środa, 10 sierpnia 2016

Od Luthera CD Ryu

- Zrozum to do cholery Luther! Zrobiłem to, żeby go ochronić!- Wrzeszczał idąc za mną. Ja natomiast zalewałem się łzami, targając się przy tym za włosy. Zapowietrzałem się, oraz potykałem o własne nogi. Nie byłem już przytomny. Rozprawa wprowadziła mnie w stan wzburzenia i zdenerwowania.- Luther!- Ryknął ponownie, a ja zatrzymałem się i z impetem odwróciłem się w jego stronę, prawie się przy tym wywracając.
- DLACZEGO!? DLACZEGO MI O TYM NIE POWIEDZIAŁEŚ, TY PIEPRZONY CHUJU!- Wyskoczyłem na chłopaka z zębami. Dhampir cofnął się o krok, ale tylko po to, by za chwilę wykonać dwa w przód. Tym razem ja się odsunąłem, zagryzając wargę i połykając słone łzy.- Dlaczego mnie okłamałeś, Joshua? Mówiłeś, że wszystko jest dobrze. Mówiłeś, że nic mu nie jest! Jesteś tak potwornym łgarzem. Wiedziałem to od zawsze, dlaczego wtedy jak debil Ci uwierzyłem... To przecież... To przecież było tak oczywiste...- Przycisnąłem dłonie do twarzy i zacząłem głucho szlochać. Wiedziałem, że chłopak ze sobą walczy. Nie miał pojęcia co robić. Po chwili łkania poczułem jego silne ramiona wokół mnie. Odwzajemniłem uścisk i teraz płakałem w jego ramię.
- Ja-a... Luther ja... Zrobiłem to dla twojego dobra... I jego. Ja wiedziałem, że tak zareagujesz. Byłeś wtedy jeszcze ranny, cholera, zrozum. Nie mogłem po prostu przyjść i powiedzieć "Hej! Ryu właśnie chlasta się w łazience i jego krew jest tak właściwie wszędzie, ale spokojnie, leż sobie dalej!" nie rozumiesz? To było też ciężkie dla mnie, bo... Mimo, że powinienem typa nienawidzić za to co Ci zrobił, skradł mi serce i cholera, szkoda mi go, jasne? Nie mogłem tego zrobić. Po pierwsze: Dostałbyś zawału na miejscu, a po drugie: Rzuciłbyś się z łóżka i poleciał tam. Nie panujesz nad emocjami. Prawdopodobne jest więc, że pękłbyś na miejscu. Tylko pogorszyłbyś sprawę z Ryu i złamał serce i sobie i jemu. Luther zaryczałbyś się na miejscu i wyskakiwał z ryjem. Nie mogłem do tego dopuścić, zrozum.- Głaskał mnie po plecach i kręcił kółka, starając się mnie uspokoić. Ja tylko dalej szlochałem, słuchając przy tym tego co mówi i starając się to wszystko przyswoić. Pokręciłem głową gdy w końcu zrozumiałem, co powiedział. Miał rację...
- Ale... dla-dlaczego powiedziałeś o tym teraz?- Wyszeptałem kolejny raz.
- Żeby łaskawiej na niego spojrzeli... Mam nadzieję, że Ryu to zrozumie, bo po jego wybuchu mogę wywnioskować, że naprawdę mnie nienawidzi. Ja nie chciałem go upokorzyć, tylko mu pomóc... Luther, nie płacz, jeszcze został tylko wyrok. Będzie dobrze, zobaczysz...- Pocałował mnie w ucho i zaczął mnie gładzić, tym razem po głowie. Spojrzałem nad jego ramieniem i zobaczyłem dwie osoby. Rudowłosą opiekunkę Ryu, która patrzyła na nas ze łzami w oczach i rozchylonymi wargami. Przełożyłem rękę nad ramieniem Josha i zasłoniłem usta dłonią, próbując stłamsić szloch. Obok kobiety stał anioł, który rozłożył skrzydła i wskazał na salę. Pokiwałem głową.
- Idziemy, Josh.- Wychrypiałem. Byłem już tak cholernie zmęczony tym wszystkim. Podszedłem jeszcze do samochodu, bo w akcie histerii i paniki udało mi się wybiec na dwór. Wyjąłem z niego złożony w kostkę kocyk. Spałem z nim przez wystarczająco długi czas, aby zapach Ryu zniknął i został zastąpiony moim. To złamało mi serce. Wróciliśmy wraz z Joshem do budynku, jednak przed wejściem na salę, podszedłem jeszcze do kobiety.- Ashley, tak?- Spytałem, mając nadzieję, że dobrze zapamiętałem jej imię.
- No raczej nie inaczej... Co jest kochanieńki?- Spytała z troską w oczach i głosie. Przetarłem policzki i pociągnąłem nosem. Podałem jej koc. Spoglądała z zaciekawieniem to na mnie, to na materiał w jednorożce.
- Ja-a... Proszę... Proszę daj to Ryu.- Wyszeptałem drżącym głosem. Dziewczyna teraz patrzyła na mnie z żalem.
- Cholera, nie znam Cię za bardzo, ale mogę stwierdzić, że jesteś zajebiście wrażliwym chłopakiem. Ryu to misiaczek taki, nie? Ty go tam pewnie tuliłeś, dbałeś i ogólnie chciałeś, żeby jego dupka miała dobrze w tym życiu, nie? No ale misiek, nie płacz! Będzie dobrze, tak? Jeszcze nie raz się poprzytulacie, kochanieńki.- Głaskała mnie po ramieniu z delikatnym uśmiechem. Pokiwałem głową i kaszlnąłem, bo ciągły płacz wpłynął na wszystko w moim ciele. Bolało mnie gardło, nos, oczy i głowa. Miałem stanowczo dość wszystkiego.
- A-Ashley...- Wyburczałem uspokajając kolejne napływy łez. Spojrzała na mnie z ciekawością. Ująłem jej twarz w dłonie i spojrzałem jej w oczy z czystą rozpaczą.- Opiekuj się nim dobrze. Błagam. Ja wiem, że my nie będziemy się widzieć, to oczywiste. Więc błagam, dbaj o niego i nie pozwól, aby sobie cokolwiek zrobił.- Wyszeptałem, zagryzając na koniec wypowiedzi wargę. Zrobiłem to tak mocno, że poczułem wkrótce metaliczny posmak. Ruda kobieta pokiwała powoli głową i sięgnęła ku mojej twarzy, aby wytrzeć tysiące łez.
- Przyrzekam na moją wydrzą formę.- Uśmiechnęła się. Puściłem ją, a ona wygładziła moje włosy i przejechała dłonią od nich, przez mój policzek, do brody.- Przyrzekam...- Powtórzyła i ruszyła do sali. Westchnąłem cicho i spojrzałem na Josha. Oglądał cała sytuację ze spokojem i smutkiem. Podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. Potarł pocieszająco moją rękę i skierowaliśmy się w stronę, gdzie chwilę temu szła Ashley.
- Możemy usiąść z tyłu?- Spytałem cicho, wbijając pusty wzrok w podłogę. Josh zamruczał potwierdzająco i otworzył przede mną drzwi. Nie chciałem tam być. Nie znowu...

Stoisz w towarzystwie innych świadków. Rozmawiasz ze smutkiem o wszystkim, co się dzieje. Żałujesz wszystkiego, co do tej pory uczyniłeś. Wasze rozmowy są energiczne i żywiołowe wszyscy starają się dogadać w sprawie tego jak to załatwić, a ty tylko co jakiś czas dołączysz się do konwersacji. Nie masz ochoty na cokolwiek. Umarłeś. Nie żyjesz. Może twoje ciało istnieje, ale dusza już dawno uleciała. Z każdym momentem zaczynasz rozumieć coraz bardziej, co uczyniłeś. Wszystko teraz wydaje się dla ciebie lepsze niż siedzenie tutaj. Zauważasz, że rozmowy milkną. Wszyscy kierują wzrok w jedną stronę. Doskonale wiesz z jakiego powodu. Wiesz, że to właśnie ta osoba, dla której wszyscy tutaj jesteście. Jednakże łapie cię blokada. Nie umiesz się poruszyć. Nie chcesz patrzeć w tamtą stronę. Wiesz, że gdy to zrobisz, rozpłaczesz się i będziesz chciał uciec jak najdalej. Ba. Chcesz to zrobić to od początku, ale wiesz, że nie potrafisz. Nie możesz. Jeśli to zrobisz, on będzie cierpiał. Odwracasz się jednak i widzisz go. Patrzy na ciebie z niemożliwym spokojem. Czujesz jak bledniesz. Łzy cisną ci się do oczu, ale udaje ci się je powstrzymać. Patrzysz na niego z bólem. Boisz się tego jak to wszystko się skończy, ale jednak nie możesz odpuścić. Znika w tunelu. Twój najlepszy przyjaciel cię przytula, a ty zaciskasz szczękę. Nie możesz puścić emocji tak wcześnie, wytrzymasz. Przynajmniej tak sobie mówisz. Już na początku pękasz. Gdy on się przyznaje masz ochotę się tam rzucić. Josh cię trzyma, ty natomiast zaczynasz się z nim szarpać. Wszyscy zwracają swoją uwagę na ciebie. Dostajesz upomnienie i uspokajasz się. Masz ochotę się popłakać. Wpatrujesz się w jego plecy i słuchasz spokojnego głosu. Nie obchodzi cię to, że po zeznaniach ludzie krzywo na ciebie patrzą. Teraz tylko myślisz o tym jak bardzo...
Jak bardzo kochasz tego chłopaka.
Decydujesz się bronić go za wszelką cenę. Przychodzi twoja kolej na zeznania. Wstajesz i odpowiadasz na wszystkie pytania. Pada pytanie na temat rasy. Na chwilę zostajesz w ciszy. Spoglądasz na środek sali gdzie stoi blondyn. Wzdychasz. Odpowiadasz zgodnie z prawdą. "Upadły Anioł". Patrzysz na Ryu. Cały się spina i wbija wzrok w jeden punkt. Czujesz się, że znowu go zraniłeś. Tym razem kłamstwami. To znaczy nie. Nie okłamywałeś go. Nigdy nie pytał się, kim jesteś. Ty tylko zatajałeś kilka faktów. Przygryzasz wargę. Jest już cała czerwona i spuchnięta, bo robisz to już któryś raz z kolei. Nerwy cię pochłaniają, ale dalej mówisz. Starasz się zachować spokój, ale język zaczyna ci się plątać. Kiedy już kończysz z ciężkim sapnięciem opadasz na fotel pod tobą. Josh klepie cię po plecach. Nie słuchasz już niczego. Jesteś odizolowany. W twojej głowie biją się myśli. Chcesz być już w domu. Ale nie sam. Ani z Joshem. Twój dom jest tam, gdzie jest Ryu. Chcesz się z nim przytulić. Leżeć z nim w twoim łóżku. Podglądać rysunki, które bazgra w każdej wolnej chwili, dusząc się przy tym grafitem i resztkami gumki. Chcesz znowu wychodzić z nim w tę popsutą jesienną pogodę na dwór. Podziwiać liście, które powoli zmieniają swój odcień z czystej, pięknej zieleni, na różnorakie żółcie, pomarańcze, czerwienie, brązy i fiolety. Chcesz ponownie iść obok niego, jak najwolniej, bo nie lubił się śpieszyć i nie umiał szybko przebierać swoimi stopami. Zawsze szurał podeszwami o brukową kostkę, która każdego dnia była zasypana coraz większą ilością liści, które tworzyły swego rodzaju dywan. Chcesz powrócić do dni, gdy staliście naprzeciwko siebie pod jednym z dębów na tyłach akademii, tam, gdzie nikt nie przychodził. Ty z papierosem w zębach, uśmiechając się szczerze, on z nosem zasłoniętym przez komin, bo nie lubił zapachu dymu. Dobrze wiedziałeś, jak bardzo nie chciał, żebyś palił. Podkradał ci paczuszki i wyrzucał, gdy nie patrzyłeś. Na początku się gniewałeś się o to, ale wkrótce uśmiechałeś się na myśl o tym, że on o ciebie dba. Chcesz znowu łapać jego rączki, które po kilku minutach siedzenia na dworze stawały się one chłodne i sine, w swoje duże, prawie zawsze ciepłe dłonie, by następnie przysunąć go bliżej siebie i chować je wspólnie do dużych kieszeni swojego jeszcze większego swetra. Przymykał wtedy swoje brązowe oczka i przysuwał się jeszcze bardziej, tak by stać między twoimi nogami. Nie musiał się nawet ściskać, po prostu podchodził i tyle starczyło. Chcesz znowu dmuchnąć mu dymem w twarz, żeby się zdenerwował, a na jego policzki wpełzły rumieńce podenerwowania. Chcesz, żeby znowu wyrwał ręce z twojego uścisku i uderzył cię w ramię, by za chwilę wtulić twarz w twoją pierś, przepraszając przy tym kilkanaście razy. Chcesz znowu wychodzić z nim do sklepu naprzeciwko, tylko po to, by poirytować twojego przyjaciela, który był tam sprzedawcą. Chcesz znowu wychodzić stamtąd z paczką papierosów, na które się krzywił i nie odzywał się do ciebie do czasu, aż nie przygotowałeś mu jego ulubionych ciasteczek z ciepłym kakao. Chcesz znowu leżeć na kanapie z głową na jego kolanach, przeglądając przy tym twittera na telefonie, podczas gdy on oglądał telewizję, gładząc cię przy tym po włosach. Chcesz na nowo wyjść z nim do Fast fooda, gdzie sobie kupowałeś największego burgera ze wszystkich, a jemu zwykłego Happy Meala, bo uwielbiał te wszystkie zabawki. Dzieliliście się frytkami, które w nim były, ale zawsze oddawałeś mu tą ostatnią, powodując u niego uśmiech od ucha. Pojechałbyś z nim znowu na lody, nad którymi zastanawiałbyś się przez piętnaście minut. On natomiast decydował od razu, bo wiedział, że inne mu nie posmakują. Najbardziej lubił ciasteczkowe, a gdy w takowych trafiał na kawałki ciastek, wręcz skakał z radości. Jednak, gdy się nie udawało, zawsze w domu robiłeś mu ich całą blachę, byleby wywołać u niego śmiech. Gdy tak się stawało, robiło ci się lżej na sercu. Chciałeś dla niego jak najlepiej. Teraz też. Na chwilę wracasz z krainy rozmyślań do rzeczywistości. Widzisz i słyszysz, że dookoła ciebie wszyscy prowadzą zawzięte dyskusje. Aktualnie jakaś uczennica składa zeznania, chwaląc przy tym Koreańczyka. Rozglądasz się ponownie i widzisz, że wszyscy uważnie słuchają. Oskarżony wciąż stoi na środku Sali, a ty wbijasz w niego wzrok. Nie zwraca na ciebie uwagi, jego wzrok błądzi po podłodze. Wzdychasz cicho. Nie dzieje się nic ciekawego, więc wracasz do myślenia. Chcesz znowu zostać obudzonym w środku nocy, początkowo bardzo niezadowolonym, jednak za chwilę pewnym zdumienia i żalu, bo Ryu bał się burzy i nie mógł zasnąć, gdy za oknem szalał kataklizm. Podniosłeś więc kołdrę, mimo, że miał swoją pod pachą, a pod drugą poduszkę i pluszaka-meduzę. Wcisnął się więc, by położyć się przy tobie i wyrzucił pościel, a nawet zabawkę. Odwrócił się do ciebie plecami. Widziałeś, jak kuli się wraz z grzmotem i drży po nim. Objąłeś go w pasie i przyciągnąłeś do siebie, na co cały zesztywniał. Po chwili sam się do ciebie przysunął, wciskając swoje plecy w twoją klatkę piersiową. Przełożyłeś ramię pod jego karkiem, a dłonią powoli przeczesywałeś jego skołtunione włosy. Drugą ręką trzymałeś go szczelnie w pasie, bojąc się, że ucieknie pod wpływem impulsu. Jednak on nie zamierzał tego zrobić, on również chciał być przy tobie. Jak najbliżej ciebie. Nie chciał uciekać. Chciał tylko zostać pokochany i czuć się potrzebny. Był taki. Nie umiesz temu zaprzeczyć. On był jednym z twoich powodów do życia. Znałeś go dopiero siedem tygodni, z czego tylko trzy spędziliście razem. Lecz był ważny. Był istotą, dla której codziennie oddychałeś. Gdy byłeś w szpitalu myślałeś tylko o nim. Pocieszałeś się myślą, że go spotkasz, że gdy wrócisz będzie siedział na kanapie, trzymając swój notatnik ozdobiony naklejkami meduz i jakiś postaci z anime, które czasami oglądałeś z nim. Robiłeś to pod warunkiem oglądnięcia następnie jakiś filmów młodzieżowych, jak „Igrzyska Śmierci”, czy też „Gwiazd Naszych Wina”. Zgadzał się, a potem leżeliście na łóżku. Ty trzymający laptopa na kolanach, on z głową na twojej klatce piersiowej, szlochający w bardziej wzruszających chwilach. Delikatnie gładzisz jego głowę, wciągając zapach jego włosów podczas oddychania. Zawsze pod koniec zasypiał. Wiedziałeś to, bo jego tempo oddechu znacznie zwalniało, a jego wdechy były głębsze. Zaciskał palce na twojej koszulce, jakby bał się, że znikniesz i nie pojawisz się następnego dnia rano. Jakby koszmar z dzieciństwa miał do niego powrócić. Jakby potwór spod łóżka miał na nowo się pojawić i wciągnąć go pod nie. Leżałeś, więc, wierny jak pies, gotów chronić go przed wszelkim złem.
Z zamyślenia wyrywa cię głos twojego towarzysza, który zrywa się z miejsca obok ciebie. Nie słuchałeś, co mówi, ale za chwilę sprawy przyśpieszają swojego tempa. Słyszysz krzyki. Krzyki Ryu. Twoje zmysły się wyostrzają, a ty jesteś Gotów ruszyć mu na pomoc bez względu na wielkość niebezpieczeństwa. Wbijasz wzrok w scenę. Widzisz go szamoczącego się z kilkoma mężczyznami. Myślisz tylko jedno „Gwałcą go, a Josh jako pierwszy zareagował”. Zrywasz się z miejsca, rzucając się z zębami ku szajce. Ktoś z tyłu łapie cię za fraki i sadza z powrotem na dupsku. Nie wiesz, co się dzieje i jesteś niesamowicie zdezorientowany. Nagle z Ryu zdzierają ciuchy. Dopiero teraz dociera do ciebie, o co chodzi. Widzisz pełno blizn na ciele azjaty. Twoje serce momentalnie staje. Gdybyś miał psie uszy, położyłbyś je po sobie. Wyłączasz się. Nie słyszysz niczego. Widzisz tylko to, co robi blondyn. Jak rzuca się. Jak skacze do Josha. Jak cierpi, płacze, upada. Jesteś pusty w środku. Wszystko znika. Jesteś tylko ty i… nic. Kopuła się zamyka, jak twoje powieki, spod których wypływają teraz strumienie łez. Wstajesz i wybiegasz…

Ogłoszono wyrok. Wtuliłem się w pierś Duna i ponownie załkałem. Wszyscy zaczęli wychodzić z sali, a ja płakałem głucho w materiał jego koszuli. Rozdzielono nas. Nie spotkam go przez najbliższe dwa lata. Moje serce się krajało. Zabrali mi go. Zabrali mi część życia. Wybiegłem z Sali, odpychając od siebie Josha. Nie zwracając uwagi na ludzi, przeciskałem się między nimi i taranowałem ich. Ze łzami w oczach, najpierw znalazłem się na dworze, a potem w samochodzie. Czekałem na dhampira opierając głowę o kierownicę i płacząc głośno. Uniosłem łeb i zacząłem uderzać dłońmi o kierownicę i deskę rozdzielczą. Nie interesowało mnie to, że mogłem włączyć poduszkę powietrzną, a ona mogła mnie zabić. To była najmniej ważna rzecz w tym momencie. Odebrali mi Ryu, kurwa…

Minął miesiąc. Siedziałem właśnie przy oknie, wypalając drugą paczkę papierosów. Pogodziłem się ze wszystkim. Z wyrokiem, z karą, nawet ze stratą Koreańczyka. Mieszkanie było teraz puste jak nigdy dotąd. Nawet przed przyjazdem Ryu zdawało się być bardziej zajęte. Moje dni były monotonne i nudne. Jedyne, co je urozmaicało, to zajęcia w szkole i odwiedziny Josha, który był już wycieńczony moim wycieńczeniem. Proponował mi wyjścia na miasto, do klubów, na spacer, czy chociażby do jego domu. Na wszystko odpowiadałem tak samo: „Nie mam ochoty, Joshie. Innym razem”. Tyle, że zapowiadało się na to, że ten „Inny raz” nigdy nie nastąpi, a ja spędzę resztę życia w tym pokoju. To, co robiłem również w chwilach wolnych to wysyłałem snapy do Ryu. Najczęściej o treści „Dzień dobry” i „Dobranoc”. Raz posunąłem się do wysłania mu zdjęcia z podpisem „Chodź się poprzytulać”. Nie wiem, co mnie napadło, ale prawdopodobnie złamałem mu serce. Tego dnia jednak cała rutyna została zachwiana. Dun wszedł, a raczej pieprznął glanem w drzwi, otwierając je na całą szerokość i wszedł do środka z uśmiechem na ustach.
- Zbieraj poślady, dziwko, idziemy na pływalnię!- Ryknął na wstępie, a ja skrzywiłem się i pokręciłem głową.- Nie ma ale, przytyłeś, wyglądasz jak pulpet! Chodź czopie, bo zaraz przestaniesz się mieścić w te damskie rurki!- Podszedł do mnie i klepnął mnie w tyłek, ściskając go mocno.- No, rosną bułki, rosną!
- Zamknij się, Dun. W porównaniu ze mną wyglądasz jak pierdzielony serdel.- Warknąłem, pociągając kolejnego buszka papierosa. Chłopak wyrwał mi go spomiędzy palców i sam się zaciągnął, po czym dmuchnął mi w twarz, wyrzucił go przez okno i zabrał moją paczuszkę.
- Idziemy, teraz.- Rozczochrał moje włosy i wcisnął mi w ręce kąpielówki. Długo myślałem nad tym skąd on do cholery je wyjął, ale jednak odpuściłem sobie i poszedłem się ubrać. W piętnaście minut byliśmy już w drodze na basen. Opierałem czoło o szybę i oglądałem to, co dzieje się naokoło.- Luter, musisz zacząć żyć.
- Przecież żyję…
- Nie żyjesz, udajesz, że to robisz, a to duża różnica.- Oparł, skupiając wzrok na ulicy.- Wiem, że to, co się stało, nieźle tobą wstrząsnęło, ale jednak musisz się pozbierać. Dlatego będę cię wyciągał na pływalnię. Ominąłeś już kilkanaście treningów. Masz talent do pływania, dlatego będę cię wręcz zmuszał, aż sam zaczniesz chodzić tam przynajmniej po to, aby się wyżyć, rozumiesz?- Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Kiwnąłem niemrawo głową i znowu wlepiłem wzrok w drogę, podobnie jak on. Na horyzoncie zaczął majaczyć budynek basenu, gdzie miałem spędzić kolejne dwie godziny, pływając jak debil w tę i z powrotem. Westchnąłem głośno i zamknąłem oczy, wsłuchując się w „Sweater Weather” od The Neighbourhood. Nie mogłem zaprzeczyć, kochałem tę piosenkę. Przypominała mi o Ryu i dniach spędzonych pod dębami. Powoli odpływałem, słuchając melodii. Obudziło mnie gwałtowne zahamowanie, więc nerwowo chwyciłem się fotela. Spojrzałem z oburzeniem na Duna, a on wpatrywał się we mnie z wrednym uśmiechem. Uderzyłem go w głowę i wysiadłem z samochodu. Towarzyszył mi przy tym śmiech Josha. Prychnąłem i wyciągnąłem z bagażnika moją torbę i ruszyłem w stronę wejścia. Dun mnie dogonił. Podałem sprzedawczyni mój karnet członkowski.
- Wreszcie wróciłeś, Luciu!- Zaśmiała się wesoło.- Wszyscy za tobą tęsknili. Jest również kilku nowych, więc masz konkurencję. Jednak dobrze wiemy o tym, że i tak pobijesz ich na głowę! Gówniarze non-stop szpanują swoimi ciałami i umiejętnościami, które tak właściwie są gówno warte. Dokop im dzisiaj, bo jak tylko tam wejdziesz, zaczną ci podskakiwać.- Żachnęła się wystawiając przy tym swojego smile’a. Pokiwałem głową.
- Nie martw się Lydia, spiorę im te chude tyłki.- Wyszczerzyłem się.
- Chciałbym zauważyć, że wyszedłeś z formy, pieprzona klucho.- Josh poklepał mnie po brzuchu, na co zareagowałem uderzeniem go w podbrzusze. Skulił się.
- Ale łapy dalej mam silniejsze niż twoje nogi, szmaciarzu.- Wyprostowałem się i z powrotem spojrzałem na blondynkę. Oddała mi kartę, a przy tym zegarek do szafki.- Tylko czekam, aż zobaczę twój bebzol.- Parsknąłem do Duna, który kupował sobie właśnie bilet wstępu. Dostał swój zegarek, pożegnaliśmy Lydię i ruszyliśmy do szatni. Miałem na sobie już kąpielówki, więc jedyne, co zrobiłem to rozebrałem się, schowałem swoje rzeczy i wyjąłem czepek, okularki i ręcznik, oraz klapeczki. Odwróciłem się, po zamknięciu szafki i zobaczyłem Josha z telefonem. Moim telefonem.- Skąd?!- Pisnąłem. Kiedy on wytargał je z moich spodni?
- I mamy snapika do Ryu!- Charknął, a ja krzyknąłem z oburzeniem. Wykrzyknąłem „Zaraz, co?”, a on zaczął się śmiać i schował mój telefon do swojej szafki, zamknął ją i poszedł się przebierać. Westchnąłem cicho i zrezygnowany czekałem na niego. Spojrzałem na lustro w szatni i stwierdziłem, że nie jest tak źle. Wcale się nie spasłem, dalej miałem ładnie wyrzeźbiony brzuch, ręce i nogi. Jak na pływaka przystało, oczywiście. Kiedy w końcu tamten pulpet wyturlał się w końcu z szatni, ruszyliśmy do środka. Oczywiście jak zawsze. Szczupłe, ładne dziewczyny w jacuzzi, nakoksowane typy stoj,ące przy brzegu, bo boją się utonąć, matki z dziećmi w basenie i grubsi, starsi faceci na jednym w długich torów. Reszta była zarezerwowana dla mojej grupy. Na parapecie pod wielkim oknem siedział już nasz trener, a przy nim stali inni, którzy się właśnie rozciągali. Kilku z twarzy nie znałem, ale resztę, jak najbardziej. Była ich jedenastka. Doszło sześciu chłopaków, młodszych ode mnie. Podszedłem do nich, a gdy piątka moich znajomych mnie zobaczyła, rzucili się ku mnie mimo zakazu biegania. Przytulili mnie, drąc się przy tym jak nienormalni i skandując moje imię. Byli to Jonathan, Marcin, Firyal (jedyna dziewczyna w naszej grupie, jednakże każdy z nas się jej bał), Robert, oraz Dick (Zawsze się z niego śmialiśmy i nie powstrzymywaliśmy się przed nazywaniem go „Kutasem”. Szczególnie Firyal). Nowi patrzyli na nas jak na nienormalnych, a trener szczerzył się od ucha do ucha. Podeszliśmy do nich. Trener Finstock przytulił mnie i poklepał po plecach.
- Dobrze Cię widzieć, Luther. Mam nadzieję, że nie wyszedłeś z formy.- Pogładził mnie szybko po ramionach, a ja pokiwałem głową. Odsunąłem się i spojrzałem na szóstkę. Wszyscy zaczęli się prężyć. Jeden z nich, najpewniej niby „lider” podszedł do mnie i wyprostował się. Był niższy ode mnie, więc nie robiło mi to różnicy i tylko się zgarbiłem, stają w całkowitym luzie.
- Nazywam się Sam, mam nadzieję, że nie jesteś tak lipny jak tamci.- Prychął i wskazał na moich znajomych. Dojrzałem w oddali Josha, który prężył się przy dziewczynach w Jacuzzi, jednak zaraz spojrzałem na grupkę pięciu przyjaciół. Uniosłem brwi. Uważa, że są słabi? Firyal puściła mi oczko.
To ja miałem im dokopać jako pierwszy.
Uśmiechnąłem się do nich chytrze, a potem spojrzałem na nowo na Sama. Trener widocznie dojrzał błysk w moich oczach, bo zaraz stanął przy nas i rozczochrał mi włosy.
- Proponuję krótkie zawody, na sam początek.- Zaśmiał się. Sam pokiwał z zadowoleniem głową. Wzruszyłem obojętnie ramionami.- Sam, jesteś najszybszy z grupy, więc proponuję ciebie.
- Oczywiście, trenerze!- Krzyknął. Podszedł do znajomych i zaczął się prężyć. Ja natomiast odszedłem do swojej grupki i rozpocząłem rozciąganie.
- Dasz radę, Luther? Długo Cię nie było…- mruknął Robert, widocznie nieco zaniepokojony. Zaśmiałem się, wyciągając ręce za siebie i za chwilę machając ramionami.
- Wątpisz we mnie? A przypomnij mi, kto trzy razy wygrał krajowe?- Podskoczyłem kilka razy, machając przy tym głową.
- No ty! Ale to aż siedem tygodni przerwy, cholera jasna!- Oparł widocznie zmartwiony. Odpowiedziałem tylko „Dam radę”. Wróciłem do wyciągania się i machania biodrami. W końcu wcisnąłem na swoją głowę czepek i dokładnie schowałem włosy. Naciągnąłem również okularki i szczelnie przycisnąłem je do oczu. Kiwnąłem do trenera, a on zagwizdał. Ustawiliśmy się z Samem na słupkach startowych.
- Kto pierwszy przepłynie cztery baseny, kraulem!- Krzyknął Finstock i stanął przy brzegu, zaciskając zęby na gwizdku.
Pierwszy, krótki gwizd.
Uniosłem tyłek do góry. Ścisnąłem się cały i napiąłem wszystkie możliwe mięśnie. Trzymałem się mocno krawędzi słupka. Czułem jak moje nogi rozsadza energia. Wpatrywałem się w taflę, czując nagły napływ adrenaliny i siły, to co tak bardzo kochałem. Przestałem kontaktować. Pustka. Tylko ja i woda. Nawet nie przejmowałem się Samem. Josh miał rację, musiałem się wyżyć. Wiedziałem, że Trener ma w ręce stoper. Zapisywał każdy nasz czas.
Drugi, długi gwizd.
Wyskoczyłem prostując się jak struna. Wszedłem w wodę niczym nóż w masło. Energicznie machałem nogami jak do delfina, wkładając w to pełno mocy. Musiałem jak najdalej wypłynąć. W końcu znalazłem się przy powierzchni. Maszyna zaczęła pracować na najwyższych obrotach. Nie panowałem nad moim ciałem. Wszystkie odruchy wróciły. Robiłem to automatycznie. Kochałem kraul. Nawet nie wiem, kiedy przepłynąłem basen i zrobiłem bezbłędny nawrót. Odbiłem się z niesamowitą mocą. Moje nogi dawno nie były w tak dobrej formie. Ja sam dawno nie byłem w takiej formie. Nie czułem niczego. Adrenalina przysłoniła mi rzeczywistość i czułem jakbym leciał. Nawet nie wiem, kiedy już skończyłem. Czwarty basen był za mną. Dotknąłem ścianki basenu i wynurzyłem się, biorąc głęboki wdech. Wszyscy klaskali. Oglądnąłem się. Sam był dopiero w połowie basenu. Wyszedłem po drabince i założyłem okularki na czoło, przecierając twarz. Moje nogi drgały, ale czułem się spełniony i dumny z siebie. Wszyscy znowu mnie przytulili
- Skopałeś mu to dumne dupsko!- Zaśmiał się Marcin, zamaszyście uderzając mnie w tyłek.

Pół roku bez Ryu. Pół roku noszenia dupska z obcisłych kąpielówkach i sześciogodzinnych treningów. Pół roku zapierdalania w tę i we w tę. Moja forma szybko wróciła i Josh nie mógł mi dopiekać, bo pokazywałem wtedy na jego ciało, a on burczał pod nosem. Była niedziela. Dzień wolny od treningów i szkoły, przeznaczony dla mnie na odpoczywanie i rzeczy tylko i wyłącznie dla mnie. Od pół roku nie balowałem, ani nie piłem. Jedynie dalej nałogowo paliłem papierochy. Jest już marzec. Moje urodziny, jak i Walentynki spędziłem sam. Moje urodziny natomiast z Joshem, który skończył pijany w trzy dupy, kołyszący się na kanapie z czapeczką na gumce, krzywo założonej na głowie. Chybotał się i podśpiewywał "I Will Always Love You" pijackim głosem. Wyznawał mi też jaka to Ashley jest niesamowita i jak bardzo mu się podoba, bo... Cholera, Josh chodził do niej na początku pytać o stan Ryu, a potem zaczął się znacząco do niej przystawiać. Wciąż zabiegał o jej względy, a ja musiałem słuchać jego łkania na jej temat. Jednak wysłuchiwałem go. Wszystko co mówił. Josh zawsze słuchał mnie, dlaczego nie miałbym mu się odwdzięczyć? Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi...
W końcu i ja sobie kogoś znalazłem. Nazywa się Crystal, poznałem ją na basenie. Była jedną z dziewczyn z którymi flitrował Josh w jacuzzi. Po treningu dołączyłem do nich i po prostu zaiskrzyło, mimo, że wyglądałem jak mokry i pies i sapałem jak on. Dziewczyna była pod wrażeniem moich umiejętności i najzwyczajniej w świecie po kilku tygodniach, zacząłem chodzić z blondynką o brązowych oczach i spokojnym usposobieniu. Kochała moje wypieki i rysowała. Dodawałem na instagrama, oraz snapchata zdjęcia jak ją całuję, zapominając całkowicie o Ryu. Myśli o nim nie bolały mnie już tak jak kiedyś. Crystal i czas leczyły rany.
Ostatnio leżałem na kanapie z Cry ułożoną na piersi. Na kanapie obok siedział Josh, czytając właśnie książkę "Oczko. Czyli 21 sposobów na podryw". Tak, koniecznie chciał zdobyć Ashley.
- Czy nie uważasz, że meduzy są cudne?- wyszeptała Cry. Pokiwałem głową...
- Nie zauważasz pewnej zależności?- Spytał mnie Josh, gdy Crystal już nie było.
- Niby jakiej zależności, co Dun?
- Crystal to damska wersja Ryu. Naprawdę, nie widzisz tego? Kocha ciasteczkowe lody, blondynka, brązowe oczy, meduzy, rysuje, uwielbia twoje wypieki. To jest Ryu w czystej postaci.- Burknął, a ja zaprzeczyłem. To nie prawda...

Idąc któregoś dnia ulicami miasta, usłyszałem głośny huk. Wydawało mi się, ale brzmiał on jak uderzenie kogoś w twarz. Wzruszyłem ramionami, kolejna bójka. Są tu częste. Ruszyłem więc dalej, nie przejmując się zbytnio. Znowu coś mnie zatrzymało. Głuchy łomot ciała uderzającego o ziemię. Moja ciekawość sięgneła zenitu, gdy usłyszałem męski głos.
- Mamy cię. Jak śmiesz uderzać naszego kumpla i jeszcze wchodzić na NASZ teren, przebrzydły Chinolu.- Głos był chrapliwy i nieprzyjemny. Mężczyzna splunął i widocznie czekał na odpowiedź.
Czas się zatrzymał. Moje serce zakołatało, a adrenalina zabuzowała w żyłach. Dobrze znany i kochany głosik wkrótce odpowiedział.
- Ja-a... Przepraszam, ja naprawdę... Naprawdę nie chcę... NIE CHCĘ!- Pisnął. Ponownie rozniósł się dźwięk uderzania pięścią o ciało. Wpadłem w amok. Szał. To był Ryu. Wiedziałem o tym. Oni krzywdzili Ryu. Jak wystrzelony z procy wpadłem w boczną, ciemną uliczkę. Zobaczyłem grupkę mężczyzn. Bez namysłu rzuciłem się ku nim. Jeden z nich się odwrócił w moją stronę. Właśnie jego złapałem za fraki i wręcz rzuciłem go o ścianę, od której się odbił i padł na ziemię, jęcząc. Trzej pozostali spojrzeli w moją stronę. Jeden ku mnie skoczył, ale złapałem go za kołnierz i przerzuciłem go przez swoje ramię. Od kolejnego dostałem porządnie po pysku, ale udało mi się znokautować go ciosem prosto w szczękę. Co jak co, ale prawy sierpowy mam mocny. Szczególnie, gdy ktoś ma zamiar skrzywdzić akurat Jego. Ostatni podszedł do mnie i złapał moje ciuchy. Przybliżył mnie do siebie i wyciągnął nóż, podstawiając pod moje gardło. Wpatrywał się w moją twarz. Poczułem jak momentalnie moje oczy ciemnieją i z radosnego błękitu, przechodzą w kolor równy przerażającej otchłani oceanu, która kryje niebezpieczeństwa i mroczne tajemnice. Mężczyzna wymiękł i zaczął zbierać swoich kolegów do kupy, mimo swojej przewagi w postaci noża. Podszedłem więc do Ryu, który... Miał srebrne włosy? Oraz rozciętą dolną wargę. Stał już wyprostowany i cofał się przy każdym moim kroku.
- R-ryu?- Wyszeptałem, a on jak na zawołanie uciekł ode mnie ile miał tylko sił w nogach. Spojrzałem na bandytów i ruszyłem... W zupełnie inny kierunek niż Koreańczyk. Musiałem wreszcie dokończyć wędrówkę...

- Wiesz, że za chwilę miną dwa lata od rozprawy?- Spytał mnie Josh zmieniając przy tym bieg w samochodzie. Pokiwałem głową, uśmiechając się lekko.- Dobrze wiesz co to znaczy, Luther. Prawda?- Poklepał mnie po udzie swoją łapą, na której nadgarstku błyszczała bransoletka z wygrawerowanym słowem "Wydra". Pseudonim jego dziewczyny. Tak zeszli się i mają już półtora roczny staż. Nigdy nie spodziewałem się, że Josh będzie miał dziewczynę. Ale cóż. Trzydziestka na karku robi swoje. Mimo to i tak czułem się staro z moimi dwudziestoma trzema latami. Z Crystal nam się dobrze wiedzie, ja jestem dwukrotnym mistrzem świata w pływaniu... Jest... Jest ok. Tak to idealne określenie. Jest po prostu ok. Aktualnie jechaliśmy właśnie na jakieś ważne otwarcie opery. Koszula mnie gryzła, a spodnie sprzed dwóch lat były troszeczkę za małe, ale nie chciało mi się kupować nowych. Crystal ubrana była w perłową sukienkę i siedziała z tyłu. Anielica zmniejszyła swoje skrzydła, aby pasowały do kreacjia gotowa była je też chować w razie niewygody. Zostaliśmy zaproszeni przez Ashley, więc Josh nie mógł się doczekać wieczoru z nią ubraną w sukienkę. Josh kooooochał jej nogi, szczególnie w szpilkach.
Zmieniliśmy się. Bardzo. 
Dun miał teraz niebieskie włosy, dorobił sobie kilka tatuaży i powiększył tunele. Ja wyglądałem podobnie jak dwa lata temu, tyle, że byłem lepiej zbudowany. No i miałem zajebisty tyłek.
Będąc na miejscu, zostaliśmy wprowadzeni do ogromnej sali z krzesłami. Na przodzie stała scena. Wszystko było onieśmielająco piękne. Jak na operę przystało. Lakierowane drewno było wszędzie, a siedzenia pokryte atłasem. Usiadłem oglądając całokształt. Po mojej lewej siedział Josh, a po prawej Crystal. Obok Josha dosiadła się jeszcze Wydra, która pocałowała go w policzek na dzień dobry. Odpowiedział tym swoim uśmiechem z krzywym zgryzem. Zapadła cisza. Na środek sceny wszedł niski, pulchny mężczyzna o łysinie, okularach i długich wąsach.
- Bardzo dziękuję wszystkich przybyłych na uroczystość otworzenia naszej cudownej Opery Anielskiej! Przed właściwym powitaniem i zaproszeniem ważnych osobistości, chciałbym zaprosić państwa na krótki progrem rozrywkowy, by pokazać, że w naszej placówce z radością witamy każdy rodzaj muzyki! Przed Państwem...- Szczerzyłem się jak głupi. Cieszył mnie fakt, że mogę być w tak cudownym miejscu z takich powodów. Czułem się wyjątkowy. Zostałem zaproszony z osobą towarzyszącą za liczne nagrody i zasługi sportowe dla miasta. Siedziałem więc tak uśmiechając się.- Przed Państwem... Ryunosuke Takarai!
Stop.
Czas się zatrzymał.
Moja mina z wesołej jak nigdy zrzedła momentalnie. Z moich ust wychodził jeden monotonny szept. Powtarzałem imię "Ryu". Do moich oczu mimowolnie napłynęły łzy. Poczułem dłoń Josha zaciskającą się na mojej. Spojrzałem na niego.
- Spokojnie Lulu... Spokojnie...- Wyszeptał ze spokojem i współczuciem w oczach. Pokręciłem głową. Spojrzałem na scenę. Stał tam. Oświetlony przez jedną lampę. Widziałem jego twarz. Piękny tak jak nigdy dotąd. Znacznie zdrowszy niż gdy widziałem go poprzednio. Zadbany. Jego włosy były idealnie ułożone. Usta delikatnie rozchylone.
Był idealny, jak zawsze. Był piękny.
Był dojrzałym Ryu.
- Kocham go...- Wyszeptałem. Crystal tego nie usłyszała. Josh natomiast już tak. To co czułem było niewyobrażalne. W moim brzuchu odbywały się szaleństwa. Motyle przewracały mój żoładek, fundowały mu prawdziwy roller coaster.
- Luther... C-co?- Spytał się mnie po cichu, ściskając moją dłoń.
- Kocham go... Cholera, kocham go, Josh.

<Dziaba, dziaba, dziaba!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz