poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Od Luthera CD Ryu

- To nie moja wina, że przydzielili mnie do tego mieszkania...- Wyszeptał blondyn, a po chwili zamknął się w pokoju. Na wydźwięk huku, który przy tym towarzyszył skrzywiłem się nieco. Wtedy właśnie naszła mnie myśl, czy do cholery jasnej zrobiłem, bądź powiedziałem coś niewłaściwego? Nie chciałem go urazić! Pod żadnym pozorem nie miałem zamiaru sprawić, by czuł się zażenowany, bądź niechciany. Niestety chyba mi się nie udało. Ryu... tak, Ryu. Na marginesie, ładne imię, ale znając życie i Koreańską kulturę, ma ono o wiele dłuższe rozwinięcie. W każdym bądź razie, Ryu wydawał się bardzo.. bardzo miłą osobą, ale widać, że jest albo nieśmiały, albo sceptycznie nastawiony do ludzi. Może to i to? Postawiłem sobie jako zamiar przekonać do Siebie chłopaka. W końcu będziemy przez jakiś czas dzielić to mieszkanko, a nie chcę mieć współlokatora za wroga, który jedyne co robi to zamyka się w pokoju. Jak teraz.
 Wstałem i podszedłem do drzwi, by po chwili nasłuchiwania zrozumieć, że prawdopodobnie śpi. Nie słyszałem chrapania, ale tak właściwie, to nie słyszałem niczego. Ryu był całkowicie cicho. Wzruszyłem ramionami bardziej sam do siebie i wróciłem do poprzedniego zajęcia, tym razem jednak normalnie siedząc. Jednakże Azjata wciąż siedział w mojej głowie, jego zachowanie, moje poczynania. Analizowałem wszystko co zrobiłem krok po kroku starając się znaleźć mój błąd. Zdenerwowany podszedłem do okna, wcześniej chwytając papierosy i zapalniczkę, otworzyłem je na oścież i opierając się o metalową barierkę zacząłem wypalać jednego "szluga" po drugim. Po dobrych trzydziestu minutach cała paczuszka była za mną, a ja kląłem w myślach, bo cholera, teraz śmierdziało ode mnie jak z fabryki. Wzdrygnąłem się i ruszyłem do łazienki. Jakimś cudem przeprawiłem się przez ten cały burdel, a w środku po raz pierwszy od jakiegoś czasu przywitałem się z przyjacielem prysznicem, pod którym myjąc się przy okazji umyłem dokładnie zęby. Trzy razy. Gorąca woda, która nie robiła na mnie najmniejszego wrażenia, mimo, że był to prawie wrzątek, spływała po moim ciele, delikatnie spłukując pianę o typowym dla męskich płynów do mycia zapachu. Przy okazji umyłem włosy, które wręcz o to błagały. Czyściutki i pachnący wyszedłem spod prysznica nawet nie trudząc się wytrzeć. Jedynie "zawiązałem" ręcznik na moich biodrach. Pozostawiałem za sobą ogromne plamy wody, przez co wydawać się mogło, że łazienka przed chwilą przeszła powódź. Czmychnąłem więc szybko do swojego pokoju, gdzie ubrałem się w świeże ciuchy, oraz przeczesałem palcami jeszcze mokre, ale już schnące włosy. Nie przejmując się za bardzo tym, że mogę się zawiać i zachorować ruszyłem do sklepu.

- Mieszkasz z nim?!- Pisnął czerwonowłosy, a ja przewróciłem oczami.- Nie zdziw się, jeśli odwiedzę Cię w najbliższym czasie, okej?
- Tylko spróbuj go tknąć, a przyrzekam, urwę ci jaja i wepchnę do gardła.- Warknąłem, patrz zęby. Josh zaczął się tylko ze mnie śmiać, klepiąc mnie przy tym po ramieniu.
- Spodobał Ci się, ty mój mały zazdrośniku?
- Nie, po prostu nie chcę, żebyś go skrzywdził. Chłopak wtedy będzie całkowicie uważał mnie za swojego wroga, który zesłał na niego takie coś jak ty.- Ze skrzywioną miną przeleciałem wzrokiem po niższym mężczyźnie.
- Jestem najbardziej rozchwytywanym Dhampirem w okolicy skarbie.- Klepnął mnie w tyłek, na co pisnąłem i rzuciłem mu oburzone spojrzenie.
- Bo jedynym, dupku.- Na to pokazał mi swoje kły i syknął. Przez jakiś czas wpatrywaliśmy się w siebie z zezłoszczonymi minami. W pewnym momencie chłopak odpuścił.
- Twoje oczy. Znowu są takie ciemne. Ygh, dlaczego to jest bardziej przerażające niż moje świecące gały?!- Wzniósł ręce do góry, a ja zaśmiałem się gardłowo.
- Może dlatego, że "świecące gały"- Nakreśliłem palcami cudzysłów w powietrzu- są już niezmiernie oklepane.- Założyłem ręce na piersi i posłałem mu kpiący uśmieszek.
- Jesteś niezwykle wkurwiający ostatnimi czasy. Przypomnij mi, dlaczego się w ogóle z tobą przyjaźnię?- Chłopak wyjął ścierkę i zaczął przecierać ladę, psikając ją wcześniej specjalnym preparatem. Kiedy tylko skończył oparłem się dłońmi o powierzchnię o wysokim połysku, na której pozostały tłuste ślady. Zostałem za to zdzielony w łeb, a Josh ponownie zaczął wycierać drewno.
- A przyjaźnisz się ze mną dlatego, że jestem twoim taksówkarzem gdy nawalony w trzy dupy wracasz z imprezy, pocieszycielem, gdy ktoś Cię rzuci i okazjonalnym chłopakiem, gdy nie miał Ci kto obciągnąć od dwóch tygodni.- Ponownie dostałem szmatą w łeb. Złapałem się za głowę i z niezadowolonym wyrazem twarzy spojrzałem na niego.
- Kurwa, nie mów o tym głośno, wiesz ile tu tych twoich "znajomych" z tego burdelu zwanego akademią się przewija dziennie? Co jeśli słyszała Cię jakaś Zdziśka, stary, masz przejebane.- Josh zaczął układać na półce za nim gumy do żucia i papierosy, a ja ponownie wybuchnąłem głośnym śmiechem.
- Uwierz, już nic więcej nie jest mi w stanie spierdolić życia.- Westchnąłem, sięgając po wiśniowego lizaka stojącego na podwyższeniu obok lady. Odpakowałem go, papierek wepchnąłem do kieszeni bluzy, a lizaka zacząłem ssać wpatrując się w swoje czarne tenisówki. Dopiero teraz poczułem na sobie wzrok Josha. Był to wzrok pełen żalu. To niesamowite jak szybko potrafimy zmieniać uczucia względem siebie. Dosłownie przed chwilą warczeliśmy na siebie nawzajem w formie żartu.
- To musi być straszne, prawda?- Spytał drżącym głosem. Uniosłem brew w geście zapytania.- Stać się upadłym. Zostać potępionym tak właściwie przez samego Boga, a potem jeszcze... jeszcze zostać wykluczonym z rodziny i... i wyrzuconym na b-bruk! Nie mieć nikogo!- Chłopak wybuchnął płaczem, a ja stałem jak wryty. Zawsze tak reagowałem. Tak, zawsze. Rozmawialiśmy na ten temat bardzo często, bo chłopak wracał do tego tematu i zachowywał się w ten sam sposób. Nagle wyszedł zza lady, po czym podbiegł do mnie i przytulił mnie. Objąłem go ramionami i oparłem się policzkiem o bok jego głowy.
- Obaj dobrze wiemy, że mam Ciebie i twoją rodzinę.- Wyszeptałem, powoli gładząc jego plecy prawą dłonią. Od tych sześciu lat, od których nie mam rodziny, zacząłem tak właściwie być członkiem rodziny Dun. Zamieszkałem u nich do ukończenia osiemnastego roku życia, kiedy to razem z Joshem się wyprowadziliśmy. Uznawałem ich za prawdziwą rodzinę, a tą poprzednią za nieprzyjemny wypadek. Jeździłem do nich na święta, wysyłałem esemesy, gdy ktoś z nich miał urodziny, nieraz nazywałem ich nawet "Mama" i "Tata"...

- Jesteś pijany w trzy dupy, chodź wreszcie. Josh! Josh do cholery!- Złapałem upitego chłopaka za kołnierz i wręcz wyniosłem go z imprezy. Była druga w nocy, a on ledwo stał na nogach i właściwie upadał na stojącego obok niego mężczyznę. Wepchnąłem go do swojej Chevrolet Impali z 1967 rocznika, zapiąłem jego pasy, próbując przy okazji uniknąć mokrych ust czerwonowłosego, który będąc pijanym zawsze był strasznie przylepny. Zatrzasnąłem drzwi i ruszyłem dookoła samochodu, aby usiąść za kierownicą i odwieźć przyjaciela do domu, gdzie zasnąłem pod cielskiem starszego, który postanowił zrobić sobie z mojej klatki piersiowej poduszkę. Nastawiłem tylko alarm na 6 rano, żeby mieć przynajmniej te cholerne trzy godziny snu. Musiałem jeszcze wrócić do domu. Nie wiem po co, ale musiałem wrócić. Nie chciałem spędzić poranku pełnego kaca z upierdliwym Dunem.
 A gdy alarm zadzwonił udało mi się stamtąd spierdolić w towarzystwie krzyku Josha, który wyzywał mnie od idiotów. Tak, budzik z metalową melodią zaczynającą się od bębnów i krzyków na bolącą głowę nie jest zbyt dobry. Będę miał przechlapane gdy znowu się spotkamy.

W moim... Poprawka, moim i Ryu, mieszkaniu znalazłem się koło godziny siódmej. Zastałem tam... porządek. Boże! Czy ten chłopak tu posprzątał?! TO JEST DAR Z NIEBA. Teraz musiałem być dla niego miły. Jezus Maria, ten Koreańczyk jest. Jest. Jest niewyobrażalny? Mimo, że go uraziłem, to wysprzątał moje brudy! Ale prócz porządku i podłogi (W końcu ją widać!) zauważyłem też śpiącego na kanapie blondyna z jakimś tchórzem przy boku. Cholera. To było urocze. Bardzo, bardzo, bardzo urocze. Jednak był całkiem odkryty. Ruszyłem więc do mojego pokoju i z szafy wyciągnąłem najczystszy, najpiękniejszy, najbardziej pachnący kocyk w... różowe jednorożce, ale mniejsza o to. Wróciłem do chłopaka i szczelnie otuliłem go materiałem, Zagarnąłem z jego twarzy kosmyki włosów, które będąc w nieładzie zasłaniały połowę buzi Ryu. Teraz mogłem mu się przyjrzeć. Zadarty nosek i bardzo delikatne usteczka, które teraz były szeroko otworzone. Jak zawsze, gdy ktoś śpi. To była jedna ze słodszy... i właśnie w tym momencie chłopak głośno chrapnął i zaczął się ślinić, a ja ze wszystkich sił powstrzymywałem się przed ryknięciem śmiechem. Zasłoniłem usta dłonią i zacząłem się w nią dusić, prostując się i idąc do kanapy obok, na której leżała poduszka. Złapałem ją i wcisnąłem w nią twarz. Dopiero teraz zacząłem się śmiać, a puch skutecznie wyciszał wszelkie dźwięki. Kiedy byłem już spokojny ruszyłem do kuchni, aby przygotować gofry. Przynajmniej moimi wypiekami mogę wynagrodzić chłopaka.

<Ryu? Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać z tym chrapnięciem XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz