środa, 10 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Obudziły mnie pierwsze promienie słoneczne, które wpadły do pomalowanej na biało sali przez zżółciałą firankę.
Ciekawe kiedy ostatni raz je zmieniali.
Wolno przetarłem oczy oczekując, że pierwszym co zobaczę był widok śpiącego blondyna, więc nie trudno było wyobrazić sobie jak bardzo się zawiodłem, gdy zamiast tego ujrzałem zapisaną zgrabnym charakterem, małą kartkę.

Wyszedłem na chwilę do akademii. Muszę się ogarnąć. Nie martw się, zaraz wracam. Ash.

Wypuściłem powietrze z płuc po raz kolejny opierając głowę o poduszkę, zdawała się być jakaś ociężała. Przyłożyłem dłoń do swojego czoła jeszcze raz analizując wszystko co się stało w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Ash zabił mojego ojca,
Przyszedł zabić mnie.
A ja tak po prostu wszystko mu wybaczyłem. Nie umiałem inaczej, nie potrafiłem żywić do niego złości, nienawiści.
Została tylko miłość.
Jakby zastanowić się nad tym dokładniej, byłem w stanie wybaczyć mu wszystko, co nieco kojarzyło mi się zw zwykłym pijaństwem. Kiedy to każdy jest dla Ciebie miłością życia i prawdziwym przyjacielem.
Przyjemne ciepło rozlało się po moim sercu sprawiając, że po prostu nie mogłem się nie uśmiechnąć. Ash był całym moim światem i całym dobrem jakie kiedykolwiek miałem przy sobie i co w tym wszystkim było najpiękniejsze? Że tylko dla siebie.
Czekałem na chłopaka, mając nadzieję, że chociaż przez kilka dni będę mógł nacieszyć się tylko nim i tylko z tym cudownym, niebieskookim blondynem spędzać cały czas.
Zamarzyło mi się, by go gdzieś zabrać.
Miałem swoje oszczędności, właściwie to całkiem sporo, więc może gdzieś bym go zabrał...
Najpierw jednak musiałem się dowiedzieć jakie kraje Ash chciałby zwiedzić, jakie miejsca zobaczyć.
Moje przyjemne rozmyślania przerwało ciche skrzypnięcie drzwiami, nie spodziewałem się ujrzeć w nich blond włosów, Ashton pewnie zasnął w pokoju. Więc raczej byłem pewien, że to lekarz.
Jak się okazało
No...
Prawie.
Zamiast łysej czaszki moim oczom ukazała się czarna czupryna, a po chwili reszta opasłego ciała. Niemal natychmiast rozpoznałem w niej mordercę Nathaniela. Spanikowany cofnąłem się na koniec łóżka ogarniając pokój wzrokiem, nie było tu niczego co mogłoby mi pozwolić obronić się przed ewentualnym napastnikiem.
- Nie bój się - szepnął nad wyraz spokojnie, siadając na drugim końcu łóżka. - Nie przyszedłem Cię zabić - odchrząknął i przysunął do mnie dłoń. Moje serce łomotało tak szybko, że maszyna obok zaczęła wydawać niemal jednolity dźwięk - Twoją śmierć ma widzieć Twój ukochany. Będziesz stał przed nim i rzygał swoją stęchłą krwią. - ton jego głosu zmienił się diametralnie, teraz warczał i syczał trzymając swoją twarz tuż obok mojej, a do moich oczu napłynęły łzy przerażenia. - O ile, któryś z ludzi Leo nie załatwi go wcześniej - na te słowa spanikowałem, niewiele myśląc zerwałem się z łóżka ponownie wyrywając sobie z przedramienia igłę z welflonem. Musiałem odnaleźć Ashtona. Nieważne ile siły i bólu mnie to kosztowało, nieważne jak wiele zdrowia musiałem na to znowu poświęcić on był najważniejszy.
Mężczyzna chyba nie spodziewał się takiej odwagi z mojej strony, bo przez chwilę siedział wpatrzony w moje poczynania dając mi chwilę na ucieczkę. Ta chwila wystarczyła bym zdążył przemierzać  szpitalne korytarze potrącając lekarzy i pielęgniarki, którzy bardzo głośno i bez najmniejszych skrupułów komentowali moje nie wychowanie. Wybierając na zimne, świeże powietrze zadrżałem z zimna, całe miasto oblała zimna ulewa, gdy ja stałem przy wejściu do szpitala przed ulicą, cały w bandażach, krótkich bokserkach i jasnej koszulce, po której lały się strumienie wody. Niewiele myśląc ruszyłem w stronę Akademii biegnąc szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, wątpiłem by tam był Ashton, i pewnie było to pierwsze miejsce w jakim zaczną mnie szukać, ale musiałem się upewnić. Musiałem i już.
Oczywiście mogłem rozwinąć skrzydła i po prostu tam polecieć ale byłem na to zbyt słaby i zmęczony, a deszcz zbyt silny.
Biegłem dalej, płuca mnie paliły, mięśnie powoli odmawiały posłuszeństwa. Moje Bose stopy rozchlapywały kałuże budząc mi nogi i początek bokserek. Fakt, mogłem poprosić o pomoc, ale ludzie patrzyli na mnie jakbym dopiero zwiał z psychiatryka, wolałem nie ryzykować atakiem z torebki w twarz czy coś .
Nawet ma to nie było czasu. Do Akademii jednak musiałem wkraść się spokojnie i po cichu, nie mogłem pozwolić sobie na problemy przez to, że zwiałem ze szpitala. Nawet jeśli miałem je mieć, to musiałem pamiętać, że w nic nie mam prawa wmieszać Ashton'a, jemu chciałem pomóc za wszelką cenę. Z jednej strony cholernie bałem się tego, co czeka mnie gdy go znajdę a z drugiej bałem się, że nim to zrobię, zdążą go skrzywdzić.
Przysięgam, że jeśli na jego ciele znajdę skazę, choćby najmniejszą, wszyscy zginął, nie powstrzyma mnie w tym natura ani ludzka ani Anielska.
Zacisnąłem zęby zdeterminowany bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i gotów do działania.
Wbiegłem do naszego pokoju okrężną drogą, tą, której nigdy nikt nie sprawdzał i przez nadrabianie drogi nie była ona uczęszczają przez innych uczniów.
Wszedłem do naszego nadal otwartego pokoju nie zastając tam nic czego nie widziałbym wcześniej, cicho odetchnąłem z ulgą podchodząc do łóżka Ashtona, przyłożyłem sobie jego poduszkę do twarz, pachniała szamponem chłopaka oraz jego przyjemnym, naturalnym zapachem.
- Pomogę Ci i wszystko będzie dobrze... Zabiorę Cię stąd tamz gdzie będziesz chciał, odpoczniesz i będziesz szczęśliwy. Zapomnimy. Ashton, przysięgam Ci, że zapomnimy i będzie dobrze - szepnąłem łkając w poduszkę, miałem ochotę zwinąć poszewkę i wsadzić sobie do kieszeni, ale powstrzymałem się, głównie dlatego, że byłem pewien iż w ramionach zaraz trzymać będę nie poduszkę, a samego Ash'a. Starłem łzy i podniosłem się z łóżka, nie mogłem marnować czasu, oni pewnie byli już tam z chłopakiem i szli w stronę Akademii, gotowi mnie zabić. Nie po to tu przyszedłem.
Zawróciłem i zamknąłem pokój tym razem na klucz, by do naszego powrotu nikomu nie zachciało się tam wchodzić.
Pewnym krokiem skierowałem się schodami na dół prosto do kuchni, w której nikogo teraz nie było z powodu trwających właśnie lekcji.
Bez słowa zawjnąłem w papier jeden z ostrzejszych noży i wsadziłem sobie pod gumkę od bokserek, które zasłoniłem koszulką.
Po cichu wyszedłem ze szkolnego budynku rozglądając się dookoła dopiero gdy znalazłem się w bezpiecznej odległości od Akademii, cóż chyba do końca nie przemyślałem tego jakże ambitnego planu, ponieważ nie miałem bladego pojęcia od jakiego miejsca zacząć poszukiwania blondyna, przez chwilę zdeterminowany byłem zajrzeć do każdego pomieszczenia w każdym budynku tego miasta gdy naszła mnie napełniająca nadzieją myśl...
Jeśli byłem im w jakikolwiek sposób przydatny, a wierząc w Ashton'a miłość do mnie to byłem jeśli chcieli, żeby cierpiał to będą mnie szukać, a pierwszym miejscem, od którego zaczął będzie budynek za mną.
Nie pozostawało mi nic innego niż dać im czas i po prostu czekać na rozwój wydarzeń. Oparłem się o kamień zaczynając swoje rozmyślania o Ashtonie, bałem się, że teraz cierpi, że jest sam, nie wątpiłem w to, że się nie boi, był cholernie odważny. Jednak co jeśli mimo wszystko targają nim złe emocje? W tym momencie cholernie zabolała mnie myśl, że kiedy on się męczył ja jedyne co mogłem zrobić to siedzenie i bezczynne czekanie.
Na dalszy jednak ciąg wydarzeń długo czekać nie musiałem. Ledwo, nim zdążyłem paść na ziemię zobaczyłem przed sobą dwóch mężczyzn, wchodzili na szkolny plac więc dostrzegłem tylko ich tyły, tyle jednak wystarczyło bym zyskał pewność, że to jeden z tych, który był dziś u mnie w szpitalnej sali.
Uśmiechnąlem się do siebie z dumą po czym wykrzywiłem z bólu twarz. Czułem jak moje kości przecinają ostrza choroby, zdawało mi się, że całkowicie je przecinają i zostwiają same sobie. Szedłem w stronę szkoły zmierzając wprost w paszczę lwa, to śmieszne ale spektakularnie zwiałem ze szpitala tylko po to by teraz iść złapać się tym, którzy chcieli tego na początku.
Z całą pewnością to wszystko musiało wyglądać dość realnie, tak jakbym faktycznie próbował uciec spotykając ich tu kompletnym "przypadkiem".
Nie było to raczej takie ciężkie.
Z drugiej strony jednak, czułem przytłaczającą mnie presję, byłem gotów zabić żeby tylko odzyskać i ochronić Ashtona, a jeśli gotów byłem zabić to musiałem mieć na uwadze to, że po prostu przestanę być Aniołem.
Przełknąłem gulę zbierającą się w moim gardle, nie było odwrotu, dla Ashtona gotów jestem poświęcić wszystko.
Bo przecież bycie upadłym... Nie oznacza bycie złym, blondyn nie jest zły. Nieważne co robi i robił, on nie jest.
- Jest po prostu tylko i wyłącznie mój - dopowiedziałem sobie w myślach kierując się schodami wprost do mojego pokoju.
- Tam jest! - wydarł się jeden, zbiegający z dołu mężczyzna jego twarz opromienił dumny uśmiech gdy rozłożył skrzydła i zeskakując na stopnie przede mną, odciąć ewentualną drogę ucieczki.
Przylgnąłem do ściany plecami, oddychając głęboko.
Papier, który miał powstrzymywać ostrze noża nie robił tego z jego chłodem, za każdym razem gdy metal ocierał się o mą skórę, dostawałem dreszczy.
Mężczyzna, który wcześniej był ze mną w szpitalu złapał mnie za szyję i wbił mi kolano w brzuch. Jęknąłem cicho czując dość duży ból.
- Myślisz teraz, że ni uciekniesz? - wysyczał i opluł mnie śliną. Nawet jeśli zrobiłem to specjalnie to cholernie się bałem. Ten drugi podszedł do mnie i mocno zdzielił mnie w policzek, po którego wewnętrznej stronie poczułem krew.
- Ty nie będziesz szczekał tyle co tamten? - wywarczał mi w twarz i uderzył raz jeszcze.
- Zostaw. Szef chce mieć go całego, ten skurwiel ma widzieć jak ten mały cierpi i umiera - powtórzyłem w głowie to zdanie z niemal stoickim spokojem.
Jeśli chcieli żeby Ashton widział jak umieram, znaczy, że nadal żył.
Ta myśl była tak pocieszająca, że na chwilę niemal straciłem kontrolę, a na moją twarz wkradł się cień uśmuechu. O ile w całej rozpaczy ten gest można uśmiechem nazwać.
Wyższy szarpnął mnie za nadgarstek zostawiając siniaki na mojej skórze i skierował na dół.
- Nie zwiążesz go? - spytał z zaskoczeniem inteligentniejszy, jak widać.
- Nie ma na to czasu. Chce go jak najszybciej - odpowiedział gdy kiedy wpychali mnie do samochodu jeden z nich dość dotkliwie kopną mnie w plecy.
Chciałem, żeby to się już skończyło. Rozumiałem wszystko ale chociaż przez chwilę chyba mogło być dobrze... Pomyślałem o Ashton'ie. O jego kojącym dla mnie głosie, słodkim zapachu jego skóry, o jego cudownych wargach, bo nawet jeśli nigdy wcześniej z nikim innym się nie całowałem to byłem pewien, że są wyjątkowe, o jego miękkim i ciepłym dotyku, uśmiechu, aż w końcu skupiłem się na oczach, głębokim błękicie, na których światło odbijało się tak, że lśniły wyglądając jak promienie. Wyobraziłem sobie jego całokształt, kolczyk w wardze, którym często się bawił, glanyz, ciemne koszulki, szerokie bluzy, rurki i skórzane kurtki. Uśmiechnąłem się teraz już spokojny. Ignorowałem fakt, że właśnie kłęczałem w samochodzie z przystawionym do głowy pistoletem.
- Wiesz, właściwie to jesteś ładny i słodki - wzruszył ramionami jeden z oprawców. - Aż mi Cię szkoda, może oszczędzi Ci życie o weźmie jako nową zabawkę? - opowiadał spokojnie jak gdyby snuł zmyślone historie o wróżkach czy jednorożcach.
- Mam Ci teraz podziękować? - spytałem oschle a gardło drapało mnie od suchości i ogromnego pragnienia. Mężczyzna uderzył pistoletem w mój kark a mnie jedynym na co było teraz stać był cichy i wypełniony nienawiścią chichot. - Nie pogrywaj ze mną - zagroził rozmówca kopiąc mnie kilkukrotnie w nogi.
Maszyna zatrzęsła się i zatrzymała na żwirowym (jak sądziłem po dźwięku) podjeździe. Adrenailna w moim ciele buzowała intensywnie pobudzając mnie jedynie do działania. Kierowca otworzył drzwi, a do samochodu wdarło się chłodne, nocne powietrze, zaczerpnąłem go ze spokojem, dał moim nerwom nieco ukojenia. Kiedy jednak wrócił otwierając mi drzwi poczułem się jak więzień idący na śnierć. Obaj chwycili mnie za ramiona, każdy po jednej stronie i wprowadzili do sporych rozmiarów budynku, raczej domu. Stał na kompletnym odludziu, zdala od wszystkiego co mogłoby przeszkadzać w (jak się domyślałem) dokonywanych tu masakrach. Był koloru szarego, z prostym, ciemnym, jakby grafitowym dachem. Niczym nie chroniony po prostu stał sam jeden pośród lasów, do których nikt nie zaglądał od lat. Gdy otworzyli drzwi otoczyło nas gęste, duszące powietrze. W tym właśnie momencie jednemu z nich zadzwoniła komórka, wyjął z kieszeni jeansów czarny telefon.
- Halo? - Tak mamy go - Piwnica? - Dziękuję.  - słyszałem rozmowę po jednej stronie słuchawki, z której wywnioskowałem, że wspominany kilkukrotnie "szef" czeka na nas w piwnicy gdzie mają mnie zabrać.
Oby czekał tam z Ashtonem... Zadrżałem lekko coraz bardziej zestresowany. Nie wiedziałem co robić dalej, dlatego też niewiele mogłem wymyślić. Mężczyźni pchali mnie w stronę dużych, brązowych drzwi, które okropnie skrzypiały w trakcie otwierania. Niezauważalnie poruszyłem biodrem, chcąc sprawdzić, czy nóż nadal tam jest.
Kiedy moja temperatura zmieszała się z jego, kompletnie o tym zapomniałem.
Zeszliśmy w dół, po marmurowych schodach prosto do ciemnej piwnicy.
Każdy z nas potrzebował chwili by przyzwyczaić się do mroku i następnej bo ktoś kto stał na drugim końcu pokoju, zapalił światło.
Wszystkie spojrzenia skierowane zostały w tamten punkt, a moje serce o mały włos nie wyskoczyło z klatki piersiowej.
Zobaczyłem podniesione blond włosy, kolczyk w wardze i niebieskie oczy, wlepiające we mnie przerażone spojrzenie.
Był tu...
Wyglądał strasznis, dygotał lekko chyba z zimna, które przestałem czuć na jego widok, ubranie poplamione miał krwią, podbite oko i rozerwaną wargę. Na jego wystającym spod rozdartej koszulki obojczyku zobaczyłem dużego siniaka, prawy policzek był cały spuchnięty.
- Wszystko będzie dobrze- szepnąłem bezgłośnie, cholernie zmęczony. Miałem ochotę wyjąć nóż i pozażynać ich wszystkich już teraz. Nie mogłem mimo wszystko zaryzykować, że ktoś jednak skrzywdzi go wcześniej.
- To Ty? - zerknąłem w górę, na eleganckiego blondyna, przystojnego o zmysłowym spojrzeniu i delikatnych ruchach - Faktycznie ładny. - uśmiechnął się i zwrócił do Ashtona - Ty też jesteś niebrzydki, no może zbyt... No nie wiem... Męski? Jak dla mnie? - wlepiał pożądliwe spojrzenie w Ashton'a, a do moich oczu napłynęły piekące łzy.
- Oho. Czyżby ktoś był zazdrosny? - spytał patrząc znowu na mnie. Wymienialiśmy z blondynem spojrzenia, nie umiałem jednak uspokajać wzrokiem, więc jedynie przyglądałem się jego mimo wszystko pięknej twarzy.
Zaraz będziemy razem...
W tym momencie z góry zbiegł nieobecny do tej pory kierowca samochodu.
- Kylie dzwoni - wysyczał - Zaraz tu będzie.
- Związać mu dłonie - spokojny do tej pory mężczyzna wykonał nerwowy gest wskazując na mnie palcem. Ktoś odsunął się ode mnie by po chwili wrócić i szarpiącym ruchem dłoni złapać mnie za nadgarstki i związać.
- Wrócimy po was szczeniaki, drzyjcie się dowoli. - uśmiechnął się mężczyzna a cała trójka zniknęła w głębi schodów.
- Aaron.. - usłyszałem cichy głos i zorientowałem się, że kompletnie wyłączyłem się z toczących się sytuacji.
- Cicho. Wiem co robić. - wyginając swoje ręce nieco boleśnie sięgnąłem do gumki bokerek, w których znajdował się nóż. Trzymając go w dłoni, zacząłem przecinać swoje więzy póki kompletnie sie nie uwolniłem.
- Jesteś genialny - usłyszałem komplement, na co lekko się zarumieniłem. Odciąłem więzy chłopaka i klęknąłem przed nim.
- Ashton... - zachrypiałem sucho. Kciuki zatoczyły łuk po jego kościach policzkowych i przycisnąłem swoje spierzchnięte wargi do jego spękanych i spuchniętych ust. Chłopak wyjął mi nóż z dłoni, a ja dopiero wtedy zrozumiałem jak bardzo cały czas się bałem, i że płaczę.
- Ash... My musimy ich zab... - szepnąłem na co nie dał mi skończyć.
- Wiem. Zrobię to - szepnął co przyjąłem z jeszcze większym przerażeniem.
Dalsze wydarzenia trwały jakby kilka sekund. Uzbrojeni napastnicy wrócili do środka, blondyn pobiegł w ich stronę. Odwróciłem sę szukając jakiejkolwiek broni natknąłem się jednak jedynie na żelazny pręt. Złapałem go bez namysłu, jednak gdy się odwróciłem niemal zamarłem.
Dwóch mężczyzn leżało martwych na podłodze, Ashton krwawił na przedramieniu trzymany za nadgarstek przez mężczyznę, który mierzył w niego nożem gdy na mnie spojrzał wyjął pistolet, a ja nie mając nawet chwili do namysłu ruszyłem do przodu i biorąc ostry zamach uderzyłem napastnika w głowę. Mimo wszytko broń wystrzeliła, dotkliwie raniąc mi nogę.
Wrzasnąłem głośno tracąc równowagę.
Nie miałem pojęcia co właśnie się stało.
Dwóch nieżywych mężczyn,
Jeden ogłuszony.
Ledwo zywy Ashton.
Moja krew przelewająca mi się przez dłonie i fakt, że muszę wstać. By oszczędzić nogę rozwinąłem skrzydła zyskując tym o wiele więcej siły i oszczędzałem nogę.
Chłopak leżał już nieprzytomny.
Chudy nie był już taki ciężki, więc po przemianie uniosłem go bez większych problemów. Podleciałem do góry i wyszedłem na świeże powietrze, utykając i łkając jednocześie. Wzbiłem się w powietrze, nie mogąc uwierzyć, że to już koniec. Tak bardzo tego pragnąłem...
W głowie ułożyłem wiarygodną historię o tym dlaczego uciekłem ze szpitala by opowiedzieć ją jak tam wrócimy. Ash był coraz słabszy. Lekarze musieli się nim zająć, sam nie dam rady.
Gdy przekroczyłem szpitalne mury natychmiast się nami zajęli. Siedziałem w zbiegowym błagając o szklankę wody i opowiadając im bajkę o tym co się stało, w którą uwierzyli. Prosiłem również by Ash był ze mną w sali. Jak się okazało zgodzili się na wszystko z łatwością nabierając się a zmyśloną historię.

***

Siedziałem na szpitalnym krześle trzymając dłoń śpiącego blondyna, opowiadając o planach jakie dla nas miałem.
- Tylko, że najpierw musimy jechać na zakupy, chyba potrzebujesz ubrań. Potem pojedziemy... - zaśmiałem się co sprawiło mi ból. Te cholerne miesiące uświadomiły mi jak ogromną miłość czułem wobec niego. Poprawiłem poduszkę i kołdrę chłopaka po czym opadłem na łóżko obok. Natychmiast zasypiając.
Teraz musiało być dobrze.

Ashton? XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz