się to, z drugiej jednak wiedziałem, że nie są to najlepsze zalety. Odetchnąłem spokojnie i z uśmiechem na ustach przytuliłem go raz jeszcze.
- Jestem. Jestem Twoim starszym bratem mały. Zajmę się teraz Tobą, lepiej niż tata, zgoda? - wysunąłem w jego stronę dłoń zaciśniętą w pięść.
- Nie jestem mały, mam na imię Salvatore - zaśmiałem się, czyli to było tylko zdrobnienie. Może to i lepiej? Mimo wszystko chłopiec za chwile przybił mi tak zwanego żółwika, a ja ze łzami w oczach, przyciągnąłem go do siebie, całując w czubek głowy. Poczułem pierwsze mokre ślady na policzkach.
- Zgadzasz się? - spytałem chłopca, na co skinął głową. Przytuliłem go mocniej sadzając na swoich kolanach. Nie wiem czy była to ojcowska czy braterska miłość, ale na pewno ogromna. Pokochałem go od razu, nie tak jak Ashton'a ale równie mocno. Chciałem teraz być przy nim, widzieć jak dorasta, wychodzić z nim na dwór, grać w piłkę, uczyć tylu nowych rzeczy, jak to zawsze robią starsi bracia ze swoim rodzeństwem.
- Ty nie będziesz mnie bił? - spytał Salvatore. Dziwiłem się, że ma tak na imię. Było one typowo włoskie, przecież urodził się w Australii. Na jego pytanie kompletnie zamarłem. Ciężko było mi znieść myśl, że przez siedem lat ktoś podnosił na niego rękę, ktoś miał czelność bić chłopaka, którego nadal trzymałem w ramionach. Może w tym momencie komplementowałem sam siebie, ale przecież chłopiec miał twarz Aniołka, małego, słodkiego Aniołka. Jak ktoś mógł go dotknąć?
- Nie. Będę o Ciebie dbał. Kupimy Ci nowe ubrania, zabawki i zabierzemy tam gdzie tylko chcesz. - zerknąłem na twarz swojego braciszka, dostrzegając na niej łzy, ale nie wydawał się smutny. Poruszył mnie fakt, że mimo tak młodego wieku już wiele rozumiał i chyba zdawał sobie sprawę z powagi całej sytuacji.
W pewnym momencie ciemnowłosy wyrwał się z moich objęć i pobiegł w stronę wejścia do budynku. Zaskoczonym spojrzeniem ruszyłem za nim, widząc scenę, która kompletnie mnie rozczuliła i sprawiła, że do moich oczu napłynęły łzy. Ashton bowiem właśnie trzymał w mocnym uścisku Toto, który z całej siły przylegał do jego chudych nóg.
Przypomniał mi się moment gdy blondyn zwrócił uwagę na mój brak apetytu. Z jednej strony nadal odczuwałem szczęście bo troszczył się o mnie, z drugiej zastanawiałem się, czy po prostu nie brzydził go mój wygląd. Nie chciałem jednak zaczynać tego tematu, bałem się, że będzie to kolejny powód do kłótni. Zamiast tego wstałem i podszedłem do chłopaka dostrzegając na jego twarzy coś niepokojącego.
- Uderzył Cię? - dotknąłem jego posiniaczonego oka, sprawdzając przy okazji czy na jego twarzy nie ma żadnych innych niepokojących śladów.
- Raz, to nic, już jest dobrze. Nauczy się nie wchodzić innym w drogę - warknął obserwując zachowanie chłopaka, który jedynie na nas patrzył.
- Jesteście razem? - spytał nagle. Wymieniłem z chłopakiem pełne zaskoczenia spojrzenie i obaj w tym samym momencie wybuchnęliśmy głośnym i niepohamowanym śmiechem.
- Choć już lepiej - złapałem chłopaka za dłonie pozwalając mu wejść na swoje barki. Zwyczajnie niosłem go na barana. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie jeśli teraz wrócimy do hotelu i zjemy coś tam, zabierając potem chłopaka na zakupy. Późnym wieczorem chciałem zabrać gdzieś Ashton'a, małego zostawiając w pokoju. To, że aktualnie był z nami Salvatore, niczego nie zmieniało. Niebieskooki nadal był miłością mojego życia, a ten wyjazd nadal był tylko dla nas. Nie mogłem postawić swojego brata nad Ashton'a. Przyznałem sam przed sobą, że cokolwiek by się nie stało, jest najważniejszy.
Gdy znaleźliśmy się w pokoju poczułem nagłą potrzebę nacieszenia się bliskością blondyna. Odesłałem małego do łazienki, by wziął długą kąpiel, chcąc spędzić z nim teraz chwilę sam na sam.
- Cieszysz się, że tu jest prawda? - zerknął na mnie z czułością. Czasem miałem wrażenie, że Ash traktuje mnie jak dziecko, nie żeby mi to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, czułem się dobrze w jego towarzystwie kiedy ktoś tak bardzo się o mnie troszczył.
- Bardzo... Chcę żeby miał dom. Żeby miał kogoś takiego... Jak ja.. Mam Ciebie - uśmiechnąłem się pod nosem i wspiąłem nieco na palce wpijając w usta chłopaka. Delikatnie naparłem na jego ciało zmuszając by położył się na łóżku. Uśmiechając się przez pocałunek złapałem jego nadgarstki dłonie samemu układając na swoich bokach. Chciałem mieć go jak najbliżej, teraz.
Sapnąłem cicho w jego usta odrywając się od nich, wargami zacząłem znaczyć ślady na jego szyi robiąc mu kilka malinek. Dłoń chłopaka zanurzona w moich włosach drapała lekko skórę mojej głowy wywołując przyjemne dreszcze. Poczułem jak odchyla głowę do tyłu dając mi lepszy dostęp do swojej skóry. Ręce, które jak do tej pory trzymałem po bokach jego głowy wsunąłem pod koszulkę blondyna, przesuwając zachłannymi ruchami po jego klatce piersiowej. Delikatnie musnąłem wargami jego obojczyk. Wiedziałem, że niebieskooki zastanawia się co mnie napadło ale nic w jego zachowaniu nie sugerowało żebym przestał. Wręcz przeciwnie, zachowywał się tak jakby mnie do tego zachęcał. Kto wie, może tak było.
Przenosząc się z pocałunkami na dalsze partie jego ciała, ściągnąłem z chłopaka koszulkę tak by mieć do niej lepszy dostęp.
Uderzył mnie zapach jego ciała. Był słodki i pociągający jednocześnie. To drugie nieco mieszało mi w głowie narzucając emocje, które nie do końca byłem w stanie opanować. Właściwie to nie pamiętam bym kiedykolwiek wcześniej czuł coś podobnego. Wszystkie moje myśli plątały się w niespójną całość, a zmysły pracowały inaczej niż do tej pory. Złożyłem delikatny pocałunek na jego torsie gdy do moich uszu dobiegł cichy szczęk zamka. Odsunąłem się od chłopaka, moje policzki w tym momencie zapewne przypominały dojrzałe pomidory. Poczułem na jednym z nich ciepłe usta chłopaka i zawstydziłem się bardziej.
- Głupek - mruknąłem cicho do Ashton'a obserwując jak mała wersja mnie wychodzi z łazienki.
- To nie ja się na Ciebie rzuciłem - odciął się, mając w sumie rację. To ja tu byłem głupi. Schowałem twarz w dłoniach słysząc śmiech obu chłopaków. Zastanawiałem się co myśleli oboje patrząc teraz na mnie. Potargane włosy, zaróżowione policzki, przyśpieszony oddech i lśniące oczy. Dla Salvatore musiałem wyglądać dość zabawnie. Mnie jednak zabolał fakt, że nadal widziałem go w starych i podartych ubraniach. Podbiegłem do chłopaka i podniosłem do góry obracając wokół własnej osi.
- Pójdziemy zjeść coś dobrego? - potargałem młodszemu włosy pozwalając mu się objąć. Przynajmniej nie chował do mnie urazy o to, że przez siedem lat się nim nie zajmowałem.
Nigdy nie wybaczę człowiekowi, który go wychowywał tego, że podniósł na niego rękę.
- Ash, masz ochotę zjeść coś dobrego? - spytałem teatralnie nadal się śmiejąc. Usłyszałem ciepły głos blondyna, z jednej strony był delikatny i spokojny, z drugiej stanowczy. Lekko zachrypnięty brzmiał no... seksownie.
Zagryzłem wargę odganiając od siebie wszystkie myśli i skupiłem się jeszcze jak mój ukochany zakłada koszulkę. Szczerze mówiąc i przed i po ubraniu był to naprawdę miły widok.
Przeznaczony tylko dla mnie.
Uśmiechnąłem się z dumą dopiero po chwili powracając do rzeczywistości, wyszliśmy z pokoju kierując się na początku w stronę jakieś pizzeri, potem chciałem zabrać chłopca na lody i dopiero wtedy zrobić z nim zakupy.
Nieważne, najpierw musiał coś zjeść.
- Nie lepiej byłoby iść zjeść coś w pobliskiej Galerii? - zauważył blondyn - Wtedy mielibyśmy od razu wszystkie sklepy pod ręką, coś czuję, że małemu przydadzą się długie godziny odpoczynku. - mruknął, natychmiast przyznałem mu rację.
Tam też ruszyliśmy, do Galerii od naszego hotelu było wyjątkowo blisko. To dobrze, przynajmniej nie będziemy męczyć chłopaka.
Nadal nie mogłem przywyknąć do jego imienia,
Siedmiolatek szedł kawałek przed nami, zgaduję, że dobrze znał te ulice ale w jego przypadku zdecydowanie nie był to powód do dumy. Odetchnąłem cicho, spokojniejszy.
Teraz wszystko będzie w porządku.
W restauracji Salvatore zjadł naleśniki, Ashton w sumie coś czego nie umiałem nazwać. Mnie zebrało się na wymioty.
Tak naprawdę nie było dla mnie normalne, że nie jadłem. Uwielbiałem gotować i umiałem zjeść naprawdę dużo, ostatnio tylko jakoś wszystkiego mi się odechciało. Nie chcąc jednak przysparzać Ashton'owi zmartwień wziąłem sobie tosty i colę, wpychając w siebie wszystko.
Potem mogliśmy wziąć się za zakupy.
Fakt, faktem nienawidziłem chodzić po sklepach. Czego jednak nie robi się dla ukochanego braciszka?
Wybieraliśmy mu ubrania, właściwie to blondyn sam to robił, ja miałem coś do załatwienia. Ostatnio dostałem dodatkowe pieniądze od Alex, w ramach rekompensaty za to, że nie utrzymywała ze mną kontaktu.
Nie byłem na nią za to zły, ale to było miłe.
Chciałem przeznaczyć je na telefon dla Ashton'a. Oczywiście dam mu go dopiero wieczorem, wtedy się na mnie nie zdenerwuje, że znowu wydaję na niego pieniądze,
One nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Mogłem je stracić mając obok siebie swojego ukochanego.
Więc dlaczego by nie robić mu prezentu? Oczywiście sam nadal oszczędzałem, ale nie dla niego. Dla blondyna chciałem mieć wszystko.
Sam wybór komórki był dla mnie dość trudny. Nie wiedziałem czego chłopak od nich oczekuje, mimo to starałem się wybrać jak najlepszą.
Musiał ją mieć. Gdyby coś się stało... Musiałem wiedzieć. Poza tym bałem się o niego. Ashton nadal nie był w najlepszym stanie zdrowotnym, musiał na siebie bardzo uważać. Zapłaciłem, wychodząc ze sklepu ze sprzętem RTV i AGD i ruszyłem w umówione wcześniej miejsce.
- Co robiłeś? - Ash przez krótką chwilę obejmował mnie w pasie by za chwilę puścić na widok siedmiolatka. Nie dało się nie zauważyć jak bardzo przypadli sobie do gustu.
Nic dziwnego.
Nastolatek był cudowną osobą, obok której nie dało się przejść obojętnie. Po prostu przyciągał. Nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Zobaczysz wieczorem. Dasz mi się porwać na romantyczny spacer w świetle księżyca? Albo coś takiego - zaśmiałem się. Raczej poezja miłosna nie była moją mocną stroną. Mniejsza dłoń wplotła się w moją, zerknąłem na chłopca teraz ubranego w czarne spodnie i szary T-shirt. Zerknąłem najpierw na niego, potem na Ash'a. - Naprawdę? - zaśmiałem się widząc w chłopcu odzwierciedlenie stylu dorosłego już chłopaka.
- No co, niech wie jak powinien się ubierać by dobrze wyglądać - zaśmiałem się na te słowa i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Tym razem uległem skargom takim jak "jestem zmęczony" i uległem biorąc swojego brata na ręce, na których usnął już po kilku minutach.
- Wiesz co? - spojrzałem na jasnookiego, poprawiając na rękach twardo śpiącego malca - Nie wierzę, że wszystko jest teraz tak idealne. Nie zasłużyłem na tak wielkie szczęście - poczułem jak łza ponownie spływa po moim policzku. Często płakałem, ze szczęścia dopiero od niedawna. - A co do naszego spaceru, to może plaża? - mówiłem szeptem, by nie obudzić malucha. Podczas gdy ja niosłem na rękach dziecko, Ash szedł obładowany zakupami. Dokładniej ubraniami, zabawkami i słodyczami. W odpowiedzi skinął jedynie głową bo akurat wchodziliśmy do hotelu.
W samym pokoju panował błogi spokój i cisza. Nie chcąc by się męczył zdjąłem chłopakowi spodnie i buty i ułożyłem na swoim łóżku pozwalając spać dalej.
- Widzisz, jesteś skazany na spanie ze mną - uśmiechnąłem się lekko, mówiąc szeptem. Ostatnio i tak codziennie spaliśmy razem i szczerze mówiąc czerpałem z tego wiele przyjemności.
- No to jak, idziemy? - wyciągnąłem dłoń w stronę chłopaka, w torbie nadal trzymając mały prezent. Nie mógł się na mnie za to obrazić. Jeśli bardzo będzie chciał to kiedyś mi się odwdzięczy, Jednak jakkolwiek idealny by nie był, Ash był roztrzepany, więc sam na pomysł, że nie ma telefonu wpadł by dopiero gdyby od tego zależało jego życie.

Ashton?