Siedzieliśmy w dużej kuchni. Niebieskie ściany, biała podłoga i jasne meble.
Zawartość lodówki też była dość marna, właściwie to nie było tam nic poza pomidorami, mlekiem, jajkami i...
Nie, jednak to tyle.
Pogrzebałam w szafkach i znalazłem jakieś zioła i przyprawy.
- Lubisz spaghetti? Albo nie, i tak moje polubisz - wzruszyłem ramionami obojętny na jego reakcję.
- Lubię - odparł chłopak i wsunął chude nogi razem z tyłkiem na blat, rozsiadając się wygodnie. Ja w tym czasie zacząłem wyciskać pomidory na sos, gotowałem makaron, wsypywałem przyprawy, starłem ser i po niecałej godzinie wszystko było gotowe. Włożyłem na talerz porcję dla siebie i chłopaka i zaniosłem do góry. Blondyn poszedł za mną cały czas narzekając na głód.
- Aaron... - jęknął- Chce jeść - wszedł do naszego pokoju i usiadł na łóżku zaplatając sobie nogi. Co gorsza, wlazł w nich w butach.
- O nie - wysyczałem i rzuciłem chłopakowi mordercze spojrzenie, wolnymi krokami zbliżając się w jego stronę. Ashton nie wydawał się tym przejęty, zachowywał się wręcz tak, jakby nie wiedział co mam na myśli. Padłem na kolanach przed chłopakiem
- Nie wyjdę za Ciebie jak nie dasz mi jeść - wywalił do góry ręce w teatralnym geście i wzniósł do góry oczy.
- Zdejmij buty! - podniosłem głos robiąc z rękoma ten sam dziki gest co chłopak przede mną. Rzucił mi pełne oburzenia spojrzenie i skopał z siebie tenisówki tak, że z impetem wylądowały na środku pokoju. Westchnąłem i odniosłem je na miejsce. Odwracając się spostrzegłem, że blondyn właściwie kończy już jedzenie.
Mimowolnie uśmiechnąłem się z lekkimi rumieńcami na twarzy widząc wyraźnie, że mu smakuje. Nie miałem sumienia odbierać mu tej przyjemności.
- Zjedz i moje, nie jestem głodny, ale nie łykaj tak bo się zadławisz - skończył w dziwnie błyskawicznym tempie.
- Jest bardzo dobre - wybełkotał niezrozumiale pochłaniając kolejny talerz, a mnie rozpierała duma i zmartwienie, rana na pokiczku Ashtona nie wyglądała najlepiej.
- Najadłeś się? - gdy Ashton skończył, oparł się o ścianę i rozmasował brzuch, to... Chyba znaczyło, że tak.
- Dobra, miałeś racje, jednak jakoś umiesz gotować - roześmiał się po czym dostał cios w brzuch na tyle słaby, że jedyną jego reakcją był śniech- Jadłem przed chwilą - poskarżył się i obrócił kładąc na łóżku naprzeciw mojego. Roześmiałem się melodyjnie i również położyłem na swoim łóżku.
- Aaron? - chłopak przeczołgał się przez pokój i usiadł koło mnie. - Jak się czujesz? - nie lubiłem tych pytań, a wypowiedziane przez Ashtona, bolały dużo bardziej. Jak się czułem? Słabo, z każdą chwilą odbierając sobie cząstkę sił. Zawsze w takich momentach, przychodziło mi na myśl, jak wielu rzeczy jeszcze nie zrobiłem.
I nie zrobię.
Zostaną tylko moimi marzeniami.
- Zmęczony - odparłem jedynie, w znacznym stopniu mijając się z prawdą. Tęczówki chłopaka zalśniły jak gdyby chciał zaprzeczyć.
- Ktoś musi porządnie wyczyścić Ci tą ranę - mruknąłem. Chwyciłem jego podbródek i dokładnie obejrzałem bolesne zadrapanie. Ashton nie protestował, świadczyło to jedynie o tym, że musiał czuć ból. Przyniosłem apteczkę, z której wyjąłem spirytus salicylowy, zimny okład, gazę i wodę utlenioną. Nalałem na wacik pierwszy płyn i lekko w niego dmuchnąłem.
- Zapiecze- ostrzegłem. Ze skupieniem przyłożyłem rozmokły przedmiot na jego ranie, drugą dłoń kładąc z drugiej strony na policzku chłopaka. Skrzywił się i syknął cicho. Ja powoli czyściłem jego ranę, przemywając ją dla pewności wodą utlenioną.
- Zdejmij bluzkę - nakazałem gdy skończyłem, spojrzał na mnie nie ukrywając zaskoczenia, wykonał polecenie. Chłopak odwrócony był do mnie tyłem, tak, że wyraźnie widziałem cały zarys mięśni, jego ramiona, barki i plecy. Wypuściłem powietrze z płuc, ignorując ten widok i sięgnąłem po zimną maść. Siniaki na ramieniu chłopaka były duże i brzydkie, lepiej, żeby nikt ich nie zauważył wystarczyło mu awantur i problemów. Posmarowałem jego ramiona i rozłożyłem zimny okład.
- Trzymaj - rzuciłem i pochowałem wszystko do apteczki.
- Dziękuję - mruknął chłopak jakby... Zawstydzony? Albo mi się zdawało. Nie wiem, mało istotne. Skinąłem głową bez wyraźnego powodu do odpowiedzi. - Teraz muszę wyjść po Twoje leki - stwierdził chłopak.
- Nie. Dziś nie. Zrobisz sobie gorszą krzywdę. - starałem się brzmieć stanowczo, chłopak jednak nie wyglądał na zadowolonego wizją zostania w pokoju. - Nic mi się nie stanie od tych kilku godzin więcej.
- Nie wiesz tego - wyrzucił mi natychmiast chłopak, na co się skrzywiłem i posmutniałem. To była prawda, czułem się coraz gorzej i zaczynałem się zastanawiać czy została mi chociaż jedna godzina...
- Mogę chociaż iść z Tobą? Nie wiesz czy się nie przydam a w razie czego nie możesz się tak narażać. - wpatrywał się we mnie, co odwzajemniłem. Miał rację, ale ja nie chciałem by ktoś za mnie załatwiał moje problemy. - Ej mały - ponownie mruknął do mnie zdrobniale - Jestem dzielny, dam sobie radę - potargał mnie po włosach mówiąc jak do dziecka. Jednak dziecko siedzące przed nim, znacznie to uspokoiło. Nim się rozmyśliłem chłopak zniknął z pokoju.
Pod jego nieobecność wysprzątałem pokój, pościeliłem łóżka, zrobiłem chłopakowi kolację i wziąłem prysznic. W luźnej, czarnej koszulce i białych szortach leżałem zwinięty w łóżku, próbując skupić wzrok na ekranie telewizora, nie dałem jednak rady.
Palący ból rozrywał moje kości, nie umiałem go zignorować.
- Jezu... Proszę pomóż - szeptałem, kuląc się na łóżku.
Zdenerwowania dodawał fakt, że Ashton nadal nie wracał. Musiałem do niego zadzwonić, albo iść go posz..
Krrzyknąłem, czując jakby rozrywało mi kolejną kość, moje nogi, ręce, szyja, plecy, całe sine z plamami.
- To minie, minie - powtarzałem sobie w kółko. Zszedłem z łóżka, przytrzymując się jego oparcia. Każdy ruch, k01ażdy krok sprawiał mi tak cholerny ból.
Chwyciłem komórkę do ręki szukając w niej numeru Ashtona.
1 sygnał...
2 sygnał...
3 sygnał...
4...
5...
Poczta głosowa.
Cholera jasna musiałem go znaleźć. Bolało mnie tak bardzo, że wątpiłem w przeżycie dzisiejszej nocy.
Musiałem się z nim pożegnać. Musiałem jeszcze raz go zobaczyć.
Ashton?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz