piątek, 19 sierpnia 2016

Od Ryu cd Luther'a

Pierwszy miesiąc po rozprawie miałem spędzić pod czujnym okiem swojej kuratorki, czyli Wydry oraz pani psycholog Luciji, która została mi przydzielona jeszcze zanim znany był termin sprawy. Mój stan był bardzo zły... można rzecz, że w tamtej chwili żyłem tylko cieleśnie, moja dusza, gdzieś odleciała. Gdzieś? Taaa, jasne. Gdzieś. Wiadomo, że błądziła wokół blondyna, który w ciągu kilku minut z radosnego i zdrowego już mężczyzny stał się na nowo swoim własnym cieniem. Po jego zeznaniach wiedziałem, że czuje się podobnie, jak ja... też uważa się za winnego. I w jego głosie... w jego głosie słyszałem troskę i niewyobrażalne poczucie winy. Miałem wrażenie, że... wciąż mu na mnie zależy, więc tym bardziej nie chciałem, aby moje samookaleczanie wyszło na jaw. Niestety... nie udało mi się tego ukryć. Nie chciałem nawet myśleć, jak musiał się czuć Lu. Kiedy tylko zaczynałem o tym myśleć, od razu miałem ochotę zrobić sobie taką rzeźnię, jak nigdy, ale niestety... to było niemożliwe. Ashley zaraz po naszym powrocie oświadczyła, że będzie miała oko na wszystko, co robię. Drzwi do mojego pokoju musiały być otwarte na oścież 24/7. Musiałem mówić, gdzie idę i po co. Podczas wizyty w łazience dziewczyna stała pod drzwiami, dopóki nie wyszedłem. No i, co najważniejsze... przemyszkowała mi cały pokój i zakonfiskowała wszystkie nożyczki, strugaczki, a nawet mój bardzo drogi nożyk do cięcia papieru, którego używałem do projektowania komiksów. Schowała je gdzieś, a jak chciałem ich użyć, to musiałem to robić przy niej. Na szczęście nie miałem jeszcze zarostu i nie śmiejcie się, ale zarost w późnym wieku, to było u mnie rodzinne, bo zapewne gdybym go miał, to dziewczyna upierałaby się, by również mnie golić, abym się " przypadkiem " na zaciął. Na dodatek zbuntowała również Tymona, który strzegł mnie, jak oka w głowie w nocy i jak tylko miał wątpliwości, co do moich intencji, od razu budził rudowłosą, która robiła mi reprymendę, po czym przytulała się do mnie, przepraszała za uniesienie i szła ze mną do pokoju, gdzie warowała do czasu, aż ponownie zasnąłem... w towarzystwie kocyka od Luther'a. Nie ma co ukrywać... trudno mi było się pogodzić z faktem, że nawet nie będę mógł pod postacią jakiejś ćmy wlecieć do jego mieszkania i chociaż popatrzeć przez chwilę, jak spokojnie śpi. Jedyne czym mogłem się cieszyć to tym właśnie kocykiem i wspomnieniami... pięknymi wspomnieniami, które często wracały do mnie w snach, by za chwilę zmienić się w koszmar prosto z sali sądowej. W takich chwilach bałem się już zamykać oczu, dlatego też wstawałem z łóżka i wychodziłem na dziedziniec, który cały był przeznaczony do mojego użytku. Był moim więzieniem. Na jego środku rosło drzewo otoczone wysokim na pół metra murkiem. Drzewo to było naprawdę wielkie i posiadało potężne gałęzie, na które wspinałem się w towarzystwie Tymona i siedziałem tam, aż do wschodu słońca. Korony mimo swojej potęgi posiadały luki, dzięki którym mogłem swobodnie zadzierać głowę i patrzeć w gwiazdy, jak to często lubiałem robić w dzieciństwie, kiedy rodzice byli po kłótni, a ja siedziałem sam na balkonie, próbując uspokoić płacz. W takich momentach rozmyślałem nad tematami, które każdego dnia i każdej nocy spędzały mi sen z powiek. Nie tylko nad wydarzeniami ostatnich dni, ale też nad odległą przeszłością. Najbardziej lubiłem przypominać sobie dziadka... ojca, mojej mamy. Faktem było, że w swoim życiu widziałem go nie wiele razy, bo mieszkałem daleko od niego, a i on zmarł, jak miałem dziesięć lat. Jednak kiedy przyjeżdżaliśmy, to na długo. Dziadek spędzał ze mną całe dnie. Rezygnował ze swoich planów, by móc ze mną spacerować i opowiadać mi różne historie. Mieszkał w Chinach, do których przeprowadził się z Korei po śmierci babci, której w swoim życiu nie zdążyłem poznać, ale poznałem ją, dzięki opowieściom dziadzia. Mama zawsze mówiła, że jestem do niego bardzo podobny, i z wyglądu, i z charakteru. Powiem szczerze, że miałem lepszy kontakt z rodziną mamy, niż z rodziną taty, który był specyficznym człowiekiem. Wiedziałem jednak, że kochał mnie nie mniej niż mama, mimo że praktycznie codziennie się z nią kłócił. To on do mnie  przychodził, kiedy płakałem, bo mama była w tak złym stanie, że nie mogła ze swoim żalem i rozpaczą patrzeć jeszcze na płaczącego i cierpiącego mnie. Za każdym razem, kiedy byliśmy w Chinach kłócili się jeszcze bardziej, ale dziadkowi zawsze udawało się ich pogodzić przed kolacją, byśmy mogli ją zjeść wspólnie bez żadnych kłótni i ukrytych sporów. Byłem jego jedynym wnukiem. Kochałem go nawet bardziej od rodziców, bo zawsze mnie rozumiał i kiedy opowiadałem mu o tym, że dokuczają mi w szkole i ciągle prześladuje mnie pech, to on zawsze wtedy pocieszał mnie, a na końcu dodawał zawsze to samo.

 " Jeśli Bóg decyduje Cię doświadczać już od początku Twojego istnienia, to znaczy, że ma wobec Ciebie wielkie plany i wielkie pokłady szczęścia przeznaczone dla Ciebie, jako nagrodę za dobrze wykonaną misję "

Te słowa zawsze mówił z ogromnym przekonaniem, jakby był pewien, że tak właśnie się dzieje... jakby sam doświadczył tego na własnej skórze. Co jednak mogło zrozumieć z tego dziecko takie, jakim wtedy byłem. Im bardziej dorastałem, tym bardziej zaczynałem rozumieć sens tych słów, ale w ich przesłanie nigdy nie wierzyłem. Tak wtedy, kiedy byłem młodszy, tak i teraz, kiedy siedziałem odizolowany od świata i od najbliższej memu sercu osoby. Często byłem zły na dziadka, że tak niedokładnie spisał swój testament i wszystko, co chciał przeznaczyć na mnie, zabrał mój wuj, jako mój prawny opiekun... lub rodzice o ile żyli, ale wątpiłem w to. Raczej pokłócili się w drodze i zginęli. Nie byłem chytry na majątek dziadka, ale wiedziałem, że wszystko, co miał, to był dorobek jego całego życia. Cenne wojskowej odznaki, zdjęcia, które mogłyby już wisieć w muzeum i ogólnie dom, który budował od samych fundamentów. Teraz zapewne budynek ten był ograbiony ze wszystkiego i ledwo stał, pusty... być może jedynie duch dziadka od czasu do czasu się tam kręcił. Ja jedyne, co miałem po nim, to jedną fotografię i odznakę, które mi dał zanim umarł. No i liczne prezenty, ale nie mogłem ich nazywać pamiątkami. Były cenne, bo były od niego, ale nie po nim... nie po jego życiu. Życiu, którego przygody zawsze mnie fascynowały. Zawsze napawały mnie weną na rysunki, których dziadek miał chyba całą teczkę, ale zapewne przepadły, tak jak on i jego dorobek. I mimo że myśl o nim, o jego pogodnej twarzy i zawsze serdecznym głosie napawała mnie radością, to i tak zaraz wracała reszta złych wspomnień, które stanowczo przeważały na szali mojego życia. 
Pierwsze dwa tygodnie spędziłem w Starym Dziedzińcu na tym, że próbowano przywrócić mi życie. No, to było wyzwanie dla wszystkich, z którymi musiałem pracować. Musiało minąć kilka dni zanim zacząłem normalnie mówić i odpowiadać na podstawowe pytania. Wkurzało mnie to, że traktowano mnie, jak dziecko, które przeszło szok, wiecznie siedzi na łóżku, buja się w te i we w te i patrzy się w ścianę z wyłupiastymi oczami. Po prostu nie czułem potrzeby rozmowy z kimkolwiek. Moje zaufanie do tych ludzi stanowczo spadło po rozprawie, dopóki pewnego dnia Wydra nie zrobiła mi awantury tak wielkiej, jak jeszcze nigdy dotąd. A stało się to podczas obiadu, kiedy próbowała ze mną sielankowo pogadać, a ja jedynie patrzyłem się w talerz i grzebałem w nim od czasu do czasu. 
- Ryu, do kurwy nędzy! Spójrz mi w oczy, bo mnie tu zaraz chuj jasny strzeli! - wrzasnęła zrywając się z siedzenia. Drgnąłem wystraszony, ponieważ czułem w kościach, że nie uda mi się udobruchać jej tak łatwo, a może nawet i wcale – I co? Masz zamiar do końca życia do nikogo się nie odzywać? - burknęła. Ja patrzyłem na nią wystraszony całą zaistniałą sytuacją.
- Łatwo Ci powiedzieć – powiedziałem pół szeptem – Masz grono przyjaciół, którzy nie zachwiali Twojego zaufania do nich, więc... pełna sielanka jednym słowem – zacząłem – Ja jednak nie mam takiego szczęścia, jak ty – powiedziałem z ironią. Wstałem od stołu z zamiarem powrotu do pokoju, ale Ashley dogoniła mnie i szarpnęła za ramię tak, abyśmy stali naprzeciwko siebie. Spojrzała mi w oczy ze wściekłym ich wyrazem.
- Co chciałeś przez to powiedzieć? - spytała wściekle. Widziałem kątem oka, że ręka musiała ją nieźle świerzbić.
- A to miałem na myśli, że już straciłem do was zaufanie – odpowiedziałem ze spokojem. Leki antydepresyjne robiły swoje – Obdarzyłem was zaufaniem, co w moim przypadku jest naprawdę ciężką sztuką, a wy perfidnie to wykorzystaliście – burknąłem – Udajecie, że wam na mnie zależy tylko dlatego, że macie takie zadanie z góry wyznaczone. Tak naprawdę obojętny wam jest mój los. Po co więc mam się wysilać i starać coś ze sobą robić skoro otaczają mnie ludzie, którzy tak naprawdę udają moich sojuszników, bo jest im za to płacone? Ja nie widzę w tym żadnego sensu – dziewczyna na moje słowa zesztywniała cała i patrzyła na mnie pustymi oczami, jakby właśnie analizowała dokładnie to, co powiedziałem. W mgnieniu oka zamachnęła się i wymierzyła mi mocnego plaszczaka prosto w twarz. Echo zaniosło się po całym mieszkaniu.
- Jakim ty jesteś perfidnym egoistą! - krzyknęła łamiącym się głosem. Przygryzła wargę, jakby łapała czas na ułożenie w głowie tego, co chciała mi w tamtej chwili powiedzieć – My wszyscy staramy się dla Ciebie. Vittoria załatwia Ci leki zza granicy na swój rachunek, bo jest jej Ciebie szkoda. Lucija wychodzi z siebie, żeby w końcu złapać z Tobą kontakt i móc przeprowadzać z Tobą terapię. Wszyscy nauczyciele czekają na to, aż Ty w końcu zaczniesz wykazywać chęci do życia, bo chcieliby żebyś nadal się kształcił, bo jesteś dobrym uczniem, a ja... - urwała, a do je oczu napłynęły łzy -... ja motywuję tych ludzi, żeby nie przestawali w Ciebie wierzyć, żeby wciąż próbowali, bo dla Ciebie warto. Przynajmniej tak uważałam do teraz. Ty po prostu oczekujesz od nas niemożliwego! Jak ja mogę Ci pomóc, jeśli ty sam tego nie chcesz? No zastanów się, głąbie! - wrzasnęła na cały dom i uderzyła mnie w pierś – Nie wiem czy wiesz, co to jest praca z powołania – dodała i szlochając zatrzasnęła się w swoim pokoju. Wtedy w moim życiu nastąpił przełom. W pierwszej chwili miałem ochotę zamknąć się w swoim pokoju, beczeć i myśleć, jakie to moje życie jest złe, ale kiedy... kiedy w moich myślach znów echem odbiły się słowa dziewczyny, zrozumiałem. Odpowiedzi na większość nurtujących mnie pytań nagle się odnalazły. To było jednak dla mnie za dużo. Musiałem to sobie przemyśleć na spokojnie i do wszystkiego powoli dojść. Trudno mi było sprzeciwić się swojemu instynktowi, który nakazywał mi czujniejszą uwagę w stosunku do dziewczyny, ponieważ... tak często tańczyłem pod rytm tego instynktu, że rzeczywiście... w swoim życiu, jak i w swoich wyborach patrzyłem tylko na siebie i na to, że to ja najbardziej cierpię. Zaślepiony rozpaczą nie mogłem wykazać się empatią w stosunku do innych ludzi. Przyzwyczaiłem się do tego i pogodziłem się z faktem, że nieodłączną częścią mojego życia jest cierpienie, ale zapomniałem, że każdy cierpi w swoim życiu z powodów dużych i małych, ale mimo to nie mniej ważnych. Doszedłem do wniosku, że moim największym życiowym błędem była moja nadmierna izolacja. Cierpiałem, bo nie miałem bliskiej osoby, której mógłbym opowiedzieć o swoich obawach, lękach, zmartwieniach czy nawet wyszlochać się jej w ramię. Te wszystkie skrywane emocje znalazły swoje ujście właśnie wtedy, kiedy doznałem kulminacyjnego zranienia i uważałem wtedy, że to tylka ja jestem ofiarą. Kłamałem w sądzie. Ja wcale nie spojrzałem wymownie na Luther'a, dlatego że myślałem, że to jego gach, tylko dlatego, że byłem zazdrosny... zazdrosny, jak jeszcze o nikogo nie byłem tak mocno. Gdybym nie trzymał wtedy swoich myśli i emocji na wodzy to zapewne powiedziałbym pewną kwestię, która... no, pozostawiała wiele do życzenia. Mimo upływu czasu wciąż miałem jej dokładny zapis w głowie.

Skoro taką wielką miałeś chcicę, to dlaczego nie przyszedłeś do mnie? Nie podobam Ci się? Nie kręcą Cię Azjaci? Co ma w sobie ten gach, czego ja, kurwa, w sobie nie mam?!

I wtedy, kiedy właśnie te słowa sobie przypomniałem, wyszedłem na zewnątrz i usiadłem na ławeczce pod ścianą, po czym złapała mnie głupawka. Zacząłem się śmiać, jak głupi do sera. Kiedy emocje już ze mnie uleciały, a ja wyśmiałem się tak mocno, że aż mnie brzuch zaczął boleć, powiedziałem do siebie:
- O Boże... jak dobrze, że ja mu wtedy tego nie powiedziałem – uśmiechnąłem się do siebie i spojrzałem w niebo. Zastanowiłem się chwilę i poczułem, jak rumieńce wstępują na moją twarz – A... a może jednak źle?
Tego samego dnia, kiedy wróciłem z podwórka do mieszkania, Ashley z płaczem przeprosiła mnie za ten policzek i krzyki. Przytuliła się do mnie. Uśmiechnąłem się wtedy do siebie i przypomniałem sobie wiele sytuacji, w których Lu droczył się ze mną i obrywał za to nieźle po głowie. Ja jednak zawsze później płakałem i przepraszałem go za to, że go uderzyłem. On zawsze mi wybaczał i zawsze mnie wtedy przytulał, opierał brodę na mojej głowie i czekał do czasu, aż się uspokoję. 
- Zasłużyłem – rzekłem tylko, na co dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała mi w oczy. Ja jedynie uśmiechnąłem się jeszcze szerzej – Dziękuję – rudowłosa na to słowo zrobiła koci ryjek i szturchnęła mnie lekko w ramię.
- Co ja z Tobą mam... - westchnęła jedynie i już spokojna oparła głowę na moim ramieniu. Zasnęliśmy w zgodzie.

Otwierasz oczy, ale nie jesteś w swoim pokoju. Stoisz na żwirowej ulicy przed furtką. Za nią jest dom. Znasz ten dom. Tam mieszka Twój dziadek, ale... ten dom, mimo że powinien stać pusty, on wcale nie wygląda na taki. Ogród jest zadbany. W sadzie za domem rosną owoce, a drzewa w nim są przycięte i wymalowane wapnem. Doskonale znasz zarówno dom, jak i okolice. Pcharz furtkę. Jest otwarta. Wchodzisz i zmierzasz ku drzwiom. Czujesz się dziwnie... szczęśliwy. Jakbyś tego dnia wyczekiwał od lat. Naciskasz klamkę. Drzwi są otwarte. Otwierasz je, towarzyszy temu głośny skrzyp. Skrzp, który doskonale znasz. Wołasz, ale nikt Ci nie odpowiada. W domu panuje porządek i harmonia. Jest pięknie urządzony. Tak, jak było dawniej. Przybyło jedynie zdjęć na ścianie, ale większość z nich jest zamazana, dlatego nie widzisz twarzy ludzi, którzy są na nich uchwyceni. Dziwisz się, ale postanawiasz nie myszkować po domu i wychodzisz na zewnątrz. Tam również nikogo nie ma. Postanawiasz więc iść w jedno miejsce, które może nie być puste, jak dom i podwórze. Tak! Ktoś tam jest! Pod dębem. W Twoim ulubionym miejscu. Tam był najpiękniejszy widok na zalesioną dolinę i miasteczko na horyzoncie. Podchodzisz bliżej i widzisz młodego mężczyznę opartego o konar drzewa. Ma na sobie coś w rodzaju munduru. Z daleka widzisz jedynie wzory moro. Wołasz, ale nie odpowiada Ci. Podchodzisz więc bliżej. Słyszysz, jak trawa szumi pod twoimi stopami. Mężczyzna odwraca się. Odskakujesz w lęku, bo widzisz siebie, ale mężczyzna tylko się śmieje, ale nie słyszysz jego śmiechu. Znów na Ciebie spogląda błękitem swoich oczu. Zauważasz tą jedyną różnicę. Mężczyzna odwraca się w przeciwną stronę i zaraz widzisz kobietę, która się zza niego wychyla. Ma długie, czarne jak heban włosy pofalowane lekko na końcach, porcelanową wręcz cerę i czarne, jak węgle oczy. Również śmieje się serdecznie, ale nie słyszysz jej. Jedynie po mimice twarz wiesz, że ma dobre intencje. Zaczynają rozmawiać i od czasu do czasu wskazują na Ciebie, ale ty ich nie słyszysz. W końcu wstają, łapią się za ręce i mówią coś jednocześnie, ale nie potrafisz zrozumieć co. Nie umiesz czytać z ruchu warg. Mrugasz i kiedy otwierasz oczy, ich już nie ma. Rozglądasz się zlękniony. Wiatr zawiał mocno zrywając z dębu obumierające liście. Świat Ci zawirował. Upadasz. Zasypiasz. 

4 listopada 2016 roku

Drogi pamiętniczku...

No to ten... witaj. Pragnę Cię uświadomić, że jesteś częścią mojej terapii, dlatego nie chełp się za bardzo. Nie zamieniam się w wypełnioną hormonami szaloną nastolatkę. Po prostu... Lucija zadała mi takie zadanie. Wszystkie szczególne w moim życiu zdarzenia mam zapisywać w tym zeszycie. Wydra specjalnie pojechała do sklepu papierniczego, żeby mi kupić notesik, który mógłbym sam ozdobić. Kochane stworzenie.
No to ten... po policzku od Ashley czuję się... ogarnięty? Tak, zdecydowanie. Myślę, że to głównie jej słowa na mnie wpłynęły, ale bez tego ciosu zapewne nie miałoby to tak dobrego efektu. Zaczynam próby życia... tym bardziej, że przyśnił mi się dziadziuś. Ten sen był niezbyt zrozumiały, ale wiem, że to dobry znak. Od dzisiaj zaczęła się moja ciężka praca. Lucija przejęła nade mną pałeczkę. Wydra ma troszkę więcej wolnego. Cieszę się. Niech sobie odpocznie. Zasłużyła.
Dzisiaj Lucija przedstawiła mi swoje plany na najbliższe dni. Zapowiada się całkiem ciekawie. Obawiałem się jakiejś ciężkiej terapii, jednak to wszystko wygląda na lecznie przez życie. Mamy razem wychodzić, spacerować i ogólnie spędzać razem czas. Trudno mi będzie wrócić do życia. Wciąż żyję tęsknotą, ale nie chcę zawieść ani Wydry ani żadnej innej osoby, która we mnie wierzy. Pani Lucija jest dla mnie bardzo wyrozumiała i cierpliwa wobec mnie... jakby czuła, że to dla mnie wciąż ciężki orzech do zgryzienia. Dlatego też dzisiaj chciała, abym zmienił coś w swoim wyglądzie. Uznała, że to będzie dobry początek, jednak ja nie byłem przekonany. Miałem kompleksy, ale mimo to bałem się zmian i w sumie... nie wiedziałem, co mogę w sobie zmienić, ale jak zwykle Wyderka przyszła z pomocą. Powiedziała, żebym sobie pofarbował włosy. Nie podobał mi się ten pomysł, bo bałem się, że wyłysieję po farbowaniu z moimi włosami, jak sianko. Lucija jednak też była za tym i zaproponowała wizytę u jej przyjaciela, który na fachu dobrze się zna i używa bardzo dobrych kosmetyków. Nie chciałem, ale uznałem, że i tak kobiety mnie zdominują. Zaproponowano mi srebrzysty, lekko biały kolor. Wydra powiedziała, że było mi ładnie w białym, kiedy szedłem na sprawę sądową. W sumie... nie miałem wtedy okazji nawet zobaczyć się w lustrze.
No... piszę ten wpis właśnie w srebrnych włoskach. Są super! To bardzo fajna zmiana. Zupełnie inaczej patrzę na siebie w lustrze. Stwierdzam, że jeszcze nie raz zmienię kolor swoich włosów. To bardzo fajna rzecz na doła. To tyle... nie umiem jeszcze pisać pamiętnika. Bardziej się przyłożę do części artystycznej. W końcu... mam możliwości!

P.S. - Wydra kupiła mi zestaw artystyczny. Dostałem ładne kredki, pisaki, flamastry, kontruniki i wiele, wiele innych przyborów do malowania. Schowała mi to pod poduszkę. Powiedziała, że to w ramach przeprosin za policzek. To piękny prezent.

7 listopada 2016

Drogi pamiętniczku...

Jestem zły! Wściekły, a raczej byłem, bo teraz trochę mi przeszło. Jest już w końcu wieczór, a zezłościłem się popołudniu. Dzisiaj padało, więc Lucija postanowiła, że zostaniemy w domu. Przyszła do mojego pokoju i przyniosła gry planszowe. Uwielbiam je, ale nigdy nie mam z kim w nie grać, więc wtedy bardzo się ucieszyłem. Tak wiele zostało we mnie z małego dziecka. Czuję się z tym dziwnie, że mężczyźni w moim wieku są już czasami po ślubie i mają dzieci, a ja gram w gry planszowe w szlafroku pandy. Do południa był spokój. Wydawało mi się, że słyszałem pukanie do drzwi, ale Wydra była w domu, więc otworzyła. Skoro po nas nie przyszła, to znaczyło, że nie było to nic ważnego. Niestety... kiedy z brunetką postanowiliśmy zejść do kuchni, by zrobić sobie coś do jedzenia, doznaliśmy szoku. W kuchni przy stole siedziała Wydra z Josh'em i wesoło rozmawiając, popijali napoje z kubeczków! WTF?! Najbardziej się przeraziłem, kiedy na mnie spojrzał. Nie zwracając na nic uwagi uciekłem do pokoju i zamknąłem się w nim na klucz. Nie miałem zamiaru z niego wyjść. Lucija stała pod moim pokojem i zachęcała, żebym wyszedł i nie robił głupstw. Ja po prostu nie chciałem widzieć tego człowieka. Sam się zacząłem zastanawiać, co on robił w naszym mieszkaniu. Zaparłem się więc i postawiłem ultimatum: albo JA albo ON. Usiadłem na ziemi, oparłem się o drzwi i czekałem na efekty, których bym się nie spodziewał. Pod drzwiami stanęła pełna trójka: Lucija, Ashley i Joshua. Chłopak przepraszał mnie za to, że narobił tyle bigosu i że... no, tak to wyszło. Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. Dobrze wiedziałem bowiem, że chciał zemsty za swojego najlepszego kumpla. Myślałem nawet, że po części zemścił się też za ten nieudany flirt. Zaparłem się więc i mimo próśb, a nawet gróźb nie ruszyłem tyłka z miejsca. Koniec końców jednak wyszedłem z pokoju. Znów złapałem syndrom egoisty. Miał prawo, żeby to wygadać, bo sam sobie na to zasłużyłem, jednak wychodząc z pokoju nie odważyłem się nic powiedzieć. Zapanowała niezręczna cisza, ale Ashley uratowała sytuację. Wszystko skończyło się na tym, że cała nasza czwórka wspólnie w kuchni grała w chińczyka. Obydwie kobiety starały się mnie nieco ożywić, ale jakoś straciłem chęci do rozmów. Dopiero, kiedy zrobiło się późno i Josh postanowił już się zbierać, poprosiłem go o rozmowę na osobności za drzwiami mieszkania. Chłopak zdziwił się, ale przystał na to. 
Kiedy byliśmy sami zacząłem wyptywać o stan Luther'a. O to, co robi, jak się czuje i tym podobne. Zasadniczo, to od czasu, kiedy przyszedł Josh znów zacząłem uporczywie myśleć o blondynie i dlatego... dlatego nie chciałem rozmawiać. Dhampir odpowiedział zgodnie z prawdą, że... że nie jest ciekawie. Wciąż próbował go wyciągnąć z domu, żeby przestał to wszystko tak przeżywać, ale na nic. Powiedział też, że Lu niszczy tęsknota... tęsknota za mną. Podobno znów miał bałagan w pokoju i całymi dniami nic nie robił, tylko kręcił się bez celu po mieszkaniu. Mimowolnie zaśmiałem się na wiadomość, że blondyn znowu ma bałagan... tak, jak wtedy, kiedy wprowadziłem się do jego mieszkania. Teraz pod wieczór, kiedy to wszystko sobie przypomniałem, czuję jednocześnie smutek i przepełniającą mnie radość. Być może po tym wszystkim znów zamieszkamy z Luther'em razem i wszystko będzie tak, jak dawniej. Znów oboje będziemy szczęśliwi. Skoro tęskni za mną aż tak bardzo, to być może... naprawdę nie jestem mu obojętny. Albo po prostu zżerają go wyrzuty sumienia. Chciałbym jednak, żeby się sprawdziła pierwsza opcja... już nie mogę się doczekać, jak znowu go zobaczę. Cieszę się też, że Josh nie pała do mnie tak wielką nienawiścią. To miłe uczucie. Czuję, że wszystko wraca do normy. Myślę, że jak się w końcu z Luther'em zobaczymy to nie będę mógł oderwać od niego wzroku. Ciekawe, jak bardzo się zmieni... może ja też powinienem się zmienić? Stać się bardziej dorosły? Nie... to nie jest dobry pomysł. Nie odmówię sobie szlafroku pandy. 

10 listopada 2016

Drogi pamiętniczku...

Nie napiszę dziś wiele... nie jestem zbytnio dyspozycyjny. Miałem dziś wolne, więc nadrobiłem zaległości na socialmediach.... a raczej próbowałem. Po przejżeniu snapa przerwałem. Dawno go nie przeglądałem. Luther każdego dnia dodawał snapy, jak wstawał rano i kładł się spać wieczorem. Wysyłał mi je prywatnie. Tylko ja je mogłem widzieć. Każde zdjęcie było bez koszulki i prosto z łóżka. Na dodatek specjalnie robił takie ujęcia, że patrząc na te zdjęcia wyobrażałem sobie, że leżę obok niego. Ale... on jakoś niemrawo na nich wygląda. Ja jednak się cieszę... strasznie się cieszę z tych zdjęć. Cały dzień je oglądam... i zapewne przez większość nocy również będę to robił. Sam chcę sobie zrobić jakieś zdjęcie i wysłać je blondynowi, ale... troszkę się wstydzę... i lekko boję. Ale może z czasem zacznę coś dodawać...

12 listopada 2016

Drogi pamiętniczku...

Dziś zacząłem odpracowywanie swoich godzin społecznych. Początkowym planem był szpital dziecięcy, ale okazało się, że remont jeszcze trwa, dlatego nie ma warunków, abym się brał za jego ozdabianie. Postanowiłem więc zdrobić coś, co miałem w planach zanim jeszcze został na mnie wydany wyrok. Zabrałem się za odnowę " Starego Dziedzińca ". Ta część akademii jest naprawdę piękna, ale aż do przesady zaniedbana. Nikt się tym nie zajmuje, bo w sumie... nadal w świetle prawa jestem przestępcą. Kto by się chciał pchać w paszczę lwa... dosłownie XD Pomysł spodobał się dyrektorowi. Obiecał załatwić farby oraz lakiery. 
Zająłem się ogrodem. Średnio się na tym znałem, ale pani Lucija ma w domu kwiaty i wie, jak się z nimi obchodzić. Użyźniliśmy ziemię w donicach i ogrodzie, a potem poszliśmy na targ, by kupić nowe cebulki. Wspólnie je zasadziliśmy. Na wiosnę miały z nich wyrosnąć wspaniałe kwiaty. Już nie mogę doczekać się wiosny. Kupiliśmy też nafte do kilku latarni. Wieczorem napełniłem zbiorniki i zapaliłem wszystkie lampy. Pięknie rozświetliły dziedziniec. Zrobiłem sobie też huśtawkę i zawiesiłem ją na gałęzi drzewa w centrum dziedzińca. Pięknie to wygląda. Nie mogę się doczekać, jak na murach pojawią się pejzaże. Chcę, aby ta część akademii znów stała się używana i... być może istniała na użytek uczniów, którym również życie dało nieźle w kość. 

27 listopada 2016

Drogi pamiętniczku...

Cóż... ciężko z moim regularnym pisaniem. Często wieczorem jestem padnięty i nie mam siły pisać. I w sumie... w moim życiu nie dzieje się nic na tyle ciekawego, by codziennie robić wpisy. Teraz napiszę coś dłuższego, a przynajmniej spróbuję. Marny ze mnie pisarz. 
Pan dyrektor dotrzymał słowa. Dał nam środki na zakup materiałów do odrestaurowania dziedzińca. Pracuję nad nim od dłuższego czasu. Odmalowałem i pokryłem lakierem wszystkie drewniane części konstrukcji. Wydra przyłączyła się do pracy, ale nie sama. Do naszego mieszkania coraz częściej zagląda Josh. Wtedy również zaproponował swoją pomoc, ale... ja coś czuję, że on sobie upatrzył Wydrę. Powiem szczerze, że... pasowaliby do siebie. Dziewczyna z pewnością by go utemperowała z tymi jego wypadami i opijaniem się. A i Josh wydaje mi się wiernym i dobrym człowiekiem. Tak przynajmniej wnioskuję po jego więziach z Luther'em. Jest jego dobrym przyjacielem i znosi jego zaczepki. Ashley nie miałaby źle z Joshuą. Ale... nie chcę w to wnikać. To ich sprawy. Nie chcę się wpieprzać. 
Josh'owi podoba się to, co robię. Nie raz mnie chwali, ale ja na to jedynie lekko się uśmiecham. Mało z nim rozmawiam. Jedynie pytam często o Luther'a. Poza tym... z czasem zaczął przychodzić tylko do Wydry, a nie po to, żeby pytać o mnie. Dziwnie sie z tym czułem. Miałem wrażenie, że kogoś tracę. Kogoś... czyli Wydrę. Zawsze jednak mówię sobie, że jej szczęście jest priorytetem. Często jednak śmieję się pod nosem, bo rudowłosa to dosyć ciężka partia i nie można jej wyrwać byle komplementem. Na dodatek... nieźle droczy się z chłopakiem. Jest całkiem zabawnie. 
Powoli kończę pracę ze Starym Dziedzićcem. Zostało mi pracy na jakiś tydzień lub dwa. Lubię pracować. Czymś się zajmuję. Znowu dostaję handry. Boję się, że to zapowiedź czegoś złego w najbliższym czasie. Mam dziwne sny...

2 grudnia 2016

Drogi pamiętniczku...

Byłem dzisiaj na siłowni! Tak! Wiem, że trudno w to uwierzyć. Josh nabąknął Ashley, że wyciągnął Luther'a z domu na basen i że to bardzo dobrze się sprawdza. Mnie też postanowiła nieco przyszpilić. Poszliśmy w ślady Krzysia Gonciarza – siłka i bieganie. 
Na siłowni poznałem dwóch Chińczyków... dosyć mocno napakowanych. Okazali się bardzo mili. Na szczęście znali angielski, bo ja jedynie rozumiem chiński, ale nie umiem mówić z tym języku. Pokazali nam działanie pewnych urządzeń, więc nie musieliśmy męczyć personelu, który i tak o tej porze miał sporo pracy. Świetnie się bawiliśmy z Ashley. Zarówno siłownia, jak i bieganie to bardzo fajna rzecz. Jintao powiedział, że wystarczy kwestia czasu, a przybędzie mi siły. Siłownię postanowiliśmy odwiedzać na zmianę z bieganiem w okolicznym parku. Lubię biegać i całkiem dobrze mi to idzie, choć to nie zmieniło faktu, że jak spaceruję to wciąż szuram stopami. Niedługo pozdzieram przez to wszystkie podeszwy butów. 

7 grudnia 2016

Drogi pamiętniczku...

Dziedziniec jest już gotowy! Odremontowany od A do Z. Pan dyrektor go zobaczył i bardzo mu się spodobały pejzaże, które namalowałem na ścianach. Mam zaliczonych kilka godzin prac społecznych... kilka, to troszkę mało powiedziane. Ale mimo to już dzisiaj musiałem pojechać do szpitala, w którym będę pracował przez najbliższe miesiące. 
W szpitalu dziecięcym mam za zadanie pomalowanie ścian. Budynek jest duży i wypełniony profesjonalnym sprzętem, ale faktem jest, że stał już tam od ponad stu lat. Pracy jest w nim naprawdę dużo, ale Wydra obiecała pomoc. Cieszę się, bo personel jest miły i w sumie... jestem szpitalną atrakcją, ponieważ większość dzieci w tym szpitalu nigdy nie widziała Azjaty. Można rzecz, że jestem ich przytulanką. Bardzo lubię spędzać z nimi czas. Są bardzo pomocne i wesołe. Najwięcej empatii doświadczam od brzdąców nieuleczalnie chorych. Ciężko mi na nie patrzeć, bo wiem, że pewnego dnia umrą. Cieszę się z tego, że żyję i na nic nie choruję. Mam szczęście. 

10 grudnia 2016

Drogi pamiętniczku...

Praca wre. Dzieci są bardzo podekscytowane projektami, które rozrysowuję w postaci szkiców. Bardzo im się podoba to, co rysuję. Czasami w przerwach oglądam z nimi bajki. Najczęściej Pokemony i Dragon Ball'a. Ojejciu... naprawdę marny ze mnie pisarz. Muszę poćwiczyć, ale nie mam kiedy. Chcę jak najszybciej skończyć remont szpitala, by wszystkie dzieci zdążyły w nich trochę pomieszkać. Szczególnie zależy mi na małej Beatrice. Lubię ją najbardziej ze wszystkich dzieci. Jest moją pupilką, ale niedługo umrze. Choruje na białaczkę i bardzo słabe są szanse na to, że przeżyje. Ja jednak wciąż mam w sobie płomyczek nadziei. Być może jej się uda...

17 grudnia 2016

Drogi pamiętniczku...

W końcu spadł śnieg. Długo na to czekałem. Uwielbiam białe święta. Ashley przyniosła do naszego mieszkania ogromną choinkę. Trafiła jej się okazja i kupiła ją w donicy. Po świętach postanowiłem zasadzić ją w ogrodzie na dziedzińcu. W szpitalu również pojawiły się ozdoby i choinki, ale raczej skromne były te ozdoby. Zadałem więc dzieciom zadanie – miały zrobić ozdoby do swoich pokoi i na korytarz. Pomysł się wspaniale udał. Kupiłem też ze swoich oszczędności trochę ozdób choinkowych, by dzieci mogły bardziej poubierać choinki na korytarzach. Pielęgniarki również bardzo się ucieszyły. W większości to są bardzo miłe kobiety. Jednak to nie to było dziś punktem kulminacyjnym. Pod wieczór poszedłem się pożegnać z Beatrice, jak codzień. Ucieszyła się, jak zawsze, ale mi trudno było powstrzymać łzy. Z każdym dniem jest z nią coraz gorzej, ale jej radość i empatia zasłaniają cały ból. Powiedziała, że jestem jej Piotrusiem Panem. Wiem, jak bardzo lubi tą opowieść. Specjalnie dla niej kupiłem książkę o prawdziwej historii Piotrusia Pana i przed jej popołudniową drzemką czytałem jej jeden rozdział, codziennie. Spytałem, dlaczego? Jej odpowiedź roześmiała mnie nie lada i nie zapomnę jej do końca życia:

Jesteś do niego bardzo podobny. Masz dużo lat, a wyglądasz jak chłopiec. Wszystkie dzieci ze szpitala lubią Cię i słuchają. Jesteś zawsze wesoły i uśmiechnięty, ale... nie możesz być bardziej odważny? Piotruś był odważny i nikogo się nie bał, a ty boisz się nawet odezwać do pana Arthura. 

Jej szczerość... rzecz bezcenna. I jeszcze ta jej mimika twarzy. To co powiedziała było w pełni prawdą, ale nie uważam się za jakiegoś bohatera lub człowieka owianego w same cnoty, dlatego też... no, nie jestem idealnym Piotrusiem. Ech... i pan Arthur... obawiam się go. Jest pielęgniarzem na piętrze, na którym obecnie maluję i zauważam często w ekranie telefonu, że spogląda w moją stronę. Nie wiem, jakie plany ma wobec mnie, dlatego też... wole go unikać. Lepiej nie kusić losu... mimo że zalecano mi kontakt z ludźmi, to tego osobnika mam zamiar zbywać. Nie mam zamiaru sobie nikogo szukać, ale powiem szczerze, że pokusa jest ogromna...

P.S. - Myślę nad wystawieniem przedstawienia w szpitalu. Dzieciom na pewno by się spodobało. 

24 grudnia 2016

Drogi pamiętniczku...

Wesołych Świąt! Nareszcie nadeszły święta. Dzisiaj jest Wigilia i zwierzaczki mówią ludzkim głosem, choć to dla mnie nie nowość. Cóż... moje świąteczne plany zostały już wcześniej zaplanowane przez Wydrę, która uparła się, bym jechał z nią do jej dziadków na ten szczególny dzień, ale niestety... musiałem odmówić. Miałem inne plany, dlatego też musieliśmy się rozstać. Dała mi odznakę, dzięki której mogłem bez obaw wyjść na tak zwaną " przepustkę ". Byłem w szpitalu, w którym zostało kilkoro dzieci. Spędziłem z nimi ich małą Wigilię, kupiłem im prezenty i sprawiłem, że nie czuły tak bardzo braku bliskich w ten szczególny dzień. Wiem, że każda z osób, którą znałem przyjęłaby mnie na ucztę wigilijną, ale... ja nie miałem rodziny i nie chciałem wpieprzać się w inną. Wieczorem byłem pod drzwiami mieszkania Luther'a, ale kiedy pukałem, nikt mi nie otworzył. Domyśliłem się więc, że wyjechał do kogoś na święta. Resztę wieczoru kręciłem się po mieście. Od uliczki do uliczki. Widziałem, jak w oknach domów paliły się światła i kręciły się rodziny, wesoło rozmawiając i żartując. Miły widok. Przykry jednak dla kogoś, kto o takim widoku w swoim życiu może jedynie pomarzyć....

30 grudnia 2016

Drogi pamiętniczku...

Nadal mam dużo pracy, ale moje plany odnośnie przedstawienia się nie zmieniają. Zaczynam już zbierać ludzi, którzy mogliby w nim zagrać. Okazało się, że szpital ma sporą armię wolontariuszy, których zwyczajnie nie odróżniam od rodzin pacjentów. Bardzo spodobał im się pomysł z przedstawieniem. Udało się! Zgodzili się, żebyśmy wystawili Piotrusia Pana! Niestety... to ja mam zagrać Piotrusia. Uznali, że pomysłodawca ma zgarnąć najlepszą rolę. Czarno to widzę, ale... dam z siebie wszystko! Wszystko byleby to przedstawienie doszło do skutku. Muszę przefarbować włosy na rudo. Zapewne będę śmiesznie wyglądał. 
Co do moch jutrzejszych planów... cóż, nigdy nie obchodziłem hucznego Sylwestra. I niezbyt mam go z kim spędzić. Nie wiem, jakie plany ma Wydra, ale ja mimo wszystko zostanę w domu. Chcę spokojnie posłuchać sobie muzyki, zjeść zamówione z Mc'a jedzonko i oglądać o północy fajerwerki z dziedzińcowego balkonu. Tyle w zupełności do szczęścia mi wystarczy. 

6 stycznia 2017

Drogi pamiętniczku...

Dziś zaczyna się Karnawał. I w sumie... zapewne nie wiedziałbym o tym, gdyby Lucija mi o tym nie przypomniała. Mianowicie... poprosiła, żebym uszył jej suknię karnawałową! Zamurowało mnie, kiedy mi to powiedziała dzisiejszego ranka. Nie jestem projektantem mody! Jednak brunetka się uparła. Przejrzała wszystkie moje stare rysunki kreacji i wbrała sobie jeden. Zapewniła, że kupi materiał, a ja mam jej tylko to uszyć. Ładne mi " tylko uszyć ". Ze mnie żaden krawiec, ale nie chcę zrobić jej przykrości. W końcu... wiele dla mnie zrobiła i nie chcę jej sprawiać zawodu po tym wszystkim, dlatego... spróbuję uszyć tą suknię, a raczej ten strój, bo... sukienką trudno to nazwać. Najgorsze jest to, że ja tworzę tak fantazyjne kreacje, że w realu zapewne nie da się ich uszyć. Lucija wybrała strój wzorowany na azjatyckich strojach ludowych.



Nie wiem, jak ja to uszyję. Mam na to dwa tygodnie, a wciąż mam na głowie jeszcze przedstawienie w szpitalu i dokończenie jednej ściany na korytarzu... uch, dużo pracy mnie czeka. 

10 stycznia 2017

Drogi pamiętniczku...

Właśnie się dowiedziałem, że idę na bal karnawałowy do najlepszego hotelu w mieście razem z Luciją, jako osoba towarzysząca. Gdzie, ja i bal... phi, wolne żarty. Lucija jednak się uparła, a ja nie chcę robić jej przykrości, więc się zgodziłem.  Czyli... muszę jeszcze uszyć jakiś strój dla siebie. Jedyne, co mnie motywuje to fakt, że strój, który chcę uszyć wcale nie jest taki trudny i całkiem dobrze mi idzie. Jednak muszę odpuścić sobie dwa dni, ponieważ muszę jeszcze skończyć malować szpital i obgadać kilka rzeczy odnośnie przedstawienia. Możliwe, że nie będę miał czasu, aby cokolwiek tu pisać, dlatego... mój następny wpis, może pojawić się naprawdę późno. 

P.S. - Bal będzie 25 stycznia 

26 stycznia 2017

Drogi pamiętniczku...

Teraz właśnie od dłuższego czasu usiadłem sobie spokojnie przy biurku. Jest czwarta na ranem. Właśnie wróciłem z balu. Nie myślałem, że to napiszę, ale... było świetnie! Najbardziej cieszy mnie fakt, że dzięki mojej książce o szyciu i projektowaniu ubrań, uszyłem suknię dla Luciji. Oczywiście nie obyło się bez mierzenia, które w moim wykonaniu było niezwykle mozolne. Później jeszcze te wszystkie przymiarki... ciężka praca, ale kiedy tylko myślę sobie o tym zachwycie Luciji i gości na balu, od razu stwierdzam, że warto było. Naprawdę... ta kreacja to pełen sukces. Nawet diadem dobrze się trzymał we włosach, ale to tylko zasługa dobrego fryzjera. Co do mnie... uszyłem sobie strój jedi. Miałem nawet bardzo oryginalnie wyglądający miecz świetlny. Widziałem wiele wspaniałych kreacji, ale strój uszyty przeze mnie wcale nie był gorszy od innych. I w sumie... trochę się bałem, bo jako mężczyzna tylko ja byłem w przebraniu. Cała reszta pojawiła się w eleganckich garniturach i... czułem się z tym bardzo nieswojo, ale to był dobry wybór. Budziłem pozytywne zainteresowanie, szczególnie wśród płci pięknej... szczególnie jednej pani, która w ogóle nie pasowała mi do tego całego eleganckiego towarzystwa. Ma na imię Inessa i jest Rosjanką. Od kiedy tylko znalazłem się na sali, obserwowała mnie. W końcu mnie zaczepiła. Nieźle się jej przestraszyłem, bo wciąż ciężko daję radę, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie, ale blondynka okazała się bardzo okey i większość wieczoru spędziliśmy na wspólnej rozmowie. Dała mi swój numer telefonu i e-maila. Nie, nie mam zamiaru z nią być ani nic z tych rzeczy. Po prostu nie mam siły opisywać całej naszej konwersacji, bo jestem juz naprawdę zmęczony.
Szpital jest cały odmalowany, a przygotowania do przedstawienia idą dobrze. To tyle. Idę spać.

5 luty 2017

Drogi pamiętniczku...

Wszędzie jest pełno śniegu, a mróz ozdabia okna. Jest pięknie. Uwielbiam śnieg! Przyjemnie jest wrócić z mrozu do ciepłego domku i napić się ciepłego kakao z kubeczka ze wzorem ulubionej postaci z anime. Działam w szpitalnym wolontariacie. Przywiązałem się do ludzi, których tam poznałem, a przede wszystkim do tych małych brzdąców. Nie mógłbym tak po prostu zniknąć z tamtąd. Tym bardziej, że z Beatrice jest bardzo źle. Całe dnie leży w łóżku, a w nocy nie może spać. Jej rodziców nie ma przy niej, co mnie wkurza strasznie. Ich córka umiera, a ich nie ma przy niej. To dla mnie niepojęte. Czasami do dziewczynki zagląda babcia, ale to schorowana kobieta, której nie wolno się przemęczać. Coraz bardziej nie rozumiem ludzi i ich dziwnych zachowań. 
Co do przedstawienia... scenariusz jest w trakcie pisania, mamy komplet aktorów, a i stroje postanowiłem uszyć. Bal karnawałowy zachęcił mnie do dalszego szycia... no i Iness również. Nie mamy możliwości się spotkać, ponieważ ona jest aktorką, więc często pracuje na planie. Możemy jedynie pisać SMS'y. Obiecała, że pojawi się na przedstawieniu w szpitalu. Powiedziała, że nie może tego przegapić. 

22 luty 2017

Drogi pamiętniczku...

Wydra zaczęła uczyć mnie nowych przemian. Uznała, że jest już ze mną na tyle dobrze, by zacząć mnie edukować w stronę dobrego zmiennokształtnego. Przyniosła mi wiele książek z biblioteki, które muszę przestudiować zanim zaczniemy działać. Mówię jej, że już wiem, na czym to polega, jednak ona uparła się i mam czytać te książki. To dla mnie żaden problem. Lubię czytać, ale te księgi są dosyć obszerne i bogate w treść. Cóż... jestem pewien, że nie powinienem się spieszyć, bo mam jeszcze kilka innych obowiązków, których nie mogę zaniedbać. Wszystko po kolei... spokojnie i bez stresu. Stres szkodzi... bardzo... szczególnie mnie.
Dzisiaj z tego całego zamieszania o mało co nie wylałem coli na materiał. Naprawdę... niezła ze mnie łamaga. I ja się dziwię, że ja jeszcze na wózku nie wylądowałem, bo naprawdę... zachowuję się czasami, jak ślepy. Dzięki Bogu w porę złapałem szklankę i nic się nie wylało. Nie podarowałbym sobie zniszczenia materiału... tym bardziej, że był jednym z droższych. 

5 marzec 2017

Drogi pamiętniczku...

Udało mi się przeczytać jedną z jedenastu książek, jakie przyniosła mi Ashley. Jest naprawdę ciekawa. Dużo się z niej dowiedziałem... naprawdę dużo. Muszę zacząć częściej wysyłać ją po takie książki. Dzięki temu łączę przyjemne z wieloma pożytecznym rzeczami. Poza tym... wydaje mi się, że człowiek bardziej pochłania wiedzę z takiej książki niż ze specjalnego podręcznika.
Bardzo chciałbym opanować przemiany na 1/4, czyli tylko wybrane części ciała na przykład ręka, noga lub ogon. Są bardzo trudne, ale i przydatne. Pozwalają nam, zmiennokształtnym, wychodzić z różnych nieprzyjemnych sytuacji. Zanim się jednak tego wszystkiego nauczę to minie dużo czasu, a ja wciąż za dużo myślę. 

30 marzec 2017

Drogi pamiętniku...

Długo nie było wpisu... bardzo długo. A to dlatego, że większość swojego dnia poświęcam przedstawieniu. Szyję stroje i uczę się roli. To jest super! Został mi tylko jeden strój i tylko jedna, najważniejsza kwestia do wyuczenia. Musimy się spieszyć. Z Beatrice jest coraz gorzej. Boję się, że nie zdążymy...

20 kwietnia 2017

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj obchodzę urodziny... swoje 24 urodziny. Uch... czuję się taki stary. W sumie... niespecjalnie mam sentyment do świętowania tego dnia, ale rudowłosa z mojego mieszkania postanowiła to zmienić. Na dzień dobry pod poduszką znalazłem książkę Daniela Westmacotta " Czarne mleko ". Bardzo chciałem ją dostać, ponieważ bardzo mnie zainteresowała, kiedy czytałem o niej niedawno w internecie. 
Opowiada historię chłopca, który mimo swojej jasnej skóry jest prześladowany, jak niejeden czarnoskóry. Powodem jest to, że rzeczywiście... korzenie chłopaka sięgają dawnych afrykańskich plemion, ale choruje on na rzadką chorobę – albinizm. Jest więc traktowany tak samo źle, jak afroamerykanie, ale również Ci go nie akceptują. Jest więc wyrzutkiem społeczeństw. Książka opowiada o jego życiowych losach. Nie mogę się doczekać, aż zacznę czytać.
Kiedy zszedłem na dół do kuchni zauważyłem Ashley, Luciję i Vittorię. Na głowie miały kolorowe urodzinowe czapeczki i były również barwnie ubrane. Wszędzie rozwieszone były baloniki i serpentyny. Na stoliku zaś leżało kilka pięknie przygotowanych przekąsek. Kobiety krzyknęły mi " Sto lat, Ryu~! ". Mimo że byłem jeszcze zaspany to uśmiechnąłem się od ucha do ucha oraz przyjąłem pozostałe prezenty. Lucija kupiła mi elegancką, szarą marynarkę, która bardzo mi się spodobała, a Vittoria? Ta to chyba najepszy prezent mi wymyśliła. Kupiła mi wielkiego pluszowego jednorożca w kolorze różowym. Pokochałem tego pluszaka, Był milusi i większy ode mnie. Zakochałem się. 
Przyjęcie bardzo mnie ucieszyło. Było skromne i niedługie. Posiedzieliśmy chwilę wspólnie, pogadaliśmy, pożartowaliśmy i wszyscy się rozeszli, a ja wróciłem do codzienności, czyli do kończenia szycia. 

28 kwietnia 2017

Drogi pamiętniczku...

Piszę ten wpis dopiero teraz... bo dopiero teraz udało mi się jakoś pozbierać, żeby to opisać. Tydzień temu Beatrice umarła, dzień po moich urodzinach. We śnie. Kiedy przyszedłem rano, jej już nie było w jej pokoju. Dowiedziałem się, że wczesnym rankiem znalazła ją pielęgniarka. Nie dożyła przedstawienia, które dla niej przygotowywałem. Tego dnia kiedy się o tym dowiedziałem... nie miałem najmniejszej ochoty na to, żeby uczestniczyć w próbie. Miałem dość. Zwątpiłem w Boga. Wątpię w Boga. Do południa płakałem, po południu owładnęła mną złość. Chodziłem nabuzowany po mieście, jak typowy dres, szukając tylko okazji, by się na kimś wyżyć. Akurat trafił się pijany gościu, który zaczął się do mnie przystawiać o kasę. Od razu dostał po mordzie. To był jednostrzałowiec, więc zaraz się obrócił i glebnął na ziemię. Niestety... wpakowałem się w kłopoty i gonili mnie jego koledzy. Jak goni Cię pięciu napakowanych gości to zaraz przechodzi Ci złość. Przez nich pobiegłem w stronę jakiejś opuszczonej fabryki, a potem musiałem po dachu skakać, by przed nimi uciec.



I tak mnie dopadli w jednym z ciemnych zaułków i też mi się oberwało po mordzie. I w sumie... mimo, że mogłem się zmienić w jakieś groźne zwierzę i obronić się, to bałem się. Nie chciałem trafić za kratki. I tak nielegalnie wyszedłem ze szpitala. Powinienem być na jego terenie aż do późnego wieczoru. Tryb tchórza włączył się, jak tylko jeden z mężczyzn złapał mnie za fraki i zaczął grozić. Teraz... kiedy o tym myślę to aż mi wstyd za siebie. Czasami nawet kobiety są ode mnie odważniejsze. Jednak później... myślałem, że to już koniec... że mnie tam zabiją, ale pojawił się on... Luther. Na samą myśl drżę z podekscytowania. Wiem, że to brzmi niemożliwe, ale... to naprawdę był on. Wpadł jak harpagan, stoczył walkę ze zbirami i odpędził ich... uratował mnie, jak rycerz księżniczkę. Jednak... księżniczka powinna odwdzięczyć się rycerzowi za wielce szlachetny czyn, jednak uciekła. Tak, mówię tu o sobie. Spojrzałem na niego jedynie, czując ból na wardze i zwiałem.



Choć teraz... wieczorem, jak już składam te wszystkie wydarzenia w całość to... nie wiem czy ucieszyłby się z mojego podziękowania. Dowiedziałem się, że... że ma kogoś... dziewczynę... uch... teraz nie wiem, co mam napisać. Nie rozumiem tego. Być może... być może to lepiej. Może ta dziewczyna da mu szczęście? Ba, na pewno. Ze mną... ze mną nie byłby szczęśliwy. To boli... bardzo. Jak zwykle... nieszczęścia zawsze chodzą parami. 

5 maja 2017

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj odbyło się przedstawienie, do którego tak skrupulatnie się przygotowywałem od kilku miesięcy. Nie mogłem tego zaprzepaścić tylko dlatego, że... życie znowu mi się sypie... to wcale nie jest powód, żeby się poddawać... wcale. Jednak... motywacja zeszła ze mnie po śmierci Beatrice. Na jej pogrzebie nie dałem rady się powstrzymać z emocjami i... bałem się, że podczas przedstawienia znowu się rozpłaczę, bo przypomnę sobie o dziesięciolatce. Rano jednak przyjąłem sporą ilość leków uspokajających i można nawet rzec, że... przegiąłem nieco. Często dostawałem głupawki i w sumie... śmiałem się z rzeczy mało konkretnych, więc... ludzie zaczęli coś przeczuwać, ale przyznałem się bez bicia, że musiałem wziąć jakieś leki na nerwy. Zrozumieli, nie było afery. Za wiele poświęciłem, by móc wszystko zaprzepaścić. Nawet specjalnie ćwiczyłem przemianę w elfa, której długo uczyła mnie Wydra. I tak nie udała mi się pełna przemiana i jedyne, co miałem, to zaostrzone i nieco wydłużone uszy, a na tym najbardziej mi zależało. Nie szkoda mi było mojej pracy tylko... ludzi, z którymi zresztą udało mi się zaprzyjaźnić. W sumie... bardzo zależało mi na dobrym kontakcie z nimi, bo staliśmy po jednej strone muru i mieliśmy ten sam cel – pomaganie podopiecznym szpitala dziecięcego. 
Koniec końców przedstawienie wspaniale się udało. Dziewczyna o imieniu Agata, która napisała nam scenariusz, bardzo się nad nim napracowała. Chciała, żeby zawierał zarówno poważne i życiowe monologi, jak i śmiszne i wprawiające u wszystkich uśmiech żarty oraz anegdotki. Świetnie jej to wyszło, mimo że nieźle poniosła ją wyobraźnia i dosyć mocno się rozpisała. Dekoracje były wykonane tak, jak sobie to wyobrażałem. Żałowałem, że nie było mnie przy ich tworzeniu, bo zapewne było przy tym dużo śmiechu, ale szyłem stroje. Nie powiem, że to były kreacje na miarę Hollywood czy nawet Bollywood, ale z pewnością wszyscy zrozumieli intencje. Poza tym... nawet taki nowoczesny styl pasował do scenariusza. Wszystkim zaproszonym bardzo się podobało. Szczególnie dzieci były zachwycone. A to wszystko zostało uwieczniona na zdjęciach. Mieliśmy bardzo dobrego fotografa o imieniu Jacek. Chłopak naprawdę ma talent i sprzęt. W sumie... nie było się czemu dziwić. Jacek był youtube'rem, więc kamer i aparatów miał kilka. Całe przedstawienie również nam nagrał, zmontował i wrzucił na swój kanał. To było wspaniałe! Zawsze, jakbym zwątpił w swoje możliwości, to mogłem sobie ten filmik obejrzeć i w sumie zrobiłem to dzisiaj. Nawet ja uważam, że nieźle się spisałem. Chyba naprawdę zaczyna mi się poprawiać. Dzisiaj nawet dostałem teczuszkę z kilkoma zdjęciami. Muszę sobie w końcu kupić jakiś album na zdjęcia. Mam nadzieję, że fotografie z przedstawienia nie będą jedynymi, którę się znajdą w tym albumie. 



Co do Luther'a... usunąłem go ze snap'a. Nie mam najmniejszego zamiaru oglądać zdjęć jego i tej pieprzonej dziuni, jak się obściskują. Tak, jestem zazdrosny, ale to nie ma już znaczenia. Większość rzeczy, które miały dla mnie znaczenie, straciło je. Tak, głównie Luther! Resztę tych " rzeczy " można sobie dopowiedzieć. Wiem, że... że powinienem się cieszyć, że wraca do siebie, ale... to mnie boli, że on tak szybko o mnie zapomniał. Zapomniał na pewno... i zapomina coraz bardziej z każdym dniem. Może ja też powinienem... zapomnieć? Albo chociaż spróbować...

10 maja 2017

Drogi pamiętniczku...

Lucija zadała mi kolejne terapeutyczne zadanie. Mam w miarę swoich możliwości każdego dnia pisać jedno moje marzenie. Myślałem, że będę to robił pod wpisami, ale są one nieregularne, dlatego piszę ja na końcu zeszytu. Tak będzie wyglądało to bardziej przejrzyście. 
Poza tym to... zapomniałem wspomnieć w poprzednim wpisie, że... Inessa była na przedstawieniu, tak jak obiecała, a oprócz tego była pod ogromnym wrażeniem. Przyszła do nas po przedstawieniu i nam pogratulowała, że w sumie... bez żadnej aktorskiej szkoły udało nam się stworzyć coś tak dobrego. Napisała później do mnie sms'a, że... to naprawdę było dobre i że... ja również bardzo dobrze się spisałem. W sumie... ja też tak uważam, ale... nigdy bym się nie spodziewał, że blondynka zapragnie mnie poznać ze swoimi znajomymi, którzy w większości byli śmietanką towarzyską wśród elit klasy średniej, czyli byli dziani, ale nie na skalę gwiazd Hollywood. Organizowała drobne przyjęcie w okolicach czerwca. Prosiła, abym jej uszył kreację tyle że problem w tym... ja nie jestem światowym projektantem i... no, nie wiem czy będę w stanie uszyć coś, co zadowoli ją i jej przyjaciół. Tym bardziej, ze Innes ma swój wyjątkowy styl i charakter, więc... no, nie mam zielonego pojęcia, co mógłbym jej uszyć. Ba, co mógłbym jej zaprojektować! To jest problem. Mam teraz chwilę przerwy nad przeglądaniem połowy internetu. Zastanawiam się czy to całe szycie było dobrym pomysłem... chyba nie potrzebnie się wychylałem. Wiem, wiem... powinienem w siebie wierzyć, ale sam fakt, że popularna aktorka kina rosyjskiego, jak i również modelka chce, aby taki szary człowiek, jak ja, uszył jej kreację na przyjęcie, jest dosyć mało realne. Jest odważna, więc się nie dziwię, że chce zaryzykować. Ja jednak no... nie chcę tego wszystkiego zaprzepaścić. Wydra mówi, że to moja wielka szansa na pokazanie się. Kto wie... może uda mi się zajść dalej niż przypuszczam. Oho... mam kolejnego sms'a od Innes. Treść:

Przestań w końcu przeglądać twittera! * wściekła minka * Mówię Ci, że to, co mi wysłałeś, podoba mi się. Uszyj mi to. Ja naprawdę nie chcę bardzo wyszykowanego ciuchu * poirytowana minka * Uwierz w siebie, ośmiorniczko :3

Tak, już wysłałem jej jeden stary pomysł, ale mówiłem, że to może nie być teraz na topie, ale ona się uparła. Muszę jej to uszyć. 



19 maja 2017

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj zacząłem kolejną działalność społeczną. Zostałem wolontariuszem w pobliskim schronisku dla zwierząt. Uznałem, że tam również się przydam z umiejętnością porozumiewania się ze zwierzakami, ale oczywiście nie mam zamiaru pokazać tego, że je wszystkie rozumiem. Czasami jednak uważam, że wolałbym ich nie rozumieć. Może i pomoc w schronisku jest czymś wspaniałym dla osoby, która nie jest w stanie zrozumieć słów, które mówią czworonogi, ale... kiedy ja dzisiaj zapoznawałem się z nimi, rozumiałem wszystko, co mówiły. One są nieszczęśliwe... tak potwornie nieszczęśliwe. Słyszałem ich rozmowy między sobą... jak wymieniały się swoimi obawami. " Kolejny człowiek. Taki sam, jak wszyscy " albo " Opiekuje się nami, by chwalić się innym, jaki to on jest uczynny ". Niektóre nic się nie odzywały, a nawet nie wychodziły ze swoich legowisk by mnie obszczekać czy obwąchać. Chcę im pomóc, ale one jeszcze dziwniej się wobec mnie zachowuję ze świadomością, że je rozumiem. Chcę spróbować zdobyć zaufanie niektórych zwierząt i być może spróbować również znaleźć im nowych właścicieli. Zbliżają się wakacje i boję się, że za niedługo schronisko zacznie pękać w szwach. Wydra też postanowiła pomagać w schronisku. W końcu... ona też rozumie zwierzęta.

P.S. - Mamy w schronisku papugę. Akurat z nią polubiłem się od razu. Naprawdę szalone ptaszysko. 

28 maja 2017

Drogi pamiętniczku...

Za tydzień będzie przyjęcie w apartamencie Inessy, czyli 4 czerwca. Niby już skończyłem jej strój, ale nadal zostały mi ostatnie poprawki. Blondynka była u mnie kilka razy na przymiarki. Zakolegowały się z Wydrą, która jest tak samo towarzyską osobą, jak Iness i również przyszłaby na przyjęcie, ale na ten dzień miała inne plany. Tak, spotkanie z Josh'em na mieście. W końcu chłopak zdołał ją ubłagać na " randkę ". Cieszę się z tego. Nie spodziewałbym się, że Ashley zechce być z chłopakiem, ale... wydaje mi się, że z Josh'em nie będzie jej źle... tak myślę. Bo jeśli nie, to od razu ten osobnik zaliczy wpierdol. Przejdę pół przemianę i zaraz mi odwagi przybędzie. No, ale... to nie ważne. To jej życie, nie moje. Nie chcę się wpieprzać w jej wybory. 
Blondynce podobało się moje mieszkanie w akademii. Ogólnie fakt, że mieszkam w akademii i się w niej uczę strasznie ją cieszy,  jednak nie powiedziałem jej, że... że jestem innej rasy. Jakoś... nie było okazji, żeby jej to powiedzieć, ale wiem, że niedługo muszę to zrobić. Nie mogę jej okłamywać. Powiem jej po przyjęciu... na osobności. Co do przyjęcia... ja postanowiłem się nie wychylać i ubrać w prosty garnitur. Myślę, że to będzie bardzo na miejscu... tak myślę. 

4 czerwca 2017

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj byłem na przyjęciu u Iness. To, co jej uszyłem, zrobiło całkiem sporą furorę i... wpadłem w pułapkę. Dziewczyna miała od samego początku na uwadze rozsławienie mojego " talentu ". Gdybym o tym wiedział, zapewne bałbym się przyjść. Zaraz posypały się pochwały, ale ja... ja nie lubię być w centrum uwagi. Męczy mnie to, ale blondynce udało się mnie uratować. Jak to ona powiedziała? " Nie pozwolę, abyś się marnował. Już ja cię wprowadzę do świata sławy. Nie martw się o to ". Czułem się dziwnie z faktem, że jej tak zależało na tym, aby mnie... rozsławić? Tak, to chyba dobre słowo. Kiedy pod wieczór usiedliśmy na balkonie spytałem, dlaczego to zrobiła. Ona odpowiedziała, że... że jej kariera też rozwinęła się dzięki pewnej osobie, dlatego teraz stara się pomagać wybić młodym artystom. Zdziwiło mnie to, bo... ja wcale nie chciałem być sławny. Znaczy... to bardzo fajnie, kiedy jesteś popularny i masz rzesze fanów, którzy zrobiliby wszystko, by Cię spotkać, ale... to raczej nie dla mnie. Są lepsi ode mnie. Ale oczywiście, jak powiedziałem to Innes, to dostałem od niej po głowie. Nie wiem do teraz, czemu tak się mną przejmuje, ale wyczuwam, że to wszystko ma drugie dno. Jednak, jak na razie efekty są dobre. Poznałem kilka nowych osób, dla których byłem bardzo interesującym człowiekiem, z którym warto się poznać. Było to dla mnie nowe doświadczenie. Ogólne wrażenie mam bardzo dobre. Wśród gości był bardzo dobry kabareciarz. Naprawdę... nieźle dawał po bandzie. Jedzonko, muzyka, towarzystwo... na bardzo wysokim poziomie. Podobało mi się głównie dlatego, że nie było żadnych snobów, jak to bywa na takich małych bankiecikach. Nie lubię takich ludzi. Źle się czuję w ich towarzystwie. 
Kiedy koło 22:00 musiałem wracać do domu, poprosiłem blondynkę, by mnie odprowadziła... i że przy okazji coś jej powiem. Zgodziła się bez wahania. Kiedy byliśmy już przy bramce powiedziałem otwarcie, że... że nie jestem zwykłym człowiekiem, a zmiennokształtnym. Kobieta zdziwiła się na początku, ale zaraz zastanowiła się i spytała, czy to naprawdę taka wielka tajemnica. No... wiadome było, że nie chcę, aby wszyscy wiedzieli o mojej rasie, ale Innesa była mi bliska i chciałem, by znała prawdę. Ona jedynie mi odpowiedziała, że dla niej rasa jest tak samo mało istotna w ocenie ludzi, jak kolor skóry, narodowość, wyznanie czy orientacja seksualna. Uśmiechnęła się na koniec, pożegnała ze mną i wróciła do apartamentu.
Czuję się dziwnie... być może uraziłem ją tym, że uważam ją za osobę, która zwraca uwagę na rasę będąc tak wysoko ustawioną... nie wiem już sam. Ludzie nie zawsze rozumieją to, że... jesteśmy prawie jak ludzie, nie zachowujemy się wiele inaczej. Niestety... to wyglądania podobnie, jak tłumaczenie, że bycie gejem nie jest chorobą. 

P.S. - Jadę jutro przefarbować włoski... tym razem na ciemny brąz. 

13 czerwca 2017

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj adoptowałem kotka ze schroniska, w którym jestem wolontariuszem. Od jakiegoś czasu zacząłem się z nim dobrze dogadywać i udało nam się zaprzyjaźnić. Na dodatek jest to niezwykle inteligentne zwierzę... naprawdę. Jego poprzedni właściciel był chemikiem, ale zmarł. Nie miał bliskiej rodziny, więc nikt nie mógł zająć się Euzebiuszem. Tak brzmi imię rudego kociaka, ale nikt w schronisku nie wiedział, jak początkowo się nazywał, więc nazywali go Filipem. On jednak nie lubi tego imienia, więc zostało mu Euzebiusz. Dzisiaj przyniosłem go do mojego mieszkania. Bardzo mu się spodobał dziedziniec, ponieważ ma wiele miejsc, gdzie może się wygrzewać do słońca. Niestety... nie za dobrze dogaduje się z Tymonem. Tymi jest zwyczajnie zazdrosny, ale myślę, że za jakiś czas się polubią. Tym bardziej, że Euzebi nie jest żądny kłótni i wojen, to bardzo spokojny kot... no i dosyć stary. 



Praca w schronisku jest super! Bardzo lubię pracować ze zwierzętami, mimo że nie wszystkie mnie lubią, ale wierzę, że niedługo zyskają do mnie więcej zaufania. Może adoptuję sobie również pieska. W moim przypadku posiadanie zwierząt jest, jak przybycie lokatorów do domu. Tym bardziej, że z łatwością mogę się z nimi porozumieć i przedstawić zasady wspólnego mieszkania... no i oczywiście rozumiemy swoje potrzeby. Jak kogoś coś boli, mówi od razu i wszyscy wiedzą, o co chodzi. To bardzo ułatwia opiekę nad nimi. Staram się również zachęcać innych ludzi do adopcji zwierząt, a nie ich kupna. Niestety... za kilka dni są wakacje i schronisko się przepełni. Kolejne zwierzęta zostaną porzucone na rzecz głupiej wycieczki. Ech... niestety, tacy są niektórzy ludzie. 

26 czerwca 2017

Drogi pamiętniczku...

Wakacje! Nareszcie! Nie mogłem się doczekać tej chwili. Wiem, wiem... to nie zmienia faktu, że jestem uwięziony i nie wolno mi nigdzie wyjechać, ale wakacje to zawsze radosny czas i cieszę się z niego niezależnie od faktu mojego wieku. Niestety... upały są dla mnie problemem, ponieważ... nie mogę chodzić w krótkich spodenkach ani w bluzkach odsłaniających ręce. Mam przecież blizny. Nadal je widać. Teraz żałuję, że je wszystkie zrobiłem. Wcześniej byłem nieskazitelny, a teraz... tylko ubrać mnie w czarne ciuchy i wyglądam, jak hard emo. Nie żebym coś do takich ludzi miał, ale... naprawdę, te rany utrudniają mi teraz życie. Myślę czy może nie przejdę się do dobrego tatuażysty, żeby zrobił mi kilka tatuaży, które zasłoniłyby mi te blizny. Choć w sumie... ja i tatuaże to średnia partia. Niezbyt mi pasują, ale... i tak chcę sobie zrobić jakąś małą dziarę. Poczekam jednak z tym, aż będę pewny, jaki chcę mieć wzór. 
Akademia powoli pustoszeje. Niektórzy uczniowie wyjeżdżają do rodzin, inni na wakacje, ale wracają tutaj do mieszkań. Mimo to, jest ich mniej niż w czasie roku szkolnego. Wydra zaproponowała, bym może zajrzał do Luther'a albo zaprosił go do siebie, ale ja... niezbyt byłem za tym. Nie chciałem znów pocałować klamki, jak przed świętami, kiedy u niego byłem. Poza tym... pewnie pojechał gdzieś z tą swoją " ukochaną ". Nie chcę im psuć planów. Mam swoje. Wow, aspołeczny Ryu nie ma zamiaru całych wakacji przesiedzieć w czterech ścianach. Oczywiście, mam wolontariat zarówno w szpitalu, jak i w schronisku. Planuję kolejny spektakl pod koniec lipca, zaś na początku sierpnia pomagam na corocznym festynie. Oprócz tego zapisałem się na kurs języka chńskiego. Bardzo chcę się go nauczyć, bo nim posługiwał się mój dziadzio. Nie obyło się również bez Iness, która uparła się, że chce, abym jej towarzyszył przy zdjęciach do nowego sezonu serialu, w którym gra. Koniecznie chce mnie zapoznać z pracą na planie. Mówi, że to bardzo rozwija wyobraźnię i pojęcie związane z filmem. Może nauczę się czegoś nowego. Mam w planach też kilka spotkań ze znajomymi, których poznałem przez ostatni czas. Będę miał okazję bliżej ich poznać. Powiem szczerze, że moje podejście do ludzi się zmienia. Nadal nie potrafię w pełni im zaufać, ale znalazłem na to patent. Dzielę się z nimi tylko tym, czym chcę i co uważam za nieszkodliwe. Resztę, ukrywam lub zbywam pytania. To bardzo dobry sposób. Wcześniej starałem się z niego korzystać, ale byłem zbyt prawdomówny i mówiłem wszystko, co mi ślina na język przyniosła. Teraz staram się z tym ograniczać i... wychodzi mi to na dobre. Nie muszę wszystkim wszystkiego mówić... mogę napisać to tutaj bez obaw, że ktoś użyje kiedyś pewnych informacji przeciwko mnie. Jesteś pamiętniczku naprawdę dobrym powiernikiem. Na dodatek coraz lepiej idzie mi pisanie. 

30 czerwca 2017

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj byłem w odwiedziny u mojego znajomego. Ma na imię Krzysztof. Mieszka na obrzeżach miasta, gdzie jego rodzina ma małe gospodarstwo rolno-hodowlane. Poznałem go na bankiecie, na którym byłem z Luciją. Strasznie przyciągnął go mój strój jedi, ponieważ jest fanem Gwiezdnych Wojen – podobnie zresztą, jak ja. On jednak zbiera wiele pamiątek i unikalnych przedmiotów związanych z serią, a ja nie, bo mnie na to nie stać, ale i tak bardzo chciałem zobaczyć jego kolekcję, która okazała się bardzo bogata. Rodzina Krzyśka od lat ma pola sadów i kilka stodół, w których aż roi się od koni, osiołków, krów i... jelenia. Tak, jelenia! Jest osfojony. Ojciec chłopaka znalazł go rannego w lesie, jak ten był jeszcze małym jelonkiem i postanowił się nim zaopiekować. Nazywa się Kasiarz. Miał trafić do zoo, ale zaparł się, jak ten muł i postanowiono zostawić go na farmie, gdzie zresztą... jest chyba największą atrakcją. Bardzo przyjazny kopytny, ale mimo to jego widok przywiał wspomnienia... wspomnienia związane z Luther'em. Ulubionymi zwierzętami blondyna były jelenie i zapewne cieszyłby się, jak dziecko, gdyby zobaczył Kasiarza, a nawet mógł go pogłaskać i dać mu przekąskę. Dopadła mnie nostalgia, ale Krzysiu miał dla nas bogate plany, dlatego też szybko zapomniałem o zmartwieniach. Zabrał nas na przejażdżkę po sadach. Osiodłał dwa konie i mimo, że nie umiem jeździć, to udało mi się bezpiecznie utrzymać w siodle. Szatyn dawał mi cały czas wskazówki, więc nie było tak źle... powiem więcej – było bardzo zabawnie. Miałem pod sobą starszego konia, któremu nie w głowie już były figle i wierzgi, więc okazał się bardzo dobrym towarzyszem do spacerów... rozmów również. Kiedy chłopaka nie było udało mi się wymienić z nim parę słów. Był zaskoczony moją umiejętnością... podobnie reszta zwierząt w stodole. Wtedy jednak już zbierałem się do domu, więc nie mogłem z nimi długo gadać. Nie chciałem, aby ktoś odkrył, że umiem porozumieć się ze zwierzętami. Wiem, że... że ludzie wiedzą, że są na świecie odmieńcy, którzy mają takie umiejętności, ale często są traktowani, jak ludzie innego koloru skóry, wyznania czy orientacji. To przykre, ale niestety prawdziwe. Czasami zastanawiam się czy wszyscy moi prześladowcy nie przeczuwali tego, kim tak naprawdę jestem i może dlatego tak mi dokuczali... być może jakoś się wychylałem albo nawet niezauważalnie zmieniałem, ale nikt nie chciał zwracać mi na to uwagi... w każdym bądź razie było super. Wydra przyjechała po mnie i wróciliśmy do domu. Jutro jadę razem z nią nad jezioro! Będzie super... poza tym, że nie będę mógł się kąpać.

8 lipca 2017

Drogi pamiętniczku...

Od początku lipca trwają przygotowania do kolejnego przedstawienia. Jego wystawienie planujemy na 28 lipca. Tytuł to " Alibaba i 40 rozbójników - historia prawdziwa ". Dostałem rolę dżina z lampy... nieźle pieprzniętego na głowę dżina z lampy. Specjalnie farbuję na tę okazję włoski na niebiesko, Oczywiście teraz mam jeszcze więcej szycia, niż przy poprzednim przedstawieniu, ale im więcej szyję, tym robię to szybciej i pewniej. Może uda mi się również przyłożyć rękę do dekoracji, choć jak na razie trudno mi się wczuć w swoją rolę i ciągle nad tym pracuję przed lustrem. Nigdy nie myślałem, że taki będzie ze mnie aktor. W sumie... bardzo przyjemnie mi się występuje przed dziećmi i ich rodzicami. Gdybym miał wystąpić gdzieś na bardzo, bardzo poważnie to... zapewne zemdlałbym. Wcielanie się w inną postać, to bardzo fajna zabawa... szczególnie szycie fantazyjnych i prawie niewykonalnych strojów :D

16 lipca 2017

Drogi pamiętniczku...

Od trzech dni zaglądam na plan do Inessy. Grają sceny w opuszczonej części fabryki, która zajmuje się wytapianiem żelaznych części do konstrukcji. Mam do niej troszkę daleko, ale warto tam przyjeżdżać. Pierwszego dnia bałem się przyjechać, ale wtedy Wydra dotrzymała mi towarzystwa. Gdyby nie ona... raczej " przypadkiem " bym nie znalazł drogi do fabryki. Wydawało mi się, że ryżyserzy oraz niektórzy ludzie z personelu zajmującego się produkcją filmu, są z zasady nie mili, a nawet wredni, ale ludzie z branży blondynki okazali się zupełnym tego przeciwieństwem. No... może rzeczywiście, reżyser był chwilami złośliwy i uszczypliwy, ale wobec mnie nigdy nie zachował się źle. Zapewne dlatego, że byłem zawsze jako gość na planie i tak byłem też traktowany. Dla nich również było ciekawym doświadczeniem spotkanie projektanta i krawca w jednym, który na dodatek daje radę i jest w stanie sprostać oczekiwaniom panny Inessy, która w rzeczywistości okazała się niewykle wybredna... przynajmniej jeśli chodzi o makijaż. Nieźle się uśmiałem. Praktycznie za każdym razem wyglądała tak samo, a mimo to, cały czas coś jej nie pasowało. No, ale cóż... jestem facetem – nie jestem w stanie wszystkiego dostrzec. W przerwach spacerowałem z blondynką po planie popijając mrożoną kawę lub kakao ( moje kaukaułko ). Uwielbiałem te momenty, ponieważ wtedy najwięcej rozmawiałem z dziewczyną. Z każdym dniem poznaję ją coraz bardziej. Jest naprawdę dobrą przyjaciółką. Dobrą, bo... lubi mnie takiego, jakim jestem, nie wstydzi się mnie, a wręcz przeciwnie – wszędzie się mną chwali – no i... pozwala mi przychodzić do swojego miejsca pracy, gdzie poznaję filmowy fach. Przyjaciółką, bo... nie interesują ją związki i poza tym... nie miałbym u niej szans. Wolę ją jako przyjaciółkę. Ona jest raczej podobnego zdania. Poza tym... ona akurat wie, że nie chcę mieć do czynienia z bliższymi relacjami po pewnych incydentach z mojego życia. 
Dzisiaj jednak było chyba najfajniej, ale nie wiem, czym zaskoczą mnie kolejne dni. Pod wieczór, kiedy wszyscy powoli kończyli swoją pracę i siedzieli wspólnie przy jednym stole popijając chłodne napoje, ja z Iness wyskoczyliśmy po jedzonko do Mc'a. Na początku ja miałem iść sam, ale blondynka uparła się i poszła ze mną. Była dzisiaj wykończona... ogólnie dzisiaj średnio było z jej humorem. Być może zaczął jej się okres i no... to raczej są trudne dni dla kobiet, a ona jeszcze musiała pracować i dobrze się prezentować. Współczuję jej. Jako facet mam łatwe życie. Kiedy wracaliśmy windą na piętro, gdzie obecnie kręcili, oparła głowę na moim ramieniu i powiedziała:

Chce mi się spać, braciszku...

Kiedy usłyszałem te słowa, mimowolnie się wzruszyłem i przytuliłem dziewczynę. Nie była zdziwiona moim gestem i chętnie odpowiedziała tym samym. Spojrzała na mnie zmęczony spojrzeniem, ale zaraz w jej oczach błysnęło szaleństwo, którym na co dzień się wykazywała. Później dowiedziałem się, jaki to szalony pomysł wpadł jej do głowy. Chciała nam zrobić sesję zdjęciową. Jak tylko wróciliśmy na piętro od razu oznajmiła, co ma w głowie. I tak wszyscy o tej porze już mieli wolne, więc zgodzili się nieco pobawić w ten sposób. Ja średnio chciałem, bo przyznajmy sobie, że... nie jestem zbytnio fotogeniczną istotą i nie umiem pozować. Wiedziałem jednak, że Iness źle się czuje i nie chciałem jej smucić. 
Koniec końców spędziliśmy w studio jeszcze dwie godziny po " pracy ". Przebranie, make-up, zdjęcie. Przebranie, make-up zdjęcie. I tak w kółko. Było jednak bardzo zabawnie i podobało mi się. Wiele zdjęć zrobiliśmy, osobno, jak i razem. Wszyscy braliśmy udział, nie tylko ja i Iness. Na koniec było wspólne zdjęcie. Czekam na to, aż Ivan – fotograf – prześle mi je na e-mail, bym mógł je wywołać i kilka tu przykleić. Nie myślałem, że wyniknie taka sytuacja... najlepsze jest to, że jeszcze kilka miesięcy temu nie podejrzewałbym się o to, że zrobię sobie przyjacielską sesje zdjęciową z popularną aktorką kina rosyjskiego. To wszystko idzie bardzo szybko, ale nie wiem, do czego doprowadzi. Mam nadzieję, że do czegoś dobrego. Chciałbym w końcu zaznać troszkę więcej szczęścia...

24 lipca 2017

Drogi pamiętniczku...

Zostały jeszcze cztery dni do przedstawienia, a ja wciąż mam problemy z rolą. Na szczęście już wszystkie stroje są gotowe, dekoracje podobno też. Zostały więc tylko próby. Za dwa dni idę do fryzjera, by przefarbować włosy. Dziwię się, że jeszcze nie wyłysiałem. Boje się, że uzależnię się od wiecznego farbowania. Jednak strasznie lubię zmieniać kolor mojej czupryny. Może nawet za niedługo je nieco zapuszczę albo jeszcze bardziej zetnę... kto wie? Jak na razie, to ja muszę ćwiczyć swoją kwestię, więc nie napiszę dzisiaj nic mądrego, głębokiego ani długiego. Plasiam...

P.S. - Iness chce złożyć zamówienia na kilka moich kreacji. Jutro muszę jej zanieść teczkę ze szkicami. No i... obiecała, że pomoże mi przy przyswojeniu mojej roli.

28 lipca 2017

Drogi pamiętniczku...

Przedstawienie się udało... no, prawie. Stroje i dekoracje były bezbłędne, ale zapomniałem tekstu. Mimo, że długo się go uczyłem, to wszystko mi się w głowie pomieszało. Zapewne zaciąłbym się na scenie, gdyby nie to, że wczoraj, kiedy Inessa ćwiczyła ze mną kwestię, powiedziała mi, że kiedy zapomnę tekstu, to żebym zaimprowizował i powiedział to innymi słowami. Powiem szczerze, że i tak nie wyszło to, jak chciałem. Scenariusz był jednak napisany bardzo humorystycznie, więc być może... odczytano to, jako zamierzony cel. No i o mały włos nie wywaliłem się, kiedy przebierałem strój. Było kilka scen, gdzie zmieniałem swój ubiór i było to dosyć uciążliwe, ale warto było.
Zupełnie zapomniałem o tym, że mam rany na rękach. Przypomniałem sobie o tym dopiero wczoraj rano, na kilka godzin przed przedstawieniem. Wydra na szczęście jest bardziej zaradna ode mnie i wpadła na pomysł, żebym ukrył blizny pod makijażem. Pojechała ze mną do sklepu z kosmetykami i nakupowałem trochę podkładów, pudrów i fluidów. Kurczę... że też wcześniej na to nie wpadłem. Wystarczy kilka machnięć szpachelką i pendzelkiem i już jestem, jak nowy. To świetny patent i zacznę go stosować, ale tylko w ważnych przypadkach. Poza tym... moje kosmetyki nie są aż tak dobre, by nie schodziły pod wpływem deszczu i nie zostawiały śladów na ubraniach. Na takie drogie specyfiki niestety... jeszcze mnie nie stać.

7 sierpnia 2017

Drogi pamiętniczku...

Dopiero, co się obudziłem i piszę ten wpis, by niczego w nim przypadkiem nie pominąć z wydarzeń dnia wczorajszego. Mianowicie wczoraj odbył się coroczny festyn na cześć miasta, w którym obecnie żyję. Na ten dzień miałem zaplanowane dwa wolontariaty – od rana do południa pomoc na stanowisku malowania twarz, a od południa do wieczora pomoc przy stoisku schroniska. Po tym miałem wolne. A więc...
Twarze malowałem po raz pierwszy. Wiem, wiem... wiele rzeczy mnie zaskakuje, bo w końcu odważyłem się w miarę aktywnie funkcjonować. Powiem szczerze, że mimo strachu szybko się odnalazłem. Na dodatek znów pracowałem z dziećmi, co sprawia mi większą przyjemność niż praca z dorosłymi. Mniejszy strach, że Cię urobią u samej dupy. U dzieci budziłem autorytet, bo byłem od nich starszy. Cóż... nie powiem, żebym dobrze się dogadywał z moimi współpracownikami, ponieważ były to istoty dość... nietolerancyjne? Tak, to bardzo delikatne słowo, ale nie znam innego, które oddałoby charakter wielu dziwnym sytuacjom. Ech... nie rozumiem ludzi, którzy zamiast pilnować siebie, patrzą na innych i jeszcze ich obgadują... dosyć głośno, aby wszyscy usłyszeli. Jest to dla mnie niepojęte. Ja również padłem ich ofiarą, ale na szczęście był z nami opiekun, więc nie mogli mi bezpośrednio ubliżać. Poza tym... zawsze mogłem przejść pół przemianę i powiedzieć im, co nieco do słuchu. Ale mniejsza... zająłem się robotą. Kolejki ustawiały się głównie do mnie, bo znałem się na tym troszkę i wszystko, co robiłem, robiłem z pasją i dokładnością. Spodobało mi się to, więc była to dla mnie również świetna zabawa. Tamci maziali wszystko byle jak i... no, średnio to wyglądało. Skończyło się na tym, że zostałem na stanowisku sam. Kiedy zbliżał się południe i popołudniowa zmiana, przyszła do mnie grupka pięciu nastoletnich dziewcząt. Były kolorowo i wesoło ubrane, ale tak, jak należy. Bez żadnych rurek opinających dupę, bez za małych koszulek... takie normalne, proste dziewczyny. Okazało się, że są Otaku, więc mój widok nieźle nimi wstrząsnął. Co najlepsze... ja też jestem Otaku, więc ich radość była jeszcze większa, jak im o tym powiedziałem. Pomalowałem im twarze, bo również chciały mieć wesołe zwierzątka na buźkach, a później, kiedy przyszła zmiana, zabrałem się razem z nimi na stoisko schroniska.  
Tam również odbyła się zmiana ludzi i ja przyszedłem, jako ostatni. Mieliśmy dosyć duże miejsce pracy, ponieważ oprócz tego, że sprzedawaliśmy różne rzeczy na potrzeby schroniska, to jeszcze zabraliśmy kilka zwierząt, by zachęcić ludzi do adopcji. Dziewczyny, które poznałem, stały się dodatkowymi parami rąk do pomocy. Później chętnie zapisały się do wolontariatu, o którym nawet nie wiedziały. Strasznie się cieszę, że będę mógł je spotykać w schronisku. Są naprawdę bardzo miłe i również nieśmiałe w stosunku do ludzi, którzy nie podzielają ich zainteresowań. Zakochały się w moich rysunkach. Narysowałem ich dosyć sporo na sprzedaż. Pod wieczór, jak przyszło więcej dorosłych, zeszły wszystkie kartki... tak samo, jak i wypieki, choć ich miało nie zabraknąć. Udało nam się również znaleźć dom czterem psom i dwóm kotom ze schroniska. To naprawdę dobry wynik. Teraz jest więcej miejsca na nowe zwierzęta, których niestety przybywa. Sam trzy dni temu znalazłem chorego kota w rowie przy drodze. Nie wiem, czy przeżyje. Od tamtego czasu jest w klinice dla zwierząt. Szkoda mi go... przechodzą mnie ciarki, kiedy myślę, że ludzie są w stanie tak skrzywdzić bezbronnego czworonoga i jeszcze zostawić go na pastwę losu. Ech... tacy są ludzie.
Dużo wcześniej skończyłem pracę, więc mogłem poświęcić się zabawie. Oczywiście w towarzystwie Julii, Aleksandry, Angeliki, Zuzanny i Oliwii. Było zabawnie, kiedy rozmawiałem z nimi po polsku. Długo mieszkam już w Polsce, ale i tak ten język jest dla mnie trudny. Nieźle się ze mnie uśmiały. Odwiedziliśmy wspólnie dmuchane zamki, basen z kulkami, bufet, w którym zamówiliśmy wszystko z karty, a nawet udało nam się wejść na scenę w czasie przerwy i zrobić sobie sesję zdjęciową z gitarami, perkusją, a nawet z akordeonem. Zanim przyszli nas wygonić, my zdążyliśmy uciec. W nocy grała muzyka i wszyscy szaleli na parkiecie, ale my w tym czasie zaszyliśmy się ponownie w bufecie, w którym sobie spokojnie rozmawialiśmy. Pobiegliśmy na parkiet, kiedy grali kaczuszki, ale potem wróciliśmy. Po północy przyszła po mnie Wydra i wróciliśmy do domu. Ja cię... ale ten wpis długi... chyba najdłuższy ze wszystkich. Jak tak dalej będzie to skończy mi się zeszyt szybciej niż się spodziewam. 

16 sierpnia 2017

Drogi pamiętniczku...

Dziś mieliśmy akcję przeszukiwania lasów w schronisku. Jeden leśniczy przyprowadził wczoraj do nas niedożywionego i odwodnionego psa, który był przywiązany do drzewa w środku lasu, więc postanowiliśmy co jakiś czas organizować poszukiwania w pobliskich terenach zielonych, by żadne zwierzę nie umarło pozostawione na pastwę losu. Dobrałem się w parę w Olą. Nic nie znaleźliśmy po naszych poszukiwaniach, ale ogólny wynik do pies i kot. Na szczęście oba zwierzaki zostały porzucone niedawno, więc nie były bardzo odwodnione. Dzięki Bogu...
Dla mnie śmierć zwierzęcia jest równa ze śmiercią człowieka, głównie dlatego, że traktuję je, jak ludzi. Jestem w stanie z nimi rozmawiać i poznaję ich historie, dlatego... ciężko przechodzę ich śmierć. Nawet kilka lat temu rozważałem zostanie weganem lub chociaż wegetarianinem, ale trudno mi sobie odmówić pewnych przysmaków. Wiem, jestem słaby, bo nie potrafię sobie odmówić czegoś z jedzenia, ale... Wydra mówi, że my, jako zmiennokształtni jesteśmy bardzo związani z naturą, podobnie, jak elfy czy centaury. Naturalnym biegiem rzeczy jest to, że do naszej diety potrzebujemy mięsa, ale skoro zabijam zwierzę, żeby je później zjeść, to nie robimy nic złego. Grzechem byłoby zabić zwierzę dla " przyjemności ", ale i tak postanawiam, że... nie będę jadł tak dużo mięsa, jak wcześniej. W miarę swoich możliwości będę ograniczał jego spożywanie. Bez mleka jednak... nie widzę życia... ani bez serka... bez twarożku... nie, bez tego to ja nie mógłbym żyć. 

23 sierpnia 2017

Drogi pamiętniczku...

Wczoraj skończyłem szyć ubrania, o które poprosiła mnie kilka dni temu Inessa. Wiedziałem, że za niedługo opuszcza Polskę i wraca nagrywać do Rosji. Było mi przykro, że będziemy tak daleko od siebie, bo naprawdę bardzo ją lubię i będzie mi brakować wspólnych wypadów, rozmów czy nawet towarzyszenia jej na planie. Tym bardziej więc przyłożyłem się do szycia i wszystko wczoraj było gotowe. Od razu zawiozłem swoje prace do studia. Akurat trafiłem na wieczór, więc posiedzieliśmy jeszcze wspólnie razem z ekipą. Blondynka poprzebierała się w uszyte dla niej kreacje i rzeczywiście... bardzo dobrze się na niej prezentowały. Dokładnie tak, jak chciałem. Jestem zadowolony z mojej pracy. Również reszcie bardzo się spodobało to, co uszyłem blondynce. Szczególnie, że ma już plany na przeznaczenie owych ubiorów. Nie wiem, jakie, ale... niech jej dobrze służą... i długo. 
Dzisiaj napisała do mnie sms'a. Bardzo nalegała na spotkanie, ale prosiła, żebym zabrał ze sobą Ashley. Zdzwiłem się. To wyglądało na sprawę nie cierpiącą zwłoki. Umówiliśmy się więc w fabryce, gdzie jeszcze przez dwa dni ma grać ujęcia. Podjechaliśmy pod fabrykę wydrową BMW i kiedy znaleźliśmy się w środku, zauważyliśmy, że tak naprawdę nie ma tam praktycznie nikogo. Widziałem jedynie Iness, Ivana i trójkę ludzi, których w życiu na oczy nie widziałem. Wydawało mi się jednak, że Wydra nieco się spięła, jakby się czegoś obawiała. To było dosyć... dziwne. Kiedy jednak dołączyliśmy się do grupy i zaczęli rozmawiać, wszystko się wyjaśniło, a efekty są niesamoiwte!
Iness nie poprzestała na tym, że ściągała mnie do sław, jak tylko się dało i wręcz zmuszała do zaglądania na plan, ale też postanowiła na własną rękę uczynić mnie sławnym. Tyle, że... ja się do sławy ni w ząb nie nadaję i na pewno nie jestem osobą, która na to zasługuje, ale niestety... moje zdanie wtedy najmniej się liczyło. Owa trójka ludzi, a konkretniej dwóch kobiet i mężczyzny, była reprezentantem stowarzyszenia The New Republic, działającej w Polsce jako Nowa Republika. Wydrze ta nazwa nie była obca, co zauważyłem po jej reakcjach. Bałem się... że znów będę miał jakieś problemy. Po czasie jednak okazało się, że mają wobec mnie dobre zamiary... dobre, to mało powiedziane. Iness miała koleżankę, która była członkinią w tym stowarzyszeniu. Powiedziała, że ma kolegę, który ma ogromny talent, a boi się go rozwijać i nie wielu okazji do wykazania się. I tak oto stałem się obiektem zainteresowań. Chyba powienienem przeznaczyć specjalny wpis Nowej Republice, bo naprawdę... wiele mam o niej do napisania. Dostałem propozycję współpracy z tym stowarzyszeniem, jako rozwijający się młody artysta. Tyle, że... problem był taki, że nie jestem zwykłym człowiekiem i... jestem więźniem, skazanym. To mnie przekreślało. Powiedziałem o wszystkim. Moja rasa okazała się jeszcze większą zachętą, ale... bycie karanym i odbywanie kary w postaci aresztu domowego, posiadanie kuratora i listy prac społecznych do zaliczenia już średnio. Jednak nadal jestem w szoku, że jednak podpisałem z nimi coś w rodzaju kontraktu, ale na okres próbny. Ma się okazać, czy warto we mnie inwestować, ale mężczyzna z Nowej Republiki powiedział, że są ogromne na to szanse. Inessa już postarała się o to, aby zobaczyli, jak rysuję, szyję i... pozuję do zdjęć. Pokazała im nawet te zdjęcia... choć w sumie... sam przyznam, że nie wyglądałem na nich najgorzej. Załączam dowód i kończę wpis. Jutro mam pierwszy dzień, więc... jutro poświęcę się wpisowi o Nowej Republice.



24 sierpnia 2017

Drogi pamiętniczku...

Tak, jak obiecałem, poświęcam ten wpis stowarzyszeniu Nowej Republiki. Dzisiaj zawitałem do nich i dowiedziałem się więcej... dużo więcej. Wciąż to wszystko jest dla mnie niezrozumiałe i wszystko tak szybko pędzi... nie nadążam. Tyle się dzieje... nie mam czasu, aby pewne rzeczy przemyśleć i poukładać w głowie... ani żeby powspominać. Myślę jednak, że za jakiś czas nie będę musiał się obawiać o wszystko i wszystkich. A więc
The New Republic, nazywane przeze mnie polskim odpowiednikiem, czyli Nową Republiką, jest to stowarzyszenie zajmujące się inwestycją w młodych artysów. Tancerz, piosenkarz, muzyk, żongler... jeśli masz talent, pasję i bogate wnętrze to właśnie tam masz możliwość się dostać. Stowarzyszenie to pracuje w bardzo ciekawy i ekonomiczny sposób. Dzięki szerokiej gamie przedstawicieli, poszczególni artyści mogą ze sobą współpracować. Na przykład piosenkarz i tancerz lub projektant i krawiec. To pozwala im na pracę bez zbędnych zmartwień i we wspólnym porozumieniu. Każdy pomaga każdemu i to pozwala na osiąganie wspólnych sukcesów bez potrzeby dalekiego szukania i wydawania ciężko zarobionych pieniędzy. Tak w skrócie... nie nadaję się do pisania typowo naukowych fragmentów. Ale tak to się właśnie prezentuje. Grupa ludzi o różnych talentach zebrana w jednym miejscu, gdzie wspólnie mogą spędzać czas, rozwijać się, wyjeżdżać na zagraniczne projekty i brać udział w wydarzeniach, o których sami mogliby jedynie pomarzyć. Tak, wiem... to zbyt piękne, żeby było prawdziwe, ale w istocie, tak to się prezentuje na dzień dzisiejszy. 
Dzisiejsza wizyta była dla mnie trudna. Musiałem się spotkać z dyrektorem, który prowadził filią The New Republic w Polsce. Musiałem mu o sobie opowiedzieć, przyznać do mojej rasy, do win, do słabych i mocnych stron, co było dla mnie bardzo trudne, ale... bardzo chciałem znaleźć się w gronie ludzi z Nowej Republiki. Było by to kolejne miejsce, gdzie mogłem się komuś na coś przydać, a powiem szczerze, że takie sytuacje bardzo dobrze na mnie działają. Czuję się potrzebny i podwyższam nieco swoją samoocenę, a przecież o to mi chodzi. Chcę w końcu w pełni wyzdrowieć, w pełni żyć i w pełni być szczęśliwy. Byłem pełen zdziwienia, ponieważ sam dyrektor przyznał mi się, że również nie jest zwykłym człowiekiem, lecz duchem. Tak, też byłem zszokowany! Tym bardziej, że dotychczas nie poznałem żadnego ducha ani nie doszedłem do tego rozdziału. Zatrzymałem się na elfach. Na początku mu nie wierzyłem, ale udowodnił to, znikając na moich oczach. To było niesamowite i już nie bałem się tak bardzo, że... będę niezrozumiany. Pokazałem mu kilka swoich rysunków, zdjęcia kreacji, które uszyłem i moje zdjęcia z sesji z Innes, które specjalnie na tą okazję wywołałem. Mężczyzna, który swoją drogą miał na imię Adrian, jedynie uśmiechał się, kiedy je oglądał. Na koniec oddał mi wszystko i powiedział, że przyjmie mnie na okres próbny. Czas pokaże czy warto we mnie inwestować. 
No... coraz dłuższe te wpisy, ale cóż.. jak jest o czym pisać, to trzeba pisać. Po tej rozmowie ruszyłem na wycieczkę po budynku Nowej Republiki. Pominmy fakt, że to był mega nowoczesny wieżowiec, który nie robił na mnie wcześniej wielkiego wrażenia i... nadal nie robi. I tak wolę naturę. Ale kiedy zobaczyłem te wszystkie sale, nowoczesną scenę teatralną, całe zaplecze wszelakich instrumentów, gdzie niektóre były pięknie podpisane i ludzi, którzy tam byli... na początku ich wzrok mnie paraliżował i czułem, że mogą mnie potraktować, jak intruza, ale za każdym razem spotykałem się z radością i entuzjazmem. Oprowadzał mnie po tych włościach asystent dyrektora. Był dosyć... spięty, ale wyczuwałem u niego dobre intencje. Taki typowy zahukany asystent, który wszystko stara się robić idealnie, aż do bólu, byleby jego pracodawca był z niego zadowolony. Jednak dobrze mi wszystko opisał i pokazał. Fajny człowiek... szkoda tylko, że ciągle taki naciągnięty, jak struna. 
Wrażenia końcowe... OMFG! Co ja mam tam robić? Przecież... ja jestem takim małym szarym człowiekiem, który... ech, co ja tu będę się żalił. Fakty są takie, że co jakiś czas będę tam zaglądał i w jakiś sposób pracował. Jak to wyjdzie, to nie wiem... jeny, kończę. Za długo piszę... za długo.

P.S. - Inessa wraca jutro do Rosji ;-; Będę tęsknił, ale... od czego jest Skype ^^

1 września 2017

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj był początek roku szkolnego. Wszystko powraca do normy. Akademia znów tętni życiem, a ja to wszystko mogę obserwować z balkonów Starego Dziedzińca. Zbliża się jesień. Lasy już przybierają mieszane kolory – zieleń, pomarańcze, bordy i złota. Gaje za akademią są naprawdę piękne. Nigdy tam nie byłem, mimo że jestem w tej szkole już rok. Podobno większość swojego wolnego czasu spędzają tam centaury i elfy. W końcu... one najbardziej są związane z naturą.
Nie byłem na uroczystym apelu. Jakoś nie miałem na to ochoty. Wszyscy w szkole wiedzieli, że jakiś dziwoląg mieszka na Starym Dziedzińcu. Uch... i tak wszyscy wiedzą, że to ja jestem tym dziwadłem i izoluję się od szkolnej społeczności. Wystarczą mi znajomości, które obecnie mam. Nie muszę szukać znajomych wśród szkolnego tłumu. Zresztą... kto chciałby się ze mną zadawać wiedząc, że... że jestem skazany na dodatek za " próbę zabójstwa "? No... ja na pewno nie... nie ma sensu więc chodziać tam, gdzie mnie nie chcą.

11 września 2017

Drogi pamiętniczku...

Od pięciu dni zaglądam regularnie do siedziby Nowej Republiki. Dotychczas obserwowałem pracę innych. Jest tam tak dużo ludzi i miejsc, że... trudno mi się nie zgubić. Zawsze muszę chodzić z kimś, kto dobrze zna budynek i rozmieszczenia pomieszczeń. Najczęściej do pomocy zgłasza się jeden chłopak, który podobnie, jak ja ma azjatyckie korzenie. Dużo jest obcokrajowców w tym stowarzyszeniu. Jest nawet dziewczyna, która pochodzi z Indii i jest specjalistką od indyjskich kreacji, specjalności kulinarnych i tańca brzucha. Nie zdążyłem jej jeszcze poznać, ale mam nadzieję, że to niedługo się zmieni. Chciałbym spróbować uszyć coś w stylu indyjskich strojów ludowych. Wracając... być może tylko mi się wydaje, ale... Taehyung, tak ma na imię brunet, zachowuje się wobec mnie nieco dziwnie. Wiem, że to może dlatego, że obydwoje jesteśmy Azjatami, ale... nie wiem... obawiam się go trochę, ale nie chcę być dla niego niemiły. Mam nadzieję, że mnie tylko lubi. Po dzisiejszym dniu mam co do tego jeszcze większe wątpliwości, ale... zobaczę, co czas pokaże. Być może jeszcze nie rozumiem tego rodzaju zachowania i zwyczajnie histeryzuję... mam nadzieję, że tak. Bardzo dziwnie mógłbym się zachować, gdybym się dowiedział, że... chłopak jednak nie pomaga mi zupełnie bezinteresownia i zupełnie bez wcześniej obranego celu. Rozumiesz... co nie? Kurczę no... ja myślę, że mu się podobam. On... naprawdę jest przystojny... nawet bardzo, ale... ja go w ogóle nie znam. Jak myślisz... co powinienem zrobić, jak się okaże, że... naprawdę mu się podobam? Luther ma kogoś... może i ja powinienem naprawdę sobie kogoś znaleźć... uch, komplikacje.
Co do mojej pracy... prawdopodobnie będę pracował w pracowni krawieckiej na dziesiątym piętrze. Jest stamtąd piękny widok na miasto. Nie będę tam sam... są cztery dziewczyny, które również szyją. Jeszcze ich nie poznałem, ale myślę, że już jutro je spotkam i będę miał okazję z nimi porozmawiać. 

24 września 2017

Drogi pamiętniczku...

Wiem, że rzadko piszę, ale ostatnio nie mam czasu. Szkoła, nauka, wolontariat i wizyty w Nowej Republice pożerają cały mój czas i zwykle wracam późno do domu. Tylko mycie i spanie od razu. Dzisiaj jednak stało się coś wyjątkowego, więc muszę to napisać. Dzisiaj do naszego stowarzyszenia przyjechała grupa aktorska z Teatru Narodowego w Pradze. Wiedziałem, że mają dzisiaj przyjechać, więc bardzo chciałem być przy tym. Mamy ich gościć przez najbliższy tydzień, gdzie będziemy mieć razem z nimi różne projekty i będą nam prowadzić zajęcia teatralne. Nareszcie doceniłem to, że wychowywałem się w Anglii i tak dobrze znam ten język. Rozumiałem wszystko od A do Z, więc tłumaczyłem kolegom i koleżankom słowa, których nie rozumieli. Śmiesznie było, kiedy nie znałem polskiego odpowiednika, więc opisywałem o co mi chodzi. 
Pod wieczór bawiliśmy się w kalambury w sali teatralnej. Oczywiście zostałem prawie siłą wyciągnięty na scenę. Przez kogo? Przez Taehyung'a. Nie rozumiem czasami tego człowieka. W każdym razie wylosowałem Michael'a Jackson'a. Postać iście legendarna, ale trudna do pokazania. W dzieciństwie bardzo lubiłem słuchać jego piosenek i udawać, że nim jestem. Tata miał nawet taki kapelusz, który ubierałem przed telewizorem i próbowałem tańczyć, jak Michael. Niestety... to jest chyba niewykonalne. Koniec końców odważyłem się się pokazać fragment z jego teledysku Black or White. Starałem się dobrze pokazać wszystkie ruchy, ale ja jestem łamagą, więc... no, próbowałem się nie wywrócić. Na szczęście byli znawcy i udało im się zgadnąć nawet tytuł piosenki, którą pokazałem. Po wszystkim, kiedy się już zbierałem do wyjścia do domu, podeszła do mnie właśnie ta dwójka, która jako pierwsza wykrzyknęli odpowiedź. Był to chłopak i dziewczyna. Spytali, czy kiedyś uczyłem się tańczyć, na co odpowiedziałem przecząco. Nigdy nie tańczyłem. Czasami w domu... dla zabawy. Powiedzieli, że naprawdę dobrze to pokazałem... że naprawdę dobrze zatańczyłem. 
Czuję, że jak jutro zajrzę tam znowu, to spotka mnie niespodzianka... czy miła czy nie, to się okaże. Idę spać, ale obawiam się, że długo nie zasnę. W końcu... nie tylko nad tą sprawą muszę pomyśleć. 

7 października 2017

Drogi pamiętniczku...

Uch... mam dzisiaj dość wszystkiego. Pierwszy raz od dłuższego czasu znów dopadła mnie handra. Mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Tak, jak myślałem we wrześniu... mój amatorski pokaz podczas zabawy w kalambury dużo zmienił. Ludzie z Nowej Republiki zachęcili mnie, bym spróbował nowej przygody z tańcem. Nie byłem chętny, ale się zgodziłem. No i... dotychczas wszystko było dobrze. Dołączyłem się do grupy hip-hopowej i break dance'owej. Super nam się współpracuje, mimo że dzisiaj była dosyć dziwna sytuacja...
Taehyung interesuje się tańcem towarzyskim oraz aranżacją wnętrz. Naprawdę jest w tym dobry. Rzadko się jednak spotykamy, bo nie mamy żadnych wspólnych zainteresowań związanych z hobby. Mi jednak wystarczy, jak czasami wspólnie idziemy do jakiejś sali lub na stołówkę. Jemu jednak to nie wystarczy i dzisiaj oznajmił, że on też chce spróbować tańczyć hip-hop. Wkurzyłem się... no bo, kurde... łazi za mną, jak ćma i nie wiem, o co mu chodzi. Zirytowany wyszedłem razem z nim na zewnątrz sali i spytałem go wprost... o co mu chodzi i żeby mi w końcu się przyznał. On jedyne, co zrobił, to zmieszał się, oblał lekkim rumieńcem i cmoknął mnie w policzek, po czym uciekł. I tyle go ogólnie widziałem. Zaraz po tym zdarzeniu pożegnałem się z grupą i powiedziałem, że idę do domu, bo źle się czuję. Nie wiem, czy coś wyczuli... zobaczę, jak przyjdę tam następnym razem, bo jutro ani pojutrze z pewnością tam nie zajrzę. 
Boję się... kurczę, Taehyung jest naprawdę bardzo przystojny i bardzo życzliwy wobec mnie. Nie mam powodów, by... by nie spróbować z nim być, ale... Luther. Ja wciąż za nim tęsknię i wiem, że... że wolę mężczyzn i że nadal tęsknię za blondynem, ale wiem też, że on jest szczęśliwy i... zapewne o mnie zapomniał. Boże... nie wiem, co robić... jak mam postąpić? Nie chcę skrzywdzić Tae... on jest taki dobry i... nieśmiały. Boję się związku... nie chcę znów zostać skrzywdzony. Dzisiejszej nocy na pewno nie zasnę. Muszę to wszystko przemyśleć.

15 października 2017

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj po kilku dniach wróciłem do Nowej Republiki. Minęło osiem dni od czasu, kiedy wystarszony uciekłem z zajęć. Wszyscy byli zdziwieni moją długą nieobecnością i pytali, dlaczego mnie tak długo nie było. Odpowiadałem to samo... za wiele rzeczy zrzuciło mi się na głowę i musiałem je wszystkie pozałatwiać. Mówiłem to tak ogólnie, że wszyscy byli w stanie wyczuć, że nie są to sprawy, o których chcę rozmawiać. Przyszedłem mając w głowie tylko jeden główny cel – znaleźć Tae i z nim porozmawiać.
Znalazłem go, ale jak tylko mnie zauważył, zwiał. On jednak jeszcze nie wiedział, że biegam od kilku miesięcy, więc nie miał ze mną szans. Dogoniłem go. Widziałem, że się bał. Jako zmiennokształtny też to czułem. Wziąłem więc jego rękę zanim oświadczyłem, że chcę z nim porozmawiać. Był zdziwiony. Zapewne myślał, że go skrzyczę. Ja jednak wszystko sobie przemyślałem i podjąłem decyzję, że... chcę spróbować być z Teahyung'iem. Powiedziałem mu to na osobności, ale... dosyć długo owijałem w bawełnę i nie udało mi się tego wyznać wprost. Tae jednak zrozumiał. Uśmiechnął się do mnie, kiedy tak plotłem od rzeczy. Zrobiło mi się trochę głupio i zamilkłem na chwilę. Ciemnowłosy to wyczuł i bez zbędnych słów po prostu mnie przytulił. Bardzo mi tego brakowało od kilku miesięcy. Nagle poczułem się lżej... teraz nie jest mi już tak ciężko, jak przedtem. Nie martwię się, że jestem sam. 
Po tym się na chwilę rozstaliśmy do swoich zajęć. Uznaliśmy, że... to pozwoli naszym emocjom nieco opaść. Ja poszedłem do sali lustrzanej, gdzie o tej godzinie trening miała moja grupa taneczna, a on wrócił na swoją taneczną salę, gdzie również miał swój trening. Postanowiliśmy spotkać się wieczorem i na spokojnie porozmawiać o... tym wszystkim. Powiedziałem mu o wszystkich moich obawach związanych z... nami. Okazało się, że on ma podobne, a raczej... miał, bo doszliśmy do porozumienia. Chodziliśmy tak po parku i rozmawialiśmy. Tae mimo swojego poważnego, a nawet nieco groźnego wyglądu jest dobrym człowiekiem i bardzo go lubię, ale... wciąż mało go znam i mimo że bardzo chcę odpowiedzieć na jego propozycję pozytywnie, a przy tym go nie skrzywdzić to... wciąż trudno mi o tym wszystkim myśleć i wyobrazić się w związku z kimś, kto nie jest Luther'em Clifford'em. Jednak Taehyung miał jeszcze taką cechę, która... dla mnie była bardzo ważna – cierpliwość. Zaproponował żebyśmy na razie poczekali z byciem oficjalnie parą... żebyśmy dali sobie trochę czasu na poznanie się bliżej niż tylko wspólnie drogi w budynku czy dzielenie wspólnego stolika na stołówce. To był bardzo dobry pomysł i przystałem na niego. Dzisiaj też przyznałem się brunetowi, że... bycie z kimś bliżej jest dla mnie bardzo trudne po wydarzeniach z mojego życia i... w pewnych chwilach mogę się dziwnie zachowywać, ale meżczyzna na to jedynie się uśmiechnął i mnie przytulił. Rozpłakałem się wtedy w ramionach tancerza, bo przypomniałem sobie chwile, kiedy to Luther był na jego miejscu. Niestety... z biegiem czasu ktoś musi zająć to puste miejsce po blondynie. Nie potrafię sobie wmówić, że on o mnie zapomniał, ale taka jest prawda. Być może obecność Tae pomoże mi o nim zapomnieć.

P.S. - Dołączę zdjątko mojego lemurka. Tak, nazywam go lemurkiem. Jemu to się podoba, więc... łap pamiętniczku mojego lemurka ^^



29 października 2017

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj krótko, bo naprawdę już jest późno i od kilku godzin powinienem słodko spać. Nadchodzi Jesienna Gala Juniorów. Wydarzenie, które odbywa się w sąsiednim mieście. Członkowie Nowej Republiki pojawiają się tam, jak każdego roku. Ja również dostałem zaproszenie od dyrektora, mimo że nadal jestem na okresie próbnym. Na gali mamy zaprezentować wyniki swojej pracy przez ostatni rok. Pojawi się wielu spełnionych artystów, z którymi będą wywiady i spotkania. Nie mogę się doczekać! Zapewne nie zdołam wszystkiego zobaczyć, ale i tak jestem bardzo podekscytowany! Razem ze swoją krawiecką ekipą pracujemy nad swoimi kolekcjami. Głównie byłem zapisany w archiwum, jako rysownik, projektant, krawiec. Gdyby nie to zapewne wystąpiłbym z grupą taneczną, ale... uważam, że nie jestem jeszcze aż tak dobry. Gala odbędzie się 14 listopada... a ja wciąż nie skończyłem swojej kolekcji. Chyba za wysoko postawiłem sobie poprzeczkę. Jeszcze mam przecież szkołę, wolontariaty i nie mogę zaniedbać siebie oraz swoich domowych obowiązków. Muszę sobie to wszystko dobrze rozplanować... ale to na pewno nie dzisiaj. Dołączam kartkę kolekcji. 



15 listopada 2017

Drogi pamiętniczku...

Jesienna Gala Juniorów przebiegła zarówno dla mnie osobiście, jak i dla całej społeczności Nowej Republiki bardzo dobrze, a nawet wręcz śpiewająco, jakby to niektórzy ujęli. Była to impreza na bardzo wysokim poziomie, więc każdy był wyszykowany odpowiednio do okazji. Ja ubrałem swój garnitur, który  wyjątkowo często wyciągany jest z mojej szafy. Skończyłem szyć wszystkie kreacje późnym wieczorem na dzień przed imprezą. Ostatni wyszedłem z budynku... no, czekał na mnie Tae, który bał się, że ze zmęczenia nie znajdę drogi do wyjścia. Och... bywa nadopiekiekuńczy, podobnie jak ja. 
Do sąsiedniego miasta pojechaliśmy autokarami. Ja siedziałem w parze z Taehyung'iem. Byłem tak zmęczony, że w drodze od razu usnąłem na jego ramieniu. Poczułem tylko jak łapie mnie niepozornie za rękę i usnąłem. Obudził mnie delikatnie, miziając mnie po szyi. Lubił to robić, bo wiedział, że to jest moje najbardziej czułe miejsce będące zawsze na widoku. Ogromne, wolne pola, które na co dzień leżały odłogiem były wczoraj, jak i dzisiaj centrum kulturalnym w województwie. Było tak dużo różnych ludzi nie tylko z Polski, ale też z innych krajów. Od razu ożyłem, kiedy zobaczyłem tą moc atrakcji. Wszystko chciałem zobaczyć, więc jak tylko wysiedliśmy z autobusu od razu pociągnąłem za sobą chłopaka do stoisk rysowników. Było ich tam tak wielu i mieli piękne prace. Od razu chciałem coś kupić, ale chłopak przypomniał mi, że mamy wiele do oglądania. O 16:00 zaczynała się prezentacja gości i pokazy, które miały trwać aż do rana. Razem z Tea biegaliśmy po całym terenie starając się na wszystko rzucić okiem. Jemu najbardziej się spodobało stoisko, gdzie mężczyzna własnoręcznie robił gitary, skrzypce, wiolonczele i kontrabasy. Niestety... wszystko było dosyć drogie... przynajmniej dla niego. Mi udało się wymyślić jeszcze w nocy patent – rysunek za rysunek. Wziąłem ze sobą kilka swoich najlepszych obrazków i udało mi się wymienić z niektórymi malarzami. Chciałem jednak, żeby Tae również coś przywiózł, co by mu się spodobało, więc kiedy w oko rzucił mu się zestaw porcelanowych figurek, przedstawiających postacie z czasów saskich, bez wahania dołożyłem mu się do nich. Odnieśliśmy nasze fanty do autokaru po czym ruszyliśmy na podbój wywiadów i prelekcji. Było świetnie! Byliśmy na prelekcji wytwarzania rzeczy z porcelany, która chyba była dla mnie najciekawsza ze wszystkich, na jakich zdążyliśmy się znaleźć. Udało nam się również wcisnąć na wywiad z sławnym polskim tancerzem latynoamerykańskim – Michałem Malitowskim. Tae był w niebo wzięty i udało mu się nawet zdobyć autograf, na który polował od wielu lat. Pierwszy raz widziałem go takiego radosnego.
Po tym wywiadzie już zaczęły się pokazy, więc wszyscy mieli się przenieść na widownię. Każda osoba miała wyznaczone miejsce, ale jako członkowie Nowej Republiki mieliśmy miejsca obok siebie, byśmy podczas podróży za kulisy nie musieli się nawzajem szukać. Cały plan był idealny. Pokaz mody miał być o 22:00, a występy tancerzy towarzyskich o 19:00. To były ważne dla nas godziny... godziny występów naszej dwójki. Jednak do nich mieliśmy sporo czasu. Cieszyliśmy się więc występami. Było przedstawienie, występ opery, orkiestry, a nawet kabaret. Tańczyli przeróżni tancerze. Artyści pokazywali wszelakie talenty poczynając od żąglerki, a kończąc na czarach. Tak ogromna różnorodność ludzi, którzy zebrali się w jednym miejscu, by pochwalić się talentem, jakim zostali obdarowani. Niesamowite przeżycie! 
Dochodziła godzina 22:00. Tae świetnie sobie poradził na parkiecie razem ze swoją partnerką. Słychać było głośne wiwaty i oklaski. Naprawdę, profesjonalny pokaz, jak na mojego lemurka przystało. Kiedy jednak przyszła kolej na mnie i na moje koleżanki po fachu, moje serce zaczęło działać na wyższych obrotach, w brzuchu pojawiły się motyle i nogi były, jak z waty. Bałem się, jak jasna cholera. O mało co nie wywaliłem się na schodach z tych nerwów. Wystraszyłem się jeszcze bardziej, kiedy znalazłem się za kulisami, gdzie wszyscy uwijali się, jak pszczółki. Z daleka zauważyłem swoich modeli z Republiki, którzy mieli prezentować moje kreacje, a raczej fantazyjne przebrania do przedstawień czy filmów. Wziąłem głęboki wdech i zabrałem się za nadzorowanie. W razie czego miałem coś poprawić lub tą poprawkę zarządzić... szczególnie jeśli chodziło o makijaż. Jezu... i jeszcze na końcu pokazu to ja, jako projektant miałem się zaprezentować. Myślałem, że z tych emocji zemdleję. Zza kulis oglądałem, jak moi koledzy i koleżanki przebrani w iście bajkowe stroje, jak z opowieści o Alibabie, wychodzili na scenę i wypełnieni pewnością siebie prezentowali to, co stworzyłem. Na końcu wyszedłem na scenę razem z Amiyą, która jest właśnie tą dziewczyną z Indii. Ubrana była w mój najlepszy projekt. Dała mi trochę pewności siebie. Zaprezentowała się napiękniej, ponieważ wiedziała dokładnie jak i również pięknie mnie zaprezentowała. Czułem, że moja twarz jest cała czerwona, a wszystkie spojrzenia zwrócone na mnie. Byłem cały spięty i jedyne, co udało mi się zrobić to skłonić nisko i podziękować. Wiem, strasznie oklepane i proste, ale dało zaskakujący efekty. Dostałem całą arię oklasków i wiwatów. Najpiękniej było, jak wszystkie stroje pojawiły się na scenie okazując morze różnorodnych barw. Było bardzo kolorowo. Niedługo zapewne pojawią się zdjęcia. Chętnie je wywołam i dam do albumu, bo obecnie wywołałem kilka zdjęć, które robili fotografowie z Nowej Republiki. Było wspaniale! Wszyscy osiągnęli sukcesy. Nad ranem odbył się jeszcze mały bankiet, ale ja już byłem zmęczony. Tae też... i kilka innych osób, więc wspólnie poszliśmy już spać do autokarów. Szybko zasnąłem, bo byłem naprawdę zmęczony, ale i bardzo szczęśliwy. Odniosłem sukces... i jeszcze przy mnie był Taehyung, który był dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Czego można chcieć więcej?



6 grudnia 2017

Drogi pamiętniczku...

Mikołajki! Jedno z moich ulubionych świąt w roku. Jak zwykle... pod poduszką znalazłem prezenty między innymi od Wydry, Luciji, Vittori, a nawet od Josh'a. Zapewne jeszcze przez kilka dni będą przychodzić paczki, pocztówki lub życzenia od moich znajomych. Ja, oczywiście, przygotowałem prezenty dla wszystkich kilka dni wcześniej i powysyłałem niektórym. Resztę chciałem dać osobiście. Nie powiem, żeby to były drogie prezenty, bo do większości wykonania użyłem rzeczy z recyklingu, ale akurat takie rzeczy umiem robić, więc wydaje mi się, że zrobiłem ładne prezenty. 
Wymieniłem się prezentami z ludźmi zarówno z wolontariatów, jak i z Nowej Republiki. Wróciłem do domu obładowany paczkami. To tu od kogoś dostałem coś drobnego, to tutaj paczki okolicznościowe dla wolontariuszy, to od tego dziecka, to od tej starszej pani, to od tej koleżanki i tak się uzbierało. Ja i tak mam do prezentów ogromny sentyment i jaki byłby szpetny, to i tak mi się podoba, " bo to od tej osoby ". No.. ogólnie dostałem więcej prezentów niż w tamtym roku, ale nie to jest dla mnie ważne. Ważny jest dla mnie fakt, że w tym roku więcej ludzi o mnie pamiętało i chciało mi sprawić radość podarunkiem. To naprawdę mnie cieszy. Kiedy wróciłem do domu, zamknąłem się na chwilę w pokoiku, położyłem na łóżku i pochlipiwałem. Nie bylo mi smutno... byłem szczęśliwy. Jestem szczęśliwy. Jak jeszcze nigdy dotąd. Otaczają mnie ludzie, którzy mnie lubią i szanują, mam kochającego chłopaka, serdecznych opiekunów i nauczycieli, a także życzliwych podopiecznych. Boże... jak moje życie drastycznie się zmieniło... i jak ono zmieniło przy okazji mnie. Wszystko jest takie inne...
Moje prezenty były przeróżne. Dostałem dwie ogromne bluzy, długi wełniany szaliczek, kilka mang i książek, przybory do malowania, trzy zeszyty z żółtym papierem, plecak z unikalnym nadrukiem, dosyć sporo kosmetyków, piękny obraz w ramce, porcelaowego jelonka i wiele, wiele innych pięknych prezentów. No i obowiązkowo dużo słodyczy... bardzo dużo słodyczy. Jednak najbardziej ucieszył mnie podarunek od Taehyung'a. Zabrał mnie na łyżwy, a później chodziliśmy po galerii. Dobrze wie, że w czasie świąt bardzo lubię spacerować po sklepach, ponieważ zawsze każdy sklep ma piękne dekoracje. Koniecznie ubzdurał sobie, że chce mi coś kupić. Specjalnie nawet zabrał mnie do sklepu plastycznego. Poprosiłem go o nową sztalugę, którą kupił mi bez najmniejszego zawahania, mimo że w oczy rzuciła mi się akurat ta najdroższa. Gdybym wcześniej dojrzał cenę... wybrałbym inną, ale było za późno. Ja jedynie dałem mu starą gitarę, którą udało mi się odrestaurować i założyć jej nowe struny i to raczej był... skromny podarunek, ale Tae i tak cieszył się, jak dziecko, bo bardzo lubi antyki. Świetnie się bawiłem z brunetem. Ogólnie... z każdym dniem kocham go coraz bardziej i staje się dla mnie coraz ważniejszy... bardzo mi na nim zależy. Jestem z nim bardzo szczęśliwy.

P.S. - Siedziałem dzisiaj na kolanach u Świętego Mikołaja! O nic go nie poprosiłem. Powiedziałem, że wszystko, co chcę, to już mam. Wiem, wiem... jestem starym koniem, a bawię się w takie rzeczy. Ja jednak wciąż wierzę w Świętego, ale wydaje mi się, że dorosłym, którzy zasłużyli, daje o wiele cenniejsze prezenty takie, jak talent czy powodzenie w życiu... albo i pecha... zależy, jak kto zasłuży.

19 grudzień 2017

Drogi pamiętniczku...

Piszę to, bo... nie mam komu się wyżalić. Znaczy się... mam, ale... wszyscy są pochłonięci świętami i radością, a ja mam smutne wieść. Nie chcę ich obarczać moim smutkiem. Dzisiaj zadzwonił do mnie wuj. Byłem zdziwiony, jak cholera. Tym bardziej, że... nie zainteresował się mną ani raz od czasu, kiedy oddał mnie do akademii. Wciąż mam w telefonie jego numer. Odebrałem więc bardzo niepewny, ale kiedy usłyszałem jego głos... jeszcze bardziej zbladłem. Mówił dziwnie słabym, ochrypnietym głosem. Mógłbym przysiąc, że to nie był jego głos... głos tyrana, biznesman'a bez żadnych skrupułów, który na każdym kroku potrafił mi ubliżać. Pomyślałem na początku, że może usłyszał gdzieś, że robię karierę i że można na mnie zarobić niezłe pieniądze, ale kiedy usłyszałem z jego ust słowa " Tia nie żyje ", zamarłem. Opadłem ciężko na ziemię, słuchawka wypadła mi z rąk. Tiakwon... to jest imię mojej cioci... nie żyje. To... to potworne! Boże... czuję się tak źle. Co chwila ocieram łzy, by nie skapały mi na papier. Płaczę, bo... kocham ciocię. Zawsze stawała po mojej stronie, a teraz... dowiedziałem się, że umarła. Wuj się rozłączył po tym, jak przestałem odpowiadać do słuchawki. Zadzwonił jeszcze wieczorem. Spytał, czy wszystko w porządku. Po raz pierwszy w życiu... zadał właśnie to pytanie. Dostał traumy, więc... za jakiś czas stanie się tym samym zimnym draniem. Rozmawiałem jednak z nim, bo chciałem się dowiedzieć czegoś więcej. Ciocia zginęła w wypadku samochowym... na dodatek kilka dni temu. Po prostu... wujek nie miał odwagi, by mnie od razu o tym poinformować. Nie dziwię mu się... też bym jej nie miał. Późniejsze jego pytanie zwaliło mnie z nóg...

Czy wpadniesz do mnie na święta?

Zbaraniałem. Zupełnie. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Nie wiedziałem czy... to jakiś podstęp czy krok do zgody. Dowiem się zapewne, jak tam przyjadę.

24 grudnia 2017

Drogi pamiętniczku...

Wczoraj przyjechałem do mojego wuja i obecnie siedzę w moim starym pokoju przy moim starym biurku. Nic się tu nie zmieniło. Dziwi mnie to, że wuj nie odnowił pokoju... jakby czuł, że kiedyś tu wrócę. Wydra przyzwiozła mnie pod dom wuja, a sama pojechała poszukać sobie noclegu na te kilka dni. Nie chciałem, aby się dowiedział, że... mam areszt domowy i zasadniczo już dawno powinienem trafić do pierdla za te moje podróże, ale Wydra zgrabnie wszystko tuszuje. Byłem potwornie zestresowany. To miało być moje pierwsze spotkanie z krewnym po prawie dwóch latach. Zadzwoniłem do domofonu. Nie doczekałem się odpowiedzi. Otworzyły się drzwi ogromnej willi. Zobaczyłem wujka... innego niż go zapamiętałem. Miał kilkudniowy zarost i wyglądał... źle, po prostu tragicznie. Blady, smutny, oczy bez blasku władzy, który zwykle tam siedział. Sam otworzył mi bramkę, ale nie obdarzył mnie spojrzeniem. Dopiero w środku, kiedy ściągnąłem buty i kurtkę oraz zawitałem z walizką do salonu, mężczyzna stanął ze mną twarzą w twarz. Powiedział, że... że dobrze wyglądam i... że się zmieniłem... bardzo zmieniłem. Jego głos... aż ciarki przeszły mi po plecach. Był taki mroczny i bez barw. Ja tylko blado się uśmiechnąłem na te słowa. Byłem strasznie spięty. Po chwili wyciągnął do mnie rękę, ale spojrzał w inną stronę. Chciał się pogodzić. Wiem, że... gdyby ciocia nie umarła nie wyciągnąłby do mnie ręki na zgodę, ale... sam straciłem bliskie osoby i wiem, że nie chciałbym zostać w takiej chwili sam. Pewnie więc uścisnąłem dłoń mężczyźnie. Dopiero wtedy na mnie spojrzał. Jego słów nie zapomnę do końca mojego życia.

Bóg pokazał mi moje błędy, ale i tak zapłaciłem za nie cenę. Przez moje zachowania skrzywdziłem Cię... i teraz Bóg mnie za to pokarał. Straciłem najdroższą mi osobę na ziemi, ale... mam możliwość obdarzyć miłością inną. Dasz mi drugą szansę... Ryunosuke? 

Jego oczy zaszkiły się. Patrzył na mnie z nadzieją. Nie potrafiłem mu odmówić... postąpić wobec niego źle. Mi samemu zrobiło się potwornie przykro. Rozpłakałem się z nadmiaru emocji, a wujek wtedy mnie przytulił. Pierwszy raz w życiu mnie przytulił. Dodał, że... chyba jednak wciąż jestem tym samym, maleńkim Ryu tylko... troszkę wyższym. Heh... teraz się z tego śmieję, bo pierwszy raz powiedział do mnie coś śmiesznego, co nie było ironią ani złośliwą uwagą. Tego samego dnia poszliśmy na cmentarz, gdzie została pochowana ciocia. Nagrobek miała iście wyszykowany, a wkoło wiele palących się zniczy. Ludzie ją lubili. Ja również zapaliłem światełko i zmówiłem modlitwę. Szczelnie owinąłem się kominem, by zasłonić łzy. Za często pokazuje swoją tendencję do płaczu. Wuj powiedział, że nie muszę już ukrywać się z płaczem i że... nie będzie już się ze mnie ani śmiał ani mnie poniżał z powodu mojej wrażliwości. Dodał też, że to dowód na to iż pochodzę z rodu Lang – z rodu dziadka, w której była mama i ciocia. 
Dzisiaj jest Wigilia. Nadal jestem u wujka i zostanę tu jeszcze dwa dni, aż do końca oficjalnych świąt, czyli do 26 grudnia. Współczuję wujkowi, że teraz będzie mieszkał sam, ale... jest jeszcze młody. Wierzę, że uda mu się jeszcze kogoś sobie znaleźć. Wiem, że ciocia nie miałaby mu tego za złe. Chciałaby, aby był szczęśliwy i nie żył wiecznie tą tragedią. Czas jednak pokaże, co się będzie działo. Dziś jednak doznałem nie mniejszego szoku. Pod wieczerzy wigilijnej, którą spędziłem sam z wujkiem, przeszliśmy do salonu, by sobie razem porozmawiać. Nie mówię mu wiele o swoim życiu, bo wiem, że nie powinienem jeszcze do końca mu ufać. W pewnym momencie powiedział, że wszystkie pieniądze ze spadku po cioci odda mnie. Wyjaśnił, że to on zabrał moje pieniądze po dziadziu i wydał je na firmę, ale chce mi je oddać. Tak, jak myślałem. Cieszę się jednak, że się do tego przyznał. Spadek po cioci miał być nie wiele mniejszy od spadku po dziadku i... z łatwością starczyłoby mi na wybudowanie domu, gdzieś na przedmieściach, urządzenie go i jeszcze by sporo zostało. Mnie jednak nie zależało już tak na pieniądzach tylko na domie, który miał dziadzio w Chinach. Wuj jednak przysiągł, że go nie tknął, ale też nie sprawdzał nigdy w jakim jest stanie, więc nie wie, czy ten jeszcze tam stoi. 
Mówiłem wujowi, by dał sobie spokój z tymi pieniędzmi, ale on raczej mnie nie posłucha. Mam nadzieję, że do czasu zwolnienia mojego aresztu ten dom nadal tam będzie stał i będę mógł do niego wrócić. W sumie... mała sumka przyda się na bilet, ale nie wiem, jak moje życie się potoczy. 

1 stycznia 2018

Drogi pamiętniczku...

W tym roku impreza była u mnie na chacie! Mam duże mieszkanie, pozostałe pomieszczenia są do mojego użytku oraz cały dziedziniec. Miejsca sporo, więc... czemu by nie zrobić u mnie imprezy. Znaczy się... nie takiego typowego sylwestra, gdzie wszyscy piją i walą się po kątach, ale takiego prostego, fajnego, z dobrą muzyką i jedzeniem. Wydra była bardzo za tym pomysłem. Elegancko zorganizowaliśmy jedzonko, przekąski, napoje i desery. Powysyłałem zaproszenia. Dosyć sporo moich znajomych nie miało konkretnego pomysłu na ten szczególny dzień, więc zadeklarowali przybycie. Wow, Ryu robi domówkę! Dzikie szaleństwo! Wydra rozmawiała na ten temat z dyrektorem, ale on jedynie rzekł, że wyjeżdża i... możemy sobie robić, co uznamy za słuszne. Byleby było elegancko i bez żadnych orgii. No ja przepraszam bardzo, ale moje towarzystwo to wyższe sfery, a nie jakiś plebs.
Jedzonko, napitki, chulanki, zabawy, swawole... karczma ledwo stoi, a raczej ogromne zamczysko. Wszyscy wkoło hi-hi ha-ha, impreza na sto dwa! Przyszło więcej ludzi niż się zadeklarowało. Ten zabrał kogoś, tamten jeszcze kogoś i się zrobiła impreza na ponad 500 osób. Na szczęście miejsca spokojnie starczyło, jedzonka również, więc tylko bawić się i chulać do samego rana. Trząchało całą akademią. Załatwiłem z Republiki dobre głośniki, które mimo średniej głośności dawały super efekt. Wszyscy wszystko słyszeli, nikt nie stracił słuchu, więc... jest dobrze. Udało mi się wszystko dobrze zmontować na zewnątrz w tym małą, prowizoryczną scenę, karaoke i miejsce na balkonie do odpalania fajerwerków. Świetnie się bawiłem, mimo że co jakiś czas musiałem odchodzić, by się wyciszyć w pokoju. Taka już męka introwertyka. No i... poza tym, że nie wyszedł mi seks z Tae, bo Wydra wparowała do mojego pokoju bez pukania w trosce o moje samopoczucie, to wszystko było zaplanowane i wykonane doskonale. Boże... nigdy nie zapomnę tej sytuacji – ja pół nagi, Tae tak samo, prezerwatywy i butelka lubrykantu na rozwalonym łóżku... iście wspaniały widok. Teraz, jak to sobie przypominam to... czuję się taki zażenowany. Ashley wiedziała, że... że chodzę z Taehyung'iem, ale to... w sumie... ona na pewno też nie była w skowronkach. Nie jest typową yaoistką, która dostałaby krwotoku z miejsca. Wiem... dziwnie piszę. Chyba wypiłem za dużo Picollo. Fajerwerki były świetne, zabawa w odliczanie też i wyjątkowo dobrze sprawdziło się również karaoke. 
Właśnie... karaoke. Mam dziwne wrażenie, że znowu stanie się coś niesamowitego, tak jak w sytuacji z kalamburami. Dziewczyny, które poznałem w tamtym roku na festynie namówiły mnie, bym zaśpiewał jakąś piosenkę, po japońsku najlepiej. Wiedziałem, że... że się zestresuję i mogę zafałszować, dlatego wypiłem szklankę Picollo na odwagę. Poza tym... byłem wśród swoich, którzy robili gorsze głupstwa u mnie na sylwestrze. Wybrałem więc piosenkę, która była moją ulubioną, jeśli chodzi o japońskie produkcje. Wykonałem do niej nawet swego czasu animację... chyba zaraz po tym, jak dołączyłem do Nowej Republiki. Koniecznie chciałem wypróbować tablety graficzne i proste programy do tworzenia filmów i animacji. Wiele zapamiętałem z planu, na którym towarzyszyłem Innes. Ja jednak miałem to zapisane tylko na swoim pen-drive'ie, więc kiedy chciałem to zaśpiewać, odtworzyłem to właśnie z nośnika. Na początku puściłem, aby każdy usłyszał, jak brzmi oryginał. Wszyscy pogwizdywali i zachęcali, bo rzeczywiście... poprzeczka była wysoka, a ja przecież " nie umiem śpiewać ". Szczęki wszystkim opadły, kiedy zacząłem, ale większość zawiwatowała na początku, a później już tylko słuchali z uwagą.



Kiedy skończyłem, wszyscy zaczęli klaskać i gwizdać. Większość przyznała, że nie podejrzewaliby mnie o to, że tak dobrze śpiewam i daję radę z animacją. Wszyscy, którzy kiedykolwiek widzieli, jakiego stylu rysowania najczęściej używam wiedzieli, że to ja robiłem swoją animację do piosenki, która wyświetliła się na rzutniku.
Najbardziej chyba ucieszyły mnie słowa wujka, którego zaprosiłem do siebie na sylwestra. Nie chciałem, aby siedział sam w pustym, wielkim domu. Kiedy wszyscy zaczęli się już zbierać, a my razem z kilkoma pomocnikami powoli sprzątaliśmy, co ważniejsze rzeczy, on podszedł do mnie i niepozornie zaczął mi pomagać. Razem poszliśmy do mieszkania do kuchni. Wtedy właśnie przeprosił mnie za to, że nie docenił moich talentów, które dopiero teraz zauważa. Odnowiony i odmalowany dziedziniec, śpiew, ogromna grupa znajomych... to wszystko jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że... gdyby dalej mnie trzymał u siebie, to byłbym przez niego nikim. Ostatnio zaczął się dołować... muszę go regularnie pilnować, by nie zrobił czegoś głupiego. 

P.S. - Specjalnie na Sylwestra przefarbowałem włosy na fiolet zmieszany z bardzo jasnym blondem. Wujek był zdziwiony, kiedy mnie takiego zobaczył. Jednak nie długo zostanę przy tym kolorze. Jakoś średnio mnie zachwyca. Wyglądam w nim trochę, jak kobieta.

19 stycznia 2018

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj odebrałem dyplom ukończenia kursu języka chińskiego na poziomie podstawowym, czyli A1 i A2. W tym roku zacznę naukę już na poziomie B1 i B2. Chiński bardzo mi się spodobał. Od dziecka lubiłem, jak dziadek mówił po chińsku. Niestety... wciąż mam problemy z kaligrafią i mało mam czasu, by więcej ćwiczyć. Mam sporo obowiązków.
Jutro są również egzaminy sprawdzające. Mam nadzieję, że pójdą mi dobrze. Dużo się uczę i przykładam się do zadań. Mam nadzieję, że stres mnie nie pożre. Tae mówi, że napiszę go na maksimum punktów. Taaa, jasne... już to widzę.
Co do Tae... hmm, chyba zraził się do zbliżeń po ostatnim incydencie. Ilekroć go próbuję zachęcić, to on nie chce. Nie wiem... może mój kolor włosów mu się nie podoba, a nie chce mi tego powiedzieć wprost? Chyba jeszcze jutro zadzwonię i umówię się na wizytę. Wrócę do jasnego blondu. Martwię się jednak, że... nie podobam się już Taehyung'owi... albo mu się znudziłem... nie wiem, co się dzieje. To nie działa na mnie najlepiej. Chyba powinienem mu dać trochę czasu... jak zatęskni to przyjdzie, nie? Tylko, jak na razie to ja tęsknię za nim, za jego bliskością, obecnością... to może mieć drugie dno. 

26 stycznia 2018

Drogi pamiętniczku...

Zostałem dzisiejszego dnia zaproszony do gabinetu pana dyrektora. Pojawiłem się więc w siedzibie Nowej Republiki zaraz po zajęciach w szkole i odrobieniu lekcji. Zostałem stałym członkiem The New Republic! Strasznie się cieszę. To naprawdę wyróżnienie dla mnie móc być prawnym członkiem tej wspaniałej społeczności. Co więcej... dowiedziałem się, że plotka o moim anielskim głosie rozniosła się po małym świecie. No... nie przginajmy, że mam anielski głos, bo anioł ze mnie żaden, a jedyną osobą, którą o takowego posiadania można podejrzewać była Whitney Huston, a obecnie jest Adele. Po prostu... nie mam tendencji do fałszowania – to wszystko. Taką też opinię wyraziłem, ale w delikatny sposób, mój sposób. Dostałem propozycję inwestycji w głos. Taniec, rysowanie, szycie, nauka języka, szkoła, wolontariat i jeszcze śpiew?! Nie, nie, nie. To za dużo, jak dla mnie zdecydowanie. Jednak... nie zaszkodziło mi ćwiczyć, więc zgodziłem się jedynie na ćwiczenia z churem do czasu do czasu... czyli kedy tego czasu będę miał w nadmiarze. Jest na świecie wielu ludzi, którzy mają umiejętności, nie talenty. Ja tylko umiem śpiewać, ale to nie mój talent. Szybko łapię kroki taneczne, ale to też umiejętność. Za swój talent uważam jedynie rysowanie i może też tworzenie komiksów, a raczej stale jednego komiksu, którego nigdy nie mam czasy wykończyć. Chyba powinienem nauczyć się mówić " Nie "... stanowcze " NIE!". 
Co do Tae... wszystko się unormowało. Traktuje mnie, jak dawniej. Często mnie przytula, całuje, spędza ze mną czas, ale nadal nie chce się ze mną kochać. Nie wiem, co go gryzie. Martwię się bardzo o niego. Bardzo go kocham. Nie chcę go stracić. Możliwe, że... wina leży w mojej osobie. Muszę to wybadać w najbliższym czasie, ale lemurek nie jest zbytnio wylewny... nie będzie łatwo. 

8 luty 2018

Drogi pamiętniczku...

Kolejny plan na przedstawienie! Myślałem co prawda by już działać we święta, ale nawaliło mi się obowiązków i przełożyłem do na " po świętach ". Cóż... wolontariuszy ostatnio nam przybyło, więc tym lepiej dla obsady. Tym razem wybierał ktoś inny – moja koleżanka Sandra. A pomysł miała, by wystawić " Dziadka do orzechów " skoro już taki świąteczny klimat zapanował. A kto dostał rolę dziadka do orzechów? Ja, no bo któż inny ściągnąłby na siebie tyle tekstu. Ale cóż... nie takie rzeczy się przecież robiło. 
Tym razem to nie ja szyję ubrania. Prawdopodobnie tylko je zaprojektuję, a szyciem zajmą się moje koleżanki z Republiki. Nie mają żadnych projektów, więc powołały się na ten. Poza tym... to są takie bardzo serdeczne dziewczyny. Lubią dzieci, więc tym bardziej chciały jakoś przyczynić się do tego wydarzenia. Wiem, nie powinienem wysługiwać się innymi, ale jestem bardzo zmęczony tą nawałką pracy. Chcę trochę odpocząć i podarować więcej czasu Tae. Być może się czegoś dowiem zanim zamienię się w szkielet. 

14 luty 2018

Drogi pamiętniczku...

Walentynki! W sumie... są dla mnie wesołym świętem głównie dlatego, że mam je z kim świętować. W dzieciństwie za nimi nie przepadałem, bo wtedy dziewczyny najbardziej lubiły mi dokuczać. Mówiły mi, że nigdy nie chciałyby dać mi walentynki, bo mam krzywą twarz. Ech... wspomnienia. Czasami się zastanawiam, jak te osoby z mojego dzieciństwa wyglądają i żyją teraz. Śmiesznie by było gdyby okazali się niae tacy, jakich widzieli siebie w dzieciństwie. Nie żebym tego chciał, ale... zapewne nie powstrzymałbym śmiechu w takiej sytuacji.
Wydra miała swoje plany na walentynki. Wiedziałem i tak, że spędzi je z Joshuą. Ja natomiast dostałem niespodziewaną wizytę Tae, a raczej... domyślałem się jakiejś niespodzianki. Oczywiście był ubrany w odświętny garnitur. Bardzo mi się podoba, jak jest tak elegancko ubrany. Bardzo to pasuje zarówno do jego charakteru, jak i wyglądu. Przyniósł mi pudełeczko czekoladek. On wie dobrze, że uwielbiam jeść słodycze, więc ucieszę się, kiedy je dostanę na walentynki. Mimo mojej radości, bałem się przytulić bruneta... bałem się, że mnie odepchnie, ale kiedy sam mnie przytulił poczułem się o niebo lepiej. Bardzo lubię, kiedy mnie przytula. Jest wysoki i mogę się wtulać w jego klatkę piersiową, a na dodatek doskonale czuję jego perfumy z tej pozycji. Mimo tego gestu nadal wydawał mi się nieco ponury. Nie wiedziałem, jak mam mu pomóc, ale na tamtą chwilę zaprosiłem go do mieszkania. Zapewne chciał, abyśmy po prostu spędzili ten dzień razem, bo w innych miejscach zapewne kręciło się wiele par, a my nie za bardzo chcemy się pokazywać. Zrobiłem nam więc ciepłego kakao i zaniosłem do mojego pokoju. Tam sobie spokojnie je wypiliśmy, porozmawialiśmy chwilę, pomizialiśmy i poszliśmy spać. Wiem, wiem... do wspólnego spania również mam sentyment. Lubię, jak ktoś ze mną śpi... lubię tą bliskość i to ciepło. Taehyung też za tym przepadał, a że obydwoje bardzo ceniliśmy spokój to właśnie walentynki tak nam spokojnie minęły. Wieczorem obejrzeliśmy sobie wspólnie film, który wybrał brunet. Potem się pożegnaliśmy i wyszedł. Tak mi minęły walentynki. Byłem z nich bardzo zadowolony. Bardzo lubię domowe zacisze i skromne życie, dlatego nie wymagam wiele od chłopaka. Bardzo go kocham. Wiem, że on mnie też. 

28 luty 2018

Drogi pamiętniczku...

Przedstawienie przebiegło bardzo pomyślnie. Powiem szczerze, że chyba im więcej ich wystawiamy tym bardziej nam to wchodzi w krew. Nabywamy również nowych umiejętności i pielęgnujemy stare, a przy okazji dajemy radość dzieciom. Przynajmniej tak to wygląda u mnie... nie chcę się przywiązywać do dzieci. Boję się. Nie chcę znów przechodzić tego samego bólu, co po śmierci Beatrice. Nadal w chwilach zwątpienia zaglądam na cmentarz.To przykre, że tak młode istoty umierają na tak ciężkie choroby, ale niestety... na to nic nie mogę poradzić. Niestety... nie zbawię całego świata, jakby to powiedział wujek. Szkoda, że to prawda.
Ale zaraz... ja tu o przedstawieniu miałem pisać. Stroje wyszły bajecznie! Dziewczęta naprawdę dały z siebie 1 000 procent. Mam nawet wątpliwości czy ja bym tego nie uszył gorzej. Pochłonąłem tą ogromną ilość tekstu i udało mi się dobrej interpretacji. Pan dyrektor pozwolił nawet na pożyczenie się dobrego sprzętu, bo tym razem słyszałem o większej widowni i chciałem, aby każdy czerpał przyjemność z naszego występu. Na dodatek... miałem swoich ludzi. Nie bałem się, że coś zwiną. Dekoracje też wyszły super, choć przy ich tworzeniu też nie wziąłem udziału. Tak, jak pisałem wcześniej... musiałem się poświęcić czemuś innemu.
Cóż... kaligrafia chińska idzie mi lepiej, ale z Tae nie udało mi się za wiele wyciągnąć. Powiedział jedynie, że mi wynagrodzi te braki w zbliżeniach. Jestem bardzo ciekaw jak, ale i tak nie mogę się doczekać. Mimo wszystko... i tak nie przestaną drążyć tematu. I tak coś mi śmierdzi w tej całej sprawie... wyczuwam kłamstwa. 

P.S. - Wczoraj ponownie byłem u fryzjera, by dopasować fryzurę do roli. Wystrzygł mi nieco boki, dlatego też czuję się z tym trochę dziwnie, ale ładnie wyglądam.



10 marzec 2018

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj był jeden z dni, które należy wpisać na listę moich życiowych sukcesów. Udało mi się wbić na konwent, który odbywał się w mieście niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Udało mi się namówić Wydrę do towarzyszenia mi. Inaczej nie mógłbym się tam znaleźć, a od dawna nie byłem na żadnym konwencie. Cosplay, który od dawna planowałem kurzył się gdzieś w szafie i w końcu miałem okazję się nim pochwalić. Przebrałem się za własną postać, którą stworzyłem dosyć dawno temu, ale mimo to ta postać nadal jest na moim profilu na animu-mangowym forum. 



Strój też uszyłem dosyć dawno z nadzieją, że będę jeździł na konwenty, ale później zabrakło czasu i tak się wszystko jakoś pogmatwało. Dzisiaj w końcu udało mi się odwiedzić konwent, gdzie przepieprzyłem ponad 300 złotych, ale naprzywoziłem mnóstwo fantów i też troszkę mi się zwróciło za sprzedane rysunki. Zjazd trwa jeszcze dwa dni, na których będę, więc być może uda mi się zarobić tą wydaną dzisiaj sumkę. Mam wolne, więc działam i rysuję. Trzy dni wolności. Tylko domek – konwent, konwent – domek. Żyć, nie umierać. Dzisiaj nie poznałem za wiele osób... jedynie kilka, które stacjonowały na stoiskach. Dopiero jutro rozpocznę próby integrowania się. Będzie to z pewnością łatwiejsze z osobami, które mają bardzo podobne zainteresowania do twoich. 

19 marzec 2018

Drogi pamiętniczku...

Znowu pracuję na pełnych obrotach. Często nie mogę się wyrobić na zakręcie, więc niedługo będę musiał coś sobie odpuścić, ale zobaczę co. Powoli kończę listę godzin społecznych, więc za jakieś dwa miesiące powinienem mieć z tym spokój, ale i tak nie zostawię swoich wolontariatów. Być może moje wizyty nieco zrzedną, ale mam zamiar robić skrupulatne plany, by na wszystko znaleźć czas. Chiński też idzie mi dobrze, mimo że uczę się już na trudniejszym poziomie. Próbuję go jak najczęściej używać, by ćwiczyć, ale... jedyne co mogę, to pisać informacje o postaciach w języki chińskim lub udzielać się na chińskich forach, ale tego ostatniego nieco się obawiam. Mój nauczyciel mówi, żebym spróbował pisać jakieś wiersze, krótkie opowieści albo nawet piosenki w tym języku, bo ćwiczę dwie umiejętności na raz. Ja jednak mam tak dużo zajęć w planie, że nie mam nawet zawsze czasu na to, by zrobić porządny wpis i należycie ozdobić pamiętnik.
Jednak nie moje problemy z organizacją są dzisiejszym zagadnieniem. Już od kilku tygodni jestem oficjalnym członkiem Nowej Republiki. Coraz lepiej poznaję swoją ekipę, mimo że jest nas tam ponad 400 osób, jako oficjalnych Republikanów. Jako Republikanin muszę przyjąć nowe priorytety. Poproszono mnie o wymyślenie sobie oficjalnego pseudonimu artystycznego, założenie stronki, na której będę mógł publikować wyniki swojej pracy, a także na stworzenie projektu, który ma pokazać mój stosunek do stowarzyszenia, sztuki i społeczności. Nie dostałem jasnego terminu, ponieważ wiadome było, że nie mam tak wiele czasu, jakbym chciał, ale wiem, że muszę to wszystko zrobić w najbliższym czasie. Jednak ani założenie stronki ani stworzenie projektu nie było dla mnie największym problemem. Problem stanowił pseudonim.
W tej sprawie zgłaszałem się więc do kolegów i koleżanek, by mi doradzili. Mieli ze mnie kupę śmiechu, bo... kto normalny nigdy nie myślał nad jakimś pseudonimem dla siebie. No, ja niestety, nie miałem takich ambicji i nawet nie wyobrażałem sobie, że kiedyś przyjdzie mi pracować i rozwijać się w czymś tak wielkim jak The New Republic. Odpadało imię. Dużo osób mi to odradzało. Meduza... też nie. W żadnym języku nie brzmi to zbyt chwytliwie. W końcu postanowiłem zająć chwilę czasu Tae, który przygotowywał się do turnieju. On i tak zawsze mi powtarza, że bez względu na to, mogę do niego przychodzić. Powiedziałem mu o moim problemie. On, jako bardzo bliska mi osoba, doradzał najlepiej. Pytał o zwierzęta, która kojarzą mi się najlepiej. Wymieniłem meduzy, lemury, borsuki, tygryski... nic jednak mi nie pasowało. Po chwili jednak przypomniałem sobie o jeszcze jednym szczególnym zwierzęciu, które łączyło w sobie wiele emocjonujących wspomnieć – jeleń, po chińsku Lu. Tak właśnie chciałem się nazywać – Lu, ale okazało się, że to dosyć popularny pseudonim wbrew pozorom. Łączyłem przeróżne sylaby, ale i tak nie wymyśliłem nic, co by dobrze brzmiało. Brunet napomknął o moim dziadku, który był chińczykiem. Spytał o jego imię i nazwisko. Wiedziałem o co mu chodziło. Tae doskonale wiedział, że dziadek jest dla mnie osobą, która w jakimś sensie nadal motywuje mnie zza grobu. Odpowiedziałem więc – Lang Han. LuLang... LangLu... HanLu... Lu...Han... LUHAN! Prawie, jak Lu-chan~! Tak, wiem. Piękne. I tak oto powstał mój pierwszy i jedyny pseudonim – LuHan. Dzień dobry :3


26 marzec 2018

Drogi pamiętniczku...

Jakiś czas temu, a konkretniej tydzień temu udało mi się skończyć moją pierwszą mangę lub komiks, jak kto woli, pod tytułem " Snowy Jellyfish ". Jest to dosyć obszerny one shot i nie będę ukrywał, że opowiada o moim życiu, jednak postacie w nim są nieco odmienne. Skończyłem ją, bo uważam, że... to już koniec mojej męki. Jestem szczęśliwy. Mam chłopaka, uczę się, mam perspektywy i plany na przyszłość, która ładnie się prezentuje. Uznałem, że... to pora na dobre zakończenie. 
Właśnie dzisiaj napisała do mnie Alicja – koleżanka z działu plastycznego. Chciała mnie poinformować o konkursie na mangę lub komiks. Jest rysowniczką portretów, ale dosyć głęboko siedzi w temacie wszelakiej sztuki związanej z rysunkiem, więc o wszelakich konkursach wie wszystko na bieżąco. Zainteresował mnie ten konkurs. Miałem gotową mangę, która tylko czekała, żeby ją przeczytać i... nagle poczułem wielką chęć pokazania jej światłu dziennemu. A nóż, widelec... może mi się uda. Pognałem więc w te pędy do drukarnii, by załatwić sobie kopię. Co, jak co, ale ta manga była klejona wszystkim. Taśmą, klejem, śliną... to był komiks rzemieślniczej roboty. Od początku do końca robiony odręcznie. Nie mogłem czegoś takiego oddać. Moje zamówienie zostało przyjęte. Opłaciłem je i miałem wrócić popołudniu, po kopię oraz oryginał. Miał być jeden egzemplarz i podkreśliłem, że to ważne, więc dostałem express. W internecie znalazłem więcej info. Gdzie można oddawać prace, w jakch terminach i godzinach, a także regulamin. Przeczytałem go wnikliwie. Nic nie zakłóciło mojego spokoju, więc południem wróciłem do drukarni, odebrałem oryginał oraz kopię i bez zwłoki pojechałem do wydawnictwa Words Eater i oddałem swoją pracę. Podpisałem ją swoim imieniem, nazwiskiem oraz pseudonimem, a na skrzydełku wypisałem swoje dane. Kobieta w recepcji z radością przyjęła ode mnie mangę, podziękowałem i wyszedłem zadowolony. Wiem, że... moja manga chwilami jest kontrowersyjna, ale maluje prawdziwe życie i ważne w nim wartości, którymi powinien kierować się każdy. Nie wiem, kiedy nabyłem takiej odwagi i jak teraz siedze sobie w pokoju, to się zastanawiam, jaka siła popchnęła mnie do tego czynu?

11 kwiecień 2018

Drogi pamiętniczku...

Będziemy mieć wyjazd  integracyjny! YAY :3 Już za tydzień! Yay~! Jadą wszyscy, za free do sąsiedniego województwa, gdzie spotkamy się z kilkoma fanami! Będzie świetnie! Yay~!
Dobrze... przeszło mi. Przepraszam. Po prostu strasznie się cieszę, że znów jedziemy gdzieś całą ogromną grupą. Mam naprawdę dziwną zajawkę. Nie mogę się już doczekać. Mamy zatrzymać się w klubie młodzieżowym w stolicy województwa... i jedzemy 23 kwietnia. Ja już przygotowuję rysunki. Być może będę je rozdawał, jako autografy. Uch... marzenie. Znowu będę siedział z Tae w autokarze i zapewne znowu będziemy się niepozornie trzymać za ręce. Ja, jak zwykle, od okna.

23 kwietnia 2018

Drogi pamiętniczku...

Wyjechaliśmy dzisiaj bardzo wcześnie rano, bo o godzinie 7:00. Każdy miał się ubrać, jak mu pasuje. My z Tae wybraliśmy elegancki styl. Ja tym bardziej, bo jechałem na takie coś pierwszy raz. Byłem strasznie podekscytowany... jak dziecko. Wszyscy tak mówili, że się ekscytuję wszystkim, jakbym miał dziesięć lat. Psychicznie chyba właśnie tyle miałem. 
Na miejsce dojechaliśmy po półtorej godzinie. Mijaliśmy piękne lasy i pola uprawne, które wraz ze stopnieniem śniegu zaczęły na nowo się budzić do życia. Drzewa wypuszczały nowe liście, trawy nowe pędy, a ziemia nawodniona po roztopach znowu została oddana pod uprawy. Lubię zmiany pór roku. 
Pogoda miała nam dopisać zarówno jeśli chodzi o brak deszczu, jak i o dużą ilość słońca. Ciepła jednak nie miało być aż tak dużego, więc wolałem w miarę ciepło się ubrać. Warunki atmosferyczne na szczęście dopisały.
Cóż... nie mieliśmy żadnego konkretnego celu przybycia. Po prostu mieliśmy w planach ogólnych spotkanie z kilkoma osoba, które przyjechały do tego miasta, by nas spotkać oraz później zwiedzanie miasta w mniejszych grupkach. Tak to się wszystko prezentowało. Przyjechaliśmy na miejsce i zauważyliśmy, że przed wejściem jest już naprawdę sporo osób. Z daleka można było zauważyć, że praktycznie każda pochodzi z innego środowiska. Mieszanka ludzi o różnych zainteresowaniach i upodobaniach. Coś wspaniałego~! Rozłożyliśmy kilka stanowisk. Ja raczej nie liczyłem na jakieś ogromne zainteresowanie, bo jestem nowy, ale powiem szczerze, że zostałem niezwykle mile zaskoczony... nie pierwszy raz od jakiegoś czasu. Mianowicie już od rana czekała na mnie pod budynkiem klubu młoda Chinka, która jak się później okazało uczęszczała do pierwszej klasy liceum. Sama nie należy jeszcze do społeczności Nowej Republiki, ale jej siostra należała, więc na spotkanie przyszła razem z nią. Starsza dziewczyna chciała jednak zobaczyć się ze starymi znajomymi, a swoją siostrzyczkę zostawiła pod moją opieką. Boże... jak to źle brzmi. Jednak nie ma w tym nic złego. Dużo rozmawiałem z szatynką. Pochodzi z Chin, ma na imię Yu Tian i... ma duże problemy z językiem polskim. O ironio! Ja miałem ten sam problem, gdy jako dziecko przeprowadziłem się do Polski, ale ja płynie posługiwałem się angielskim, więc... miałem łatwiej niż dziewczyna, która średnio umie mówić po angielsku. Rozmawialiśmy więc po chińsku. Nie umiałem go, co prawda, tak dobrze, jak ona, ale udało nam się dogadywać w chwilach kryzysowych trochę po angielsku, trochę po polsku, a nawet trochę po japońsku, więc było bardzo zabawnie. Dziewczyna również lubi anime, czyta mangi, rysuje w stylu manga i również tworzy własny komiks. Miałem okazję widzieć jej prace. Są naprawde dobre! Nawet narysowała specjalnie dla mnie rysunek, który mnie przedstawiał. Ten rysunek jest piękny. Co chwila na niego spoglądam. Jak na swój wiek, to naprawdę ma olbrzymi talent. Tylko czekać aż będzie moją konkurencją. Ja również dałem jej jeden z moich rysunków, razem z moim podpisem. 
Do południa byliśmy dla naszych fanów. Kilka osób podchodziło do mnie właśnie w sprawie mojej szybko rozwijającej się kariery, ale nie były to długie i fascynujące rozmowy. O wiele bardziej lubiłem towarzystwo dziewczyny, z którą naprawdę miałem o czym gadać. Kiedy ruszaliśmy na podbój miasta, dziewczyna wraz z siostrą wróciła do domu, a my z Tae ulotniliśmy się, by móc we dwójkę w spokoju sobie pospacerować i porozmawiać. O godzinie 20:00 mieliśmy zbiórkę pod autokarami. Byłem zmęczony dniem, więc znowu zasnąłem w autobusie oparty o ramię bruneta. Niestety... wtedy zasnąłem przez co teraz nie mogę zasnąć. Uch... chcę spać, ale nie mogę. 



10 maj 2018

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj roztrzygnął się konkurs na komiks. Od samego rana wyczekiwałem tej chwili. Szybko przeszedłem przez szkolne zajęcia i pognałem do Republiki. Wszyscy już się dowiedzieli, że oddałem swoją mangę na konkurs, dlatego chcieli koniecznie wiedzieć czy wygrałem. Zebraliśmy się więc wszyscy w sali kinowej i Tomek włączył przegląd informacji z naszego miasta. Program wyświetlił się na rzutniku. Ludzie byli rozporszeni wszędzie, a je gdzieś w środku pośród tłumu. Alicja zapewne dowiedziała się od kogoś, że niejaki Ryunosuke Takarai oddał swoją mangę do wydawnictwa, więc mogłem być pewien, że wieść szybko się rozniesie. Zaczyna się od pogody i stanu walut. Dalej jakieś nieistotne dla nas w tamtej chwili pierdoły. Kurde... tu się waży stawka o wydanie mangi w olbrzmim nakładzie i o dobrego laptopa, no! W końcu... zaczęła się paplanina o tym jakże popularnym konkursie, który już przechodził którąś tam z kolei edycję i że wpłynęło mnóstwo prac, a także, że zostały wybrane trzy komiksy, które zostaną wydane, jednak dodatkowe nagrody będą zależeć od zajętego miejsca... i tak dalej i tak dalej, aż w końcu zaczęło się odczytywanie miejsc. Nie zająłem pierwszego miejsca, ale nie zniechęciło mnie to. Przecież mieszkam w dużym mieście... na pewno są tu lepsi ode mnie. Na szczęście... udało się! Zająłem miejsce drugie! Tak się strasznie cieszę, że moja manga zostanie wydana. To dla mnie naprawdę... ogromny zaszczyt i wielki sukces. Wszyscy na sali krzyczeli i wiwatowali. To było wspaniałe uczucie. W końcu czuję, że znalazłem swoje miejsce... miejsce, do którego pasuję idealnie. Jeny... dalej nie mogę uwierzyć, że jutro idę na rozmowę z wydawnictwem, by odebrać swoją nagrodę, która zresztą była dla mnie cenniejsze niż laptop, a także, żeby omówić szczegóły wydania. Dla mnie mianowicie przeznaczona była cała seria mang " Purple ribbon ". Czytałem ją w internecie po angielsku, ale nie mogłem jej zbierać, bo ta seria jest wyjątkowo droga, a jutro dostanę calutkę kolekcję! To zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe...

24 maja 2018

Drogi pamiętniczku...

Nie mogę spać. Jestem załamany... bardzo załamany. Cały czas płaczę i znów mam ochotę się krzywdzić. Wszystko do mnie wróciło, jak bumerang. Dlaczego akurat mnie to spotyka, a raczej dlaczego jego musiało to dotknąć?
Tae nalegał dzisiaj na spotkanie. Koniecznie w spokojnym miejscu. Wybrałem więc swoje mieszkanie i dziedziniec. Brunet zgodził się przyjechać. Kiedy go zobaczyłem w drzwiach, zamarłem. Był blady, miał wory pod oczami, a na dodatek był niesamowicie wręcz smutny. Widziałem to po jego wyrazie twarzy. Nigdy nie widziałem go jeszcze tak smutnego. Usiedliśmy wspólnie na ławce. Bałem się, że stało się coś bardzo strasznego, ponieważ Tae jest silnym człowiekiem i nie wiele rzeczy jest w stanie tak go złamać. Nie poganiałem go. Czekałem, aż sam zdobędzie się na odwagę, by mi wyznać, co się stało. W końcu sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej ten przeklęty dokument. Drżącymi rękami rozwinąłem go i zacząłem czytać. Czytałem bardzo powoli i w ogromnym skupieniu. Po raz pierwszy, a potem po raz drugi. Z tego wynikało, że u bruneta, który był dla mnie całym światem, wykryto wirusa HIV. Został nim prawdopodobnie zarażony przez kontakt z krwią zarażonego. Doznałem szoku, bo... wiedziałem, że leczenie się z tej choroby jest bardzo ciężkie, ale można z tym żyć i to całkiem nieźle. Z nudów lubię czytać różne naukowe pisemka. Oddałem kartkę chłopakowi i starałem się złapać z nim kontakt wzrokowy. Nie wiedziałem czy to jedyny powód jego smutku. Brunet nagle wypalił, że musimy przestać się spotykać, bo... bo jest chory. Zmroziło mnie. To również ta informacja dodatkowo go zasmucała. Przecież... choroba to żaden powód, żeby z kimś zrywać! Uderzyłem go pięścią w pierś i nakrzyczałem, że... że mnie obraża myśląc, że ja go zostawię tylko dlatego, że ma HIV. Przecież nie zarazi mnie od dotyku, od pocałunków, od wydychanego powietrza... przecież nadal go kocham. Jest dla mnie wszystkim. Choroba nie powinna być dla nas przeszkodą, ale... on miał mocniejsze argumenty, jednak nie chciał się kłócić. Wszystko mówił bardzo spokojnie... jakby już nie miał siły do życia. Problemem był fakt, że... musiał wyjechać za granicę, by się leczyć w dobrej klinice... do USA. Ja nie mogłem z nim pojechać, bo nadal odbywałem karę. To mnie dobiło najbardziej. Nie byłem w stanie już słuchać tego wszystkiego. Wybuchłem głośnym szlochem i znowu nie byłem w stanie się uspokoić... znowu miałem tak ogromną ochotę się skrzywdzić. Brunet wciągnął moje pośladki na swoje kolana i przytulił mocno... tak, jak to robił Luther. Znowu wspomnienia wróciły. To było dla mnie za dużo. Ja naprawdę byłem w stanie żyć, bez bezpośrednich zbliżeń z Tae i dbałbym o niego w chorobie, ale nie mogłem z nim wyjechać, a zrobiłbym to, gdybym tylko mógł. Boże... płaczę, pisząc to. Co chwila ocieram łzy. Ledwo, co widzę. 
Mamy jeszcze rozmawiać o tym jutro, jak już emocje nieco opadną. Ja jednak wiem, że... że i tak skończy się to tak samo. Będę musiał rozstać się z Taehyung'iem. Ja... ja bez niego nie dam rady. Ja... ja się chyba zabiję...

25 maja 2018

Drogi pamiętniczku...

U mnie jest już późny wieczór. Nie śpię drugą noc z rzędu. Dzisiaj znów spotkaliśmy się z Tae, tym razem również u mnie. Ja byłem nieco spokojniejszy. Górowało nade mną zmęczenie. Rozmawialiśmy długo... prowadziliśmy walkę na argumenty. On za wszelką cenę próbował mi wytłumaczyć, że zerwanie będzie najlepszym rozwiązaniem, bo... ja nie będę cierpiał patrząc, jak niszczy go choroba, a on nie będzie patrzył, jak jego choroba niszczy mnie. Nie wierzę, że to akurat Tae został zarażony. Przecież... jest takim wspaniałym człowiekiem. Kocham go tak mocno. On rozświetla czarne tunele w mojej głowie. Jego łagodny głos uspokaja mnie, kiedy miewam chwile zwątpienia. Jego aksamitne usta za każdym razem dają mi dowód jego bezgranicznej miłości i oddania. Jego troska o mnie i o moją przyszłość dają mi poczucie bezpieczeństwa i pewność, że z nim będę szczęśliwy. I co? Jak zwykle... choroba wszystko mi popsuła... zniszczyła mi całe życie. Zabierając mi Taehyung'a zabrała mi duszę, która była dla mojej grzesznej egzystencji oparciem. Teraz miejsce obok mnie znów miało być puste? Najwidoczniej tak...
Chłopak przyznał mi, że... to właśnie ze mną udało mu się spędzić najlepsze chwile w jego życiu... że dałem mu wiele szczęścia i jest mi za to wdzięczny. Łzy same lały się morzem z moich oczu. Powiedział też, że każdego dnia dziękuje Bogu za to, że nie dopuścił do naszego współżycia. Dzięki temu ja jestem zdrowy, ale wolałbym być chory, ale walczyć z tą chorobą u boku tancerza. Obiecał, że... będzie się ze mną kontaktował i że... być może kiedyś znów będziemy razem, ale poprosił, abym się nie bronił przed inną miłością, bo... nie wiadomo, jak się potoczy walka z jego chorobą. Na te słowa po prostu... po prostu się wyłączyłem. Byłem martwy. Moja dusza znów została pożarta przez czarną dziurę. W jednej chwili znów jestem nieszczęśliwy... skurwysyńsko nieszczęśliwy. 
Po tej rozmowie ucałował mnie lekko w usta, wstał i miał odejść, ale ja się podniosłem i stałem... do czasu, aż mężczyzna nie podszedł do mnie i nie przytulił mnie po raz ostatni. Delikatnie położył dłoń na moich plecach, jakby bał się, że przerzuci na mnie tą straszną chorobę zwykłym dotykiem. Płakał... czułem to i słyszałem. Po raz pierwszy w życiu rozpłakał się przy mnie. Ja nie miałem już siły ani płakać ani mówić, a nawet się ruszać. Zobaczyłem go ostatni raz, kiedy w świetle latarni opuścił Stary Dziedziniec. Wziął swoją walizkę i... odszedł. Nie odwrócił się za siebie ani raz. Słyszałem tylko turkot kułek, który z każdą chwilą cichł, aż w końcu zamilkł... zamilkł na wieki. 



12 czerwiec 2018

Drogi pamiętniczku...

Dziś odebrałem drugi certyfikat ukończenia kursu językowego na poziomie B1 i B2. Zaczynam edukację na poziomie C2.
Udało mi się już wypełnić całą listę prac społecznych. Od wyjazdu Tae nic nie robię, tylko pracuję. Nie zaglądam na razie do Republiki. Nie mam na to siły ani ochoty na napływ kolejnych krzywdzących wspomnieć. Wyżywam się na sztuce. Przelewam wszystko na kartki.
Nie wie czemu, ale... w głowie układa mi się jakiś tekst. To nie daje mi spać. Spiszę go jeszcze dziś. Być może wyjdzie z tego jakiś poeamat do śmierci. Hahahaha... ten czarny humor. 

22 czerwiec 2018

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj dzwonił do mnie pan dyrektor z Nowej Republiki. Poinformował, że zostałem nominowany do jakiejś nagrody " Szafirowego płomienia ". Czy to źle, że mało mnie to obchodzi? Chyba tak, ale... tak bardzo chcę mieć chwilę spokoju. Najlepiej zapaść się gdzieś, gdzie nikt nigdy by mnie nie szukał, ale wiem, że nie mogę tego wszystkiego tak puścić w cholerę.... choć bardzo bym chciał, to nie mogę. 
Tego samego dnia więc przyszedłem do siedziby Nowej Republiki, by porozmawiać z panem dyrektorem. Chyba czuł, że coś jest nie tak, ale nie miałem najmniejszego zamiaru z kimkolwiek o tym rozmawiać, więc odpuścił. Sprawa była prosta. Kilka dni temu została wydana moja manga, która mimo drugiego miejsca w konkursie, jest najbardziej popularna ze wszystkich trzech. Co więcej... jest jedną z najlepiej sprzedających się serii. Przez to właśnie zostałem nominowany do tej niezwykłej nagrody w trzech kategoriach: fabuła, charakterystyka postaci oraz obraz przestrzenny. Poczytałem później trochę w domu na temat tej nagrody. Jest przyznawana co roku młodym pisarzom, poetom, twórcom komiksów oraz dziennikarzom. 
Gala odebrania nagród miała się odbyć w Gnieźnie dnia 6 lipca. Musiałem tam pojechać z Ashley. To za daleko, by mógłbym jechać bez kuratora. Jednak... odebranie tej nagrody nie będzie dla mnie takie radosne, jakby za pewne było wraz z obecnością Taehyung'a.

6 lipiec 2018

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj pojechałem do Gniezna razem z Ashley i asystentem dyrektora – panem Walerym na galę Szafirowych Płomieni. Gala, jak gala. Wystawna, szykowna, wypełniona grupami ludzi... ciekawych bardziej lub mniej. Musiałem przybrać maskę radości i beztroski, mimo że ni w ząb nie byłem radosny.
Zdobyłem statuetkę w kategorii Najlepsza Charakterystyka Postaci. Zostaliśmy na chwilę na bankiecie zaraz po wręczeniu nagród, ale nie miałem ochoty tam być i nie mogłem zbyt długo przebywać poza miastem swojego aresztu, dlatego też szybko wróciliśmy do domu. 
Czy jestem zadowolony z nagrody? Nie, obyłoby się bez niej. Wolałbym, żeby Tae był zdrowy i żebyśmy nadal mogli być razem. I mój uśmiech... byłby bardziej szczery, gdyby ze mną dzisiejszego dnia był mój kochany lemurek. 



18 lipiec 2018

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj jest niezwykły dzień... jeden z tych bardziej niezwykłych. Zadzwonił do mnie Tae. Dowiedział się bowiem, że... nie zapomnę o nim, jak przestanie do mnie dzwonić. Nie wiem, kto mu podkablował, ale mam nadzieję się niedługo dowiedzieć... mimo wszystko. 
Brunet od kilku dni był już w klinice i mówił, że czuje się dobrze. Zaczął ze mną rozmawiać na temat mojego doła. Fakt, że jestem nieaktywny na zajęciach to jeszcze nic, ale prawda o tym, że przestały cieszyć mnie moje sukcesy bardzo go zirytowała. Czułem to w jego głosie. Wydawało mi się też, że był bardziej żywy niż kiedy ze mną rozmawiał kilka tygodni temu. Okazało się, że... dowiedział się o Luther'e. Uczulił mnie na to, że... stara miłość nie rdzewieje i żebym przestał się zamartwiać o jego stan, bo... jest on bardzo dobry. Dodał też, że on sam spotkał swoją pierwszą miłość sprzed lat i... przekonał się na własnej skórze, że przeważnie to pierwsza prawdziwa miłość powinna odgrywać ważną rolę w życiu człowieka. Przyznał też, że... nadal za mną tęskni, bo jestem wspaniałym chłopakiem, który naprawdę jest w stanie podarować falę ciepła i troski osobie, która jest dla niego ważna. Łzy mimowolnie popłynęły mi z oczu. Z jednej strony było mi przykro, że nadal nie mogę być z Tae, a z drugiej... przypomniałem sobie o Luther'e. Przecież... ja nadal mam go gdzieś w głębi swojego serca, ale on już jest szczęśliwy i... nie mogę z nim być. Nie chciałem jednak mówić tego brunetowi, że... narobił mi sztucznych nadziei, więc z udawaną radością przyznałem mu rację. 
Rozmawialiśmy ze sobą jeszcze chwilę. Mieliśmy pozostać z kontakcie. Ja jednak mam teraz mętlik w głowie... jakbym wszystkie rzeczy powyrzucał z szafek, szafy i półek. Tak teraz właśnie wygląda moja głowa. Muszę dać upust temu wszystkiemu. Przerzucę to na projekt. Tak, robię go mozolnie od kilku dni, ale jakoś ciągnę to wszystko do końca. Przecież... nie mogę zaprzepaścić członkostwa w Nowej Republice. 

30 lipiec 2018

Drogi pamiętniczku...

Dzisiaj przedstawiałem swój projekt dotyczący mojego życia zarówno przed dołączeniem do Nowej Republiki, jak i po. Wszystko elegancko skleciłem do jednej animacji trwającej ponad 15 minut. Składała się z fragmentów filmików, na których byłem, zdjęć i własnoręcznie rysowanych przeze mnie krótkich animacji. Większość mojego życia. Produkcja z wybraną przeze mnie muzyką. Przeze mnie montowany. Przeze mnie komentowany w języku angielskim. Jedna z największych prac mojego życia... nie licząc wszystkich początkowych szkiców.
Mój projekt widzieli wszyscy moi koledzy i koleżanki ze stowarzyszenia. Nagrywałem fragmenty w różnych częściach miasta. To pozwoliło mi pokazać wszystko, co do tej pory gryzło moją duszę. Przelałem wszystko na film, ale potrzeba odpowiedniej interpretacji, by dobrze go zrozumieć. Film się skończył. Trwa milczenie. Po chwili słyszę nagłą falę oklasków... oklasków na stojąco. 

7 sierpnia 2018

Drogi pamiętniczku...

Ułożyłem pierwszą w swoim życiu piosenkę i nawet mam w głowie melodię. Bardzo fajna zabawa. Oczywiście napisałem ją po chińsku. Była zbudowana na przeżyciach z mojego życia... na moich przemyśleniach. Nie wiem, skąd pomysł na nią wpadł mi do głowy. Nie mogę się jednak czasami powstrzymać bez śpiewania jej. Ona działa na mnie w pewien sposób kojąco. 

***

W naszym mieście została otwarta nowa opera, nazwana Operą Anielską. Oczywiście wszyscy członkowie Nowej Republiki zostali zaproszeni, a niektórzy mieli dostać specjalne zadania. Mianowicie nasi wspaniali muzycy, a także jedna śpiewaczka operowa mieli brać udział w występie. Muzycy w orkiestrze, śpiewaczka w przedstawieniu... wiadomo. Po występie w osobnej sali miał się odbyć drobny bankiet. Dla mnie nic nowego. Byłem jednak zaskoczony, kiedy dyrektor zaprosił mnie do siebie i podzielił się ze mną pewnym pomysłem.
- A może zaśpiewałbyś tą swoją piosenkę, którą ostatnio tak chętnie podśpiewujesz? - uśmiechnął się zadziornie. Ja momentalnie oblałem się obfitym rumieńcem. Aż tak było to słychać? Mężczyzna jedynie zaśmiał się, ale zaraz spoważniał – Jeśli oczywiście uważasz, że... to dle Ciebie za wysoka poprzeczka, to ja to oczywiście rozumiem – powiedział od razu – Myślę jednak, że... ten występ mógłby Ci pomóc – oznajmił. Spojrzałem na niego wystraszony, ale i zaciekawiony. Jedyne, co może mi przynieść występ na scenie to zawał lub ewentualnie zasłabnięcie, ale widocznie są inne teorie.
- W jaki sposób? - dopytałem.
- Ryu... ty naprawdę ładnie śpiewasz. Wykorzystaj tą umiejętność i połącz ją z innymi – uśmiechnął się dumnie – Masz urok osobisty. Jesteś nieśmiały, uroczy, jakby to rzekły dziewczęta. Masz fotogeniczną twarz. Dodasz do tego nawet maleńskie umiejętności śpiewania i już masz sukces. Biegła znajomość angielskiego i chińskiego, po części też polskiego. Wiedza na temat filmu i animacji. No, pomyśl, Ryu. Nigdy nie myślałeś, że... masz tak szeroką gamę umiejętności, że z łatwością mógłbyś na tym zarabiać duże pieniądze, Wiem, że nie jesteś materialistą, ale dzięki tym pieniądzom mógłbyś pomagać innym, Wiem, że lubisz to robić. Tobie do szczęścia wystarczyłyby same sukcesy – uśmiechnął się życzliwie.
- Ale... ja nie jestem dobry w występach na scenie... jeszcze przed publicznością, której nie dorastam do pięt, jeśli chodzi o status społeczny... - urwałem – Ale skoro bardzo by pan chciał, żebym to zaśpiewał, to zaśpiewam. Nie mam powodów, by panu nie ufać – wzruszyłem ramionami.
- No nie maszm jelonku. Nie masz – westchnął. Jelonku? Wolę meduzy – Jeśli jednak będziesz chciał się wycofać, powiedz od razu. W sumie... - zamyślił się - ... niepotrzebnie zrzuciłem na Twoją głowę kolejny ciężar. I tak już wiele robisz – westchnął – Zrobisz, jak będziesz uważał – oznajmił. Pożegnałem się z nim grzecznie i wróciłem do domu.
- Czy to naprawdę nie za dużo, jak na moją głowę? - spytałem siebie pół szeptem.

***

Jestem w Operze Anielskiej. Nowocześnie i pięknie urządzona scena, widownia oraz balkony prezentowały się wspaniale. Cudwne miejsce... pełne klimatu. Razem z grupą swoich kolegów i koleżanek z Nowej Republiki czekaliśmy na decydujące momenty. Ja szedłem na pierwszy ogień. Dochodziły ostatnie poprawki do mojego wyglądu. Kiedy usłyszałem głos mężczyzny, który właśnie witał przybyłych, zesztywniałem i zacząłem się trząść ze strachu. Szybko jednak podeszła do mnie Danusia, która była śpiewaczką operową.
- Pamiętaj... nie spoglądaj często na widownię – przestrzegła – Po prostu śpiewaj to, co masz do zaśpiewania i tak, jak właśnie chcesz, żeby to zabrzmiało. Jestem pewna, że dasz sobie radę. Masz talent – uśmiechnęła się do mnie życzliwie i pognała na swoje miejsce. Ja podniosłem się z krzesła i powolnym, dumnym krokiem zmierzałem ku kulisom czerwonym, jak krew. Przeżegnałem się i szepnąłem cicho " Boże... pomóż mi ". Wtem kurtyny się uchyliły. Poraziło mnie światło lamp, ale przymrużyłem oczy i spokojnie wyszedłem na scenę. Zostałem powitany falą oklasków... dla otuchy, dla zachęty. Takie grzecznościowe zachowanie. Usłyszałem tylko, jak zaczyna się utwór pięknym klasycznym początkiem, jakby pochodził prosto z radia.




Nabrałem powietrza do płuc, odetchnąłem i przebiegłem myślami wzdłuć całego mojego życia. I zacząłem... śpiewałem mając przed oczami wszystkie zdarzenia ze swojego życia... szczególnie z ostatnich dwóch lat. Wiedziałem, że śpiewam nie tylko dla siebie, ale też dla ludzi, którzy tu przyszli z zamiarem wsparcie mnie. 
Muzyka ucichła. Ucichłem i ja. Główę miałem spuszczoną nisko w dół. Bałem się jej podnieść, że... spotkam się z falą krytyki. Serce biło mi tak szybko... bałem się, że zaraz upuszczę mikrofon, bo tak mi się trzęsły ręce. Nagle czaskę rozsadziła mi fala oklasków... ogromna fala. Jakby cała sala łącznie z fundamentami wiwatowała. Podniosłem głowę powoli i zobaczyłem odbijające się w światłach łzy u niektórych. Nagle wszyscy zaczęli wstawać. Rząd po rzędzie. Stali wszyscy na dole i na górze. Dostałem owację na stojąco. Boże... ja nie wiedziałem wtedy, co robić. Dziękować, czekać, uciekać? Stałem sparaliżowany. Zobaczyłem, jak obraz rozmazuje mi się pod wpływem łez, które zaczęły się zbierać do moich uczu. Nerwowo przygryzłem wargę i patrzyłem na widownię... nie wierzyłem... nie dałem wiary swoim własnym oczom.



Po chwili na scenę wszedł niski mężczyzna o dosyć dużej posturze. Na nosie miał okrągłe binokle, jego głowy nie zdobił żaden włos, zaś pod nosem miał ich całą falę. Typowy pan z wyższych sfer. Oklaski ucichły. Ludzie powrócili do pozycji siedzącej. Mnie zaś spadł kamień z serduszka.
- Pan Ryunosuke jest członkiem zaproszonego na to wspaniałe otwarcie stowarzyszenia The New Republic, gdzie rozwija nie tylko swój śpiew, ale i szeroki wachlarz innych talentów, którymi został obdarowany – powiedział mile mężczyzna – Ale myślę, że i on ma Państwu coś do powiedzenia – zagaił. Spojrzałem na niego szklanymi oczkami, uśmiechnąłem się lekko i spojrzawszy na widownię, zacząłem...
- Chciałbym bardzo wszystkim podziękować za to ciepłe przyjęcie. Jest to mój pierwszy występ na scenie, gdzie śpiewam napisany przeze mnie utwór... mój pierwszy w życiu utwór. To dla mnie niesamowite doświadczenie móc tu stać i prezentować się przed Państwem, mimo że nie uznaję się za człowieka, który powinien to miejsce zajmować. Jestem zwykłym, szarym człowiekiem i zaszczytem było dla mnie móc Państwu wyśpiewać sporą część mojego życia. Ta opera jest wspaniała i jeszcze kilka miesięcy temu nigdy nie spodziewałbym się, że będę mógł ja zobaczyć od środka, a co dopiero, że będę stał na tej pięknej, oświetlonej lampami reflektorów scenie. Nigdy bym tu nie stanął, gdyby nie ludzie, którzy w większości zajmują teraz miejsca na tych balkonikach – wskazałem lekkim ruchem ręki – Samemu nigdy nie udałoby mi się tu stanąć. Nie mówię tu tylko o żywych, ale też umarłych, których obecność wyczuwam zawsze, kiedy nadchodzi ważny w moim życiu dzień. Nie spuszczają mnie ze swojego czujnego oka. Czuwają nade mną, jak aniołowie stróże. Strzegą mnie przed błędami i oświetlają dobrą drogę... drogę sukcesu, którą również można uzyskać nadal pozostając wiernym swym przekonaniom i nie tracąc przy tym swojego człowieczeństwa – poczułem, jak do moich oczu znów wzbierają łzy - Jeszcze raz dziękuję. Zaszczytem było móc dla Państwa zaśpiewać – powiedziałem już nieco załamanym głosem, skłoniłem się nisko i na powrót wyprostowałem. Znowu do czaszki dotarło dudnienie oklasków. Powoli wycofałem się za kurtyny i jak tylko znalazłem się w bezpiecznym miejscu, opadłem na ziemię i leżałem na ziemi. Nieźle nastraszyłem ludzi, którzy tam byli, ale wyjaśnił, że to tylko emocje i że zaraz mi wszystko elegancko przejdzie. Po chwili wróciłem na widownię, by móc cieszyć się głównym występem.

Kolenym naszym punktem zaczepienia był drobny bankiet w osobnej sali. Przekąsek było co nie miara, ale i tak dla mnie ważna była inna kwestia. Kwestia dnia następnego. Stałem wraz z grupką kolegów i koleżanek z ekipy tanecznej rozmawiając o planach na następny dzień. Nagle poczułem na sobie czyjś bardzo uporczywy wzrok, ale nie było to dla mnie dziwne. Przed chwilą prawie pobeczałem sie, jak bóbr na scenie. W pewnym momencie Antek lekko mnie szturchnął.
- Patrzy tam. Jakiś facet się na Ciebie dziwnie patrzy – mruknął podejrzliwie.
- Gdzie? - spytałem i poszedłem za lekkim ruchem ręki do wejścia głównego. Stał tam on – Luther Clifford.
https://zapodaj.net/images/ccc041dbb1dca.gif 

Nogi momentalnie mi zmiękły, a serce zatrzymało się na chwilę, by zaraz zacząć dudnić, jak kościelny wzrok. Zapewne podszedłbym do niego, ale zaraz moim oczom ukazała się jego dziewczyna. Anielica?! Co tu się, kurwa, dzieje? Od kiedy to Luther, jako upadły anioł chciał być z anielicą? Cóż... być może zmienił się jeszcze bardziej, niż myślałem. Szybko więc odwróciłem się w drugą stronę.
- Ej... moglibyśmy sobie gadać w bardziej ustronnym miejscu? - szepnąłem go grupki.
- A co? Nie pasuje Ci stolik z owocami morza? - spytała żartobliwie Wiktoria.
- Tak...? Tak! Dokładnie. Chodźmy do stolika z deserami. Tam jest prawilne miejsce dla hip-hop'owców. Musimy się doładowywać cukrem – powiedziałem z entuzjazmem. Plan się udał. Zniknęliśmy gdzieś przy stole z deserami.
Podczas, gdy grupa zaciekle dyskutowała, ja stałem oparty o kant parapetu i myślałem, co blondyn tu robił? Być może ta jego anieliczka to jakaś klasa i przyszedł z nią, jako osoba towarzysząca... albo na odwórt? Co jakiś czas rozglądałem się czy blondyn mnie nie szuka. Miałem takie marzenie, że ta cała anielica to tylko tak na dwa lata, żeby sobie łóżko czymś wypełnić, ale... nie miałem tej pewności. W pewnym momencie sala ucichła, a na piedestał, gdzie stał fortepian wszedł dyrektor naszego stowarzyszenia.
- Chciałbym uroczyście ogłosić, że jutro zostanie otwarta galeria sztuk należąca do The New Republic. Moi podopieczni bardzo się starali i włożyli wiele serca w ten ogromny projekt. Jest to szansa dla każdego z nich, by się pokazać z jak najlepszych stron i osiągnąć zawodowy sukces. Przygotowywali sale, aranżację, remontowali, upiększali i wyciskali siódme poty, by móc tą galerię w końcu otworzyć. Mam ten ogromny zaszczyt zaprosić wszystkich tu z państwa obecnych na to otwarcie. Miejsca są nieograniczone, bilety bezpłatne. Każdy może przyjść, poznać sztukę, troszkę się z nią pobawić i być może za jakiś czas również dołączyć w szeregi naszej armii – zaśmiał się mężczyzna – Tym bardziej, że ostatnimi czasy dużo nowych artystów do nas zawitało – podkreślił – Tyle. Dziękuję za poświęconą mi uwagę – wystąpił drobne oklaski. Mężczyzna zszedł z parkietu i gdzieś zniknął. Mniejsza z tym... otwarcie było dla mnie doskonałą okazją do spotkania się z Luther'em być może na osobności, bez tej jego dziuni. Sięgnąłem więc po serwtkę leżącą na stoliczku i poprosiłem Wiktorię o jej czarny lakier do paznokci, który zawsze miała w kieszeni spodni.
- Po co Ci? - spytała.
- " To zadanie ściśle tajne " łamane przez " nie wiem " - powiedziałem zdenerwowany – Dawaj lakier, bo Cię zaraz bękcnę w tą czaszkę – zagroziłem. Dziewczyna wzruszyła ramionami i dała mi przedmiot. Pędzelkiem napisałem krótką wiadomość.

Przyjdź jutro do galerii
''~Ryu~''

Odczekałem, aż lakier wyschnie, a w tym czasie rozejrzałem się za blondynem.
- Szukajcie tego faceta, co tak się na mnie patrzył przy wejściu – szepnąłem. Grupka zaczęła się rozglądać.
- Tam jest – szepnął Olaf i wskazał na miejsce niedaleko ponczu. No, jasne! Ten z Josh'em to zawsze się do takich przysmaków dobiorą. Wysłałem Olafa ze specjalną misją podrzucenia magicznej karteczki do kieszeni osobnika. On był dobry w skradaniu się. Przy okazji wziął sobie ponczu... mały pulpet.
Resztę wieczoru spędziłem na uboczu obżerając się słodyczami. Stresowałem się, więc takie to miało skutki. I jeszcze jutro otwarcie galerii...

***

Obudziłem się zaraz z rana i pędem popędziłem do galerii, w której trwały ostatnie przygotowania. Po pomieszczeniach krzątali się ludzie. Ja już wszystko miałem gotowe. " LuHan – stoisko Jelonka " - taki napis widniał nad moimi stoliczkami, gdzie było kilka moich rysunków oraz stosiki moich mang, które chciałem sprzedawać wraz z autografami i dedykacjami. Jak ktoś miał swoją mangę to również zamierzałem ją chętnie podpisać i zadedykować. Mieli również przyjechać moi fani, którzy nałogowo obserwują moje profile na socialmediach. Przeczuwałem dobrą zabawę i w sumie... miałem wątpliwości co do spotkania z Luther'em. Być może on... nie ma wobec mnie dobrych zamiarów? Może nadal chowa urazę? Mam tylko nadzieję, że nic się znów nie posypie, bo jakby się tak stało to... chyba naprawdę zrobiłoby się ze mną źle. 
O 10:00 nastąpiło otwarcie. Mieliśmy naprawdę wiele sal. Większość artystów ze stowarzyszenia miała własne sale. I ja taką miałem i byłem z niej bardzo dumny. Były tam moje rysunki, kreacje i zdjęcia. Każda sala poza tym miała kawałek ściany przeznaczony na podobiznę osoby, której była poświęcona oraz zawierała o niej podstawowe ciekawostki. Całokształt wyglądał bardzo okey. Do godziny 15:00 wszystko toczyło się swoim rytmem. Spotykałem się z fanami i z fankami, rozmawiałem z nimi i starałem się, jak najbardziej ich zadowolić. W końcu przyszedł blondyn. Od razu zauważyłem go w drzwiach. Pomachałem w jego stronę radośnie właśnie podpisując jedną z mang.



( Luther? <3 )


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz