niedziela, 21 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Dosłownie.
Cieszyłem się jak głupie dziecko, jakby ktoś właśnie dał mi drugą szansę, tak ogromną nadzieję. Gdzieś w głębi wiedziałem, że to nie koniec, że to nigdy nie będzie koniec i jakkolwiek bym się nie starał zawsze coś stanie nam na przeszkodzie, nawet jeśli nie będzie to nic co ma związek z dawnymi wydarzeniami, to będzie to moja choroba, lub fakt, że Ashton zawsze sprytnie potrafi wpakować się w tarapaty. Musiałem przyznać sam przed sobą, że chociaż zawsze myślałem, że to ja mam do tego prawdziwy talent, blondynowi nie dorastałem do pięt.
Nie było słów, które mogłyby opisać radość, jaką odczuwałem mając go w ramionach, gdy był bezpieczny, cały i zdrowy. Mógłbym dosłownie nie spać całe noce by tylko patrzeć jak to robi, jak wtedy jest spokojny... Niemal delikatny. Jego powieki zawsze lekko drżą co jakiś czas na chwilę się uspokajając. Gdybym umiał wyrazić miłość jaka ogarniała mnie za każdym razem gdy skupiłem spojrzenie na jego błękitnych oczach, mógłbym używać tych słów do końca życia. Chciałem by wiedział jak bardzo go kocham, choć on był pewnie o tym przekonany.  Ja też byłem, o jego uczuciach do mnie.
Nawet jeśli gotów był mnie zostawić i być może gdybyśmy się wtedy znowu nie spotkali skończyłoby się to po prostu źle, dla nas obu. Czysty przypadek lub może ogromne szczęście sprawiło, że nadal jesteśmy razem, ale chciałem to wykorzystać jak mogę najlepiej. Miałem swoje plany, które chciałem zrealizować jak najszybciej, wierzyłem, że one uczynią chłopaka szczęśliwym, w sumie nie wiedziałem czy to co robię go uszczęśliwia, raczej nie skoro tak łatwo mu przyszło zostawienie mnie.
Odrzuciłem od siebie przykre myśli kiedy doszliśmy na miejsce naszej podróży, teraz moje problemy były niczym w porównaniu z tymi co czul Ci ludzie w środku zniszczonego budynku. Uosobienie śmierci, bólu, strat i rozpaczy. Zerknąłem na chłopaka czując jeszcze większą radość z tego, że go mam.
Bo kiedy on był przy mnie, miałem wszystko.
Westchnąłem cicho widząc wyraz twarzy chłopaka, odmalowane było na niej żal i współczucie. Wiedziałem, że gdyby mógł pomógłby każdej osobie tam po kolei i nie mógł się tego wyprzeć, ani ukryć pod maską wrednego dupka.
Szczerze mówiąc to nie chciałem tam wchodzić, może fakt, że po prostu wystawiało to moje sumienie i silną wolę na próbę był nieco egoistyczny, ale taki właśnie był powód. Podałem chłopakowi spory plik banknotów i nie chcąc wyjść na wrednego dupka wszedłem za nim do środka.
Fala smutku i bólu uderzyła w zaskakującym tempie. Tak bardzo żałowałem tych ludzi, a co dopiero gdyby Ashton tu był. Blondyn zostawił mnie z tyłu szukając mężczyzny, od którego wziął gitarę. Ja sam niepewnie rozejrzałem się po otoczeniu, nie chciałem patrzeć na tych ludzi, widzieć ich smutku i tego ile by oddali by mieć życie jak ja.
Nie wiem jak patrząc na to wszystko dalej mogłem narzekać na to co spotkało mnie.
Czyjaś mała rączka kompletnie wyrwała mnie z zamyślenia. Zerknąłem w dół by zobaczyć małego chłopca. Uderzył mnie fakt, że widziałem w nim siebie w przeszłości.
Tego siebie, który też tyle czasu spędził na ulicy.
W gruncie rzeczy doskonale wiedziałem, jak oni się czują. Może nie spędziłem tu całego życia, a niewiele ponad rok, mimo wszystko zdawałem sobie sprawę z tego z jak ogromnym trudem walczą każdego dnia.
Zerknąłem raz jeszcze na ciemnowłosego i pochyliłem by być z nim na równi. Byliśmy do siebie naprawdę podobni. To było aż niepokojąco dziwne.
Te same kości policzkowe, ciemne oczka i kręcone, brązowe włosy.
- Hej, jestem Aaron - wyciągnąłem do niego dłoń siląc się na uśmiech.  Chłopak bez wahania mocno ją ścisną i uniósł kąciki ust.
- Toto. - odparł z dumą.
Toto?
Uśmiechnąłem się na to imię nieco mimowolnie, nie że mnie rozbawiło. Po prostu było słodkie.
- Zimno Ci? - spojrzałem na chłopaka. Pogoda nie była sprzyjająca, a on miał na sobie tylko brzydkie zdarte spodnie i wiszący podkoszulek. Malec pokiwał jedynie głową wlepiając we mnie spojrzenie. Bez zastanowienia ściągnąłem z ramion kurtkę i narzuciłem ja na ramiona chłopaka, tłumacząc, że kiedyś będzie taki wysoki jak ja i będzie na niego dobra.
- Mam dopiero siedem lat wiesz? - spytał nagle. Poczułem jeszcze większy żal niż chwilę temu. Był taki mały, wychowywał się w tak okropnych warunkach... Zmarszczyłem lekko brwi, dziwne, że tu był, że nikt się nim nie zainteresował.
- A jesteś tu sam? - potargałem go po włosach. Nawet ton jego głosu... Gdyby nie fakt, że moi rodzice raczej nie przenieśli się do Sydney pomyślałbym, że to mój brat. Zawsze chciałem mieć brata, Ale urodzonego normalnie, nie z przypadku.
Nienawidziłem myśli, że moi rodzice nigdy mnie nie chcieli, że nawet nie spróbowali i po prostu się mnie pozbyli.
Jak zabawki...
Odgoniłem od siebie niepotrzebne myśli i skupiłem na maluchu oczekując jego odpowiedzi.
- Nie, jest ze mną mój tata choć, pokażę Ci go - chłopak podwiną kurtkę i ruszył przed siebie nie patrząc czy idę z nim, wiedział, że to zrobię. Poprowadził mnie nadal z uśmiechem wymalowanym na twarzy, nie umiałem zrozumieć co go tak cieszy, przecież nie miał nic dobrego w życiu.
Ja też jednak wtedy się cieszyłem, zawsze się cieszyłem. Żyłem z myślą, że nie jest tak źle jak mogłoby być, inni mają znacznie gorzej.
- To mój tata - chłopak staną przed Ashtonem. Zaśmiałem się cicho gdy zorientowałem się, że chłopak nie podchodzi do blondyna, a do mężczyzny przed nim.
Zamarłem.
Cały świat jakby nagle staną w miejscu zatrzymując w mojej głowie tę jedną, cholerną sekundę...
To on.
To na pewno był on.
Czyli...
Toto jednak był moim bratem.
Poddając się pierwszemu szokowi, odwróciłem na pięcie wybiegając z budynku. Ominąłem gapiących się na mnie z wściekłością ludzi. Wtedy fakt, że mieli gorzej ode mnie ni jak się dla mnie nie liczył. Poczułem się paskudnie, jakby wszystkie złe emocje z ostatnich osiemnastu lat nagle do mnie wróciły, powodując atak płaczu.
Nie wiem czemu tak zareagowałem. Może powinienem podejść do niego i dać mu w twarz. Albo wyjechać prosto z mostu "Ty skurwielu zerżnąłeś osiemnaście lat temu laskę nie?" zamiast tego wybiegłem z płaczem i paniką.
Czyjeś ramiona niemal natychmiast objęły moje ciało ciągnąc do siebie. Poczułem ciepło bijące od mojego towarzysza, jednak sam z zaskoczeniem zauważyłem, że zamiast odnaleźć w nich spokój, jeszcze bardziej się zdenerwowałem.
- Odwal się! - niemal na niego krzyknąłem. - Po co mnie tu zaciągnąłeś?! - podniosłem głos jeszcze bardziej.
Wystarczyło jednak tylko jedno spojrzenie w jego oczy i natychmiast wszystkiego pożałowałem. Na jego twarzy mieszało się zdziwienie, uraza i chyba smutek.
Nie chciałem...
- Ashton... - podszedłem do chłopaka i nie pytając o pozwolenie wtuliłem się w jego ciało - Przepraszam... Nie gniewaj się, to było okropne. Przepraszam, bardzo przepraszam... Spanikowałem na jego widok - wtuliłem się w jego ramię gdy mnie objął i odetchnąłem. Niebieskooki mimo wszystko dawał mi schronienie. Chciałem schować się w jego ramionach i zapomnieć o tym kogo widziałem chwilę temu, byłem jednak pewny, że Ashton o to zapyta.
- To on...? - spytał cicho. Uśmiechnąłem się do siebie słysząc spokojną barwę jego głosu.To dziwne ale wystarczyła chwila możliwości wdychania jego zapachu, krótki moment w jego ramionach lub jedno wypowiedziane przez niego zdanie bym poczuł się szczęśliwy. Przylgnąłem mocniej do jego ciała, nie chciałem żeby mnie puścił.
- Tak... - mruknąłem nadal w to nie wierząc. Właśnie przeżyłem pierwsze spotkanie z moim ojcem. W schronisku dla bezdomnych - Ale co... Co on robi tutaj - przetarłem twarz dłonią patrząc teraz na blondyna. Musiałem wyglądać strasznie.
Tak właśnie się czułem.
Jakby wszystko do mnie wróciło...
Ta chwila gdy dowiedziałem się kim są moi rodzice....

- Aaron... Mam Ci coś ważnego do powiedzenia - wysoka brunetka położyła dłonie na ramionach małego chłopca, jej długie palce, wykończone niebieskimi paznokciami zacisnęły się na ramionach malucha, na wypadek gdyby chciał uciec - Jesteś już dużym chłopcem wiesz? - spytała go a czerwone usta zaczęły drżeć. Kobieta patrzyła na Aarona z lekkim niepokojem i strachem, bo w końcu nie wiedziała jak zareaguje...
- Wiem mamo - odparł z dumą, unosząc do góry brodę, a jego jeszcze wtedy proste włosy lekko się poruszyły. Na pełne usta kobiety wkradł się uśmiech kierowany rozczuleniem.
Chłopiec zawsze taki był, do bólu słodki, wszyscy darzyli go ogromną sympatią. Bo po prostu inaczej się nie dało, dlatego kobiecie było jeszcze trudniej powiedzieć mu o wszystkim.
- Skarbie wiesz... Nie jestem Twoją prawdziwą mamą... - mruknęła otwarcie, jakby chciała mieć to z głowy - Kocham Cię jak syna, jesteś moim synkiem - szeptała - Ale wtedy jak byłeś u innych pań, pamiętasz? Byłeś w domu dla dzieci, które nie mają rodziców, bo ich rodzice... - słowa coraz trudniej przechodziły przez jej gardło. Zataczały wokół nich okręgi tworząc dosłownie aurę smutku, brunetce chciało się płakać. Niebieskie oczy zaszkliły się od łez.
- Nie kochają swoich dzieci - chłopiec dokończył za nią, odrywając się od przybranej matki. Próbował to zrozumieć, mimo wszystko był jeszcze mały, nie wiedział czemu mu o tym mówi, czemu mówi o tym akurat teraz....

- Bo musi oddać go z powrotem... - mruknąłem do siebie, jak gdyby wyłączając obraz wspomnienia. Reszta była tylko gorsza.
- Co? - Ashton spojrzał na mnie, jakby nie takiej reakcji oczekiwał. Widocznie mówił do mnie coś czego już nie udało mi się zarejestrować. Spojrzałem chłopakowi w oczy i ponownie się rozpłakałem.
Nie chciałem... Nie chciałem dla siebie takiego życia. Chciałem mieć mamę i tatę, którzy teraz opowiadali by mi historie ze swojego życia, przestrzegali go przed tym co wolno, a co nie. Mógłby słuchać nawet o tym, że jest najgorszym synem na świecie bo jest gejem. Byleby tylko miał kogoś kto uczyłby go unikać głupot i kochał tą bezgraniczną miłością rodzica do dziecka. Ale nie... Miałem ojca ćpuna, co spłodził drugie dziecko, stracił dom i przeniósł się setki kilometrów dalej odbierając drugiemu maluchowi szansie na normalne życie. Poczułem jak chłopak gładzi mnie po plecach więc rozpłakałem się jeszcze mocniej, wtulając w tą najwspanialszą osobę na świecie, która w jakiś sposób zastępowała mi ojca.
- Aaron uspokój się - chłopak mruczał w moje włosy - Ja jestem przy Tobie, nie on. Jego tu nie ma, jestem tylko ja i kocham Cię mocniej niż byliby w stanie pokochać Cię Twoi rodzice - zniżył głos do szeptu, z zaskoczeniem stwierdziłem, że chłopak chyba potrafi czytać w moich myślach, wiedząc co powiedzieć. Miał rację, musiałem się uspokoić. Przetarłem dłonią oczy.
Płacz za ojcem w tym miejscu nie był dobry. Byłem tu, gdzie ludziom odebrano wszystko a ja ryczałem bo nie mam ojca.
Nie miałem.
Ten człowiek był po prostu kimś kto kobiecie dał swoje nasienie. Reszta potoczyła się kompletnym przypadkiem. Zakasłałem kilka razy wyplątując się z objęć chłopaka i spokojnie chwyciłem jego chłodną dłoń. To może dziwne, ale kiedyś nie były takie zimne.
- Jesteś gejem? - czyjś głos dobiegł moich uszu. Uniosłem wzrok na jego twarz...
Nie byłem do niego podobny, może poza oczami, ich kolorem.
Był siwiejącym staruszkiem, pełna, szczupła twarz. Zniszczona i pełna zmarszczek od nadmiaru środków odurzających w organizmie. Wystające kości policzkowe, nieco garbaty nos, wąskie usta, zarost, niemal długa broda. Temu wszystkiemu towarzyszył też chyba kompletny zanik mięśni, był wychudzony. Kości mężczyzny wystawały, a ręce miał pokryte bliznami.
Ciekawe od czego.
Ubrany w koszulkę na ramiączka, dziurawe spodnie, był bez butów, ale miał je stały przed jego łóżkiem, może zwyczajnie były zbyt cenne by zakładał je bez okazji? Nie, żebym miał o sobie jakieś dobre zdanie, ale nie wierzyłem, że ten cuchnący gównem ćpun jest moim ojcem.
- Przepraszam, my się znamy? - zerknąłem na niego  marszcząc brwi, łzy nadal spływały po moich policzkach, ale próbowałem pozostać na nie obojętnym. Poczułem jak Ashton splata swoje palce z moimi, uspokajając szaleńcze bicie mojego serca.
- Nie chciałem, żeby tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie - starszy zszedł na dół o jakieś dwa stopnie, w odpowiedzi więc cofnąłem się o dwa kroki do tyłu. - Chciałem dobrze... - przesadził. Jego słowa dosłownie mnie spoliczkowały. Poczułem jak ból rozchodzi się po moim ciele, otaczając każdą jego komórkę dosłownie mnie rozsadza. Załkałem cicho i odwróciłem do chłopaka, nie chciałem pokazać jak bardzo jestem słaby.
- M-możemy już wrócić? Zimno mi - szepnąłem przez łzy. Tego było zbyt wiele. Po osiemnastu latach, mój ojciec, bezdomny, ćpun i pewnie jeszcze palacz i alkoholik, mówi, że chciał dobrze, że pewnie specjalnie pozbyli się noworodka zostawiając go na ulicy, specjalnie dopuścili do tego by odebrano mu tę cholerną rodzicielską miłość, której mimo wszystko każdy pragnie.
On to zrobił dla mojego dobra. Przypomniał mi się Ashton... On też mówił, że chciał dobrze. Zaraz po tym gdy prawie się nie zabiłem, a on nie stracił wszystkiego.
Wszyscy zawsze chcą dla mnie dobrze.
Dopiero wtedy zorientowałem się, że małe, chude ciało trzyma mocno jedną nogę moją i jedną gotowego do drogi blondyna. Chłopak patrzył na nas swoimi wielkimi oczyma.
Albo raczej moimi... Były identyczne.
Schyliłem się do malucha biorąc go w ramiona. Odwzajemnił uścisk nadal mocno trzymając nogawkę blondyna.
- Przyjdziesz do mnie jeszcze, nie chcę stracić brata - załkał cicho i się rozpłakał. Ja razem z nim. Musiało to wyglądać śmiesznie. Kiedy tuliłem mniejszą wersję samego siebie, obaj płakaliśmy.
Nie miałem zamiaru go zostawić. Nie z kimś, kto zniszczy mu życie. Cieszyłem się, że mam brata i chciałem mieć go przy sobie. Byłem gotów zabrać go ze sobą już teraz, najlepiej żeby został ze mną do końca wyjazdu, żebym zabrał go do Akademii i poprosił Alex by się nim zajęła. Nawet jeśli nie kontaktowała się ze mną już prawie wcale, wiedziałem, że przyjmie go z radością.
- Przyjdę do Ciebie jutro rano i spędzimy razem fajny dzień, zgoda? - podniosłem go do góry trzymając na rękach. To dziwne, ale poczułem się za niego odpowiedzialny. - A jak mnie polubisz, to zabiorę Cię w fajne miejsca i będziesz się dobrze bawić, - uśmiechnąłem się do niego. Oczy chłopaka zabłyszczały, przez chwilę zdążyłem zapomnieć, czyim jest dzieckiem.
Jesteśmy...
Był moim bratem,
Małym kochanym braciszkiem,
Nie mogłem w to uwierzyć.
- Ale to mój syn - warknął mężczyzna zbliżając się do nas.
- I co? Myślisz, że pozwolę Ci zniszczyć mu życie tak jak zniszczyłeś moje? Co może trzymając go tu też chcesz dobrze? Nie poniżaj się, o ile dasz radę stoczyć się bardziej niż teraz. - mówiłem podniesionym głosem. Wiedziałem, że na swój sposób chłopiec doskonale wiedział o czym mówię. To jednak bez znaczenia. Nie wydawał się pałać miłością do człowieka obok nas.
- A Ty też będziesz? - Toto (nadal rozczulało mnie jego imię) wskazał na Ashtona, jakby kompletnie nie interesowało go to, że właśnie mówiliśmy o przyszłości siedmiolatka. Zerknąłem na uśmiechniętego blondyna, który natychmiast pokiwał głową. Pocałowałem brata w czoło, gdy objął mnie wokół karku.
- To co, do jutra? - byłem gotów zabrać go już teraz, ale nie mogłem. Zbliżała się noc, zgaduję, że poza ojcem miał tu kogoś, jakiegoś opiekuna. Więc dzisiaj nawet nie pozwoliliby wziąć go do siebie. Jednak czym jest jedna noc w porównaniu z siedmioma latami gdy nie wiedziałem o jego istnieniu?
Cieszyłem się, że mnie za to nie znienawidził.
Postawiłem chłopca na ziemi, natychmiast pognał w stronę budynku, w którym mężczyzna dawno się zamkną. Dopiero wtedy pozwoliłem emocjom opaść. Odetchnąłem głośno i ponownie poczułem dłonie na swoim ciele.
- Masz brata... - ciepły oddech otulił mi kark. Uwielbiałem to uczucie, zawsze wywoływało przyjemne dreszcze. Zadrżałem mocniej gdy usta chłopaka musnęły moje ramię.
- Mam brata... - uśmiechnąłem się do siebie, dziwnie dumny z tego faktu - Ashton... Zgodzisz się, żebyśmy go zabrali prawda? Znajdę dla niego dobry dom... Nie zostawię tutaj... Będziesz zły, jeśli zostanie z nami póki tu jesteśmy? - spojrzałem na niego dopiero teraz uświadamiając sobie, że przecież chłopakowi może przeszkadzać fakt, że obcy chłopak będzie z nami przez najbliższe dni, ale jakoś nie widziałem innego wyjścia. Nie mogłem go zostawić...
- Aaron, to Twoja rodzina, prawdziwa rodzina. Nie możesz zostawić go z tym wszystkim samego.- chłopak kilka razy musnął ustami mój kark wywołując u mnie jeszcze większe dreszcze. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Jesteś taki cudowny... Dopóki będę Cię kochał, będziesz moim ideałem, nieważne co się stanie - ustałem na palcach i obracając wpiłem chłopakowi w usta. Zdążyłem zapomnieć o  spotkaniu z ojcem i żyjąc dalej w przeświadczeniu, że go po prostu nie mam, cieszyłem się, że odzyskałem brata. Blondyn odsunął się ode mnie po dłuższym czasie. - Choć musisz coś zjeść i odpocząć - stwierdziłem, nie dając mu dojść do słowa. Nie miałem zamiaru kłócić się z chłopakiem, przez jego niską samoocenę.
Czy chciał czy nie.
Był idealny.
Uważałem go za takiego nawet gdy odszedł.
Jego włosy, oczy, uśmiech, nawet z wyglądu był perfekcyjny.
I nadal był mój...
Inni mogli mi jedynie zazdrościć.
Doszliśmy do hotelu, tym razem spokojni i no... umyci. Bez świeżych ran, chociaż ta moja, ukryta pod bandażem nadal strasznie piekła. Weszliśmy do pokoju obserwowałem jak Ashton rzuca się z  uśmiechem na łóżko. Bez słowa ułożyłem się obok niego i objąłem.
- Chcę mieć Cię w ramionach do końca życia. - może i byłem ckliwym romantykiem, ale taka była prawda. Jego ciepło było kojące, uspokajające i delikatne.
Cudowne...
Poczułem jak się uśmiecha, zrobiłem to samo.
- Zamówimy pizzę? - zerknąłem na niego poruszając brwiami, musiałem pilnować by chłopak dużo jadł. Cholernie było widać jak bardzo schudł. Blondyn przystał na moją prośbę biorąc do ręki laptopa, ja w tym czasie wyszedłem do toalety. Przemyłem kilka razy twarz wodą próbując uspokoić stargane nerwy i opanować szczęście. Gdy mi się to udało, z szerokim uśmiechem wróciłem do chłopaka, który właśnie kończył rozmowę przez telefon. Położyłem się obok, wsuwając mu pod bluzkę dłoń. Musnąłem wystające żebra chłopaka po czym przesunąłem po nich dłoniach.
- Zostaw... - mruknął cicho na co rzuciłem mu karcące spojrzenie.
- Miałeś tak nie robić - syknąłem cicho, wysuwając rękę spod jego koszulki. - Nie chcę żebyś się mnie wstydził. - nieco agresywnie wpiłem się w jego wargi, gdy coś mi się przypomniało.
- Patrz - zerwałem się z łóżka zgarniając swój portfel z biurka, wyjąłem z niego fotografię i wróciłem do chłopaka, podając mu ją.
Pokazywała małego chłopca, na oko 7, 8 lat. Lekko uśmiechniętego, ale jakby naprawdę szczęśliwego, mimo wszystko.


- Jest do mnie podobny - odparłem z dumą, szerokim uśmiechem i pocałowałem jasnookiego w policzek.
- Byłeś strasznie uroczy - zaśmiał się z rozczuleniem patrząc to na mnie to na zdjęcie.
- I miałem proste włosy, ale oddaj. - spróbowałem zabrać mu zdjęcie, chłopak jednak uniknął tego wywijając mi się w ostatniej chwili.
Oczywiście skończyło się na rzucaniu poduszkami i wściekaniu się po całym pokoju, ale mimo wszystko wygrałem.
Znaczy dał mi wygrać, ale wolałem czerpać z tego satysfakcję.
- Jesteś głupi - skwitowałem jego wygłupy.
- Za to mnie kochasz - uśmiechnął się uroczo.
- Nie, kocham Cię za wszystko - poprawiłem chłopaka i ponownie wpiłem się w jego usta.

Ashton?
Wybacz, ale znowu brak weny.
Się poprawię xD


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz