wtorek, 9 sierpnia 2016

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Wbiłem wzrok w biznesmena jednocześnie jedną ręką obejmując plecy Aaron'a. Staruszek przenosił spojrzenie to na mnie to na syna, a potem jakby robił to wbrew sobie zaprosił nas do środka.
Wewnątrz willa była jeszcze większa i bogatsza iż to sobie zapamiętałem. Ale to może dlatego, że ostatnim razem nie miałem czasu na to by podziwiać drogocenne obrazy, całą masę drogich mebli i innych dupereli. Staruszek poprowadził nas do kuchni gdzie zajął miejsce przy podłużnym drewnianym stole. Aaron i ja usiedliśmy naprzeciwko niego.
- Dlaczego miałbym mu pomóc? -zaskoczyło mnie, że zwracał się do mnie a nie do bruneta- Nie odzywał się do mnie od lat, nie odwiedzał ani razu, a teraz kiedy się zjawia prosi mnie o pomoc?
Zauważyłem, że kątem oka ciągle zerka na syna chcąc zobaczyć jego reakcję na te słowa. Ciemnooki schylił głowę i zaczął miętolić w dłoni rękaw mojej kurtki.
- Był przybity -wyjaśniłem nie odwracając oczu od mężczyzny- Nie umiał sobie z tym wszystkim poradzić. Kto jak kto ale Pan chyba powinien zdawać sobie sprawę z tego jakie miał koszmarne dzieciństwo.
Twarz Pana Cartera skamieniała. Obarczał mnie chłodnym spojrzeniem a ja niczym nie zrażony kontynuowałem dalej,
- Mógłby Pan na tym przecież skorzystać. Jeśli pomoże Pan Aaronowi zgodzę się zrobić wszystko -powiedziałem
- Proponujesz mi jakieś układy? -spytał ironicznie- Naprawdę myślisz, że chcę mieć cokolwiek do czynienia z niedoszłym mordercą?
Już miałem do poprawić w kwestii 'niedoszłego mordercy' ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Nie powinienem mówić zbyt wiele. Jeśli rozzłoszczę mężczyznę mogę się pożegnać z lekami dla bruneta. Kątem oka zerknąłem na niego. Jego twarz przybrała dziwny odcień fioletu więc natychmiast złapałem go za dłoń by powstrzymać przed wybuchem gniewu. Gest ten oczywiście nie uszedł uwadze biznesmena. Wyraźnie zaskoczony i zniesmaczony wbił w nas spojrzenie pełne podejrzeń.
- Zostaw nas proszę samych -mruknął chłodno.
Mimo, że lustrował wzrokiem Aaron'a domyśliłem się, ze słowa skierowane są do mnie. Wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Gdy już się tam znalazłem oparłem głowę o drzwi by móc podsłuchać choć kawałek rozmowy. Jak się okazało było to zbędne, bo pana Cartera nie dało się nie słyszeć. Zastanawiałem się czy celowo mówi tak głośno czy może to ta cała sytuacja sprawiła, że powoli traci już nad sobą kontrolę.
- Coś cię łączy z tym mężczyzną?
Nie usłyszałem odpowiedzi Aaron'a. Musiał więc wykonać jakiś gest, a sądząc po narastającej wściekłości w głosie biznesmena domyśliłem się, że skinął głową.
- Przecież on jest niebezpieczny! Ściągnie cię na złą drogę! -czułem się dziwnie słysząc jak się o mnie w ten sposób wypowiada- Nie ma opcji bym zawarł z nim jakikolwiek układ! Nie z tym przestępcą!
Dalej już nie słuchałem. Nie miałem do tego siły. Nikomu nie pozwoliłbym nazywać się mordercą czy przestępcą ale w przeciwieństwie do innych pana Cartera nie mogłem uderzyć. To przecież w jego rękach było teraz życie Aaron'a.
Chcąc jakoś stłumić w sobie gniew postanowiłem się przejść. Oddaliłem od willi i ruszyłem na przód. Nie wiedziałem do końca dokąd zmierzam póki przede mną nie pojawił się ogromny biały budynek. Karetki stały na specjalnie wyznaczonym miejscu. Cała masa okien spoglądała na mnie z góry. Część z nich była zasłonięta żaluzjami. Wgapiony w drzwi wejściowe przypomniałem sobie o Leo. Czując, że muszę to zrobić wszedłem do środka.
- Dzień dobry szukam Leo Larsena -zwróciłem się do drobnej brunetki siedzącej w recepcji.
Bez słowa odrzuciła papiery na bok i wystukała coś na klawiaturze.
- Drugie piętro, sala 122 -mruknęła i wróciła do swojego zajęcia.
Od razu ruszyłem na górę. Sam nie wiedziałem czego się spodziewać. Szczerze to nie miałem zbyt wielkich nadziei na to, ze spotkam go w tym szpitalu. Bardziej nastawiłem się na to, ze usłyszę iż chłopak leży już w kostnicy. Nawet teraz gdy wiedziałem, że jeszcze żyje nie poczułem żadnej ulgi. Było mi to w sumie obojętne. A mimo to chciałem go zobaczyć.
119...
120...
121...
Jest!
Pełen obaw stanąłem pod drzwiami sali nr 122. Nie wszedłem do środka. Nie musiałem. Przez szybę ujrzałem bladego ciemnowłosego mężczyznę przypiętego całą masą kabelków do sprzętu lekarskiego. Był nieprzytomny.
- Oh, Pan to ktoś w rodziny? -usłyszałem za plecami
Wzdrygnąłem się. Zupełnie zapomniałem o tym, że stoję na korytarzu wgapiony w szybę w drzwiach. Odwróciłem głowę i stanąłem twarzą twarz z lekarzem.
Jego pytanie pozostawiłem bez odpowiedzi. Wolałem udawać, ze nie dosłyszałem. No bo co mogłem dopowiedzieć? Nie byłem rodziną Leo, a do jego przyjaciół też się już nie zaliczałem.
- Najbliższa godzina zdecyduje o tym czy przeżyje. Ale szanse są marne -westchnął- To miło, że Pan przyszedł. Do tej pory nikt go nie odwiedził.
Bo niby kto miał to zrobić? Po za mną brunet miał tylko wrogów bądź osoby, których przyjaźń sobie wymusił.
Stałem tam jeszcze chwilę póki nie upewniłem się lekarz odszedł i odszedłem od drzwi. Zbiegłem schodami na dół i wyskoczyłem przez drzwi na chodnik. Gdy chłodne powietrze owiało moją twarz od razu powróciła do mnie rzeczywistość. Aaron nadal nie miał leków. Być może za kilka dni to jego będę tu odwiedzał. Wszystko zależało od jego przybranego ojca. Musiałem tam wrócić i coś zdziałać.
Szedłem powoli. Słońce już chowało się za drzewami ustępując miejsce gwiazdom. Wiatr zaczął przybierać na sile a ja zacząłem żałować, że nie ubrałem się cieplej. Aaron nadal miał moją kurtkę ale wolałem by jemu było ciepło niż mi.
Gdy wszedłem na ulicę, na której mieszkał Pan Carter moje kroki jeszcze bardziej zwolniły. Bałem się, że mężczyzna się nie zgodzi. Choć z drugiej strony nie wyglądał na takiego, który by chciał przyczynić się do śmierci syna. Po chwili ujrzałem ogromna willę. Gdy zrobiłem jeszcze kilka spokojnych kroków moim oczom ukazała się czyjaś sylwetka. Ojciec Aaron'a stał na chodniku przed domem i wyraźnie na kogoś czekał. Kiedy mnie zauważył zbliżył się do mnie.
- Nie życzę sobie żebyś spotykał się z moim synem -powiedział.
Był spokojny. Jak widać po moim odejściu nieco ochłonął.
- Nie może mi Pan tego zabronić. Kocham go. Nie zrobię mu krzywdy.
- Zupełnie mnie to nie obchodzi. Jesteś kryminalistą. Ściągniesz na niego kłopoty
- Zmieniłem się
- Człowieku! -wykrzyczał- Ludzie się nie zmieniają! A w każdym razie nie w tak krótkim czasie.
Zabawne.....Kilka dni temu Leo powiedział coś zupełnie odwrotnego.
- Czyli mu Pan nie pomoże? -spytałem czując jak ostatnia deska ratunku przepada.
- Oh, nie. To mój syn i wbrew temu co zrobił muszę mu pomóc. Chcę by przeżył. Ale jest warunek.
- Jaki?
- Jakiś dzień drogi stąd mieszka mój przyjaciel z czasów dzieciństwa.Zatrzymasz się u niego na miesiąc.
- To tyle? -spytałem zaskoczony
Biznesmen uniósł dłoń pokazując bym mu nie przerywał.
- Prowadzi własne gospodarstwo. Będziesz mu pomagał. W dodatku musisz wiedzieć, że jego rodzina to bardzo surowi ludzie. Już oni cię wychowają na porządnego człowieka. A przy okazji Aaron nie będzie miał jak się z tobą widywać.
- A co ze szkołą?
- W tym miasteczku jest pewna akademia. Wprawdzie uczęszczają tam głównie ludzie ale myślę, że się wśród nich odnajdziesz.
Szczęka mi opadła. Miałem jechać na cały miesiąc do obcej rodziny, pracować tam za darmo i jeszcze przestrzegać ich rygorystycznych zasad? Ale w sumie jego warunek nie był jakiś ogromny. To tylko miesiąc. Potem będę mógł wrócić.
- Aaron się zgodził? -spytałem
- Tak. Długo musiałem go przekonywać ale podjął dobrą decyzję. -mruknął- Pociąg masz już za kilka godzin. Pośpiesz się.
Miałem jechać już? Tak teraz? Chciałem móc spędzić z Aaronem przynajmniej parę godzin przed wyjazdem ale musiałem się jeszcze spakować. Pożegnałem się z Panem Carterem i odszedłem.

***

Aaron'a nie było w pokoju. Zastanawiałem się nawet gdzie jest ale nie miałem czasu by go szukać. Wyciągnąłem spod łóżka walizkę i zacząłem wkładać do niej ubrania i inne swoje rzeczy. Wahałem się czy nie zabrać gitary ale pewnie muzyka nie będzie tam mile widziana. Wziąłbym ją ale strach przed tym, że te sztywne dupki mi ją rozwalą o podłogę zwyciężył. Wolałem się z nią rozstać na miesiąc niż stracić na zawsze. Po spakowaniu wszystkich potrzebnych rzeczy zdjąłem walizkę z łóżka i wyszedłem z pokoju. Spojrzałem na zegarek. Pociąg miał przyjechać za niecałą godzinę. Chciałem móc jeszcze pożegnać się z Aaronem. Przytulić go, ostatni raz usłyszeć jego głos, poczuć jego dotyk. Musiałem się jednak śpieszyć.
Na przystanku nie było nikogo prócz mnie. Usiadłem na ławce i schowałem twarz w dłoniach. Nagle dobiegł mnie czyjś przyśpieszony oddech, szybkie kroki a potem jakieś palce zaplotły mi się na karku.
- Aaron? -spytałem widząc jak chłopak siada obok mnie.
- Ash, co ty tu robisz? -spojrzał na mnie unosząc pytająco brew
- No jak to co? Przecież wyjeżdżam do znajomych twojego ojca. Zapomniałeś?
- Co? -krzyknął- Nie! Nie wyjeżdżaj! Nie zostawiaj mnie!
Zauważyłem w jego oczach strach i smutek. Nie wiedział, że wyjeżdżam? Przecież Pan Carter....Podły kłamca!
- Nie wiedziałeś? Przecież twój ojciec powiedział, że zgodziłeś się na ten warunek.
- Nic mi nie powiedział -westchnął i przytulił się do mnie- Proszę Ashton, nie wyjeżdżaj.
- Ale...przecież muszę. To tylko miesiąc dam sobie radę.
- A jeśli oni cię zmienią? -spytał a po jego policzku stoczyła się łza- Ja nie chcę cię stracić.
- Aaron, nie stracisz mnie. -wtuliłem się w niego i zanurzyłem dłoń we włosach- Po za tym oboje wiemy, że nie mam wyboru. Chcę żebyś przeżył. Musisz mieć te leki.

Aaron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz