niedziela, 14 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Od pobytu w taksówce męczyło mnie zachowanie chłopaka. Przecież dobrze wiedział, że gdyby był ze mną szczery to bym zrozumiał.
No tak właściwie to bym nie zrozumiał. Nie mogłem się jednak na niego złościć, chciałem żeby był zadowolony z całego wyjazdu i nie przejmował się niczym. Może i będzie chciał ograniczyć nasze kontakty przy ludziach ale nie mogłem go za to winić.
W drodze do hotelu było dużo lepiej. Moje Perth nie miało prawa równać się z tak ogromnym i wspaniałym miastem jak to. Budowle były tak wysokie i piękne, a każda kolejna nie równała się następnej, różniły się od siebie, jedne z nich były wypełnione kolorami, których nazw nawet nie znałem, inne stonowane, szare, biały lub całkowicie oszklone. Mogłem je też podzielić na te stare, nieco smutne, jakby nostalgiczne i kompletnie nowoczesne. Długie ulice i gwar krzątających się po nich ludzi. Każdy był na swój sposób inny i dziwnie radosny, albo to już moje zwidy. To wszystko było nie do opisania. Mimo wszystko najcudowniejszy był w tym Ashton. Nic nie było w stanie opisać co czułem gdy widziałem jego szczęście. Iskierki błyszczały w jego oczach radośnie, a sam uśmiech nie schodził mu z twarzy. Czułem dumę z samego siebie, że go tu przywiozłem.
Widziałem jak Ashton zmienił się w przeciągu miesięcy jakie razem spędziliśmy, nigdy nie zależało mi na jego zmianie ale wolałem mieć obok chłopaka takiego, jakim był teraz. Przede wszystkim zależało mi na tym, by był sobą. Nieważne co musiałbym za to poświęcić. Poznałem go, i tak bardzo kochałem takim jakim był.
Weszliśmy do hotelu, obserwowałem z jakim zaangażowaniem wpatruje się w każdy szczegół tego miejsca. Robił to dopóki nie poproszono nas o dowód osobisty, ale jego irytacja jedynie bardziej mnie rozczuliła. Wszystko się jednak szybko skończyło, a Ash nie czekając na mnie ruszył na górę do wyznaczonego pokoju.
- Ashton - szepnąłem gdy skończyliśmy rozmowę o śniadaniu - Wiem, że dla Ciebie pieniądze to problem , bo też je masz, a ja za wszystko płacę. Pozwól mi to robić, na najbliższe dni zbierałem całe swoje życie. Oszczędzałem wszystko bo tego chciałem. Bo wierzyłem, że nadejdzie ten moment gdy one kogoś uszczęśliwią. - chłopak nieco się rozchmurzył i posłał mi niepewny uśmiech. Tak naprawdę to przez 18 lat zbierałem tylko i wyłącznie na swój pogrzeb. To śmieszne ale oszczędzałem od 3 roku życia.
Więc cofnij.
Przez 15 lat zbierałem na swój pogrzeb. By mieli na to pieniądze i by jeszcze im zostało. Zdecydowanie te trzy tygodnie będą w jakiś sposób rozpoczęciem nowego etapu, ale dobrego. Rozmyślając o tym wpatrywałem się w błękit oczu blondyna. Teraz mogłem go porównać do nieba nad nami. W Australii wydawało się zupełnie inne, jakby już nie to samo. Było jasne i przejrzyste. Nie tak śliczne, jak tęczówki chłopaka przede mną, jednak tak samo zachwycające. Byłem szczęśliwy. Tak cudownie szczęśliwy, jak nigdy wcześniej.  Oplotłem go ramionami wokół karku i przyciągnąłem do siebie czując jak słone łzy spływają po moich policzkach.
- Aaron, wszystko dobrze? - spytał z troską, jego dłonie znalazły sobie miejsce na moich łopatkach.
- Jest idealnie... - zaciągnąłem się jego zapachem - Nie. Ty jesteś idealny - poprawiłem się i pocałowałem nim zdążył zaprzeczyć. -  Wyciągnąłeś mnie z tego całego zła, uratowałeś mi życie, dałeś szczęście, pokazałeś, że można kochać tak mocno. - pociągnąłem nosem, uspokajając nierówny oddech. Burczenie w moim brzuchu przerwało ckliwy moment, bo może niesłyszalne to z całą pewnością wyczuwalne przeze mnie. - Chcesz zjeść tu czy tam? - spytałem nie rozwijając swojej zawiłej myśli.
- Tam - odparł a ja poczułem jak silne dłonie obejmują mnie w pasie. Odetchnąłem cicho z zadowoleniem. Poczułem się dobrze i bezpiecznie. Jak gdyby jego ramiona chroniły przed otaczającym złem. Nieważne, że te dłonie tak wiele razy odebrały komuś życie, czułem, że to właśnie one mnie chronią.
- To choć - chwyciłem jego dłoń puszczając gdy wyszliśmy spokoju. Może raczej nie tyle co puściłem, po prostu pozwoliłem chłopakowi robić co chciał. Nie mogłem go zmuszać do niczego wbrew jemu samemu. Kręte schody prowadziły w dół, oczywiście zdążyłem się na nich potknąć jakieś dwa razy wywołując tym śmiech u Ashtona. Byłem tym wszystkim zbyt przejęty by jeszcze patrzeć pod nogi.
Wszedłem z nim do dużej, nie, ogromnej sali, która przypominała mi tą z Tytanica. Była piękna. Każdy stolik miał cztery krzesła okryte lekko bordową tkaniną, biały obrus wykończony śliczną koronką, jakby patrzeć do przodu można było dostrzec kucharzy. Wszyscy ubrani w białe, wymazane różnymi kolorami fartuchy, mieli na głowach białe czapki, zwykłe i lekko przekrzywione w prawo. Kobiety ładnie ubrane w bluzki hiszpanki i czarne poszerzane w dole spodnie roznosiły tace z jedzeniem na cztery długie stoły. Dopiero gdy skończyłem przypatrywać się ich pracy zorientowałem się, że nie ma obok mnie Ashton'a. Obróciłem się wokół własnej osi próbując odnaleźć go w pokaźnym i wolno powiększającym się tłumie ludzi.
Chyba zbyt się nad wszystkim zamyśliłem.
Ujrzałem blond włosy dopiero po wykonaniu pełnego obrotu, chłopak akurat skinął do mnie głową z talerzem pełnym jedzenia, siedząc już przy stoliku. Jakoś kompletnie odebrało mi apetyt. Zgarnąłem na talerz dwa tost i kubek kawy po czym usiadłem obok Ashton'a.
- Coś nie tak? - spytał na co pokręciłem głową z szerokim uśmiechem - Nie jestem głodny - mimo wszystko wepchałem tosty i wypijając zbyt mocną jak dla mnie kawę czekałem aż niebieskooki skończy jeść. Obserwowałem spokojnie ludzi, widziałem jakąś małą dziewczynkę, która wpychała w swoją buzię na siłę kawałek pomarańczy, próbując przy tym odgryźć ją ze skórki. Zaśmiałem się z rozczuleniem gdy zwróciła na mnie swoje spojrzenie. Wyszczerzyła brudne od jedzonej wcześniej czekolady ząbki i pomachała mi. Spokojnie jej odmachałem, obserwując jak odchodzi do swojej prawda podobnie mamy.
- Lubisz dzieci? - spytał nagle Ashton, przyciągając tym samym moją uwagę.
- Są małe, irytujące, ciągle się śmieją, wszystko biorą do siebie, nie dają nikomu spokoju i ciągle łaszą się do wszystkich jak psy - zastanowiłem się chwilę - Zupełnie jak ja - zaśmiałem się cicho, zerknąłem raz jeszcze na blondyna, który właśnie skończył jeść. Spod rękawów jego bluzy wystawały blizny. Niektóre z nich wydawały się być całkiem świeże. Fakt, wiedziałem o tym ale mimo, że niebieskooki starał się cały czas to ukrywać, nie umiałem powiedzieć mu, że nie musi się tego wstydzić. Wiedziałem co zrobił i jak bardzo cierpiał w dzieciństwie, oraz jak wiele przeszedł teraz. Ta myśl jedynie bardziej utwierdziła mnie w fakcie, że musiał być szczęśliwy. Chciałem by wszystko wyglądało tak jak chce i żeby miał wszystko czego chciał.
- Idziemy? - wyrwał mnie z kompletnego zamyślenia obserwowałem jeszcze jak wstaje i chowa dłonie w kieszenie kurtki, zrobiłem to samo, tylko bez kieszeni bo... Nie miałem kurtki.
- Możemy już nie wracać do pokoju? Wieem, jesteś zmęczony ale proszę - błagałem ściszonym głosem patrząc na chłopaka z szeroko otwartymi oczami.
Cichy śmiech,
Skinięcie głową,
Sukces.
Opuściliśmy hotel, a ja na wszelki wypadek oddałem klucz do recepcji, w razie gdybym z moim szczęściem gdzieś go zgubił.

***

Szliśmy ulicami miasta, pięknymi, dosłownie zapierającymi dech w piersiach. Ash pokazywał mi jakąś starą dzielnicę. Kompletnie nie zniszczoną przez współczesny, konsumpcyjny świat, każda kamienica miała swój odrębny urok, chociaż wszystkie były w tym samym marmurowym kolorze lub z czerwonej cegły.
Cóż, nie spodziewałem się zobaczyć czegoś takiego w tak nowoczesnym mieście.
Podobał mi się sposób w jaki blondyn opowiadał mi wszystko co wie o tym miejscu, a każda kolejna historia wydawała mi się bardziej pasjonująca od poprzedniej. Czasem wydawały się wręcz nierealne, choć z drugiej strony kompletnie prawdziwe. Chciałbym móc też kiedyś coś mu pokazać, żeby poznał moje okolice, o których jednak wiedziałem zbyt mało, spędzając tam zaledwie parę lat. Jednak teraz nie mogłem o tym myśleć. Skupiłem się na rzeźbionych łukach, w których kiedyś zapewne stały ogromne drzwi, balkony obrośnięte bluszczem, który zwisał prawie do ziemi, dodawał on całości nieco cieplejszego efektu. Szczerze mówiąc byłem tym wszystkim zafascynowany, ciesząc się jak głupie dziecko.
- Chcesz zobaczyć jeszcze most portowy? - spytał, ochoczo pokiwałem głową, pomijając fakt, że miałem cholerny lęk wysokości i wątpiłem, że w ogóle na niego wejdę. Droga tam również była wyjątkowo długa. Zajęła nam pewnie jakieś dwie godziny, biorąc pod uwagę, że koniecznie musiałem robić wszystkiemu zdjęcia, nawet ludziom, którzy wyrażali na to zgodę.
- Przepraszam już nie będę - roześmiałem się, przeczesując włosy, choć chłopak nie okazywał irytacji, wciąż widziałem go szczęśliwego. Jemu też zrobiłem kilka zdjęć, o których nie wiedział i chyba chciałem żeby tak pozostało. Zawiesiłem sobie na szyi aparat i złożyłem ręce jak do modlitwy. - Przysięgam. Do końca dzisiejszego dnia żadnych zdjęć - zaśmiałem się cicho, fakt, nie obyło się też bez mojego marudzenia i pytań czy "daleko jeszcze" to jednak starałem się ograniczyć więc właściwie spytałem o to tylko trzy razy. W końcu doszliśmy na miejsce a mnie samego ogarnęła panika. Nie wiedziałem czemu, może jakieś przykre wydarzenie, o którym zapomniałem? Nic. Na ten temat kompletna pustka w głowie.
- Ashton... - spojrzałem na niego zagryzając wargę i wyciągnąłem dłoń do przodu - Mogę? - nadal nie chciałem by z faktem, że jesteśmy razem czuł się nieswojo wobec ludzi, którzy nas widzieli, dlatego chciałem mieć pewność, że nie będzie zły lub zniechęcony. Zamiast tego blondyn uśmiechnął się lekko w moją stronę i pewnie złapał mnie za rękę. Dzięki Bogu i za moim cudownym szczęściem był w trakcie renowacji, więc wstęp na niego był zabroniony.
Odetchnąłem z ulgą, szczerze mówiąc patrzenie na niego z dołu było równie przerażające. Oczywiście musiałem ubłagać też chłopaka byśmy poszli do widocznej z daleka Opery, tylko może nie dziś. Z tego co widziałem, słońce wolno chyliło się ku zachodowi, co zasmuciło mnie i zaskoczyło równocześnie.
Dzień minął mi zdecydowanie zbyt szybko, i naprawdę miło. Jednak szczęściu chłopaka, nic nie mogło się równać. Chociaż dochodziłem do tego wniosku chyba setny raz, ten, sprawił mi taką samą radość jak poprzednio. Tutaj również wysłuchałem imponującej historii na temat mostu, jednak żadna z nich nie dotyczyła jego historii, jego przygód z dzieciństwa, może i nieco żałowałem, ale kompletnie mu się nie dziwiłem. Miał okropne dzieciństwo, raczej nikt normalny nie chciałby się nim chwalić.
Odkąd tu przyjechaliśmy coraz częściej myślałem o jego bliznach. Nie rozumiałem ludzi, którzy to robili, nie rozumiałem dlaczego to robili. Jak silne emocje musieli w sobie dusić skoro pozbywali się ich maskując je bólem.
Zrobiło mi się żal chłopaka. On z tym wszystkim wygrał i mogłem być z niego dumny.
I byłem, codziennie odczuwałem dumę i szczęście, że go mam.
Byłem dumny z tego, że jest jaki jest.
- Ej... - szturchnąłem go lekko w żebra chcąc by na mnie spojrzał. Gdy to zrobił podniosłem się na palcach i pocałowałem jego wargi, krótko, co nie zmienia faktu, że nie mogłem się powstrzymać. Zdawałem sobie sprawę z tego, że pewnie odsunie się ode mnie więc z zaskoczeniem przyjąłem fakt, że tego nie zrobił. Poczułem jego dłoń na swoich plecach i westchnąłem z zadowoleniem.
Oderwałem się się od niego wpatrując się w niebieskie tęczówki, trudno było oderwać od nich spojrzenie.
- Kocham Cię - zamruczałem na tyle cicho, że przez chwilę zwątpiłem by to usłyszał.
- Ja Ciebie też - odparł, a ja pociągnąłem go za rękaw chcąc wejść jeszcze do sklepu. Rozbudzony i pełen energii namawiałem chłopaka na film, tłumacząc, że w razie czego pójdzie spać i obejrzę go sam. Teraz cieszyłem się, że zabrałem ze sobą laptopa, wziąłem go chyba ze strachu, ale było warto. Z ponad dwóch długich godzin podróży zrobiła się niecała jedna, (jednak zdjęcia zabierały sporo czasu), po której weszliśmy do wciąż otwartego sklepu. Właściwie to kupiłem same słodycze, dopiero wtedy przyszło mi na myśl, że kompletnie zapomniałem o tym, że w dniu wypełnionym chodzeniem nic nie zjedliśmy. No właściwie to Ashton, ja ciągle nie miałem apetytu, ale o niego zacząłem się martwić.
- Jesteś głodny? - zapytałem nagle kiedy przechodziliśmy przez ulicę prowadzącą do hotelu. Wyrzucałem sobie takie zaniedbanie. Zlekceważyłem Ashton'a tylko dlatego, że mnie samemu kompletnie nie chciało się jeść - Przepraszam... Zapomniałem spytać wcześniej - mruknąłem z autentyczną skruchą w głosie.
- Jak mamy żelki to nie jestem - uśmiechnął się do mnie. Upewniłem się, że je mieliśmy i wszedłem z chłopakiem do środka. Odebrałem klucz od jakiejś mało przyjemnej blondynki i popędziłem na górę dopiero przy drzwiach doganiając chłopaka, który zaraz po wejściu padł na łóżko zostawiając zakupy na stoliku. Podszedłem do chłopaka, kładąc się obok niego, naciągnąłem na kolana bordowy sweter i odezwałem się dopiero gdy na mnie spojrzał.
- Śpij dziś ze mną - zaśmiałem się cicho. Co prawda były tu dwa łóżka, jednak oba spokojnie można było nazwać dwuosobowymi, a ja raczej spałem nieruchomo. - Ashton... Czy Ty, wiesz nie chciałbyś iść tam... No wiesz... Do swojego domu? - spytałem. Męczyło mnie to od początku. - Tylko pytam bo jeśli masz ochotę czy coś to wiesz... - zerknąłem na chłopaka nadużywając w zdaniach słowa "wiesz". Blondyn spojrzał na mnie, potem na swoje nadgarstki i naciągnął rękawy bluzy. Natychmiast się do niego zbliżyłem łapiąc za jego dłonie. - Nie rób tak... Nie chcę żebyś się przede mną wstydził. Przecież to Twoja przeszłość. Skoro Ty jesteś tylko i wyłącznie mój, to ona też - przysunąłem do siebie jego dłoń, całując jej wierzch i dalszą część, pod wargami czując uwypuklenia w postaci blizn. Nie wiedziałem co teraz czuł, ale nie chciałem też by było cokolwiek co by go ograniczało w mojej obecności. Chciałem, by zaufał mi w pełni. - Móóój kochany - zamruczałem słodko, objąłem go za szyję i ugryzłem w nos - To jaki film chcesz obejrzeć?

Ashton?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz