sobota, 6 sierpnia 2016

Od Ashton'a C.D Aaron'a

Obudziłem się bardzo późno. Gdy wyciągnąłem dłoń po telefon leżący na szafce obok łóżka ze zdumieniem stwierdziłem, że jest już południe. W nocy prawie nie zmrużyłem oka, nie mogąc przestać myśleć o tym wszystkim. Spojrzałem na materac Aaron'a. Kołdra była rozmemłana ale chłopaka nie było nigdzie widać ani słychać.
- Aaron? -zawołałem
Jeszcze raz spojrzałem na wyświetlacz komórki. Dziś nie było szkoły. Dokąd mógł pójść? Wstałem ogarnięty dziwną obawą i podszedłem do szafy. Może po prostu uciekł? Nie chciało mu się dłużej mieszkać w jednym pokoju ze mną? Otworzyłem drzwiczki i zacząłem szukając jakichś ubrań. Wyciągnąłem czarne rurki z rozcięciami na kolanach oraz biały T-shirt. Przez chwilę moja ręka wahała się nad czarną bluzą, prezentem od Aaron'a, ale w końcu zdecydowałem, że bardzo mi się z nim kojarzy. A ja nie chciałem teraz myśleć o tym jak debilnie go potraktowałem.
Po prysznicu i śniadaniu, które stanowiła zwykła kanapka (jakoś odebrało mi apetyt) ponownie zerknąłem na wskazówki zegara, tym razem tego wiszącego na ścianie. Gdzie on mógł się podziewać? Ale może chciał mieć po prostu dzień wolny ode mnie? Wziąłem więc do ręki deskorolkę i zamykając pokój na klucz wyszedłem na dwór.
Kręciłem się bez większego celu po uliczkach niedaleko szkoły. Zupełnie straciłem poczucie czasu zastanawiając się dlaczego Aaron wyszedł nie zostawiając żadnej wiadomości. I nie odbierał komórki. Odkąd wstałem dzwoniłem już do niego pięć razy. Coś musiało się stać. Chyba, że mnie zwyczajnie ignorował. Nawet nie patrząc na ciemne niebo, pokryte pierwszymi gwiazdami mogłem stwierdzić, że zbliża się wieczór. Zawróciłem więc w stronę akademii. Kółka deskorolki toczyły się powoli po chodniku. Gdy już byliśmy wystarczająco blisko budynku zerknąłem w oka swojego pokoju. Nie zauważyłem tam żadnej znajomej twarzy ale wciąż miałem nadzieję chłopak już wrócił.
Nie zastałem nikogo. Drzwi tak ja je zostawiłem były zamknięte na klucz, a gdy wszedłem do pomieszczenia nie napotkałem żadnej żywej duszy. Ale rzeczy bruneta nadal leżały na swoich miejscach. Czyli się nie wyprowadził .Chociaż tyle dobrego. Niepokoiła mnie jednak myśl o tym co robi sam w środku nocy po za szkołą.
Postanowiłem go nie szukać. Przynajmniej na razie. Obiecałem sobie, że jeśli jutro nie wróci rozpocznę jego poszukiwania. Ruszyłem do łazienki i po szybkim prysznicu usiadłem na łóżku. Nie swoim. Aaron'a. Ściskałem w dłoniach kołdrę wdychając pozostały na niej jeszcze zapach chłopaka. To jedyne co mi jak na razie pozostało. Żałowałem, że nie mogę spojrzeć w jego oczy, ani zobaczyć jego uśmiechu. Nim się zorientowałem zasnąłem.
Kolejny dzień był z początku jak powtórka poprzedniego. Obudziłem się samotnie w mieszkaniu, wziąłem prysznic, ubrałem (tym razem choć z wielkim bólem odważyłem się założyć na siebie bluzę od Aaron'a) i zjadłem śniadanie. A jego nadal nie było. Coraz bardziej zdenerwowany tą sytuacją wyszedłem z pokoju z celem odnalezienia chłopaka. Najpierw przeszukałem inne pokoje, potem teren w okół szkoły. Gdy nie przyniosło to rezultatów udałem się do miasta. Tam sprawdzałem każdy klub, hotel, restaurację.....Nikt nawet nie widział Aaron'a. Zrezygnowany przeczesywałem mniej uczęszczane uliczki, potem nawet pobliski las. Zero efektów. Po prostu go wcięło. Bez najmniejszych pomysłów dokąd mógł się udać wróciłem do akademii.
Wyszedłem na balkon patrząc w dół na chodnik. Paru uczniów chodziło tamtędy plotkując ze sobą zawzięcie. Nie udało mi się jednak podsłuchać żadnej rozmowy. Stojąc tak wgapiony w betonowe płytki usłyszałem głośne rozmowy na korytarzu a potem dźwięk otwieranych drzwi. Drzwi do tego pokoju. Odwróciłem się i zdębiałem. Aaron. I to chyba po wizycie w szpitalu. Miał obandażowane ramię, mnóstwo opatrunków, plastrów. Od razu rzuciłem się na niego obejmując mocno. Usłyszałem cichy jęk bólu,, więc odsunąłem się i spojrzałem na niego.
- Gdzie ty do cholery byłeś? -spytałem a z mojej twarzy nawet na chwilę nie schodził uśmiech
- Ja...nigdzie. Miałem mały wypadek -wydukał
- To nie mogłeś mnie poinformować? Albo ktokolwiek? Przecież ja tu wychodziłem z siebie
Brunet lekko się uniósł kąciki ust.
- Myślałem, że odszedłeś. Przepraszam za tamto....-powiedziałem już z poważną miną- Ja....to...znaczy...
- Ok, rozumiem -odparł miętoląc w dłoniach rękaw swojej bluzy.
- Nie rozumiesz -pokręciłem głową- Ty też jesteś dla mnie kimś ważnym. Po prostu nie chciałem myśleć o tym, że mogę cię stracić. Ale to już nie ważne.
- Nie ważne? -spytał
Pokręciłem głową z uśmiechem.
- Nie. Bo nigdy cię nie opuszczę. A teraz lepiej powiedz co to był za wypadek. Wyglądasz okropnie.
- Dzięki -mruknął z sarkazmem
Trąciłem go lekko w żebra.
- Przecież żartuję. No to gadaj
- Nie ma o czym -westchnął
Dałem za wygraną. Wyglądał na zbyt zmęczonego bym go teraz cisną.
- Głodny? -spytałem zdając sobie sprawę, że nagle odzyskałem apetyt.
Pokręcił głową więc wszedłem do kuchni i wziąłem do ręki garść paluszków. Gdy odwróciłem się chłopak już stał na balkonie opierając się o barierkę. Stanąłem w drzwiach i dalej chrupiąc swoją przekąskę odezwałem się.
- Może idź się połóż. Nie wyglądasz najlepiej.

Aaron?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz