wtorek, 9 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

- Co to jest? - spojrzałem na Gregorego, siedząc przed ekranem laptopa, na którym pierwsze co rzucało się w oczy były brutalne akty seksualne, pliki zaliczające się do pedofilii, i masa                 rozwiniętych opisów... Tortur?
Zerknąłem na mężczyznę z zaskoczeniem, ten jedynie uśmiechnął się szyderczo i zaczął mówić.
- Wiesz... Kiedy Ty odszedłeś, a Margaret umarła, dowiedziałem się co robił z Tobą Twój kolejny opiekun - wzruszył ramionami, mówił tak jakby każde słowo sprawiało mu radość - Mimo, iż został ukarany, nie powiem, że nie spodobało mi się to co widziałem w jego rzeczach. Spędziłem wiele dni na analizowaniu tego co zobaczyłem i musisz wiedzieć, że on chyba nie był złym opiekunem, traktując się w ten sposób. - zerwałem się z fotela, które na kółkach odjechało parę metrów od nas i zrobiłem krok do tyłu. 
- Jesteś chory... Przecież byłeś dla mnie jak prawdziwy ojciec - szepnąłem, cofając się pod ścianę, do której przygwoździłem plecy.
- Byłem, ale Aaronie, mijały lata, a moim jedynym towarzyszem był osiemnastoletni Noah, który u mnie pracował. - wzruszył ramionami dość obojętnie. - W końcu chcąc nie chcąc zaczął mnie pociągać, rozumiesz, samotność i wiek robią swoje. W końcu nie będę wiecznie młody. Ale on był... Jego ciało spisało się wręcz idealnie, Ty jednak pewnie nigdy tego nie zrozumiesz, tego co mną kierowało, jednak nie musisz rozumieć - zbliżył się do mnie - Będziesz czuć to samo co on, tylko, że Ty jesteś na mojej łasce, nie możesz uciec jak on. Ten Ashton tak łatwo się na to wszystko zgodził, sprzedał Cię za parę marnych groszy - zaśmiał się i mocno chwycił mój nadgarstek, nie mogłem w to uwierzyć.
I nie uwierzyłem. 
Po jego słowach, które nadal dźwięczały mi w uszach, spodziewałem się każdego kłamstwa i najgorszej prawdy, ale nie ze strony Ashton'a. Nie odezwałem się jednak, odwaga i duma mi na to nie pozwoliły. 
- Chcesz żyć, prawda Aaron? - spytał. Mimo dość sporej tuszy bardzo szybko pokonał dzielącą nas odległość, zaciskając dłoń na moim karku. - Pragniesz tych leków, prawda? - wpatrywałem się w niego długo. Czy leki i moje życie były warte zdrady Ashton'a? Czy byłem gotów oddać swoje ciało w łapy zboczeńca tylko dlatego, że chciałem żyć? 
Nie. 
Na pewno był inny sposób. 
Mężczyzna uniósł mnie do góry dotykając po żebrach z taką brutalnością, że z całą pewnością zostawił na mojej skórze wiele siniaków, które zresztą od zawsze pojawiały się tam w zaskakującym tempie. 
Jednak nogi miałem dłuższe niż  tamten mały i niewinny czternastolatek.
I w przeciwieństwie do niego byłem gotów na wszystko. 
Zamachnąłem się nogami do przodu kopiąc w krocze swojego napastnika. Dzięki Bogu założyłem dziś ciężkie buty. Mężczyzna złapał obiema dłońmi owe miejsce, tracąc na kilka sekund kontrolę.
- Ty skurwysynu! Ty nic niewarty ćpunie! - darł się za mną ale go nie słuchałem. Otworzyłem brązowe drzwi, które z hukiem uderzyły o ścianę i zamknęły się ponownie po czym niewiele myśląc przeskoczyłem nad barierką otaczającą schody, zeskakując na jeden z niższych stopni.
Musiałem odnaleźć Ashtona.
Zbiegłem na dół upadając na ostatnim schodku przez co uderzyłem plecami o twardą i zimną posadzkę. Przekręciłem się na brzuch i podniosłem puszczając biegiem do wyjścia, nie słuchałem jego nawoływań, policji nie wezwie przez to co było na jego komputerze, nic więcej nie miało dla mnie znaczenia. Otworzyłem drzwi i pobiegłem przez podwórko do wyjścia.
Musiałem wrócić do Akademii, tam na pewno był Ashton...
Przecież by mnie nie zostawił.
Ku mojemu zaskoczeniu, cholernie się myliłem.Zastałem chłopaka, siedzącego na przystanku autobusowym, jednak fakt, że znalazłem go całego i żywego na początku nie pozwolił mi racjonalnie myśleć. Podbiegłem do niego i mocno przytuliłem.
- Aaron? - spytał a ja przycisnąłem się mocniej do jego plecy.
- Ash, co Ty tu robisz? - spojrzałem na chłopaka pytająco.
- No jak to co? Przecież wyjeżdżam do znajomych Twojego ojca. Zapomniałeś? - w mojej głowie zadźwięczał alarm, przecież Carter powiedział mi coś kompletnie innego, ale który z nich kłamał? Moim ciałem wstrząsnęła panika. Zacząłem krzyczeć i błagać żeby ze mną został, przez co kompletnie zapomniałem o tym, co zrobił mi ojciec. Tłumaczył mi się, a ja płakałem w jego ramionach dopóki nie wsiadł do autobusu i nie odjechał
Zaraz... Co?
Ale to nie tak...
- Ashton! - krzyknąłem jakby mógł mnie jeszcze usłyszeć, byłem tak cholernym idiotą, pieprzonym debilem, że zapomniałem mu powiedzieć o czymś co mogło wszystko zmienić. Puściłem się biegiem za maszyną ta jednak oddalała się szybciej, niż ja byłem w stanie biec.
Na myśl mi nie przyszło poddanie się, wybiegłem z miasta na jakieś puste pola gdzie w końcu ostatkiem sił padłem na kolana uderzając z pięści w twardą i mokrą od deszczu ziemię, która zostawiła brzydki ślad na mojej skórze.
Za późno...
- Jak mogłem być tak głupi... - szepnąłem sam do siebie, chowając w dłoniach twarz, na której też zostały brudne ślady.

***

Zebrałem się w sobie i wpakowałem kolejną łyżkę mazi do ust. Była strasznie kleista i tłusta ale nie to było najgorsze. Przerażał mnie w niej fakt, że powoli przybierała kolor mocnej purpury.
Smakowała trochę jak hm... Tego nie da się określić, jednak gdybym musiał jakoś nazwać ten uroczy smak, użyłbym dźwięcznego słowa "gówno"
- Jesteś pewien, że to zupa pomidorowa? W niej nie powinien być makaron? Albo ryż? - zerknąłem na niebieskowłosego przyjaciela, który zamrugał odchrząkując znacząco.
- Nie, a co? - spytał, a ja z odruchem wymiotnym, odłożyłem talerz na mały stolik, strącając z niego paczkę po żelkach i na wpół pełną puszkę Coli, która na moje szczęście nie rozlała się po dywanie.
Zesztywniała?
- Jesteś cholernym brudasem i nie umiesz gotować, wiesz Nath? - wytarłem usta i oparłem plecy o ścianę, lepką, umazaną ścianę. Kochałem go, ale do cholery, tutaj chyba coś zdechło! Potrząsnąłem głową wprawiając loki w ruch i wypuściłem z płuc stęchłe powietrze. - Mogę chociaż otworzyć okno?
- Nie! - krzyknął, łapiąc za moją dłoń. Ściągnął mnie ponownie do łóżka a na jego twarzy odmalował się szok - Pojebany jesteś chyba! - zaklął - Jak odsuniesz rolety, żeby otworzyć okno to wpadnie tu świeże powietrze, lub co gorsza... Aaron, rozświetlisz ten pokój! - trząsł moimi ramionami. Przewróciłem oczami z niedowierzaniem i pokręciłem głową. Faktycznie, cały pokój ogarniał mrok, a my... Jak zwykle zresztą siedzieliśmy pod światłem komputera, telefonów i malutkiej nocnej lampki, która co jakiś czas przygasała. Pewnie konieczna będzie wymiana żarówek.
- A co? Nie chcesz żebym się dowiedział, o martwym typie w rogu pokoju, którego posuwasz co noc nekrofilu? - zakpiłem, na co udając oburzenie położył sobie dłoń na piersi.
- Nie obrażaj mi Aarona wersja 2.0, może i jest zimny, ale przynajmniej miły i kochany, nie to co oryginał - wybuchnąłem głośnym śmiechem - A przede wszystkim milczy i lubi mój brud. - obruszony, odwrócił się do mnie plecami.
- Debil - skwitowałem go lekko i poklepałem pocieszająco po plecach.
- Dobra, projekt zrobiony, Ty najedzony, jest środek nocy, więc idź bo muszę zaruchać - ziewnął przeciągle. Zgodnie z jego prośbą podniosłem się z łóżka i podszedłem do drzwi chwytając za klamkę.
- Do jutra, Nath - zerknąłem na jego twarz. Nathaniel był dość przystojny, miał duże oczy, a jego soczewki jedynie je powiększały, zgrabny kształt szczęki, pełne usta i drobny nos. Jednak poza tym wszystkim był jedynie wysokim i chudym gejem z niebieskimi włosami i zamiłowaniem do słodyczy. Ah... no i brudasem.
Jakby rozejrzeć się po jego pokoju, można wysnuć wniosek, że gry Sodoma i Gomora upadły, cały tamten burdel został przeniesiony do pokoju Nathaniela Petersona, zaraz po tym jak przeszedł przez niego Armagedon i został stopiony lodowiec, który również w tym pokoju zatopił Tytanica, a fragmenty statku i woda nadal ogarniają pokój.
Uchyliłem drzwi i wypełzłem przez nie, wchodząc do jasnego światła, które przez pierwszych kilka sekund oślepiło mnie. Przetarłem dłonią zmęczoną twarz i zerknąłem na żarówkę, co też nie było najlepszym pomysłem, bo przed moimi oczami pojawiły się nieprzyjemne mroczki.
Nie chcąc zrobić sobie większej krzywdy, przemknąłem się cichaczem przez korytarz, nasłuchując czy nie zbliża się tu żaden opiekun.
Pewien swojego sukcesu puściłem się biegiem schodami na górę i wparowałem do swojego pokoju.
Uświadamiając sobie, że przecież jestem w nim sam...
Obecność Nathaniela obok mnie, skutecznie odsuwała od przytłaczających myśli, zbyt ciężkich, by ktoś taki jak ja mógł je znieść.
W głowie zadźwięczały mi słowa Gregory'ego
Że mu się oddam, że do niego wrócę. Kilka razy próbował się ze mną skontaktować, gdy jednak nie odbierałem przyszedł do Akademii. Dlatego pierwszy tydzień spędziłem w pokoju Nathaniela.
Przełknąłem ciężką gulę w gardle i zadrżałem.
Mimo upływu dni, brak obecności Ash'a w moim życiu ciążył mi tak samo jak wcześniej, zapomniałem nawet, że już nie dzielimy razem pokoju, i że za każdym razem kiedy ja do niego wejdę, nie będzie tu jego rzeczy,
Nie usłyszę jego głosu,
Nie poczuję jego zapachu,
Nie dotknę chłodnej, bladej skóry,
Nie wtulę się w ciepłą bluzę.
Starłem łzę, która spłynęła po zarumienionym policzku i zamknąłem oczy kiwając się na piętach na środku pokoju.
- To wszystko moja wina... - szepnąłem. Podszedłem do łóżka i poprawiając zarzuconą na nie tkaninę zacząłem po raz kolejny wyrzucać sobie błędy.
Fakt, to wszystko było tylko i wyłącznie moją wina. Gdybym wtedy zaczął myśleć racjonalnie, może nie wyrzuciłbym tych proszków i powiedział chłopakowi prawdę.
Jednak nie, musiałem być beznadziejną umysłową amebą, gdyby nie to, miałbym teraz Ash'a przy sobie.
Wszystko dookoła mnie nie miało najmniejszego sensu, wagarowałem, w tym tygodniu przyszedłem tylko na dwie lekcje, żeby zaliczyć sprawdzian.
Szóstkowego jednak ucznia, nikt ale to nikt nie posądzał o wagary. Gdy dostawałem kartkę z pytaniami nauczyciele posyłali mi pełne współczuć spojrzenia myśląc, że jestem poważnie chory lub przechodzę przez tragedię rodzinną. Właściwie to obie z tych rzeczy były prawdą.
Byłem chory.
Ashton był moją rodziną.
Zamknąłem oczy próbując zasnąć. Upragniony jednak wypoczynek nie przyszedł ani na chwilę aż do poranka, i kiedy byłem już bliski zapadnięcia w sen, mój telefon zaczął wibrować

Numer: nieznany.

Wgapiałem się w niego chwilę, jakbym miał tam zobaczyć potwora albo coś takiego po czym przesunąłem palcem po zielonej słuchawce.
- Aaron Cartenly? - odezwał się niski i zniekształcony głos. Z całą pewnością, ktoś po drugiej stronie mówił przez modulator. Wystraszony podniosłem się z łóżka nasłuchując.
- Kto mówi - spytałem cicho, przez chwilę próbowałem wmówić sobie, że to kolejny żart, jednak fakt, że znał moje imię i nazwisko zasiał we mnie zwątpienie.
- Twój koszmar. Słuchaj szczeniaku, sprawa jest banalnie prosta. Dziś, dokładnie o północy masz stawić się przy rzece, w lesie, tam gdzie kiedyś wyrzucałeś swoje tabletki. Jeśli nie zrobisz tego co Ci każę teraz, lub do czego zmuszę Cię później umrą niewinne osoby, które nazywasz przyjaciółmi - sygnał się urwał, a ja siedziałem jakby wryty w łóżko.
Mój mózg zaczął pracować na pełnych obrotach, rzadko się to zdarzało ale pozwoliło mi dojść do wniosku, że przecież moim jedynym przyjacielem jest właśnie Nathaniel.
Jak oparzony zerwałem się z łóżka zwalając z niego kołdrę pobiegłem do pokoju przyjaciela.
Już same jego drzwi sugerowały, że stało się coś złego, mianowicie... Były zamknięte.
Otworzyłem je jednak bez problemu wiedząc, że zapasowe klucze trzyma pod doniczką obok drzwi.
Gdy tam wszedłem, zamarłem.
Nie chodziło o bałagan, a o to czego w nim nie było.
Kogo.
Nathaniela.
Moja komórka ponownie zadzwoniła, tym razem dźwiękiem sms'a

Od: Zastrzeżony
Mam Twojego przyjaciela. Pamiętaj. Północ.

Przełknąłem głośno ślinę spanikowany.
Carter?
Ludzie Leo?
Wszyscy?
Co z Ashton'em?
Układałem sobie w głowie po kolei wszystkie pytania z każdym czując się coraz gorzej. Wiedziałem jedno, pierwszym co musiałem zrobić to wytrwać do północy.

***

Stałem nad rzeką, ubrany w ciemne dresy, czarną koszulkę i tego samego koloru kurtkę Ashton'a. Zimne powietrze z rzeki wdzierało się do moich płuc, nie dało jednak upragnionego ukojenia, a nasiliło paraliżujący strach przed czym co mogło się zaraz stać.
- Aaron! - podniesiony wysoki głos Nathaniela dotarł do moich uszu, nie wiedziałem jednak, z której strony.
Nie był roześmiany i melodyjny jak zawsze. Przesiąknięty bólem, strachem i troską. Stali po drugiej stronie rzeki, widząc jednak dzielącą nas odległość rozwinąłem skrzydła gotów do skoku. Przytrzymywany był przez dwóch mężczyzn. Z zaskoczeniem i swego rodzaju uznaniem stwierdziłem, że jest wyższy od mojego przyjaciela. Mógłbym się zastanawiać nad tym przypadkiem mutacji wzrostu (na pewno miał więcej niż 220 cm wzrostu) gdyby nie fakt, że przy gardle niebieskowłosego trzymał nóż.
- Aaron stój! - po raz kolejny odezwał się Nath, widząc moje zachowanie. Jeden z napastników, ubrany na czarno i w czarnych okularach przeciwsłonecznych.
Ale przecież jest po północy.
Aaron, nie teraz!
- Twój przyjaciel dobrze mówi, masz stać i słuchać. Nie znasz mnie, ale ja wiem o Tobie wszystko. Jest coś winien naszemu przyjacielowi, który zmarł dzisiejszej nocy - Leo... - Więc albo nam go wydasz, albo zdryblowany pedałek umrze - usłyszałem nieistniejące słowo, albo zdrobnienie od istniejącego, nie wiem.
Co gorsza, nie wiedziałem też co robić.
- Nie wiem, gdzie jest Ashton! - krzyknąłem przedzierając swój głos przez rwący nurt rzeki.
- Nie wiesz? - spytał z kpiną - Kochacie się, musisz wiedzieć - łysa pała zaśmiała się sucho.
Boże...
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, nie mogłem zdradzić Ashton'a, bo naprawdę nie znałem miejsca jego pobytu, a co za tym idzie nie mogłem uratować Nathaniela.
- Nie mów im, Aaron, nie możesz! - krzyczał Nath w zamian za co, został uderzony z pięści w twarz.
Mój mózg pracował na pełnych obrotach, niemal czułem jak przegrzewa się z wysiłku.
Dosłownie.
Czekałem aż wybuchnął śmiechem bo z moich uszu wydobywa się para, albo coś takiego.
- Ja naprawdę nie wiem gdzie on jest! - krzyknąłem przez łzy padając na kolana - Zostawił mnie! Wyjechał jakieś trzy tygodnie temu, nie wiem dokąd! - płakałem coraz głośniej nie wiedząc co robić.
- Nathaniel przepraszam! - zawyłem, szlochając i krzycząc na zmianę. Nic nie mogłem zrobić, wpiłem paznokcie w ziemię obserwując zachowanie mężczyzn.
- Kocham Cię mały - uśmiechnął się czarnooki, gdybym... Gdybym podał im fałszywy adres zabiłbym niewinnych ludzi. Mężczyzna, który do tej pory stał w ręku z nożem, nieco poluźnił uścisk a ten drugi...
Po prostu strzelił Nathanielowi w skroń. Krew wypłynęła z jego głowy gęstym strumieniem, Nath jednak nawet nie krzyknął. Padł na ziemie, a ostatnim wykonanym przez niego ruchem był uśmiech... W moją stronę.
Wydarłem się głośno i nie zastanawiając ruszyłem do chłopaka, by w tym czasie obaj upadli aniołowie zniknęli wysoko w chmurach.
Trzymałem w ramionach martwe ciało, które przez jeszcze kilka sekund dygotało miarowo.
Wrzask rozdzierał mi gardło a szloch sprawił, że zacząłem się dusić, odrzuciłem od siebie chłopaka i kaszląc wymiotowałem żółcią.
Straciłem go.
Zginął.
Przeze mnie umarł człowiek.
Krzyczałem i płakałem przeczesując miękkie niebieskie włosy.
Nie miałem już go,
Nie miałem Ashtona, ale nie wiedzą gdzie jest, nie dotknął go! Nie mają prawa!
Byłem gotów pozabijać wszystko co się rusza i z jednej strony chciałem do niego biec a z drugiej nie mogłem pozwolić by Nath został tu sam.
Wiedziałem jedno, zemszczę się.
Jeśli dotkną Ashtona, mojego Ashtona, zabiję ich wszystkich.
I siebie.
Byłem sam. Najgorsza osoba jaka kiedykolwiek chodziła po tej ziemi. Byłem nikim.
Atak sprawił, że mój organizm szybko padł z wycieńczenia, a ja sam padając do tyłu po prostu straciłem przytomność.

Ashton?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz