sobota, 6 sierpnia 2016

Od Aaron'a C.D Ashton'a

Kiedy chłopak jedynie wzruszył ramionami poczułem jakby pękało mi serce nigdy w życiu nie doświadczyłem czegoś podobnego, co było jedynie jeszcze smutniejsze i dużo bardziej przytłaczające.
Ale rozumiałem chłopaka. Nie miał prawa czuć do mnie tego co ja. Tylko ja umiałem być tak cholernym debilem by poczuć cokolwiek do kogoś po takim czasie. Ashton pewnie bał się, że mówię to bo jetem chory.
Ta myśl zabolała mnie.
- Ja rozumiem - uśmiechnąłem się wycierając łzy. Nie rozpłaczę się teraz.
Nie mam prawa pokazać, że mnie to boli. - Napradę rozumien. Pewnie masz mnie teraz za kompletnego debila? - odwróciłem wzrok ze śmiechem. Chłopak pokręcił głową jakby zaprzeczał ale go zignorowałem to mówiąc dalej nie chciałem dać mu teraz dojść do słowa - Nie martw się. Nie mogę mieć do Ciebie pretensji o... O uczucia. - zaśmiałem się raz jeszce zażenowany swoją głupotą. Wiedziałem, że pęknę i się rozkleję. - Pójdę wziąć prysznic - Ashton nic nie odpowiedział. Zdjąłem jego rękę ze swojego biodra i podszedłem do drzwi, chcąc wyznać mu prawdę z możliwością ucieczki. - Tak Ashton, czuję coś do Ciebie. Pomijając, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie, czuję do Ciebie coś więcej niż przyjaźń, a ta jebana białaczka nie ma z tym nic wspólnego i dobrze, te pare dni temu uciekłem... Ale nie dlatego, że nie chciałem. Wiesz... Wiem, że to śmieszne ale to był mój pierwszy pocałunek. Żałosny jestem. - ostatnie słowa wyszeptałem. Chwilę jeszcze na niego patrzyłem oczekując jakiejkolwiek reakcji, ten jednak nawet się nie ruszył. Ledwo widzialny uśmiech wstąpił na moją twarz wraz z pierwszą łzą spływającą po moim policzku. - Nie martw się o mnie - pozbyłem się łzy licząc, że jej nie zauważył - Jest dobrze.- gdy tylko się odwróciłem zagryzłem wargi by nie wybuchnąć, na tyle mocno, że popłynęła z nich krew. Nie pozwoliłem sobie na łzy dopóki nie wszedłem do łazienki. Oparłem się o drzwi i nasłuchiwałem jak krząta się po pokoju. Dopiero pewien, że się do mnie nie odezwie wszedłem po prysznic.
Woda zagłuszyła okropne myśli i zmyła ze mne cały ogarnięty mną ból. Zacząłem się zastanawiać, cały czas w głowie miałem moment kiedy to on mnie pocałował...
Spytał czy jestem "zainteresowany",
I zignorował. Ten gest gdy spytałem czy on czuje coś do mnie. Przełknąłem gulę w gardle i oblizałem wargi wychodząc. Stanąłem przed lustrem zastanawiając sję co jest ze mną nie tak.
Może byłem zbyt brzydki?
Nie byłem taki okropny...
Wytarłem ciało, włosy, założyłem koszulkę i szorty po czym opuściłem pomieszczenie. Nie zebrałem się na odwagę by zwrócić uwagę na blondyna. Jedynie skuliłem się na łóżku i cicho załkałem. Szybko zakryłem dłonią usta i spróbowałem usnąć.
Sen jednak nie przychodził. W przeciwieństwie do bólu kości, jutro kolejny dzień wolny, co za tym idzie kolejna wizyta u lekarza pewnie kolejny krok bliżej śmierci.
Z myślami o szarej, zwyczajnej codzienności wpatrywałem w obróconego do mnie plecami chłopaka.
Doskonale go rozumiałem.
Nie mogłem niczego oczekiwać.
W kółko powtarzałem sobie te dwa zdania, a z każdą chwilą docierało do mnie, że prawda była nieco inna. Nie potrafiłem znisść myśli, że chłopak leży tu koło mnie a ja nie mogę z tym nic zrobić. Jego blond włosy poruszyły się na poduszce razem z resztą ciała gdy się przekręcił.
Zrobiłem to samo to, że w pośpiechu. Nie chciałem zgadywać czy jeszcze śpi czy nie.
Niechętnie wróciłem do rozmyślań, miłym jednak było wspomnienie tak przyjemnego pocałunku. Chciałem przy nim zostać, gdy naszła mnie ta okropna myśl.
Choroba.
Co jeśli Ashton to zrobił bo wie, że umrę? Jeśli nie chciał mnie bo boi się odpowiedzialności? Jeżeli odtrącał go fakt, że jestem chory, a co za tym idzie gorszy?
Jeśli winą za to wszystko była moja choroba...
Wolałem zginąć natychmiast.
Przytłoczyło mnie to. Ludzie zawsze odrzucali mnie tylko dlatego, że jestem chory ale fakt, że zrobił to też Ashton dosłownie mnie dobił.
Poczułem się jak taka zwykła, pierdolona dziwka.
Nawet Alex, moja przybrana matka kiedy tylko nadarzyła się okazja oddała mnie do jakiegoś wypizdowa.
Wkurwiony z całej siły kopnąłem w ścianę, ale biorąc pod uwagę, że siły tej nie było prawie wcale, nie wydarzyło się kompletnie nic więcej poza głośnym hukiem, które na krótkie sekundy obiegł pokój.
Zalany potem podniosłem się z łóżka, moje dłonie i nogi dygotały niespokojnie jakbym dostał jakiegoś Parkinson'a, więc zacisnąłem pięści, miarowo uspokajając ciężkie dyszenie. Musiałem się przewietrzyć, podszedłem do szafy wyjmując z niej grafitową bluzę z kapturem, a na shorty wsunąłem ciemne jeansy na drżące nogi z większym trudem wsunąłem adidasy i w ciemności poprawiłem swoje włosy. Zresztą mało mnie teraz obchodził mój wygląd. Zamknąłem drzwi na klucz starając się nimi nie trzaskać by nie obudzić (mam nadzieję) śpiącego blondyna.
Miasto w nocy, cóż można było powiedzieć, że żyło naprawdę. Muzyka dudniła a powietrze stęchniało od alkoholu i fast-food'ów naciągnąłem kaptur na głowę rozglądając się dookoła. Dochodziło tu do wielu, kurjozalnych wręcz sytuacji.
Jakaś grupka mężczyzn szła ze sobą pod ramię, śpiewając piosenki o klubie sportowym, którego za cholerę nie znałem. Kiedy jeden z nich krzyknął coś w stylu "idziemy do klubu"? Przynajmniej tak zrozumiałem bo ślina cieknąca z jego ust chyba nieco uniemożliwiła mu wyraźną mowę. Wszyscy unieśli do góry ręce wydając siebie jakieś okrzyki godowe na znak radości.
Postanowiłem ruszyć za nim.
Pomimo, że zegar wybijał dopiero w pół do pierwszej ja nigdy nie kręciłem się tak późno po dworze. Już z całą pewnością nie sam.
Trzymałem się od nich jakieś dwieście metrów, pijani w końcu mogli pomyśleć, że jestem nawalonym, naćpanym psychopatą, który tylko oczekuje momentu aż będzie mógł ich zarżnąć za rogiem.
Jakkolwiek to brzmi.
Na miejsce szli bardzo długo, po drodze mijając mijając po drodze z pięć innych klubów oraz jeszcze więcej prostytutek.
Ile szmat chodziło po tym mieście.
W końcu odnaleźli ten jeden właściwy. Nawet nie spojrzałem na nazwę. Nie miało to dla mnie większego znaczenia.
Po kontroli osobistej i sprawdzeniu dowodu osobistego wpełzłem do środka.
Pierwszym co mnie uderzyło to obrzydliwy zapach potu zmieszanego z alkoholem, który drażnił usta i jamę ustną. Dopiero potem skupiłem się na widoku. Parkiet nie był przepełniony, większość siedziała na odzianych w czerwoną tkaninę kanapach, inni kołysali się w rytm głośnej muzyki, która przekrzykiwała nawet Twoje myśli. Na podłodze było brudno, trzeba było być czujnym by nie wdepnąć w resztki jedzenia czy alkoholu.
Obskurna łazienka jednak, obrzydziła mnie znacznie bardziej.
Wyłamane w kabinie drzwi.
Brudne umywalki.
Sperma na ścianach.
I ta dziwka pokrzykująca na zmianę "mocniej" i "szybciej". Zakasłałem pozbywając się odruchu wyniotnego i usunąłem z pola bitwy.
Chciałem tylko umyć ręce.
Dopiero przy barze ściągnąłem z głowy kaptur zerkając na dość przystępny zakres alkoholowy, gdy barman zbliżył się do mnie wolnym krokiem. Czarne włosy zalśniły połyskująco, ja odniosłem wrażenie, że skądś je znam.
- To Ty - wysyczał ciemnooki więc niewielie myśląc puściłem się biegiem przez klub.
Barman wyskoczył za mną a ja dopiero wtedy skojarzyłem, że przecież to ten sam facet, który wcześniej pobił Ashtona. Ogarnęła mnie złość miałem ochotę zawrócić i mu przyłożyć ale wiedziałem, że nie mogę. Oberwę jeszcze mocniej. Przepychałem się między ludźmi ignorując ich wścibskie komentarze i fakt, że właśnie dotykałem spoconych, tłustych, pijanych świń.
Na myśl znowu przyszedł mi Ashton, i fakt, że bez względu na wszystko pachniał bardzo ładnie.
Wyższy mimo swojej tuszy okazał się szybszy niż myślałem a moja głupota przekroczyła wszelkie możliwe granice. Skręcając w zaułek potknąłem się wywijając orła na krawężniku. Tyle wystarczyło żeby wysoki i umięśniony morderca złapał mnie za włosy i nimi pociągnął do góry.
Jęknąłem z bólu próbując jakkolwiek obronić się przed mężczyzną. Byłem za niski, za chudy i zbyt słaby. Szarpnął mocniej moim ciałem pchając w ciemny kąt zaułka. W jego oczach błyszczało szaleństwo i pot, dyszał ze zmęczenia prosto w moją twarz.
- Myślałeś, że wam odpuszczę? - warknął. Śmierdziało od niego alkoholem. Odwróciłem twarz by na niego nie patrzeć, otrzymując w zamian uderzenie w policzek. Na tyle mocne, że w buzi poczułem metaliczny smak czerwonej cieczy.
- Matka Cię nie nauczyła, że masz patrzeć jak do Ciebie mówię? - bełkotał bez sensu. Złapał mnie za kołnierze bluzy i przycisnął do muru jakiejś starej kamienicy. - Powinieneś zdechnąć razem ze swoim chłopakiem wtedy w lesie - podniósł swoje kolano i boleśnie wbił mi je w brzuch. Trząsł moim ciałem dopóki jego telefon nie zadzwonił.
- Mam jednego z nich - mruknął w komórkę po czym się rozłączył - Sorry młody - uderzył mnie w twarz podduszając i rzucił o ziemię a ja, straciłem przytomność.

***

Poruszyłem związanymi dłońmi jakgdybym chciał uwolnić je od wżynającej mi się w nie liny. Byłem uwięziony, minęło wiele godzin, wiele przesłuchań, zadali mi wiele ran. Zachwiałem się niespokojnie na krzesełku, zlatując razem z nim na ziemię.
Ponownie
Starłem policzek na zimnym betonie i otworzyłem oczy, ciemność jednak sprawiła, że nie widziałem żadnej większej różnicy a kotłujące się we mnie przerażenie, że się rozpłakałem. Leżąc na ziemi dostrzegłem w szparze drzwi, nikłe źródło światła i poruszające się po nim cienie. Nawet w ten sposób mogłem dostrzec jak zdenerwowane były obie postaci.
- Jest tu dopiero dwa dni i ktoś już wezwał policję?! Jak tak szybko nas znaleźli! Nie mamy jeszcze tego drugiego! - jeśli mówili o mnie to byłem tu... Od dwóch dni? I nie mieli Ashtona...
- Jeśli go zabijemy znajdą nas jeszcze łatwiej. Odciski i w ogóle. - dzięki Ci Boże za szpary w drzwiach.
- Możemy spalić te bude.
- Nie zdąży się sfajczyć! Zaraz tu będą! - w tym samym momencie drzwi się otworzyły i wszedł do nich rudowłosy.
- Stałeś się sławny, pół miasta Cię szuka. - mężczyzna zamknął drzwi świecąc mi latarką w twarz. Nieprzyzwyczajone do światła oczy zaczęły mnie strasznie piec. Nie widziałem nic poza jego włosami. Bez większych wstępów zaczął mnie bić na tyle mocno, że szybko odleciałem. Nie wiem ile to trwało wiem, że z mojego ramienia płynęła krew
I z nosa
I ust
I plecy
Jezu.
Umrę.
- Pamiętaj, że jeśli piśniesz choć słowo znajdę Cię i Twój chłopak zginie - wywarczał i kopnął w krocze. Uciekli wraz z pierwszym sygnałem policyjnym, idioci.
Jakby nie mogli mnie zabrać ze sobą.
Nieważne.
Jestem bezpieczny.
Ashton też.
W duchu podziękowałem Bogu, że w tym wszystkim nie skrzywdził niebieskookiego blondynka.

Ashton?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz