czwartek, 20 października 2016

Od Laurence'go C.D Sallei

Przekręciłem kolejną kartkę książki obserwując jak znad jej grzbietu wznosi się pyłek kurzu. Swoją drogą była ona wyjątkowo ciekawa, zawsze interesowała mnie historia II wojny światowej, a czytana przeze mnie lektura opowiadała o jej największych zbrodniarzach. To interesujące z jakim talentem wykorzystywali słabe i kruche ludzkie ciało...
Jednak na zagłębianie się w moje anatomiczne zamiłowania nie było czasu, moje myśli zaprzątał kompletnie inny kłopot.
Mianowicie fakt, że do mojego pokoju miał wprowadzić się ktoś... Bałem się iż będzie to niezrównoważony bałaganiarz o słabszej psychice niż 10-letnie dziecko.
Bo z tego co słyszałem miał być to chłopak imieniem Max...
No właśnie, miał być.
Nietrudno wyobrazić sobie więc szok jaki przeżyłem gdy w progach mojego pokoju stanęła rudowłosa dziewczyna. Tym bardziej nie miałem ochoty dzielić się z nią moim azylem.
Kobiety są takie... Specyficzne.
Ich kosmetyki, ubrania to wszystko jest wszędzie, pochłania Cię i nawet nie wiesz kiedy zaczynasz interesować się tym, że jakaś dziewczyna miała czelność nosić podróbkę torebki od Michael'a Kross'a.
Sallei (bo tak się przedstawiła) okazała się dużo bardziej towarzyska i wygadana niż bym tego chciał, bo ja niestety nie miałem żadnej z tych cech.
Zapewne cała rozmowa skończyłaby się na zadanym przez nią pytaniu gdyby nie fakt, że dziewczyna właśnie zaczęła wyciągać stosy bardzo interesujących mnie książek.
Zachowując w swoich ruchach typową dla mnie grację podniosłem się z łóżka odrzucając na nie książkę i zbliżyłem do dziewczyny, od której byłem sporo wyższy.
- Prawdziwe białe kruki - szepnąłem do siebie przesuwając opuszkami palców po grubej, brązowej okładce. - Mogę? - zwróciłem się do dziewczyny, która patrzyła na mnie tak jakby w moich oczach właśnie odkryła szaleństwo.
- Możesz, tylko uważaj - przestrzegła mnie jak dziecko na co porwałem książki na swoje łóżko. Z zapałem zacząłem przekartkowywać każdą z nich, podziwiając ich staranność.
- Tylko się nie zakochaj - skwitowała mnie gadatliwa, której imię kompletnie wyleciało mi z głowy. - Ty... jak Ci tam - dopowiedziała na co przewróciłem oczami.
- Laurence - odparłem zanurzony w zajmującej lekturze, Dziewczyna schyliła głowę w dźwięcznym geście.
- Brzmi jak imię jakiegoś szlachcica.
- Pewnie mam błękitną krew - odparłem cynicznie. Po dłuższej chwili napawania się radością odłożyłem książkę na ich miejsce czując jak przytłaczająca jest cisza, która nastała właśnie między nami.
- Nie widziałam Cię nigdy więcej na szkolnych korytarzach - zwróciła uwagę siadając na krawędzi łóżka.
- Jak zapewne zdążyłaś zauważyć, nie jestem osobą zbyt towarzyską, nie lubię być kojarzony, ale Ciebie zdążyłem zauważyć, jesteś osobą dość rozpoznawalną, prawda? Zawsze ktoś kręci się koło Ciebie  - odparłem łagodnym tonem.
Ważne, by być uprzejmym dla nowo poznanych, nigdy nie wiadomo jak mogą Ci się przydać.Uśmiech rudowłosej nieco przygasł, kiedy zacząłem swoje rozważania. Zapewne zdążyła wziąć mnie za prześladowcę z psychozami. - Spokojnie, nie mam w planach Cię zabić - zaśmiałem się melodyjnie, lecz krótko. Naszą z wolna rozwijającą się konwersację przerwał alarm, który przypomniał mi o tym, że za chwilę zaczynają się moje zajęcia,
- Miłego rozpakowywania się - rzuciłem przez ramię i zgarniając ze sobą czarną torbę zatrzymałem się przy drzwiach - Mam nadzieję, że się nawzajem nie pozabijamy - uśmiechnąłem się twarzą do drzwi i wyszedłem zatrzaskując je za sobą.
Mieszkanie ze współlokatorem może być całkiem ciekawe.

***

- H-hej Laurence... Jest sprawa... - jakiś pierwszoklasista jąkał się niemiłosiernie próbując skleić skierowane do mnie zdanie. Akurat zmierzałem do pokoju po skończonych lekcjach zbyt zmęczony by na niego nakrzyczeć, a wiedząc, że przekroczyłem swój limit ciepłych spojrzeń, gromiłem chłopaka wzrokiem okazując swoje zniecierpliwienie. - Bo u Ciebie mieszka t-taa dziewczyna, widziałem dzisiaj - zaśmiałem się gorzko widząc jak na jego twarz wpływa rumieniec. - M-mógłbyś dać jej to..? - wyciągnął w moją stronę białą, ładnie złożoną kartkę i nie okazując przy tym zbyt wielkiego zainteresowania, rozwinąłem czytając zawartość. 
- No weź! - krzyknął próbując wyrwać mi, jak się okazało list miłosny. 
- No co? Może Ty i ona planujecie zamach na moje życie? Jestem zbyt cenny, lepiej dmuchać na zimne - złożyłem starannie kartkę uśmiechając się od ucha do ucha. Blondyn patrzył na mnie błagalnie.
- Mam dziś dzień dobroci dla zwierząt - mruknąłem wzdychając, po czym wsunąłem kartkę do tylnej kieszeni spodni. Odszedłem od młodszego zostawiając go z ogromną radością wypisaną na słodkiej, skrępowanej buźce...
Swoją drogą było to dla mnie dość żałosne. Te skrępowanie przed własnymi uczuciami. Powinien się cieszyć, że żywi je do kogokolwiek, że nie jest ich pozbawiony. Mówić o nich, a nie podsyłać liściki. Nie dane jest jednak mówić o miłości osobie, która nigdy nie kochała. Kiedy doszedłem do drzwi własnego pokoju okazało się, że są one zamknięte, a ja zapomniałem swojego kluczyka. 
- Cholera jasna... - warknąłem do siebie, obracając na pięcie, gdy z końca korytarza dostrzegłem znajomą już sylwetkę. Dziewczyna poruszała się z gracją, ale w tak nietypowy sposób jakby sama nie zdawała sobie z niego sprawy. Być może to przez długie nogi, które same nadawały dość specyficzne ruchy albo...
- Zapomniałeś klucza? - wyrwała mnie z zamyślenia wyjmując go z własnej torby - Znamy się tak chwilę, a już nie możesz beze mnie żyć - zaśmiała się dając mi do zrozumienia, że żartuje, co zignorowałem przypominając sobie o wydarzeniach sprzed chwili. 
- A tak... Masz cichego wielbiciela - mruknąłem w jej stronę i podałem dziewczynie kartkę. 
- Kto Ci to dał? - spytała ze zdziwieniem, wsuwając kosmyk włosów za ucho. 
- Jak Ci powiem, to już nie będzie cichy wielbiciel - wzruszyłem ramionami. Z zamiarem dokończenia rozmowy wyjąłem z torby zeszyt z poezją własną chcąc zakończyć, rozpoczęty dzisiejszej nocy wiersz. 

Sallei? (chyba tylko ja jedna wiem co tu się właśnie stało.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz