niedziela, 7 sierpnia 2016

Od Ashton'a C.d Aaron'a

Leżałem na ziemi w ogromnym szoku. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałem się w drzwi szkoły, w których zniknął Aaron. Dotknąłem dłonią policzka. Nadal strasznie bolał, ale o wiele bardziej bolesna była myśl, że w ogóle mnie uderzył. Poczułem na placach krew. 
- Wstawaj, musimy jechać -mój towarzysz szarpnął mnie za bluzę i podciągnął w górę.
Przetarłem rękawem twarz i wsiadłem na motor. Dużo kosztowało mnie to by nie wrócić do pokoju i nie rzucić się na Aaron'a z wyjaśnieniami. Ale wiedziałem, że tak będzie lepiej. Nawet jeśli on tego nie rozumiał.
Wyjechaliśmy za miasto aż dotarliśmy do jakiejś starej rudery. Tam ukryliśmy motocykle w szopie i weszliśmy do mieszkania. Sprawiało wrażenie chłodnego i niezbyt przyjaznego. Okna zabite były dechami, na podłodze nie było żadnych dywanów, czy chociaż desek. Zwykły zimny beton. Czując jak drobne kamyki chrzęszczą mi pod nogami wszedłem do środka i ruszyłem przez korytarz za Leo. Zatrzymał się dopiero przy schodach prowadzących na dół. Przełknąłem ślinę obawiając się, że jednak może powinienem stąd zwić póki mam jeszcze szansę. Ale nie miałem zbyt dużo czasu na zastanawianie, bo brunet szarpnął mnie i zmusił bym wszedł tam pierwszy. 
W piwnicy panował mrok. Nawet włączenie światła nie dało zbyt wielkiego efektu ale przynajmniej teraz widziałem na tyle dobrze by poruszać się z pewnością, że nie wywinę orła potykając się o coś. 
- Siadaj -polecił i kopnął w moją stronę drewniane pudło.
Wykonałem polecenie opierając łokcie na kolanach a głowę podpierając dłońmi. Spojrzenie utkwiłem w Leo, który sprawnym ruchem wyciągnął z kieszeni papierosa.
- Możesz w końcu wyjaśnić w co ty pogrywasz? -spytałem
Przyjaźniłem się z nim jeszcze jako 11-letni aniołek. On jedyny się ode mnie nie odwrócił, kiedy byłem samotny. W pewnym sensie był nawet do mnie bardzo podobny. Jemu także nie odpowiadało życie jako ten 'dobry'. 
A potem wszystko się posypało.
Gdy zamordowałem rodziców poszedł za mnie do więzienia. Dostał wprawdzie tylko trzy lata ale ja i tak uznałem, że tylko prawdziwy przyjaciel mógł się tak dla mnie poświęcić. Gdy wyszedł na wolność bardzo się zmienił. Zaczął mnie nachodzić w kółko powtarzając, ze jestem mu winien przysługę. 
- Chcę tylko odebrać od ciebie dług wdzięczności -zaciągnął się po czym wypuścił z ust dym- Naprawdę nie wierzę jak mogłeś pokochać kogoś takiego jak ten wychudzony żul. Co ty w nim widziałeś?
Wciągnąłem do płuc dym z papierosa, który rozniósł się już po całej piwnicy. Nie miałem zamiaru odpowiadać mu to pytanie. Nie zrozumiałby. Nigdy nie był w nikim zakochany.
- Nie chcesz to nie mów -prychnął- Ale zrozum, że potrzebujesz kogoś takiego jak ja -wstał i wyrzuciwszy zgaszonego papierosa na bok podszedł do mnie.
Usiał zbyt blisko jak dla mnie ale nie odezwałem się. Poczułem jego dłoń na swoim udzie a potem ciepły oddech na szyi. Odwróciłem głowę. Śmierdział dymem.
- Przestań....Dobrze wiem, że podkochiwałeś się we mnie gdy byliśmy jeszcze dzieciakami.
- Zmieniłeś się -warknąłem czując jak moje policzki przybierają czerwony kolor- Kiedyś taki nie byłeś.
- Oj Ashton, myślisz, że ludzie się nie zmieniają? -syknął radośnie- Mylisz się. Aaron też nie jest taki jak ci się wydaje. Nim się obejrzysz będzie zupełnie innym człowiekiem.
- To i tak nie ma znaczenia. Przez ciebie już go nie odzyskam.
- Robię ci tylko przysługę -jego dłoń przesunęła się po moich plecach a potem wsunęła się pod koszulkę
Zadrżałem. Leo zaśmiał się ochryple po czym wstał.
- Sprawa jest prosta. Wystarczy mi jedna noc. Potem możesz wracać do tego palanta.
- Nie nazywaj go tak -warknąłem- Nie ma opcji bym się z tobą przespał. Wymyśl coś innego.
Czegoś takiego Aaron by mi nigdy nie wybaczył. A ja chciałem jeszcze mieć nadzieję, że go odzyskam. Nawet jeśli mielibyśmy być tylko przyjaciółmi. Po prostu chciałem mieć go przy sobie. 
- Czułem, że się nie zgodzisz. Ale myślę, że sam powrócisz do tego tematu gdy usłyszysz drugą propozycję. 
Uniosłem brew dając znak by kontynuował.
- Nie wiedzie mi się za dobrze, a okradanie studenciaków na ulicy niezbyt się opłaca. Dlatego muszę sprzątnąć pewnego biznesmena. Ja przejmę jego majątek a ty pójdziesz do pierdla. Jeśli wydam im jeszcze prawdę o twoim poprzednim występku to myślę, że grozi ci nawet dożywocie.
Wzruszyłem ramionami. Dla mnie było wszystko jedno. Może nawet w więzieniu będzie mi lepiej? Tam nie będę patrzył w pełne rozczarowania i żalu oczy Aaron'a. 
- Wybór jest chyba prosty. -Leo podszedł do mnie powoli odpinając swój pasek od spodni.
Powstrzymałem swój odruch wymiotny i mruknąłem.
- Okey, kiedy robimy ten napad?
Chłopak zaskoczony wybałuszył oczy. Chyba nie spodziewał się, że wybiorę tę opcję.
- Jak chcesz -westchnął wyraźnie zawiedziony- Jak dorobię się tego majątku to i tak sam jeszcze do mnie przylecisz na kolanach.
Wyszedł z piwnicy zostawiając mnie tu samego.

***

Chłopak wrócił szybciej niż się tego spodziewałem. Poinformował mnie, że jest już 4 rano czyli idealny moment by rozpocząć przygotowania. Trzymając mnie za nadgarstek wyprowadził na zewnątrz.
- Broń dostaniesz dopiero na miejscu. I żadnych sztuczek -mruknął pokazując, że ma też pistolet dla siebie.
Za szopą Leo dokładnie wyjaśnił mi co i jak. W willi mieszkał tylko jeden starszy człowiek. Czułem, że brunet specjalnie wybrał tak wczesną porę by mnie pogrążyć. W nocy byłaby większa możliwość schowania się. Mimo to nie narzekałem. I tak okazał się dość litościwy, że dał mi dwie opcje do wyboru.

***
Stałem w bronią wycelowaną w pierś staruszka, który z paniką w oczach opierał się plecami o przeciwną ścianę. Zdawałem sobie sprawę, że muszę strzelić. Leo czekał na zewnątrz z drugą sztuką broni. 
- Proszę, chłopcze -wyjąkał przerażony- Oddam ci wszystkie pieniądze. Możesz wziąć co chcesz tylko nie zabijaj mnie. 
Westchnąłem. Przecież wcale nie chciałem tego robić. Ale musiałem. Może odzyskam jeszcze Aaron'a.
I wtedy przed oczami pojawiła mi się sytuacja z nad rzeki gdy wyznałem mu prawdę o swojej przeszłości. Jak odskoczył przerażony na wieść o tym, że kogoś zabiłem. Nie wybaczyłby mi drugiego morderstwa. Ale tego, ze przespałbym się z Leo też nie. Co więc miałem robić?
- Ashton! Co ty robisz!? Strzelaj do cholery! -do mieszkania wparował brunet mrożąc mnie spojrzeniem- Gliny mogą tu zaraz być!
Lufa jego pistoletu skierowała się ku głowie biznesmena. Nie panując już nad swoimi czynami przesunąłem ręce nieco w lewo i wystrzeliłem. 
Trafiając w brzuch Leo.
Chłopak opadł na ziemię zostawiając wokół siebie kałużę krwi, stale się powiększającą. Wymieniłem spojrzenia ze starszym panem, który odskoczył od trupa. A przynajmniej taką miałem nadzieję. Choć i tak czułem się podle, że musiałem go zabić.
- Przepraszam. Niech pan wezwie pogotowie....Ja naprawdę nie chciałem -jęknąłem i podbiegłem do rannego.
Dotknąłem dłonią jego brzucha. Ręka od razu zabarwiła się na czerwono. Przerażony wybiegłem z mieszkania na ulicę.
Zabiłem go...
Po raz kolejny stałem się mordercą....
Jak mogłem w ogóle coś takiego zrobić? 
Ale przynajmniej teraz byłem od niego wolny.
Rozwinąłem skrzydła i wzbiłem w powietrze. Musiałem teraz znaleźć Aaron'a, Musiałem go zobaczyć choć na chwilę. Nawet jeśli miałby mi nawrzucać czy znów uderzyć. Pragnąłem spojrzeć w jego ciemne oczy, usłyszeć cichy głos.
Wparowałem do naszego wspólnego pokoju. Wszystko było porozwalane. Domyśliłem się, że macza w tym palce Leo. Ale dostrzegłem tez brak żeby współlokatora. Nie było jego ubrań, książek, leków. Zostawił tylko pojedyncze rzeczy pewnie zapominając ich w pośpiechu. Usiadłem na łóżko. Więc po prostu nie chciał mnie już znać. Nie mógł na mnie patrzeć, żyć obok mnie. Otarłem rękawem załzawione oczy i wybiegłem na korytarz. Nie mógł wyjść z walizkami ze szkoły. Musiał się u kogoś zatrzymać. Waliłem do każdych drzwi aż po kwadransie otworzył mi je jakiś wysoki nastolatek, który na mój widok wyraźnie się skrzywił. Większość uczniów na mój widok reagowała podobnie jednak w jego spojrzeniu był coś innego. Coś co pozwoliło mi przypuszczać, że to u niego zatrzymał się Aaron. Pogarda. Patrzył na mnie z pogardą i już miał mi zatrzasnąć drzwi przed nosem gdy przepchnąłem się obok niego i wszedłem do pokoju. Na widok bruneta siedzącego na łóżku uśmiechnąłem się z nadzieją lecz ten odskoczył jak oparzony na drugi koniec pomieszczenia.
- Aaron, musimy pogadać -poprosiłem 
- Wyjdź stąd! Już wystarczającą krzywdę mu zrobiłeś! -warknął ten...no...ten dryblas, który mi otworzył
- Muszę z nim porozmawiać! Mógłbyś nas zostawić? -spytałem
- Samego z tobą? Pogięło cię? Nie ma opcji! Wyjdź stąd!
Złapał mnie za rękaw ale się wyrwałem i zrobiłem krok w stronę Aaron'a,
- Aaron proszę....Ja wiem, że cię zraniłem, że byłem totalną świnią ale chcę to wytłumaczyć. Ja wcale się tobą nie zabawiałem, naprawdę mi zależy....Wytłumaczę ci to.

Aaron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz