piątek, 21 października 2016

Od Sallei C.D. Laurence'go

Na chwilę nawet straciłam zainteresowanie moim współlokatorem, gdy zajęłam się dogłębną lekturą listu. Cisza, jaka zapanowała w naszym pokoju, mogłaby się widać - dla osoby oglądającej sytuację z boku - nieco niepokojąca, ale zarówno ja, jak i Laurence wiedzieliśmy, że nie teraz czas na pogaduszki. Wyczytywałam w myślach kolejne zdania, lekko poruszając wargami, ale pilnując równocześnie, by żadne słowa nie wydostały się poza ich granicę. Z każdą zobaczoną literą moje brwi unosiły się coraz wyżej, by ostatecznie, po wyczytaniu słynnego "od tajemniczego wielbiciela", zmarszczyły się. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Zgniotłam kartkę w kulkę i wycelowałam nią w stronę kosza na śmieci, ale, rzecz jasna, nie trafiłam. Papierek odbił się od krawędzi śmietnika i poturlał się paręnaście centymetrów dalej.
- Ta interpunkcja. To klecenie zdań. Te głębokie przemyślenia - powiedziałam właściwie sama do siebie, starając się powstrzymać grożący mi napad niepohamowanego śmiechu - Oczy bolą. Czy ten koleś czyta jakieś książki? - tutaj skierowałam wzrok na, ładnie już poukładane na szafce, księgi, które wcześniej stały się obiektami zachwytu mojego współlokatora - Dużo jest fajnych rzeczy, ale książki są najlepsze. Skoro nie chcesz mi zdradzić, kim jest ów tajemniczy pan, możesz mu przekazać, żeby nie robił sobie nadziei.
Spostrzegłam, że to, co robił Laurence, a co uświadomiłam sobie właśnie w tamtej chwili, przykuło moje szczere zainteresowanie. Leżał na swoim łóżku, dzierżąc wzorzysty zeszyt i skrobiąc w nim jakieś literki. Nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości, usiadłam na krawędzi materaca i nachyliłam się nad zapiskami, próbując wychwycić choć jedno słowo.
- Piszesz wiersze? - zapytałam, nawet nie próbując ukryć zachwytu - Mogę przeczytać?
Mój rozmówca przycisnął zeszyt do swojej piersi, uniemożliwiając mi zapoznanie się z resztą dzieła. Prawie niewidocznie pokręcił głową, a jego usta ułożyły się w wąską kreskę.
- Nie... Przynajmniej do tej pory, do której nie skończę... - dodał, chyba nie chcąc brzmieć zbyt ozięble. Spojrzał na mnie wzrokiem wyrażającym zniecierpliwienie, a ja, rozumiejąc, co ma na myśli, odsunęłam się.
- W porządku. Lubię wiersze... Więc super, że piszesz - uśmiechnęłam się delikatnie, próbując wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Znowu założyłam niesforny kosmyk włosów za ucho... To chyba jakiś tik nerwowy, czy coś.
Wróciłam na swoją trochę-za-twardą kanapę i rozłożyłam się na niej leniwie. Wzięłam jedną z książek - a dokładniej tą, którą wcześniej oglądał Laurence - i, trzymając ją jak najcenniejszy skarb, delikatnie wertowałam pożółkłe ze starości stronice. Wprawdzie czytałam ją już tysiące razy, ale za każdym razem odkrywałam coś nowego... I jeszcze piękniejszego od poprzednich odkryć. Była bardzo, bardzo stara - kupiłam ją chyba jeszcze wówczas, kiedy była wydawana. Życie elfa ma takie plusy, że coś, co dostaniesz w dzieciństwie, w dalekiej przyszłości posłuży ci jeszcze jako źródło zarobku. Ja jednak ani myślałam sprzedawać żadnego z moich skarbów i przysięgam, zatłukłabym osobę, która w jakikolwiek sposób zniszczyłaby mi któryś z nich, albo - odpukać - ukradła. Taki ktoś długo by już nie pożył, jestem pewna.
- Wychodzę - rzuciłam, gdy znudziło mi się ciągłe siedzenie w pokoju. Schowałam klucz do kieszeni (nie znoszę tych niezapinanych, zawsze mam wrażenie, że dana rzecz mi z niej wypadnie!) i w milczeniu wyszłam z pokoju. Na korytarzu, z uwagi na zakończone już dawno lekcji, nie było żywej duszy. Szkoła wieczorem wygląda zarąbiście. Ciemne, długie korytarze. Opatulone mrokiem ławki, na których są jedynie pojedyncze plamy księżycowego światła zza okna... To jest to. To jest to, co lubię.
Wymknęłam się z budynku i poszłam do przyszkolnego parku. O tej porze zdawał się być naprawdę mroczny i pełen tajemnic - cały klimat potęgowało jeszcze złowieszcze szumienie drzew, trzask łamanych gałązek i...
Trzask łamanych gałązek?
Rozejrzałam się wokół siebie, ale nie dostrzegłam żadnych oznak życia. Przełknęłam ślinę - kto o tej porze, z wyłączeniem mnie, grasowałby po parku? I... czemu się ukrywa?
Stałam jak wryta w miejscu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Uciekać? To może być jakiś seryjny gwałciciel albo psychopatyczny morderca. Stać w miejscu? Nie wiedziałam, co zrobić, więc zdecydowałam się na drugą opcję.
Nie zdążyłam mrugnąć okiem, gdy tuż przed moimi nogami przebiegło coś tak czarnego niczym węgiel, a wielkości średniego psa. Cofnęłam się gwałtownie, źle stawiając stopę, w wyniku czego przewróciłam się i wpadłam do sporego strumyka. Upewniłam się, że dziwne-straszne coś pobiegło już dalej, po czym wstałam i puściłam się biegiem z powrotem do szkoły. Biegłam szkolnymi korytarzami niczym jakiś zając, by koniec końców z impetem otworzyć drzwi do pokoju.
Laurence był wyraźnie zdziwiony tym, że wchodzę tak nagle, a w dodatku mokra jak wydra.
- Co ty odwaliłaś? - widać było, że starał się nie parsknąć śmiechem... Bo kto by nie chciał?
- Ja... Byłam w parku... I... - mówiłam pojedyncze wyrazy, nie mogąc złapać oddechu - I... Kuźwa, tam coś było, do cholery... Nie wiem, co... I wpadłam... Do strumyka... Kuźwa. Muszę się przebrać.
Otworzyłam niezgrabnie torbę i wyjęłam z niej pierwsze lepsze ubrania. Zdjęłam przemoczoną do suchej nitki bluzę, by sięgnąć wyjąć z niej moje rzeczy.
Przeklęłam.
Bardzo siarczyście przeklęłam.
- Gdzie. Mój. Telefon. - wystękałam, niespokojnie przeszukując kieszenie - I klucze. Za jakie grzechy? Musiały wpaść do strumienia. Matko... Będę musiała go poszukać. Jeszcze dzisiaj. Musi gdzieś tam być. Rodzice mnie zabiją, kupili go niedawno.
Nie trudziłam się już nawet ze zmianą ubrań - tak jak byłam wciąż mokra, tak miałam zamiar wyjść. Z powrotem założyłam ociekającą wodą bluzę i zmierzyłam w stronę drzwi.
- Idziesz też czy zostajesz? MUSZĘ szukać tego telefonu - jęknęłam.

Laurence? Jeżeli kiedykolwiek pomyślisz, że Twoje opowiadania są bez sensu, pomyśl o tym tutaj XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz