środa, 24 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Kiedy chłopak mnie objął, poczułem jak bardzo wszystkie targające mną emocje wychodzą na zewnątrz. Zaszlochałem głośno i zanosząc się płaczem ponownie wpadłem w jego ramiona. Płakałem mocniej niż kiedykolwiek wcześniej czując jak ogromny ból rozsadza mi czaszkę. Łkałem szepcząc na zmianę przeprosiny.
- Ja mam dość... Mam dość tego wszystkiego - wyłem w ramię blondyna - Mam dość tego płaczu po nocach bo wszystko mnie boli, mam dość tego, że przez to co się dzieje nie mogę doprowadzić swojego zdrowia do normy. Mam dość, to tak bardzo boli - osunąłem się na ziemię padając do jego nóg - Mam dość tego, że tamta dziewczyna chciała zabić mnie, Ciebie i Toto, a on mi nigdy nie wybaczy - złapałem jego nogawkę łkając głośno - Nie chcę tak dłużej. Zabrałem Ci wszystko, sam sobie odebrałem wszystko. Wszystko zniszczyłem, jestem taki beznadziejny - ryknąłem chowając twarz we własnych dłoniach - Beze mnie wszystko było dobrze! Beze mnie byłeś szczęśliwy, odebrałem małemu chłopcu ojca! - wydarłem się coraz bardziej spanikowany. - Teraz sam straciłem brata! Oni tu byli, nie mogę być już aniołem, powiedzieli, że w najlepszym wypadku zostanę upadłym, ja nie chcę tego wszystkiego Ashton nie chcę! - poczułem jak chłopak przyciska mnie do siebie tak mocno, że niemal odcina mi dopływ tlenu do organizmu. Starłem z nosa krew i inne wydzieliny razem ze łzami z policzków. Chciałem, żeby ta białaczka mnie wykończyła, miałem dosć niszczenia innym życia, byłem przyczyną wszystkich naszych problemów.
- Jak zawsze wszystko zepsułem, jestem taki beznadziejny... Boże, przepraszam - ostatnie zdanie zaszlochałem tak niezrozumiale, że sam zacząłem zastanawiać się co powiedziałem. Blondyn przytulił mnie do siebie mocniej. Byłem w opłakanym stanie bliski wykończenia. Moje usta pękały przy każdym ruchu wysuszone od ciągłego zwracania żółci, przez co byłem kompletnie odwodniony, a samym moim ciałem owładnęła wysoka, wywołana zmęczeniem i bezsennością gorączka, ciągłe krwawienie z nosa powoli powodowało wysoki ubytek krwi w organizmie.
Do tego w gwałtownym tempie traciłem na wadzę nie przyjmując kompletnie niczego od ponad 48 godzin.
Do tego ten ból w kościach, falami zalewał mnie przy najdrobniejszym ruchu.
- Nie chcę już być chory - jęknąłem w jego ramiona. Jak gdyby Ash miał wiedzieć jak mnie wyleczyć. - Nie chcę być już tym beznadziejnym chłopakiem, każdego dnia umierającym i narażającym na śmierć własną rodzinę. Za co to wszystko - spojrzałem na niebieskookiego zamglonym wzrokiem. Jego twarz wyrażała jedynie współczucie i żal. Nienawidziłem swojego życia, straciłem młodszego braciszka tylko dlatego, że chciałem go ochronić.
Nie będę mógł być Aniołem bo dbałem o coś co kocham...
Nie odzyskam dawnej miłości Ashton'a, bałem się, że nadal mnie nienawidzi.
Dość gwałtownym ruchem oderwałem się od niego odbiegając kawałek do przodu ponownie zwracając żółty, gorący płyn, który kolejnymi falami wysuszał mi usta i parzył gardło.Nogi bolały i odmawiały mi posłuszeństwa.
Zrozpaczonym wzrokiem spojrzałem na Ashton'a, który wziął mnie w ramiona i pomógł mi wstać. Poczułem jak coś zalewa mi płuca i zacząłem się dusić, kaszląc głośno. Słyszałem jak chłopak do mnie mówi, ale jego słowa dobierały do mnie coraz słabiej aż w końcu kompletnie odleciałem. Miałem wrażenie, jakby skończyły mi się łzy, powietrze i krew w organizmie, to wszystko bolało.
Cierpiałem biorąc płytkie oddechy, ruszając jakąkolwiek częścią ciała.
Ale miałem go obok, ciepły oddech muskający moje ciało. Dłonie na moich plecach trzymające mnie tak mocno i blisko jakby bał się, że się mu wyrwę, spanikowane oczy wpatrujące się we mnie z bólem, nie wiedziałem czy patrzył na mnie w ten sposób przez swoją siostrę czy przez fakt, że bał się, że to ja za chwilę umrę. Odpłynąłem, pierwszy raz chociaż na chwilę byłem w stanie zamknąć oczy.
Czy czułem wyrzuty sumienia?
Nie.
Zrobiłem to w obronie swojego ukochanego i młodszego braciszka, wiedziałem jak wiele mogę przez to stracić.
Nie miały znaczenia dla mnie moje skrzydła, czy nawet ich możliwy brak.
Bałem się, że Ashton mi nie wybaczy, że Toto do końca życia będzie się mnie bał. Nie chciałem, żeby odebrano mi małego braciszka, dla którego tak wiele poświęciłem.
Nie chciałem być upadłym, zawsze współczułem tego Ashton'owi, ale nie było wyjścia. Dwaj ubrani w ciemne garnitury mężczyźni znaleźli mnie wczoraj pod budynkiem, przy którym zamierzałem zarwać noc, dając mi do zrozumienia, że za trzy dniu wrócą po mnie, nieważne gdzie będę i poniosę pełną odpowiedzialność za swoje czyny. Nie bałem się tego, niesiony faktem, że dwie najcudowniejsze osoby na całym świecie są całe i zdrowe.
Ocknąłem się w hotelu, w pokoju, otoczone przez ciasno do mnie przylegające, małe ciało, które moczyło mi koszulkę cicho łkając.
Uniosłem nieco głowę do góry, czując jak bardzo boli. W tym samym czasie zapłakane spojrzenie skierował na mnie mały brunet. Albo raczej mały ja. Zachrypiałem cicho jego imię, a chłopak zapłakał nieco mocniej obejmując mnie wokół karku.
- Przepraszam.... Wybacz mi mały - zapłakałem razem z nim, ale z moich oczu nie spłynęła nawet jedna łza. Chłopiec przytulił mnie mocniej szepcząc coś, że wie, że go uratowałem. Poczułem jak kamień spada mi z serca, ulga jaka ogarnęła moje ciało w tym cudownym momencie była nie do opisania. Czułem jego malutkie dłonie w swoich włosach.
- Myślałem, że umrzesz... Strasznie krzyczałeś - wytłumaczył mi, a ja faktycznie zdałem sobie sprawę z tego, że czuję się znacznie gorzej. Choć i tak chyba było lepiej niż chwilę temu.
- Nie zostawiłbym Cię... Kocham Cię - szepnąłem i z jękiem przekręciłem się tak by go objąć.
- Też Cię kocham... - szepnął wycierając mokre oczka, które po chwili zamknął wtulając twarz w moją klatkę piersiową. Poczułem się tak jakby ktoś właśnie dał mi drugie życie.
Mimo, że nadal mój organizm dosłownie walczył ze śmiercią od wycieńczenia ja sam w tym czasie, albo moja dusza, nie wiem. Czułem się szczęśliwy, bo wiedziałem, że nawet jeśli kompletnie stracę skrzydła, to pokonam wszelki towarzyszący temu ból i wrócę do ukochanego braciszka.
Nie wiedziałem tylko co z Ashton'em. Nie umiałem spojrzeć mu w oczy, mogłem znieść dla niego wszystko, wytrzymać najgorsze cierpienie, poddać najbardziej bolesnym próbom bylebym tylko wiedział, że po tym wszystkim on będzie szczęśliwy.
Ten, za którego gotów byłem poświęcić wszystko i wszystkich. Odetchnąłem cicho wsłuchując się w jego równomierny ciężki oddech. Zapragnąłem położyć się obok chłopaka, wtulić się w niego, zmierzwić lekko włosy i poczuć cudowny zapach.
Jednak skoro sam tego nie zrobił to jak widać tego nie chciał.
Wolno gładziłem włosy śpiącego obok mnie chłopca, ciesząc się, że chociaż on jeden nie uważał mnie za potwora. Poprawiłem lekko bluzę, w którą byłem ubrany i przykryłem kołdrą, drżącego z zimna malucha.
Jedna jego dłoń uniosła się i spoczęła na moim policzku, gdy poczułem łzy szczęścia, spływające po mojej twarzy, ciężko było mi uwierzyć w to co się działo.
Zabiłem kogoś...
W obronie ukochanego pozbawiłem życia kogoś, kto parę dni wcześniej próbował zabrać je mi.To ni jak mnie nie usprawiedliwiało. Jakkolwiek psychopatyczna i zła by nie była, to jednak siostra Ash'a. Ostatni żyjący członek jego rodziny.
I przeze mnie stracił i ją.
Przełknąłem gulę w gardle, nadał głaszcząc po włosach małego chłopca. Nie docierało do mnie do teraz, jak wielkie miałem szczęście, odnajdując go, że też do tej pory go nie straciłem... Już zdążyłem narobić tylu głupot, a on nadal twierdził, że mnie kocha.
Faktycznie, był tak samo naiwny jak ja.
Tylko, że przez tą cechę zyskałem miłość swojego życia, którą teraz mogłem stracić...
- Ashton? - szepnąłem na tyle cicho, by nikogo nie obudzić brata, ale by Ash jeśli nie spał usłyszał to. Chłopak poruszył się na łóżku, wstał i podszedł do mnie rzucając mi pełne troski spojrzenie.
- Co się stało? - jego kojący szept wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia. Czemu tak właściwie chciałem go obudzić? Zerknąłem na chłopaka, światło księżyca padało na jego twarz, delikatnie ją rozświetlając. Powstrzymałem się by nie zarzucić blondyna pocałunkami. Delikatnie i po cichu wyplątałem się z uścisku brata, który sapnął coś pod nosem, chrapną cicho i ponownie zapadł w sen. Odetchnąłem spokojnie zyskując pewność, że już nic go nie zbudzi i spojrzałem ponownie na niebieskookiego. W wyrazie jego twarzy starałem doszukać się jakiegokolwiek wyrazu pogardy, smutku czy zawiedzenia, nie widziałem jednak nic poza szerokim uśmiechem wypisanym na jego twarzy. Objąłem chłopaka, przyciągając do siebie, gdy ten zanurzył dłonie w moich włosach, wzdychając cicho.
- Ashton... - powtórzyłem głucho jego imię - Nienawidzisz mnie teraz prawda? - wyraz jego twarzy z uśmiechu stał się jakby zmartwiony. Poczułem lekkie uderzenie w policzek, jednak tam właśnie jego dłoń zatrzymała się i starła moje łzy.
- Nie. Nadal tak samo mocno Cię kocham - szepnął chłopak.
- No bo... Toto ze mną spał... Pomyślałem, że Ty nie chcesz na mnie patrzeć - mówiłem cicho, jednak mój głos skutecznie zduszał ogromny ból gardła.
- Nie... - Ash zdawał się być tym rozbawiony - Po prostu sam się do Ciebie wepchał - zachichotał cicho całując mnie w czubek głowy.
Z jednej strony nie umiałem zrozumieć czemu mi wybaczył. Z drugiej poznałem Ashton'a jako zabójcę swoich rodziców, który zamordował mi ojca bo był zazdrosny. Nawet nie w obronie, bo przecież nie wiedział kim był, poza tym chciał zabić mnie i mojego najlepszego przyjaciela. Wybaczyłem mu to i może teraz zachowałem się egoistycznie ale z tą myślą poczułem się znacznie lepiej. Zatopiłem swoje ciało w ramionach tulącego je blondyna i odetchnąłem.
- Kocham Cię... - wydyszałem ciężko, czując jak każde kolejne słowo mocniej rozdziera moje gardło, a sama gorączka nie miłosiernie wręcz podnosi się do góry. Stęknąłem cicho, chcąc dostać się do łóżka, ale coś mroczyło mi w głowie,
Albo raczej wszystko.
Z pomocą ukochanego dostałem się do swojego brata, delikatnie biorąc go w ramiona. Po tym, wystarczyła sekunda bym odpłynął w ciepłą krainę snów. Może nie takiej rozmowy oczekiwałem, ale taką musiałem się nacieszyć. Przynajmniej nadal mnie kochał. Nic więcej nie miało znaczenia.
Śniłem o czymś, jednak nie umiałem jednoznacznie opisać swojego snu. Czarne plamy zlewały się z białymi tworząc niespójną całość. W pewnym sensie czułem ogromny niepokój, chciałem się wyrwać, obudzić ale coś mi nie pozwalało.
W końcu z wrzaskiem zerwałem się z łóżka. Czyjaś dłoń opadła na mój tors, a chłodna i mokra szmatka przylgnęła do czoła.
- Leż... - miękka barwa głosu szeptała do mnie. Z ciężkim bólem poruszyłem głową by zobaczyć Ashton'a, którego twarz wyrażała ogromny niepokój. Każda część mojego ciała bolała, przy tym odebrano mi wszystkie siły i chciałem pić.
- Mogę wody? - moje gardło rozdarło się w ogromnym bólu, a wilgotne od potu włosy lepiły mi się do czoła. Chłopak sięgnął po szklankę z cieczą samemu przystawiając ją do moich ust. Kiedy tylko płyn przepłynął przez mój przełyk poczułem jak gwałtownie zawraca.
- Ash... - sapnąłem na co podał mi miskę. Zwróciłem wodę i proszki, które ktoś musiał mi wcisnąć zerkając po tym przelotnie na zegarek.
- Osiemnasta... - jęknąłem do siebie. Tak długo spałem?
- Całą noc ciągle się trzęsłeś co chwila przebudzając poza tym płakałeś i ni jak nie można było zbić gorączki - dłoń chłopaka sunęła po moich włosach, zignorowałem to. Jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
- Gdzie Toto? - spanikowany podniosłem sie do pozycji siedzącej.
- Kąpie się już, leż - uspokoiłem się pozwalając Ashton'owi głaskać mnie dalej po włosach. Odnalazłem w tym niemal usypiający gest.
- Gdzie byliście? - zachrypiałem ciężko wyciągając rękę do ukochanego. Chwycił moją drżącą dłoń i splótł ze swoją.
- Byliśmy w kinie i Wesołym Miasteczku - zaczął by następnie opowiedzieć mi historię o tym jak dobrze się razem bawili.
Poczułem lekkie ukłucie żalu, gdy zrozumiałem, że dobrze bawili się beze mnie.
Jęknąłem cicho, kuląc się bardziej w łóżku, gdy drzwi prowadzące do łazienki otworzyły się. Ujrzałem w nich siedmiolatka, który spojrzał na mnie z radością w oczach i wskoczył na łóżko, obejmując mnie mocno. Nie mogłem się powstrzymać, ponownie się popłakałem ciesząc z bliskości jaką dawał mi maluch, mimo, że tak bardzo go zraniłem.
- Nic Ci nie jest? - zamruczał mi w kark, tuląc plecy. Uśmiechnąłem się cicho, mówiąc, że jestem zdrowy jak nigdy, tylko troszkę zmęczony.
Wiedział, że kłamię, ale chyba docenił starania bo uśmiechnął się do mnie szeroko i objął za szyję, opowiadając co dzisiaj robili. Na koniec dodał, że następnym razem muszę iść z nimi, co mnie kompletnie rozczuliło. Złapałem go za ramiona i przyciągnąłem mocno do siebie.
- Mam najlepszego brata na świecie wiesz? - zamruczałem w jego włosy.
- Ja mam lepszego. - stwierdził z pełnym przekonaniem. Duma jaka mnie ogarnęła była nie do opisania, zwłaszcza, że za chwilę malec podszedł do Ashton'a, mówiąc mu, ze też jest naprawdę bardzo fajny. Zakasłałem kilka razy, chciałem pójść dalej spać, chcąc zarazem spędzić z nimi jeszcze trochę czasu. Spojrzałem na Ash'a wymownie, czekając aż w końcu zignoruje fakt, że jest tu siedmiolatek i będę mógł nacieszyć się jego bliskością. Obserwowałem powolne ruchy, gdy kładł się obok mnie. Powolne, dokładne. Jakby bał się, że skrzywdzi mnie kładąc nogę nie w tym miejscu co trzeba. Odwróciłem się do niego, ignorując towarzyszący temu ból oplotłem go ramionami w wokół szyi i nogami w pasie, i odetchnąłem spokojny.
- Boję się... Ashton, czy to boli? - spojrzałem mu w oczy, pewien, że wie co mam na myśli. Uśmiech zszedł z twarzy chłopaka ustępując miejsca wyrazowi, którego nie umiałem określić.
- Aaron... - zaczął - To boli, bardziej niż teraz jesteś w stanie sobie wyobrazić. Skarbie to będzie coś... Naprawdę okropnego, nie widzę sensu okłamywać, ale wszystko będzie dobrze... To szybko minie - szepnął, poczułem jak wsuwa mi dłoń pod bluzkę i kładzie pod łopatkami, w miejscu gdzie są moje piękne, śnieżnobiałe skrzydła.
Nie chciałem się ich pozbywać.
Chciałem dalej być Aniołem, tym, który miał dawać innym dobroć i pomoc.
- Boję się...  - powtórzyłem. - Pójdziesz tam ze mną? - nastolatek bez wahania skinął głową. Zamknąłem oczy i odpłynąłem na ponowne, wypełnione bólem długie godziny.

***
Trzy dni minęły nieubłaganie szybko. Przeleżałem je w łóżku, niesiony gorączką, która ni jak nie mogła spaść, nikt nie umiał jej zbić.
W tym właśnie dniu czułem się wyjątkowo źle, moja waga spadała, ledwo trzymałem się na nogach, na rozprawie musiałem pokazać się za to z jak najlepszej strony.
We wszystkim więc pomagał mi Ashton. Blondyn odwdzięczył mi się w tym dniu za każdy prezent jaki ode mnie dostał, doprowadzając moje ciało do przyzwoitego porządku.
Żołądek mi się zacisnął jeszcze mocniej gdy czekaliśmy na przybycie tamtych mężczyzn z sądu anielskiego czy jakoś, właściwie to sam nie wiem. Byłem zbyt denerwowany tym co mogło mnie spotkać już za parę minut, za bardzo bałem się tego bólu...
Chłopak ściskał moją dłoń, kiedy ja opierałem się o jego ramię, coraz słabszy. Nikt z nas nic nie mówił, słowa nie były potrzebne, cisza nawet wskazana, gdy stało się coś widoczne tylko dla nas.
Przede mną i blondynem stanęło trzech wysokich mężczyzn. Średni wzrost oceniłbym na dwa metry. Ubrani byli jak wcześniej, w czarne garnitury, wszyscy też mieli kruczoczarne ciemne włosy i piwne oczy, ale oni nie byli ludźmi, ani Aniołami.
Byli strażnikami.
I przyszli tu, by zabrać mnie tak gdzie wymierzą mi karę.
Byłem na to gotów. Otrzymam to na co zasłużyłem.
Wymieniłem z Ashton'em spokojne spojrzenie i bez słowa obaj ruszyliśmy za nimi, przynajmniej nie protestowali co do jego obecności.

Ashton?
Spoko, też nie mam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz