wtorek, 2 sierpnia 2016

Od Ryu cd Luther'a

Obudziło mnie lekkie stukanie, które echem odbijało się w mojej głowie. Przekręciłem się na drugą stronę. Wtedy właśnie poranne słoneczko poraziło mnie swoim jasnym blaskiem. Przymrużyłem oczy i zaraz zasłoniłem je mięciusim kocykiem... zaraz... jakim, kuźwa, kocykiem? Otworzyłem od razu oczy, pacze i co paczam? Paczam kocyk... różowy kocyk... w jednorożce... milusi... pachnący... lodzio miodzio kocyś, ale nie był mój. Szkoda, ale no... nie mam takich ładnych rzeczy. Poniuchałem go jeszcze raz... pachniał bajecznie. Nie wiedziałem czy tu zasługa płynu do płukania ubrań czy perfum właściciela. I wtedy właśnie do mnie dotarło, że jedyną osobą, do której owa rzecz mogła należeć to... mój współlokator. Kolejna analiza... co ten kocyk robi na mnie i... czemu jestem nim dokładnie otulony? Na moją twarz mimowolnie wpłynęły rumieńce.
- A może mi się to śni...? - zadałem sobie pytanie pół szeptem.
- Nie, to nie sen – odpowiedział mi ktoś. Tego ktosia znałem już na tyle dobrze, by nie chcieć mieć z nim za wiele do czynienia. Zobaczyłem łydki w rurkach, ale zaraz twarz ich posiadacza, który kucnął przy kanapie z... talerzem idealnie wypieczonych gofrów z bitą śmietaną, masą owoców, kolorowych sosów i fantazyjnych posypek. Ślinka leciała na samą myśl, ale to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe – Dzień dobry~! - powiedział przyjaźnie mężczyzna. Zacząłem podejrzewać, że to, co wydarzyło się dnia poprzedniego było moim snem, ale jak zwykle mam jakieś dziwne zaniki pamięci. Powiem jednak szczerze, że tą sytuację bardziej uważałbym za senne marzenie – Wczoraj nie ładnie się wobec Ciebie zachowałem. Nie dość, że wkoło był syf to jeszcze ja pół nagi leżałem na kanapie i kompletnie Cię zignorowałem. Powinienem należycie Cię przywitać. Teraz przepraszam za to, naprawdę. W ramach mych szczerych przeprosin zrobiłem ci śniadanko... i za posprzątanie moich brudów – uśmiechnął się do mnie i podał mi talerz na dłonie.
- To... dla mnie? - spytałem cichutko.
- Tak. Innego aniołka tutaj nie ma. Smacznego – przejechał dłonią po mojej głowie i wrócił do kuchni. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.
- Dzi-dziękuję – tego już z moich ust chyba nie słyszał. Nie wiem czemu, ale byłem w głębi serca bardzo rad, że dzisiaj tak się wobec mnie zachował. Tymon wlazł na moje ramię i z radością czaił się na smakołyki. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zabrać się za pałaszowanie tych wspaniale przyrządzonych gofrów. Niedługo jednak chłopak przyszedł i usiadł obok mnie na kanapie.
- Zapomniałem Ci się przedstawić... jestem Luther – powiedział i sam zabrał się za swoją porcję.
- Miło mi – powiedziałem zasłaniając dłonią pełne usta.
- Nabrałeś rumieńców po tym słodkim śniadaniu – rzucił z radością. Wat? Jakich rumieńców? Dotknąłem dłońmi policzków... były dosyć ciepłe.

( Luther? Wybacz... nie mam zbyt dobrych pomysłów dziś ;-; )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz