wtorek, 9 sierpnia 2016

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Podróż dłużyła się niemiłosiernie. Autobus zapchany był całą masą ludzi, a mimo to udało mi się jakoś znaleźć wolne miejsca siedzące. Padłem na fotel rzucając byle jak walizkę na podłogę. Teraz tylko miesiąc. Tylko głupie cztery tygodnie i znów wszystko wróci do normy.
Nie wiedziałem czego mam się spodziewać po tej rodzince ale obiecałem sobie, że zrobię wszystko by uprzykrzyć im życie. Choćby nie wiem jak bardzo mnie cisnęli Aaron był tego wart. Czułem się lepiej wiedząc, że ma przy sobie ojca. Może nieco się poprztykali ale pewnie wszystko będzie jak dawniej.
Jedenastogodzinna podróż zakończyła się około południa. Autobus zatrzymał się na przystanku a ja podobnie jak pozostali pasażerowie zaczęliśmy pchać się do wyjścia. Gdy już znalazłem się na chodniku odsunąłem się na bok by nie blokować przejścia i wyciągnąłem z kieszeni karteczkę z adresem owej rodzinki. O ile Pan Carter dobrze mnie poinformował nie mieszkali daleko od przystanku. Chwyciłem swoją walizkę i ruszyłem na przód. Miasteczko jak się okazało wcale nie było miasteczkiem a jakimś totalnym zadupiem. Praktycznie nie było tu żadnego miejsca, w którym można by się rozerwać. Przeklinając tę wiochę doszedłem w końcu pod drzwi wyjątkowo obskurnego domku. Zapukałem do drzwi i pełen obaw kogo w nich zobaczę odsunąłem się trochę w tył. Po chwili ktoś nacisnął klamkę i z mieszkania wyjrzała starsza, strasznie otyła kobieta.
- Ashton? -burknęła a skrzywiłem się na wyjątkowo niski ton jej głosu- Właź.
"No rzeczywiście, ludzie z manierami" przewróciłem oczami i wszedłem do budynku za kobietą. W środku stało już dwóch wyjątkowo umięśnionych o wrednych wyrazach twarzy facetów. Gapili się na mnie a ja zastanawiałem się czy długo tak tutaj stali czekając aż przyjadę. Młodszy jak się domyśliłem ich syn bez słowa wyrwał mi walizkę. Nie protestowałem. Zdziwiło mnie jednak, że zaniósł ją na górę podczas gdy starszy z panów szarpnięciem zaprowadził mnie na dół. Do piwnicy. Otworzył przede mną drzwi i wepchnął do środka. Potem niebezpiecznie skrócił odległość nas dzielącą a w mojej głowie zaczęły pojawiać się wizję tego co chce zemną zrobić. Ten jednak sięgnął tylko pomarszczoną łapą do mojej kieszeni i zabrał mój telefon po czym wyszedł.
I zakluczył drzwi zostawiając mnie w zupełnej ciemności.

***

Każdy dzień jak dotąd (niestety zupełnie nie miałem pojęcia ile już ich minęło) wyglądał identycznie. Siedziałem w piwnicy. Dwa razy w ciągu dnia otyła kobieta wsuwała mi przez szparę w drzwiach talerz z czerstwym chlebem. Nie narzekałem. To było jedyne co dostawałem do jedzenia, choć powoli zastanawiałem sie czy nie lepiej odpuścić sobie jedzenie i zdechnąć z głodu. Przekonywałem się jednak, że gdy minie miesiąc oni mnie wypuszczą i wrócę do siebie.
W nocy obudziły mnie głośne kroki na schodach. Podniosłem się z twardej ziemi i oparłem o ścianę rozglądając w poszukiwaniu czegokolwiek czym mógłbym się bić. Problem w tym, że w tej piwnicy nie było niczego. Po za plastikowym talerzem, który nie wyrządza żadnych szkód. Klucz zachrzęścił z zamku i wtedy do środka weszli jacyś syn tej chorej pary. Zamknął za sobą drzwi i podszedł do mnie,
- Już mnie wypuszczacie? -spytałem
Mężczyzna wybuchł szyderczym śmiechem i spojrzał mi w twarz.
- Serio wydaje ci się, że stąd wyjdziesz? -warknął- Carter wiedział, że się zgodzisz. Nigdy nie pozwoli na to żebyś wrócił. Teraz on i Aaron mogą nareszcie żyć w spokoju.
- Kłamiesz! -wysyczałem- Zaczną mnie szukać!
- Kto? -spytał ironicznie- Kto miałby cię szukać? Aaron? Naprawdę myślisz, ze mu ciebie brak? Pozwól, że ci coś pokażę.
Wyciągnął z kieszeni telefon, który mi odebrano i pokazał wiadomość.

Od: Aaron Cartenly
" Ashton, mam nadzieję, że dobrze się bawisz u tej rodzinki? Ja w każdym razie nareszcie żyję pełnią życia. Chyba pamiętasz mojego kumpla Nathaniela? Tak więc zostaliśmy parą. Okazał się nie być taką podłą świnią jaką byłeś ty. Życz nam szczęścia"

Wpatrywałem się w wiadomość z szeroko otwartymi oczami. A więc ugrał to sobie z własnym ojcem. Zaplanowali to. Wściekły na siebie, że dałem się wykiwać wytrąciłem z ręki chłopaka telefon i rozgniotłem podeszwą buta. Nie obchodziło mnie, że właśnie rozwaliłem swój telefon. Nie był mi już potrzebny. Bo z kim miałbym się kontaktować? Nie został mi już nikt.

***

Minęły kolejne dni, czy może nawet tygodnie. Zeschłe kromki chleba piętrzyły się przy drzwiach razem z plastikowymi talerzami. Odpuściłem sobie jedzenie. Czułem się przez to coraz słabszy i coraz chudszy. Przynajmniej zrzucę parę kilko przed śmiercią....Bo i po co miałem jeść? Skoro resztę życia mam spędzić w piwnicy równie dobrze mogę tu zdechnąć. Gdyby mnie chociaż wypuścili....Odnalazłbym Aaron'a i wymierzył mu porządny cios prosto w twarz. Nathanielowi także. Pieprzeni debile.
Ale czy oni są warci mojej śmierci? Mogę w końcu żyć dalej. Z dala od nich. Zacząć zupełnie nowe życie jako inny człowiek. Podły. Taki jaki byłem kiedyś. Znów mógłbym zabijać, ranić i niszczyć innych bez żadnych skrupułów. Zacząłem się zastanawiać czy to właśnie tak rodzą się mordercy. Czy zostali brutalnie odepchnięci od tych których kochali. Czy im także wbito nóż w plecy.
Wstałem i odepchnąłem stertę tak zwanego 'jedzenia' na bok. Rzuciłem się na drzwi jednak niewiele to dało. Odsunąłem się więc robiąc większy rozbieg i jeszcze raz zaatakowałem wiszące na zawiasach drewno. Udało się. Trzasnęły dość głośno i na pewno nie uszło to uwadze mieszkańców więc w pośpiechu wskoczyłem po schodach na górę i popędziłem do wyjścia. Drzwi był zamknięte. W popłochu szarpnąłem klamką mocniej ale nadal nic. Z góry powoli zaczęły dobiegać krzyki i głośne kroki. Rozejrzałem się. Mój wzrok spoczął na oknie. Rozkładając skrzydła wzbiłem się w powietrze i rzuciłem na przezroczystą taflę. Rozbiła się a ja wolny wyfrunąłem na otwarte niebo. Ignorowałem pieczenie spowodowane małymi kawałkami szkła wbitymi w moją skórę. Najważniejsze, że nie byłem już więziony.
Leciałem tak jakąś godzinę aż dotarłem małego miasteczka. Nie było to miasteczko, w którym do tej pory mieszałem ale o ile się orientowałem tamto nie było zbyt daleko. Podszedłem do pierwszego lepszego sklepu. Była noc, więc oczywiście w drzwiach wisiała plakietka 'zamknięte'. Wyśmiałem to rozwaliłem szybę. Nareszcie mogłem się najeść. Zgarnąłem z półki to na co akurat miałem ochotę i wyszedłem. Alarm ciągle brzęczał ale byłem całkowicie pewien że nim gliny się tu zjawią ja będę daleko. Taki sposób zdobywania rzeczy był o wiele wygodniejszy. Nie musiałem przejmować się staniem w kolejkach, płaceniem....biorę i wychodzę. Zadowolony a wręcz nawet dumny ze swojego czynu znów wzbiłem się z niebo. Lecąc nad miastem jadłem się chipsami które ukradłem. Dwa radiowozy już jechały w stronę obrabowanego sklepu. Zacząłem żałować, że nie wziąłem z kasy pieniędzy. Ale z pewnością nadarzy się jeszcze inna okazja.
Po kolejnych dwóch godzinach lotu byłem już nad akademią. Podróż skrzydłami była o wiele krótsza niż autobusem. Zajrzałem do mojego byłego pokoju przez okno. Pustka. Wleciałem więc do środka i pogrzebałem w swoich rzeczach, które jako nieliczne zostawiłem przed wyjazdem. Znalazłem swój nóż. Ten sam, który wbiłem rodzicom w brzuch. Uśmiechnąłem się i wyleciałem na zewnątrz nie chcąc ryzykować spotkania z Aaron'em. Nim zajmę się później. Najpierw zajmę się jego ojcem. Ciekawe jak się poczuje gdy jedyna bliska mu osoba (nie licząc Nathaniela, na którego i tak jeszcze przyjdzie pora) umrze. Zobaczy, że nie warto było ze mną zadzierać.
Leciałem spokojnie nucąc sobie melodię pod nosem. Już nie mogłem się doczekać spotkania z Panem Carterem. Żałowałem, że Aaron nie może przy tym być i zobaczyć jak jego kochany tata ginie. Nie zawracając sobie głowy drzwiami wparowałem do środka przez okno. Staruszek siedział na kanapie z laptopem na kolanach. Widząc mnie wyraźnie się zdziwił.
- Ty? -spytał jakby z wyrzutem.
Zaśmiałem się szyderczo i podszedłem do niego unosząc dłoń z nożem do góry.
- Jakieś ostatnie słowo? -zaśmiałem się widząc przerażoną twarz biznesmena- Nie? To szkoda.
Biorąc zamach wbiłem mu nóż w krtań i wyciągnąłem. Nieżywy staruszek padł martwy na podłogę barwiąc ją na czerwono. Przypomniała mi się ta chwila gdy zabijałem Leo.
Gdyby nie Aaron on nadal by żył. Bylibyśmy szczęśliwi. Wybaczyłbym mu wszystko, bo w końcu teraz byłem taki jak on. Ale już nic nie zwróci mu życia. I dlatego zakochana parka też musi ponieść konsekwencje. Nathaniela chciałem już zabić na oczach Aaron'a. Wciąż z ustami rozciągniętymi w uśmiechu wyszedłem na zewnątrz i ruszyłem do akademii.

Aaron?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz