Cieszył mnie widok chłopaka pałaszującego moje maleńkie dzieła z rumieńcami na twarzy. Widocznie mu smakowały. Jak dotąd jedyną osobą, która odważała się próbować moich wypieków i jej smakowały, był nikt inny jak Josh. On zjadał dosłownie wszystko plus zawsze wylizywał miski po cieście i trzepaczki, oraz łyżki. Wydawać się mogło, że żołądek Duna jest niczym niekończąca się otchłań. Jednak mimo ilości kalorii jaką dziennie pochłaniał, chłopak miał niesamowity abs, czego zazdrościli mu dosłownie wszyscy. Przy nim czułeś się po prostu. Gruby. Tak, gruby.
Spojrzałem na... Tchórza? Który siedział na kolanach chłopaka i zjadał właśnie kawałek jakiegoś owoca.
- A ten skarbeniek jak się nazywa?- Wskazałem na stworzonko dokańczając już swoją porcję. Ryu zmarszczył czoło, zastanawiając się o czym mówię, a potem przesunął wzrok na moją rękę i zrozumiał o kim mówię.
- Ah! To... To jest Tymon.- Pogładził malucha po łebku, na co ten się tylko wyprężył i wręcz wykrzywił pyszczek w uśmiechu.
- Jaki słodziak!- Pisnąłem, podnosząc się i odnosząc talerz do kuchni. Blondyn zrobił wielkie oczy na fakt w jakim tempie spożyłem swoje śniadanie. Będąc przy zlewie złapała mnie senność, ziewnąłem więc przeciągle, drapiąc się przy tym po karku. Trzy godziny snu pokazują człowiekowi co to ból z powodu zmęczenia. Wycieńczony po nocnych walkach z najlepszym przyjacielem, rzuciłem się na kanapę obok tej na której siedział właśnie Ryu. Połowę twarzy wcisnąłem w ozdobną poduszkę. Jednym okiem spojrzałem na blondyna.
- Teraz ja idę się zdrzemnąć.- Wyburczałem czując jak moje powieki same się zamykają. Nie miałem nawet siły zdejmować tych przeklętych rurek. Grozi mi tylko niedokrwienie i amputacja dolnych kończyn, ale co tam. Moje dresy są w moim pokoju, a wizja pójścia tam jest wystarczająco męcząca.
Obudziłem się z lewą ręką zwisającą z kanapy, a także prawą nogą na jej oparciu. Poduszka na której leżała moja głowa śmierdziała moją śliną, a ja sam przykryty byłem tym samym kocykiem, którym niedawno okrywałem Koreańczyka. Dźwignąłem się na swoich rękach i jakoś stanąłem na chwiejnych, długich nogach. Czasem czułem się jak jakieś pieprzone źrebię, które uczy się chodzić i nieraz potykałem się o własne stopy. Może dlatego nie potrafię tańczyć?
Mój współlokator siedział dalej w tym samym miejscu, teraz jednak na kolanach miał nie talerz, a szkicownik i szybko przesuwał po nim ołówkiem. Nawet nie zauważył, że wstałem. Zakradłem się za niego po cichaczu, żeby zobaczyć co tam nabazgrolił. Kiedy ujrzałem jego rysunki głośno zagwizdałem, przez co chyba przyprawiłem go o zawał serca. Automatycznie zamknął dziennik i przyparł go do piersi, odwracając się do mnie z niezadowoloną miną.
- Nigdy. Więcej. Mnie. Nie strasz.- Wysyczał. Tak. Wręcz wysyczał, jak rasowy wąż. Zdawać się nawet mogło, że jego język się zwęził i nabrał typowy dla gadów kształt.
- Przepraszam...- Mruknąłem, przeskakując przez oparcie na miejsce obok niego. Oczywiście jak zwykle przypomniałem sobie o papierosach, które. Tak, zgadliście, skończyły mi się na wczorajszej, a raczej dzisiejszej, imprezie.- Idziesz ze mną do sklepu?- Spytałem kładąc ramię na oparciu za nim. Chłopak przesunął się do przodu, patrząc na mnie. Przez chwilę się zastanawiał, ale ostatecznie kiwnął głową.
- Tylko się wykąpię, dobrze?- Złapał swoje rzeczy i wyniósł je do pokoju. Odparłem cichym "Okej" i pozostało mi tylko czekać. Najlepiej w towarzystwie telefonu i uzależniających gier. Jednakże gdy właśnie miałem pobijać swój rekord, usłyszałem z łazienki ciche "Luther". Odrzuciłem więc komórkę na kanapę i podszedłem do drzwi, które z łatwością otworzyłem.
- Tak?- Spytałem, a Ryu pisnął, zasłaniając swoje ciało dłońmi. Ściana prysznica była przezroczysta, przez co z łatwością było widać osobę stojącą w środku.
- Ja-aa... Ja... Zapomniałem swojego płynu i szamponu, czy... Czy mogę skorzystać z twojego?- Wyburczał, starając się jak najbardziej się zasłonić.
- Oczywiście! Ryu, możesz pożyczać ode mnie co tylko zechcesz. Od długopisów, przez szampony po ubrania i bokserki. Naprawdę, nie krępuj się.- Uśmiechnąłem się, przecierając przy tym skórę przy obojczyku. Chłopak był bardzo drobny i szczupły. Woda spływała po jego ciele, a oklapnięte i mokre włosy okalały jego buzię. Ryu był jak dla mnie bardzo atrakcyjny. Podobały mi się jego kształty, to jak elastyczny się wydawał. Mimowolnie przygryzłem wargę i zamknąłem drzwi, widząc jego skrępowanie.- Cholera jasna...- Mruknąłem sam do siebie, idąc przy okazji do swojego pokoju, żeby przebrać bokserki i koszulkę.
Z impetem otworzyłem drzwi sklepu, starając się być jak najgłośniejszym. Moje działania wywołały zamierzony efekt i Josh ryknął umęczonym jękiem. Kac morderca nie ma serca. Ja za to uwielbiam dokuczać przyjacielowi w stanie po-imprezowym. Tak, chłopak był bardzo wczorajszy. Ryu natomiast w ciszy podążał za mną.
- Clifford, jak ja Cię nienawidzę!- Josh wydał z siebie płacz umęczonego. Zaśmiałem się gardłowo, podchodząc do lady i jak zwykle opierając się o nią.- Wytłumacz mi jedną rzecz, ty chuju. Dlaczego do cholery ty nigdy nie masz kaca!?
- Może dlatego, że nie zalewam baka do pełna, skarbie.- Zastukałem palcami o blat i uśmiechnąłem się kpiąco.- Plus ty jesteś w połowie człowiekiem, a ja nie.- Obróciłem się i oparłem tyłkiem o ladę. Ryu patrzył na nas nieco zdezorientowany.
- Yh... Nie ważne...- Burknął czerwonowłosy.- W każdym bądź razie. Widzę, że przyprowadziłeś swojego kolegę zmiennokształtnego...- Zmiennokształtny? No nieźle.- Hej maleńki, mam nadzieję, że niedługo...- W tym momencie chłopak urwał, bo chwyciłem go za tył głowy i pieprznąłem tym pustym łbem w blat. Josh wyprostował się łapiąc za nos i przeciągle jęcząc.- Kurwa, Luther!- Ryknął, a ja założyłem ręce na piersi. Ryu patrzył na mnie z wytrzeszczem oczu.
- Nie przeginaj. Jesteś Dhampirem, nie masz krwi. Po prostu nastaw ten cholerny nos i po sprawie.- Przewróciłem oczami, a chłopak burknął niezadowolony. Zrobił jednak to co powiedziałem.
- Nawet dramatyzować nie można...
- Dlaczego jesteś tak niedojrzały i podrywasz wszystko co się rusza?
- Mam dopiero dwadzieścia osiem lat! To jak szesnaście waszych! Żyjemy dłużej i dojrzewamy dłużej do cholery.
- To dlatego do dwudziestego piątego roku życia mieszkałeś z rodzicami?
- Nie wszyscy tutaj mają możliwość wyprowadzenia się w wieku osiemnastu i zamieszkania samemu w wieku dwudziestu jeden. Mówiłem, my dorastamy dłużej, bo dłużej żyjemy.- Warczał na nowo polerując blat, na którym odcisnęła się jego twarz. Spojrzałem na Koreańczyka, który próbował zrozumieć sens naszej konwersacji.
- Nie przejmuj się. Nas ciężko zrozumieć. A szczególnie Josha. Jak będziesz miał z nim jakiś problem, to spokojnie możesz przyjść do mnie, ja się nim zajmę.- Poklepałem czerwonowłosego po ramieniu, na co syknął i wystawił kły.- No już, nie denerwuj się, wiesz, że Cię kocham.- Pogłaskałem go po głowie.
<Ryu? Mleczno-miętowe tak wiem.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz