piątek, 23 września 2016

Od Aron'a C.D Ashton'a

Brak komentarzy:
Upalny wiatr smagał moją twarz zmuszając do tego bym otworzył oczy. Suche powietrze mówiło mi, że to z całą pewnością nie był szpital, nie potwierdzały tego też dochodzące do mnie dźwięki. Świst powietrza i ciche skrzypienie piasku. Bałem się, że przeze mnie znowu wpadliśmy w tarapaty i mimo zakazu Ashtona otworzyłem oczy staczając się z jego ramion tak by stanąć na własnych nogach, co przyszło z ogromnym trudem w głowie nadal mi szumiało i chociaż czułem się dużo lepiej, ból w kościach nie ustąpił. Nie ustępował nigdy.
Gorący piasek chrzęścił mi pod stopami, parząc je, więc dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że stoję boso.
- Gdzie jesteśmy? - spytałem łamiącym się głosem, który niestety jedynie sugerował mi, a co ważniejsze niebieskookiemu w jak okropnym jestem stanie.
Ash wlepiał we mnie przestraszone spojrzenie, zaciskając wargi w cienką linię. Nie miał pojęcia, ale nie chciał mnie straszyć... Zawsze taki był, naprawdę się o mnie troszczył, próbował odciążyć mi niepotrzebnych zmartwień. Co ważniejsze, naprawdę mnie kochał.
- Ashton... - podszedłem do chłopaka kładąc dłoń na jego policzku. Był zimny, tak jak jego przeszywające mnie spojrzenie.
- Przepraszam - cichy głos niemal mnie rozerwał, nienawidziłem tego, gdy czuł się winny z mojego powodu. Obarczałem go co raz to nowymi i ciekawszymi problemami, z którymi nie umiałem sobie poradzić.
To nie była jego wina...
To nie przez niego...
Ja byłem osobą, która ciągle stwarzała problemy. Raniłem go.
- Za co? Nie zrobiłeś nic złego. Ja powinienem Cię przeprosić - zrobiłem przerwę kaszląc głośno. - To ja wpadłem na pomysł o wakacajch, ale przysięgam chciałem dobrze... Błagam nie obwiniaj się,  nie zniosę tego. - wpatrywałem się w te piękne, jasne oczy kładąc dłonie na jego szyi - Nigdy nie zrobiłeś nic złego, nie mam prawa zarzucać Ci błędów osób trzecich bo sam wiele takich popełniłem. Jednak nie widzę potrzeby wracać do przeszłości by ciągle wracać do tego co było, skoro przed nami tyle wspaniałych lat razem... - chciałem by w to wierzył, chciałem by się nie poddawał... - Ashton kocham Cię, najbardziej na świecie, jak nigdy nigdy nie kochał nikogo. Przysięgałem Cię nie opuścić dopóki nie jest to konieczne. Choroba nie będzie tą koniecznością. - poczułem jak gorące łzy płyną po moich policzkach, by chwilę potem zostały wysuszone przez słońce. Spojrzałem na chłopaka, jak rozwija skrzydła biorąc mnie za rękę.
- Nie dasz rady ze mną lecieć, a ja... Już nie mogę - przełknąłem ślinę. Brakowało mi tego cudownego uczucia wzniesienia, wiatru, który unosił Twoje ciało ponad wszystkim, ponad każdym stworzeniem i wtedy liczyłeś się tylko Ty, przelatując nad i pomiędzy chmurami. Ashton nie odpowiedział, skiną jedynie głową i ściskając moją dłoń ruszył do przodu.. A ja razem z nim.

***

Ile godzin może wytrzymać ciało w pełnym, palącym słońcu, które niemal bolało. Jakby każdy docierający do Twojej skóry promień był realnym ciosem zawodowego boksera. Każdy krok przyprawiał mnie o dreszcze w taki sposób, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Ash też był zmęczony. Jego czerwone od suchego powietrza oczy co jakiś czas zachodziły łzami przez co o mdłości przyprawiał mnie fakt, że nie mogłem nic na to poradzić. Tak bardzo chciałem go ochronić przed bolensym uczuciem załamania i bezradności, które tak dobrze znałem.
Docierał do mnie jego ciepły i nierówny oddech.
Wtedy też dotarła do mnie kompletnie inna rzecz.
- Musisz iść beze mnie - spojrzałem na chłopaka dopiero zdając sobie sprawę z tego w jakiej tak naprawdę byliśmy sytuacji.
- C... co? Oszalałeś? - spojrzał na mnie z zaskoczeniem, sugerującym mi, że plotę jak idiota. Wiedziałem jednak co mówię.
- Nie. Takie krążenie w kółko nim nam nie da - zatrzymałem się twardo zapierając stopami na ziemi. - Nie widzisz co się dzieje? Jesteśmy na cholernej pustyni i jakkolwiek byś na to nie patrzył, czy nawet gdziekolwiek jesteśmy sami. Gdybyś poleciał, znalazłbyś wyjście od razu. Dobrze wiesz, że ze mną Ci się to nie uda - nic nie było w stanie wyrazić tego jak ogromny strach teraz czułem. Chciałem wpaść w jego ramiona i się rozbeczeć by obudzić się w hotelu, albo najlepiej w szkole. Tylko, że to nie ma prawa się stać.  Będziemy tu tkwić i trzeba postawić sprawę jasno. Albo oboje będziemy tu tkwić do śmierci, albo chociaż jeden z nas będzie cały.
- Aaron nie bądź głupi. Nie mogę Cię tu zostawić samego, obiecałem, że nigdy Cię nie opuszczę. - łzy z moich oczu płynęły w tak zawrotnym tempie, że nawet nie zdążyłem ich powstrzymywać, a palące słońnie nie pomagało.
- Nie widzisz co się dzieje? A co z Toto? Odbierzesz Salvatore całą rodzinę jaką miał? Zabraliśmy mu ojca, który odebrał mu matkę i teraz jeszcze to? To po co dawanie mu nadziei na udane życie? Na niego czeka rodzina... Na Ciebie szkoła... Na mnie? Spójrzmy prawdzie w oczy, co czeka na mnie Ash? - nie wytrzymałem jego spojrzenia. Zamknąłem oczy i upadłem na kolana. - Nie chcę Cię zostawiać, ale zniszczyłem Ci życie - zaszlochałem. Chłopak złapał mnie za ramiona próbując doprowadzić do porządku co się nie udało. Nie dałem mu dojść do słowa.  - Pamiętasz jak się spoznaliśmy? Już pierwszego dnia wpakowałem Cię w niezłe tarapaty - zaśmiałem się gorzko. - Przeze mnie wylądowałeś u dyrektora, przeze mnie zabiłeś ludzi, przeze mnie Cię porwano, przeze mnie teraz tu tkwimy. Powiedz... Czy ja Cię kiedykolwiek uczyniłem szczęśliwym? Jesteś moim ukochanym. Jedyną miłością, cudowną, idealną... Oddałbym za Ciebie życie i nie uważasz, że to dobry moment na zapłatę? Wiesz, że jesteśmy razem już prawie pół roku? Najpiękniejsze... Najlepsze dni mojego życia. Uszczęśliwiłeś mnie. Miałem dla kogo walczyć. Teraz też chce dla Ciebie walczyć. Musisz iść, zająć się moim bratem... - dopiero wtedy urwałem gwałtowny potok słów łapiąc hausty powietrza. W ramionach blondyna czułem się jak bezpieczny. Był cudownym chłopakiem, który zasłużył na lepsze życie, niż te, które czekało go ze mną - Kocham Cię Ashton. Naprawdę Cię kocham. Nie wyobrażasz sobie jak mocno. - z jednej strony bałem się, że mówię mu to ostatni raz, z drugiej byłem na to gotowy. - Jesteś wspaniałym człowiekiem. Jesteś dobry, czuły, inteligentny, zabawny, cholernie uparty... - westchnąłem cicho próbując nie poddać się emocjom. - Jesteś prawdziwym ideałem, zasługującym na coś lepszego niż życie obok chłopaka, na którego czeka śmierć. Jeśli teraz wrócisz sam, jestem pewien, że wraz z moim bratem będziecie wiedli wspaniałe życie. Nie chcę by żaden z was widział jak umieram.

Ashton?
Naprawdę przepraszam za tę marną jakość i długość.

czwartek, 22 września 2016

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Brak komentarzy:
Zaskoczony spojrzałem na kaszlącego bruneta, który wręcz mało się dusił przez ten atak. Przez moją głowę przedarła się cała masa niepokojących myśli. Przecież było już tak dobrze, choroba nie dawała o sobie znaku, a w każdym razie nie w tak znaczący sposób. Ułożyłem jedną dłoń na plecach Aaron'a zupełnie jakbym miał go zacząć po nich klepać. Nie robiłem jednak tego. To byłoby bez sensu, niewiele by pomogło.... Gładziłem więc tylko jego wystające łopatki wymieniając przy okazji spojrzenia z Salvatore. Chłopczyk przyglądał się nam, a raczej swojemu bratu z wyraźnym strachem wymalowanym na twarzy. Otępiały ledwo mogłem zrozumieć sens słów, które wypowiadał z trudem ciemnooki.
- Szpital... -ochrypły, przyciszony głos ukochanego obił mi się o uszy.
Słysząc jego głos zdałem sobie sprawę jak jest osłabiony. Zerwałem się z łóżka i wziąłem go na ręce po czym skierowałem się do okna.
- Toto, otwórz, szybko! -krzyknąłem podchodząc do parapetu.
Chłopczyk posłusznie pociągnął klamkę i wpuścił tym samym do pokoju falę chłodnego, świeżego powietrza. Zaciągnąłem się nim przypominając sobie niemal natychmiast piękne chwile, które spędziliśmy we dwójkę nad jeziorem. Czasy gdy jeszcze nie mieliśmy takich zmartwień jak martwa siostra, ojciec Aaron'a czy jego biologiczny ojciec siedzący w schronisku z bezdomnymi.... To były dni kiedy jedyne co się liczyło to my. Nasza zakochana w sobie dwójka, ciesząca się życiem z dala od innych ludzi, którzy być może patrzyli by na nasz związek z pogardą. W ciągu tych miesięcy spędzonych u boku chorego naprawdę się zmieniłem. Na lepsze. Nie ciągnęło mnie już tak do bójek wywołanych zupełnie bez powodu, do obrzucania innych wyzwiskami... Stałem się lepszą wersją siebie, Upadłego Anioła, który zabił tylu ludzi.... Do Aaron'a brakowało mi za to jeszcze bardzo dużo. Mimo, że zawsze powtarzał, że to ja jestem jego ideałem wiedziałem, ze jest na odwrót. To on był dla mnie kimś bez żadnej skazy. Miał dobre serce, wycierpiał więcej niż na to zasłużył. Chociaż właściwie nie zasłużył na żadne cierpienie.
Pociągnąłem nosem przypominając sobie, że nie mogę dać się ponieść emocjom przy Toto. Chłopak musi wierzyć, ze jego bratem będzie wszystko w porządku. Chciałem go o tym zapewnić, choć sam nie miałem stuprocentowej pewności.
- Zostań tu. Wrócę najszybciej jak się da -westchnąłem i wszedłem na parapet omal się nie przewracając z powodu obciążenia, które teraz miałem na rękach- I nie martw się o Aaron'a. Wszytko będzie dobrze.
Salvatore nic nie odpowiedział. Nie musiał. Oczy wypełnione łzami mówiły same za siebie. Bał się tak samo jak ja. Żadne z nas nie wiedziało czego się spodziewać.
Rozłożyłem skrzydła i machnąwszy nimi wyleciałem przez okno na zewnątrz. Szpital znajdował się kilka przecznic od hotelu, więc lot nie powinien trwać długo. Gdy moim oczom nareszcie ukazał się zarys białego budynku poczułem nagły spadek energii. Moją głowę przeszył okropny ból, a niewyraźne głosy szeptały do mnie coś niezrozumiałego. Otępiały zamknąłem oczy, a właściwie ścisnąłem je jak najmocniej by tylko pozbyć się tych omamów. Objąłem ciało nieprzytomnego od dłuższej chwili bruneta i próbując zignorować dziwne, przyciszone głosy przyśpieszyłem lotu. Niestety kilka sekund później byłem już na tyle zamroczony, że poczułem jak oczy same mi się zamykają....

Zimny podmuch wiatru pchnął mnie w bok. Zatoczyłem się w powietrzu w ostatniej chwili łapiąc wyślizgujące się z mojego uścisku ciało bruneta. Ciemne, potargane włosy opadały mu czoło przyklejając się do niego. Blade policzki niemal zupełnie straciły kolor, a usta rozchyliły się próbując zaczerpnąć powietrza. Przysunąłem twarz Aaron'a do swojego ramienia a wtedy przeszedł mnie ogromny chłód. Poczułem jakby małe, ostre szpilki wbijały się we mnie zarówno z zewnątrz jak i od środka. Ciało chłopaka było okropnie zimne. Gdy tylko przechyliłem głowę by mając nadzieję nie ostatni raz, pocałować jego sine usta wiatr znów pchnął we mnie z taką siłą, że nie byłem już w stanie tego kontrolować. Spadałem na ziemię. Nie mogłem z tym nic zrobić. 

Obudziło mnie palące słońce. Dosłownie czułem jak moja skóra topi się pod wpływem upału jaki panował wokół nas. Zaskoczyło mnie to. Jeszcze chwilę temu przeszywał mnie okropny ziąb, zupełnie jakbym zaraz miał zamarznąć. Z pewnością nie pomyliłbym tego z gorącem jakie teraz odczuwałem. Podparłem się jedną ręką tak by móc unieść się na nich i podnieść na nogi. Pod moimi palcami przesunęły się drobinki piasku. Otworzyłem oczy. Drobny pyłek osiadł mi na dłoni powodując, że stała się ona szorstka. W przeciwieństwie do czoła, z którego pot lał mi się strumieniami.
Wstałem i rozejrzałem się wokół. W promieniu kilku kilometrów nie było dosłownie niczego. wylądowałem na pustyni.... Przekląłem się w myślach, że mogłem być tak nieodpowiedzialny, że straciłem panowanie podczas lotu. To mogło skończyć się o wiele gorzej, a przecież wiedziałem, że wiatr może zanieść nas dosłownie wszędzie. Nas.
Aaron...
Spojrzałem na nieprzytomnego chłopaka, który leżał kawałek dalej. Od razu do niego podbiegłem i kucnąłem przy nim obejmując dłońmi policzki. Nie były zimne, co od razu wywołało u mnie ulgę. Chwilę potem jednak przypomniałem sobie, że przecież jesteśmy na pustyni, nie wiadomo gdzie dokładnie, zupełnie sami. Aaron przed chwilą miał atak duszności, jego brat został sam w hotelu..... Co ja narobiłem?
- Aaron... -poklepałem go ręką po twarzy.
Brunet mruknął coś niewyraźnego jakby właśnie budził się ze snu. Powtórzyłem czynność chcąc by otworzył oczy i zapewnił mnie, że czuje się lepiej. Musiał to powiedzieć. Musiał czuć się lepiej. Jak my mamy teraz dotrzeć do szpitala?
- Ashton? -usłyszałem przyciszony jęk.
Mimowolnie uśmiechnąłem się słysząc głos chłopaka. Nie ważne, że był to cichy, zachrypnięty szept wyrażający ból. Ważne, że go usłyszałem. Radość mimo to szybko zeszła z mojej twarzy gdy uświadomiłem sobie, że nastolatek jeszcze nie wie co się stało i gdzie jesteśmy.
- Aaron, śpij -westchnąłem
Chwilę temu jeszcze pragnął by się obudził i pomógł mi znaleźć drogę do jakiegoś miejsca gdzie znalazła by się żywa dusza, ale widząc, że nie czuje się najlepiej wolałem by po prostu zasnął. By nie musiał się martwić jeszcze o to, że jesteśmy gdzieś na pustkowiu.
- Gdzie my jesteśmy? -spytał zanoszą się kaszlem.
- Nie ważne -odparłem szybko- Śpij, zaraz będziesz w szpitalu, poczujesz się lepiej.
Mówiąc to wsunąłem ręce pod jego plecy i podniosłem z piasku. Musieliśmy jak naszybciej się stąd wydostać.

Aaron?

sobota, 17 września 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Brak komentarzy:
Ocknąłem się wyrwany z głębokiego transu.
Cichym jękiem okazałem swoją irytację faktem, że Ashton cały czas wpijał mi palce szarpiąc za moje ramię.
- Przestań to boli - mruknąłem zmuszając go do skupienia swojej uwagi na czymś innym. Na twarzy blondyna odmalowała się ogromna ulga, którą przyjąłem z zaskoczeniem.
- Aaron... - chłopak przytulił mnie do siebie, a ja dopiero wtedy poczułem piekące ukłucia na mojej ręce. Odetchnąłem cicho gdy resztki napięcia zeszły ze mnie wraz z dotykiem ukochanego. Niepewien tego co właśnie się stało i co było przyczyną jego zachowania pozwoliłem sobie wtulić się w źródło ciepła czerpiąc z tego wielką radość.
- Co się z Tobą dzieje? - spytał Ash odciągając mnie od słodkiego uczucia jego bliskości.
- Mógłbym Cię spytać o to samo - szepnąłem cicho coraz bardziej zdezorientowany. Właściwie to ani ja ani on nie mogliśmy uwierzyć ani wytłumaczyć tego co się stało.
Gdyby nie moja ranna ręka, a raczej jej ból pomyślałbym, że chłopak miał po prostu zły sen. - Ashton... Czy to znowu ona? - spytałem na co mój głos zadrżał niepokojem. Nie mógłbym znieść faktu, że nawet po moich staraniach nic nie wróci do normy. Spojrzałem na niego, ze strachem w oczach. Pomyślałem o Salvatore, o tym, że teraz może być zagrożony, zagrożony przeze mnie. Teraz, kiedy przysięgliśmy sobie, że nic nas nie rozdzieli, nie rozdzieli mnie i Ashton'a...
- Jezu Ashton... - rozszerzyłem powieki przerażony - Ja nie chcę Cię znowu stracić, nie chcę znowu odchodzić - przełknąłem ślinę, wpadając z płaczem w jego ramiona. Wiedziałem, że nie ma pojęcia jak odpowiedzieć na mój strach i przytłaczające mnie uczucie niepokoju, wiedziałem, że również boi się zakończenia całej tej sytuacji. Obaj wiedzieliśmy, że im dłużej będziemy w tym cholernym mieście tym większe będzie miało to dla nas konsekwencje. - Kocham Cię Ashton... - szepnąłem zatapiając twarz w jego szyi, po raz kolejny wypowiedziałem dźwięczne imię chłopaka szukając w nim ukojenia. To nie było sprawiedliwie, fakt, że nie mogliśmy żyć spokojnie, sami. Bez przeszkód... Chciałem, żeby życie Ashton'a ze mną było idealne, tymczasem on cały czas cierpiał. Wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.
Tylko czy ja umiałbym teraz odpuścić? Zrezygnować z wzajemnej miłości? Z tego, że ktoś naprawdę mnie kochał?
Oczywiście, że nie.
- Ja Ciebie też - dłoń chłopaka wpełzła w moje włosy na co zamruczałem z zadowoleniem, ustami muskając skórę w okolicach jego obojczyka. - Nie stracisz mnie, chyba nie myślisz, że po tym wszystkim pozwolę Ci odejść? - w tym samym momencie do pokoju wpełzł Salvatore, kompletnie zapomniałem spytać gdzie był i czemu wrócił dopiero teraz, ale zakładam, że tak było lepiej.
- Jak się czujesz? - spytał siadając obok Ashton'a, tak, że ukochany oddzielał mnie od brata. Oparłem głowę o jego ramię, chciałem wtulić się w chłopaka i pójść spać, czułem się źle. Cholernie źle, mój organizm wykańczała siła choroby i zbyt wielkiego przemęczenia.
- Idziemy gdzieś dzisiaj? - chichy głosik braciszka dotarł do mnie w jakby zwolnionym tempie. Na myśl, że miałbym teraz opuścić pokój przechodziły mnie dreszcze. Bałem się tego co czeka mnie na zewnątrz. Bałem się tego, jak bardzo cierpiałem już teraz.
Tego, że stanie się coś przez co Ashton będzie czuł się jeszcze gorzej. Spojrzałem na niebieskookiego, szukając ratunku w jego słowach. Ten jednak otwarcie wytłumaczył, że ani on ani ja nie czujemy się najlepiej i obiecał wynagrodzić to chłopcu, jeśli dzisiaj będzie spokojny.
Ku naszemu zdziwieniu tryskający energią maluch skinął głową i usiadł na przeciwnym łóżku, zakopując się pod kołdrę i włączając telewizor.
- Ale nie będziecie chorować? - odezwał się jeszcze. Spojrzałem na Toto z szerokim uśmiechem i choć wiedziałem, że było to kłamstwo potwierdziłem, że jesteśmy zdrowi jak nigdy wcześniej. Gdy tylko chłopiec skupił się na bajkach ja wykorzystałem okazję i przylgnąłem do ciała Ashton'a zmuszając by się położył i zaraz zająłem miejsce obok niego.
- Nie martw się - uśmiechnąłem się ciepło muskając jego wargi swoimi - Wszystko będzie dobrze. - pocałowałem go kolejno w czoło, nos i usta, zatrzymując się przy nich na dłuższą chwilę. Wkopałem się pod kołdrę i zacząłem zasypiać, niesiony przyjemnymi myślami o naszym cudownym życiu już za dwa dni - Ash wiesz, obiecuję Ci, że jeszcze Cię zdążę uszczęśliwić. Tylko ze mną wytrzymaj zgoda? - ostatkiem sił zadałem to pytanie wiedząc, że zaraz kompletnie odpłynę. Możliwe, że powinienem się bać, że skoro niekontrolowanymi ruchami krzywdziłem siebie to mogłem zranić też Toto lub Ashton'a. Wiedziałem jednak, że jeśli to siostra Ash'a, będzie chciała wykończyć mnie by dobić brata.
Myślała, że ja czy on się poddamy?
Nie pozwolę go skrzywdzić.

***

Ocknąłem się po wielu długich godzinach, choć czułem się jakbym nadal spał. Jakbym stracił kontrolę nad tym co robię, a ktoś zepchnął mnie na dalszy plan własnego organizmu. Podniosłem się z łóżka i nie kontrolując uderzyłem o stół budząc tym Ashton'a.
Chłopak nieco zdezorientowanym i zamglonym wzrokiem obserwował moje poczynania, które sam również mogłem jedynie śledzić z przerażeniem. Odwróciłem się w stronę partnera niebezpiecznie blisko do niego zbliżając.
- Co się.. - zaczął, nie mając okazji by skończyć mówić, ponieważ w jego stronę wymierzony został cios z pięści na tyle silny bym zyskał pewność, że nie mógł być mój.
Wtedy jednak wszystko się skończyło. Upadłem na ziemię powracając do rzeczywistości, jakby ktoś właśnie mnie spoliczkował. Cofnąłem się plecami uderzając o ramę łóżka śpiącego chłopca. Nie mogłem uwierzyć w to co właśnie się stało. Chwyciłem się za dłoń, którą uderzyłem Ashton'a.
Uderzyłem...
Wymierzyłem cios w jego stronę.
Na tę myśl wybuchnąłem głośnym płaczem i nie patrząc na stan ukochanego wyszedłem z pokoju na korytarz.
Podniosłem na niego rękę...
Ale jak?
Czemu?
Przecież nie chciałem, nigdy bym się nawet nie ośmielił... A teraz...
Przełknąłem gulę w gardle zastanawiając się nad tym jak wściekły musi być teraz na mnie nastolatek.
Jakby na moje życzenie właśnie pojawił się w uchylonych drzwiach. Jego twarz była chłodna, bez wyrazu. Z czego mogłem wywnioskować, że był na mnie zły.
- Możesz wejść do środka? - spytał, jego głos przeszył chłód, nie miałem pojęcia jak wyjaśnić czemu go uderzyłem.
Co mną kierowało.
Kub też może kto.
Przerażony ruszyłem za nim, kuląc się w myślach.
- Nie chciałeś tego zrobić prawda? - spojrzał mi prosto w oczy, więc dopiero wtedy zauważyłem zaczerwienienie na jego policzku. Chłopak usiadł na łóżku, dając mi do zrozumienia, że mam zająć miejsce obok.
- N-nie, p-przecież ja-a bym nig-gdy nie m-mógł - zacząłem się jąkać ledwo co znajdując w sobie dość sił by złapać oddech. Chwyciłem dłoń chłopaka ze łzami w oczach przyciskając ją do swojego policzka. - Błagam wybacz mi, nie wiem co to było, nie wiem czemu to zrobiłem - zacząłem szeptać, wiedząc, że to co mówię brzmi coraz bardziej irracjonalnie. - Kocham Cię Ashton, musisz mi uwierzyć, nie chciałem nie wiem czemu tak... - przełknąłem gulę w gardle  - Przepraszam... - dopiero po tym słowie dopuściłem blondyna do głosu
- Wierzę Ci - szepnął, gładząc mnie po policzku. Poczułem jak łzy spływają po mojej twarzy. Chłopak starł je dłonią, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Nie chcę żeby nas rozdzieliła - szepnąłem, dziecinnie doszukując się wsparcia, choć tak naprawdę znajdował się w gorszej sytuacji niż ja. Był narażony na niebezpieczeństwo z strony, kogoś kto miał go chronić.
- Chyba nie myślisz, że po tym wszystkim cokolwiek będzie jeszcze w stanie nas rozdzielić? - spytał splatając nasze palce.
- Ash... Jesteś dla mnie najważniejszy na świecie, oddałbym dla Ciebie wszystko, wszystko czego pragniesz, dam Ci wszystko czegokolwiek zechcesz. Jesteś ideałem, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi - wyznawałem mu po raz milionowy wszystkie swoje uczucia, co przerwał mi rozbudzony siedmiolatek. Dopiero wtedy zorientowałem się, ze tak naprawdę przespałem cały dzień.
- R-robiliście coś dzisiaj? - spytałem autentycznie zaciekawiony. Tym razem zignorowałem małego i nada mocno trzymałem dłoń ukochanego. Chłopiec opowiedział mi, że trochę się rzucałem przez sen więc na wszelki wypadek zostali ze mną i bawili się w pokoju.
- Cieszę się, że mimo to było fajnie - wyszczerzyłem zęby w kierunku obu chłopaków, chcąc pokazać jak bardzo jestem szczęśliwy, gdy ogromny ból rozszedł się po moich kościach, powodując atak duszności.
Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie zdążyłem zareagować.
Wiedziałem jedno.
Białaczka.
- Ashton... muszę do...szpitala - wydyszałem bez namysłu.

Ashton?
Wybacz, sama aktualnie muszą wrócić do tej cudnej historii
Ale damy radę;/

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Brak komentarzy:
Objąłem bruneta mocniej czując jak jego kosmyki jego włosów łaskoczą mój nos. To było dość dziwne. Nie wiedziałem czy mówił prawdę ale z drugiej strony nie miał powodu kłamać. Po tych wszystkich wydarzeniach nauczyłem się, że tego, że chłopak był naprawdę szczery i nigdy by mnie nie oszukał. Po za tym jak miałby zrobić sobie sam te okropne szramy na szyi? Bardzo mnie to zaniepokoiło choć wolałem nie dać tego po sobie znać. 
- Aaron, uspokój się. Przecież Ci wierzę. -szepnąłem gdy chyba po raz setny usłyszałem jak z jego ust pada zdanie "Ona tu była".
Odsunąłem twarz od jego czoła i delikatnie kładąc dłoń na jego karku zacząłem uważnie przyglądać się zaczerwienieniom. Przesunąłem palcami po szramach przenosząc tym samym swoją dłoń z karku na szyję aż wreszcie na obojczyki bruneta,
- Aaron -mruknąłem chcąc by na mnie spojrzał.
Załzawione oczy początkowo pozostawały nieruchomo wpatrzone w mokre kafelki pod naszymi stopami. Cierpliwie czekałem aż Aaron podniesie głowę i pozwoli mi na siebie spojrzeć. Czułem, że był przestraszony. Nie chciałem by tak było. Pragnąłem by czuł się bezpiecznie. Gdy już miałem wyciągnąć dłoń by ująć nią podbródek ukochanego drzwi od łazienki uchyliły się i pojawił się w nich Toto. Przecierał ręką przymrużone oczy. Widać było, że właśnie się obudził, a światło w łazience było trochę zbyt jasne w porównaniu do mroku jaki panował w pokoju. Chłopczyk dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się w nas zorientował się, że z jego bratem jest coś nie tak.
- Aaron! -pisnął i rzucił się w stronę ciemnookiego.
Malutkie rączki oplotły go wokół nóg. Nastolatek pochylił się i również objął brata. Widziałem jak ostatkiem sił pohamowuje się przed tym by się nie rozpłakać. Wymieniłem ze starszym z nich porozumiewawcze spojrzenie i wyszedłem z łazienki. Po chwili do pokoju wszedł też Aaron niosąc siedmiolatka na rękach. Ułożył go w wolnym łóżku i przykrył kołdrą po czym odwrócił się i spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się lekko i wyciągnąłem w jego stronę dłoń chcąc by usiadł obok mnie. Brunet bez oporów podał mi ją i zajął miejsce na łóżku,
- Jesteś pewien, że to była ona? -spytałem
Bardzo mi się to nie podobało. Nie dość, że musiałem użerać się z nią za życia to teraz jeszcze nawiedza nas po swojej śmierci? Nie chciałem by zrobiła cokolwiek Aaronowi lub jego bratu. Chciałem byśmy mogli być we trójkę razem, szczęśliwi. Jednak nie zapowiadało się na to w najbliższym czasie.
- M...Mówiłeś, że mi wierzysz...-jęknął a ja poczułem jak mokre łzy skapują na moją koszulkę,
- Wierzę Ci -uspokoiłem go- Po prostu...Ja nie chcę żeby to była ona. Myślałem, że to już się skończyło. Że teraz będzie dobrze....
- Ja...ja też t-tego chciałem -mruknął powodując tym samym, że jego przyśpieszony oddech musnął moją szyję.
Ułożyłem swoją dłoń na jego plecach i zatopiłem się w jego wargach. Były mokre i słone od łez ale nadal należały do niego. To było najważniejsze. Że mam go przy sobie i nikt tego nie zmieni.

***

Rano obudziłem się ostatni. Salvatore już dawno był na nogach i widać było, że rozpiera go energia. Aaron jak się domyśliłem wstał  zaledwie chwilę temu. Wychodził właśnie z łazienki z ulgą wymalowaną na twarzy. Zacząłem się zastanawiać czy bał się, że czeka go powtórka z wczorajszej nocy.
- Jak tam? -spytałem przyglądając się jak wyciera ręcznikiem mokre włosy.
- W porządku -jego cichy głos był ledwo słyszalny.
Nie chodziło nawet o to, ze zagłuszał go Toto. Po prostu zdawał się być jakiś nieswój. Jakby bez siły.... Postanowiłem na razie dać temu spokój i wymijając go zniknąłem w łazience.
Po szybkim prysznicu z powrotem wróciłem do pokoju i we trójkę ruszyliśmy a dół na śniadanie. Toto wolał zjeść na mieście jednak Aaron nie wyglądał na zbyt chętnego by opuszczać hotel. A w każdym razie tak można było odebrać jego milczenie i ogółem dość dziwne samopoczucie.
Brunet jak zwykle nie miał apetytu ale pod moim naciskiem zgodził się coś zjeść. Zgarnął z blatu jakąś sałatkę i ruszył by zająć stolik. Ja z Salvatore byliśmy za to głodni jak cholera więc gdy skończyliśmy nakładać już jedzenie byłem niemal pewien, że ciemnooki skończył już jeść. Jak się okazało pomyliłem się. Gdy zajmowałem miejsce na krześle naprzeciwko chłopaka zauważyłem, że jego śniadanie jest niemal nietknięte.
- Aaron, musisz coś zjeść -westchnąłem.
Martwiłem się, że przez te wszystkie wydarzenia chłopak zupełnie się zaniedba. Nie miałem na myśli jego wyglądu, bo kochałem go za to jaki jest a nie za to jak wygląda. Bałem się natomiast o jego zdrowie. Jadł naprawdę mało, czuł się gorzej, a ostatnio miał całą masę powodów do strachu.
Brunet z wahaniem spojrzał na widelec aż w końcu złapał go w rękę. Zadowolony powróciłem do swojego śniadania. Nie zdążyłem jednak nawet się za nie zabrać. bo po chwili usłyszałem brzdęk metalu a potem cichy jęk Aarona. Podniosłem głowę i spojrzałem na jego wystraszoną twarz. Był wyraźnie zszokowany. Jego wzrok utkwił w leżącym na podłodze sztućcu. Moje oczy jednak skupiły się na czymś zupełnie innym. Na dłoni chłopaka widniały cztery ślady, zupełnie jak po ukłuciu widelcem. Krew sączyła się cienkimi strużkami i spływała na stół.
- Aaron! -poderwałem się z krzesła i przyłożyłem do rany czystą serwetkę.
Ciemnooki zupełnie oderwany od rzeczywistości spojrzał na mnie ze strachem w oczach. Jego dolna warga drżała a on sam sprawiał wrażenie jakby właśnie wybudził się z jakiegoś koszmaru. Złapałem go za ramię i pomogłem podnieść się na nogi.
Wchodząc po schodach musiałem przywołać wszystkie swoje siły by nie upuścić bruneta, którego nogi bezwładnie szurały po wykładzinie. Toto szedł za nami zadając mi jakieś pytania związane z jego bratem lecz nie byłem w stanie się skupić na tyle by zrozumieć choć jedno z nich. Gdy dotarliśmy do pokoju poprowadziłem Aaron'a do łóżka i pomogłem mu usiąść. Chude plecy oparły się o poduszkę, lecz ciało chłopaka i tak pozostawało nieruchome, jeśli nie liczyć nierówno unoszącej się klatki piersiowej. Jego ciemne oczy były nienaturalnie rozszerzone, z twarzy zupełnie odpłynęła mu krew, a skaleczona dłoń drżała lekko.
- Aaron? -spytałem łapiąc go za nadgarstek.
Mój głos przerwał ciszę w pokoju i nie było mowy o tym by go nie usłyszał. A jednak sprawiał wrażenie jakby właśnie tak było. Sztywno wpatrywał się w ścianę tuż za mną. Po jego czole spłynęły kolejne krople potu, a twarz pobledła jeszcze bardziej, choć wydawało mi się, że jest to niemożliwe. Patrzyłem na niego zaniepokojony. Jedną dłoń ułożyłem mu na ramieniu, drugą nadal obejmowałem chłodny nadgarstek.
- Aaron? Co się stało? Co ty sobie zrobiłeś... -jęknąłem obejmując go mocniej.
Bałem się, że wpadnie w jakąś paranoję i następnym razem nie skończy się to tylko wbitym w dłoń widelcem ale czymś gorszym...

Aaron? <Trochę do dupy, bo dość długo nie odpisywałam i jakby "wypadłam" z całej tej historii xd>


czwartek, 15 września 2016

Od Cheolsun'a C.D Aarona

Brak komentarzy:
 Dzień zacząłem dość wczesną pobudką, z czego zadowolony wyjątkowo nie byłem. Tym bardziej, gdy udało mi się ogarnąć w szybkim tempie, co liczyło się z dużą ilością wolnego czasu przed pierwszą lekcją. Usłyszałem jednak krótki dźwięk z telefonu, świadczący o wysłanej wiadomości, który zmusił mnie do wyciągnięcia urządzenia z kieszeni od spodni, aby ją odczytać treść sms'a. Czy pamiętałem gdzie jest pokój Arka? Tak. Po krótkiej chwili myślenia przypomniałem sobie, więc wziąłem to, co było mi na dzisiaj potrzebne i skierowałem się w stronę pokoju bruneta.
___

 Po ostatniej lekcji, razem z Aaronem ruszyłem na miejsce, gdzie miało odbyć się kółko teatralne, w które zostałem przez chłopaka wciągnięty.
 Przestąpiłem nerwowo z nogi na nogę, rozglądając się dookoła i widząc w ten sposób sporo osób nieznanych mi, co szokiem nie jest. Nie znam tutaj nikogo oprócz Aarona na ten moment. Westchnąłem cicho pod nosem, bawiąc się własnymi kciukami
 - Stresujesz się? - wybudził mnie głos bruneta, na co podniosłem wzrok z ziemi i uśmiechnąłem się jedynie lekko.
 - Nie, nie - pokręciłem lekko głową, co prawdopodobnie widać było, że jest kłamstwem.
 Nie jestem złym aktorem, ale w tym samym momencie nie przepadam za publicznym występowaniem, gdzie umiejętności swoich pewien nie jestem. Już wolałbym śpiewać publicznie.
 Przyszedł w pewnym momencie opiekun kółka, wpuszczając nas do środka, gdzie uderzył mnie momentalnie dość charakterystyczny zapach dla takich miejsc. Choć jak na nie sprzątaną i tak wyglądało to wszystko nie najgorzej. Rozejrzałem się dookoła, prawie wchodząc w osobę przede mną, przez co przeprosiłem cicho pod nosem i wyrównałem krok z Aaronem, który wyszedł trochę do przodu
 - Nie zamyślaj się tak, bo jeszcze kiedyś coś ci się przez to stanie - stwierdził.
 - Jestem ostrożny... - mruknąłem pod nosem, aby po chwili prawie wywrócić się o wystający kawałek podłogi, na co brunet zaśmiał się krótko.
 - Bardzo - dodał.
 Przez jakiś okres czasu, nauczyciel wypowiedział się na temat kółka i jak doszło co do czego, każdy miał pokazać swoje umiejętności, tak po prostu, przez co przygryzłem nerwowo swoją wargę, krążąc wzrokiem dookoła. Osoby ogólnie zostały podzielone z lekka, choć trzy czwarte osób chciało móc występować
 - Wiesz, ja chyba jednak pójdę do pomocy - wskazałem lekko ręką na drugą stronę pomieszczenia, powoli wycofując się z linii i nim chłopak zdążył cokolwiek więcej powiedzieć, sam rozmawiałem z nauczycielem kółka na ten temat, gdzie na początku był do tego sceptycznie nastawiony, ale udało mi się w końcu go przekonać paroma argumentami.
 Usiadłem na wolnym miejscu, nie chcąc przy okazji być za blisko innych uczestników i uśmiechnąłem się lekko, jak Aaron wszedł na scenę, aby pokazać swoje umiejętności reszcie, gdzie nie wątpiłem w ich obecność. Z jakiegoś powodu mnie tutaj zaprowadził
 - Masz talent muzyczny i aktorski. Może jeszcze rysować umiesz? - zażartowałem cicho, po raz kolejny miętoląc swój rękaw między palcami.
 - Nie przesadzaj, wybrałem do kółko, bo może być ciekawie. Nie mam jakiś wielkich umiejętności aktorskich, mam takie jak każda, przeciętna osoba - powiedział.
 - I tak większe od moich - podniosłem wzrok, wciąż z cieniem uśmiechu na twarzy.
 - Tego się nie dowiem, bo uciekłeś.
 Mruknąłem coś niewyraźnie pod nosem i wróciłem do zabawy własnym rękawem. Po krótkiej chwili jednak podniosłem się i wziąłem swoje rzeczy
 - Jesteś głodny? - spytałem, poprawiając torbę na swoim ramieniu.
 - Trochę, a co? - odpowiedział mi pytaniem, również podnosząc swoje rzeczy.
 - Można gdzieś iść i wiesz, zjeść coś - uśmiechnąłem się, ukazując swoje królicze zęby - Oczywiście jak chcesz - kiwnąłem lekko głową.
 - Możemy - uśmiechnął się lekko, na co odpowiedziałem tym samym, tylko szerzej niż poprzednio i skierowałem się w stronę wyjścia razem z Aaronem - Tylko gdzie? - zadał w pewnym momencie pytanie, na co wzruszyłem ramionami.
 - Jak się przejdziemy, to zadecydujemy - stwierdziłem.
 Przeszliśmy się trochę po mieście, decydując się na końcu na naleśnikarnię.

[ Aaron? No ten, no... ._. ]

Od Sophii C.D Anthony

Brak komentarzy:
- wow... - szepnęłam, wytrzeszczając oczy. - tu jest pięknie. - dodałam tylko, bo nic więcej nie byłam w stanie powiedzieć. Anthony posłał mi ciepły uśmiech.
Usiadłam na skraju stromego zbocza, wzdychając delikatnie.
- sześć godzin i znowu zaczną się jego zaloty... wiesz, jakie to irytujące? - zaśmiałam się, spoglądając na chłopaka.
- nie, jakoś nigdy żadna dziewczyna się tak za mną nie uganiała... - uśmiechnął się szeroko.
- szczęściarz. - zaśmiałam się. - ile bym dała, żeby ci wszyscy zboczeńcy choć na chwilę odlepili ode mnie wzrok. Wtedy nie czuję się za przyjemnie... - skrzywiłam się na samą myśl o tym, co mogłoby się stać, gdyby naokoło nie było tłumów ludzi. Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz.

Anthony? Moja wena powraca! xd

niedziela, 11 września 2016

Od Oscar'a cd Logan'a

Brak komentarzy:
- Nie idziesz na stołówkę? - zapytałem, widząc, że chłopak zmierza w stronę pokoi.
- Nie jestem głodny - odparł. 
Nie było to przekonujące ale dałem mu spokój, udałem się więc na stołówkę. 
Nic w szczególności mnie nie zainteresowało, więc najprościej zgarnąłem jabłko z blatu i poprosiłem o kawę. Szybko wyszedłem ze stołówki, udałem się do swojego pokoju. Postawiłem kubek na stoliku i usiadłem na fotelu, w taki sposób, że byłem bokiem do oparcia. Przez pewien czas, nie jestem w stanie określić jak długi, siedziałem tak patrząc się w sufit. Usłyszałem jednak pukanie do drzwi, ciche ale do usłyszenia. Podniosłem się szybko, prawie wylewając kawę, podszedłem do drzwi. Gdy je ukazałem ujrzałem Logana.
-Nie wiesz może gdzie moje klucze? - zapytał wyraźnie zakłopotany.
-Chodź. - zaśmiałem się, wracając jeszcze do pokoju po klucze. Wyszedłem z pokoju i zamknąłem go na klucz. Ruszyliśmy w stronę parkingu, szedłem zdecydowanym krokiem, wręcz przeciwnie chłopak mi towarzyszący. Do auta doszliśmy w ciszy, otworzyłem je i zaczęliśmy szukać. 
-I jak? - zapytałem po kilkunastu minutach przeszukiwań. 
-Znalazłem wszystko, ale kluczy nie ma.
Usiadłem w bagażniku i zacząłem się zastanawiać gdzie mogą być te je*ane klucze. 
-A może w szpitalu? - zapytałem - W końcu tam cię badali, mogłeś je gdzieś tam odłożyć. - dodałem.
Wsiedliśmy szybko do auta i ruszyliśmy do szpitala. Dotarliśmy tam w niecałe pięć minut, nie zamykając auta udaliśmy się do białego budynku. Jak zwykle wszędzie unosił się zapach leków, lekarze w białych kitlach, pielęgniarki, chorzy. Przeszliśmy w milczeniu przez korytarz i weszliśmy na salę gdzie badali chłopaka. Widząc, że Logan nie jeste przekonany do lekarzy podszedłem do jednej z pielęgniarek i zapytałem:
-Nie walały się tutaj gdzieś klucze? Mój kolega zgubił, dziś go tu badaliście. Może je gdzieś zostawił czy coś? 
-Zaczekaj, zaraz sprawdzę. - uśmiechnęła się i udała do pokoju pielęgniarek. Szybko wróciła i oznajmiła:
-Przykro mi ale nie ma, nikt kluczy nie zgubił tutaj. 
-Nie ma. - powiedziałem do chłopaka wychodząc z sali.
-To gdzie mogą być? - zapytał.
-Gdzieś na pewno... - powiedziałem cicho. 
Wróciliśmy do Akademii, przeszukaliśmy jeszcze parking i korytarze, w końcu usiedliśmy pod ścianą budynku. Było już dość późno, a kluczy nie było.
-Która godzina? - zapytał Logan.
-Dziewiętnasta. - odparłem zerkając na zegarek. 
-To co teraz? - zapytał - Muszę się jakoś dostać do pokoju. 
-A nauczyciele nie mają kluczy zapasowych? 
-To był mój klucz zapasowy. - odparł zrezygnowany. 
Nastała dość długa chwila ciszy, którą przerwałem po krótkim namyśle:
-Chodź. - powiedziałem, wstając.
-Gdzie? - zapytał, również podnosząc się z ziemi. 
Nie uzyskał odpowiedzi na pytanie, szedł po prostu za mną do budynku. Przed drzwiami do swojego pokoju wyjąłem pęk kluczy i zacząłem szukać tych do drzwi. 
-Kur...wa. - mruknąłem cicho do siebie, w końcu znalazłem ten klucz i otworzyłem drzwi. Wszedłem do środka, chłopak nie wiedząc co zrobić stał przed progiem, westchnąłem, podszedłem do niego i wciągnąłem do środka za rękaw. Ogarnąłem szybko burdel, który panował w mieszkaniu, Logan stał jak sparaliżowany lub osłupiały. Znów westchnąłem. 
-Jutro kluczy poszukamy, dziś nic już nie zdziałamy. - powiedziałem, siadając na fotelu. 
Chłopak nadal stał przy drzwiach, jakby bał się, czego? Mnie? Normalne w sumie. 
-Chyba nie masz zamiaru stać tak? Siadaj. - powiedziałem dość przyjaźnie, bardzo jak na mnie. - Przecież nie znajdziesz tych kluczy w nocy.
W końcu przełamał się i usiadł na kanapie, widać było w nim wielkie zakłopotanie i zdenerwowanie. 
-Chcesz coś do picia? 
Pokiwał przecząco głową, wiedziałem, że na wszystko odpowie "nie" ale i tak pytałem. 
-Chyba się nie boisz tu zostać? - zaśmiałem się.

Logan? Sorry, że tak późno. Małe problemy, krótka nieobecność.

poniedziałek, 5 września 2016

Od Anthony'ego cd Sophii

Brak komentarzy:
- Ok, gdzie idziemy? - zapytała, spoglądając raz jeszcze na profesorka.
- Do lasu. - mruknąłem.
- Po co?
- A, tak sobie. - odparłem.
Przez pewien czas szliśmy w kompletnej ciszy, jednak dziewczyna przerwała ją, pytając ironicznie:
-Nie natkniemy się przypadkiem na twojego znajomego?
-Nie, o tej godzinie pewnie dopiero budzi się po imprezie, za jakieś półtora godziny zacznie dopiero kontaktować. A o wszystkim innym, czyli między innymi o nas, przypomni sobie dopiero za dwie godziny. A zanim zacznie nas szukać minie kolejna godzina. A znajdzie nas za kolejne półtora. Czyli mamy jakieś sześć godzin. - uśmiechnąłem się.
-Serio? - zapytała jednocześnie zdziwiona i rozbawiona.
-No a jak inaczej.
Po kilkunastu minutach dotarliśmy do lasu, nie jestem pewien dlaczego wybrałem okrężną drogę, trwała dłużej.
Zaczęliśmy iść pośród wysokich drzew, mijaliśmy wiele zwierząt.
-Gdzie jeszcze idziemy? - zapytała.
-Zobaczysz. - powiedziałem z zadowoleniem.
Las z każdą chwilą stawał się co raz gęstszy, w końcu usłyszałem szum wody. Dotarliśmy do mojego celu.
Po chwili ukazała nam się rzeka, z silnym nurtem. A na drugiej stronie widać było wielkie drzewo, z korzeniami posplatanymi nad ziemią, pień miał gruby i szeroki. A samo drzewo miało jakieś dziesięć metrów. Przeprowadziłem dziewczynę bez słowa przez wodę i zaprowadziłem do drzewa. Po obejściu go ukazywał się krajobraz dużej doliny, lasów i poniekąd gór. Znajdywaliśmy się na najwyższym aktualnym punkcie w okolicy.


Sophia? Też słaba wena xI

czwartek, 1 września 2016

Od Sophii C.D Anthony

Brak komentarzy:
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Ok, gdzie idziemy? - zapytałam, ukradkiem spoglądając za siebie, obserwując, jak profesor opłakuje swój samochód.
- Do lasu. - odparł chłopak.
- Po co? - uniosłam brew.
- A, tak sobie. - uśmiechnął się lekko, prawie niewidocznie.

Anthony? Wybacz, że tak długo. Mam ostatnio mało czasu.