piątek, 23 września 2016

Od Aron'a C.D Ashton'a

Upalny wiatr smagał moją twarz zmuszając do tego bym otworzył oczy. Suche powietrze mówiło mi, że to z całą pewnością nie był szpital, nie potwierdzały tego też dochodzące do mnie dźwięki. Świst powietrza i ciche skrzypienie piasku. Bałem się, że przeze mnie znowu wpadliśmy w tarapaty i mimo zakazu Ashtona otworzyłem oczy staczając się z jego ramion tak by stanąć na własnych nogach, co przyszło z ogromnym trudem w głowie nadal mi szumiało i chociaż czułem się dużo lepiej, ból w kościach nie ustąpił. Nie ustępował nigdy.
Gorący piasek chrzęścił mi pod stopami, parząc je, więc dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że stoję boso.
- Gdzie jesteśmy? - spytałem łamiącym się głosem, który niestety jedynie sugerował mi, a co ważniejsze niebieskookiemu w jak okropnym jestem stanie.
Ash wlepiał we mnie przestraszone spojrzenie, zaciskając wargi w cienką linię. Nie miał pojęcia, ale nie chciał mnie straszyć... Zawsze taki był, naprawdę się o mnie troszczył, próbował odciążyć mi niepotrzebnych zmartwień. Co ważniejsze, naprawdę mnie kochał.
- Ashton... - podszedłem do chłopaka kładąc dłoń na jego policzku. Był zimny, tak jak jego przeszywające mnie spojrzenie.
- Przepraszam - cichy głos niemal mnie rozerwał, nienawidziłem tego, gdy czuł się winny z mojego powodu. Obarczałem go co raz to nowymi i ciekawszymi problemami, z którymi nie umiałem sobie poradzić.
To nie była jego wina...
To nie przez niego...
Ja byłem osobą, która ciągle stwarzała problemy. Raniłem go.
- Za co? Nie zrobiłeś nic złego. Ja powinienem Cię przeprosić - zrobiłem przerwę kaszląc głośno. - To ja wpadłem na pomysł o wakacajch, ale przysięgam chciałem dobrze... Błagam nie obwiniaj się,  nie zniosę tego. - wpatrywałem się w te piękne, jasne oczy kładąc dłonie na jego szyi - Nigdy nie zrobiłeś nic złego, nie mam prawa zarzucać Ci błędów osób trzecich bo sam wiele takich popełniłem. Jednak nie widzę potrzeby wracać do przeszłości by ciągle wracać do tego co było, skoro przed nami tyle wspaniałych lat razem... - chciałem by w to wierzył, chciałem by się nie poddawał... - Ashton kocham Cię, najbardziej na świecie, jak nigdy nigdy nie kochał nikogo. Przysięgałem Cię nie opuścić dopóki nie jest to konieczne. Choroba nie będzie tą koniecznością. - poczułem jak gorące łzy płyną po moich policzkach, by chwilę potem zostały wysuszone przez słońce. Spojrzałem na chłopaka, jak rozwija skrzydła biorąc mnie za rękę.
- Nie dasz rady ze mną lecieć, a ja... Już nie mogę - przełknąłem ślinę. Brakowało mi tego cudownego uczucia wzniesienia, wiatru, który unosił Twoje ciało ponad wszystkim, ponad każdym stworzeniem i wtedy liczyłeś się tylko Ty, przelatując nad i pomiędzy chmurami. Ashton nie odpowiedział, skiną jedynie głową i ściskając moją dłoń ruszył do przodu.. A ja razem z nim.

***

Ile godzin może wytrzymać ciało w pełnym, palącym słońcu, które niemal bolało. Jakby każdy docierający do Twojej skóry promień był realnym ciosem zawodowego boksera. Każdy krok przyprawiał mnie o dreszcze w taki sposób, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Ash też był zmęczony. Jego czerwone od suchego powietrza oczy co jakiś czas zachodziły łzami przez co o mdłości przyprawiał mnie fakt, że nie mogłem nic na to poradzić. Tak bardzo chciałem go ochronić przed bolensym uczuciem załamania i bezradności, które tak dobrze znałem.
Docierał do mnie jego ciepły i nierówny oddech.
Wtedy też dotarła do mnie kompletnie inna rzecz.
- Musisz iść beze mnie - spojrzałem na chłopaka dopiero zdając sobie sprawę z tego w jakiej tak naprawdę byliśmy sytuacji.
- C... co? Oszalałeś? - spojrzał na mnie z zaskoczeniem, sugerującym mi, że plotę jak idiota. Wiedziałem jednak co mówię.
- Nie. Takie krążenie w kółko nim nam nie da - zatrzymałem się twardo zapierając stopami na ziemi. - Nie widzisz co się dzieje? Jesteśmy na cholernej pustyni i jakkolwiek byś na to nie patrzył, czy nawet gdziekolwiek jesteśmy sami. Gdybyś poleciał, znalazłbyś wyjście od razu. Dobrze wiesz, że ze mną Ci się to nie uda - nic nie było w stanie wyrazić tego jak ogromny strach teraz czułem. Chciałem wpaść w jego ramiona i się rozbeczeć by obudzić się w hotelu, albo najlepiej w szkole. Tylko, że to nie ma prawa się stać.  Będziemy tu tkwić i trzeba postawić sprawę jasno. Albo oboje będziemy tu tkwić do śmierci, albo chociaż jeden z nas będzie cały.
- Aaron nie bądź głupi. Nie mogę Cię tu zostawić samego, obiecałem, że nigdy Cię nie opuszczę. - łzy z moich oczu płynęły w tak zawrotnym tempie, że nawet nie zdążyłem ich powstrzymywać, a palące słońnie nie pomagało.
- Nie widzisz co się dzieje? A co z Toto? Odbierzesz Salvatore całą rodzinę jaką miał? Zabraliśmy mu ojca, który odebrał mu matkę i teraz jeszcze to? To po co dawanie mu nadziei na udane życie? Na niego czeka rodzina... Na Ciebie szkoła... Na mnie? Spójrzmy prawdzie w oczy, co czeka na mnie Ash? - nie wytrzymałem jego spojrzenia. Zamknąłem oczy i upadłem na kolana. - Nie chcę Cię zostawiać, ale zniszczyłem Ci życie - zaszlochałem. Chłopak złapał mnie za ramiona próbując doprowadzić do porządku co się nie udało. Nie dałem mu dojść do słowa.  - Pamiętasz jak się spoznaliśmy? Już pierwszego dnia wpakowałem Cię w niezłe tarapaty - zaśmiałem się gorzko. - Przeze mnie wylądowałeś u dyrektora, przeze mnie zabiłeś ludzi, przeze mnie Cię porwano, przeze mnie teraz tu tkwimy. Powiedz... Czy ja Cię kiedykolwiek uczyniłem szczęśliwym? Jesteś moim ukochanym. Jedyną miłością, cudowną, idealną... Oddałbym za Ciebie życie i nie uważasz, że to dobry moment na zapłatę? Wiesz, że jesteśmy razem już prawie pół roku? Najpiękniejsze... Najlepsze dni mojego życia. Uszczęśliwiłeś mnie. Miałem dla kogo walczyć. Teraz też chce dla Ciebie walczyć. Musisz iść, zająć się moim bratem... - dopiero wtedy urwałem gwałtowny potok słów łapiąc hausty powietrza. W ramionach blondyna czułem się jak bezpieczny. Był cudownym chłopakiem, który zasłużył na lepsze życie, niż te, które czekało go ze mną - Kocham Cię Ashton. Naprawdę Cię kocham. Nie wyobrażasz sobie jak mocno. - z jednej strony bałem się, że mówię mu to ostatni raz, z drugiej byłem na to gotowy. - Jesteś wspaniałym człowiekiem. Jesteś dobry, czuły, inteligentny, zabawny, cholernie uparty... - westchnąłem cicho próbując nie poddać się emocjom. - Jesteś prawdziwym ideałem, zasługującym na coś lepszego niż życie obok chłopaka, na którego czeka śmierć. Jeśli teraz wrócisz sam, jestem pewien, że wraz z moim bratem będziecie wiedli wspaniałe życie. Nie chcę by żaden z was widział jak umieram.

Ashton?
Naprawdę przepraszam za tę marną jakość i długość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz