czwartek, 4 sierpnia 2016

Od Aarona C.D Cheolsun'a

Siedziałem w ostatniej ławce pod oknem wypatrując widoków ciekawszych niż pan Woods, nauczyciel matematyki.
Szukałem na zaludnionej drodze czegoś co w ten czy inny sposób od przykrych myśli.
Wczorajsza wizyta w szpitalu kompletnie mnie złamała. Lekarze powiedzieli, że znowu jest źle, nie czekaj. Jak to było...
" Nie będziemy kłamać, jest bardzo źle. Ale nie martw się, jeśli będziesz na siebie uważać i brać leki to WSZYSTKO będzie dobrze"
Pier*olenie.
Założyłem dłonie za głowę i odchyliłem do tyłu, zaczpiłem nogi o grzejnik i oddałem swoim dalszym myślom, no prawie.
Wolne kroki, duże ciało i ten brutalny dla uszu dźwięk uderzenia dziennikiem o ławkę. K*rwa.
Łypnąłem krótko na nauczyciela, który poczerwieniał że złości.
To nie tak, że go nie lubiłem, w końcu miałem naturę Anioła, ale on nie jest dobrym człowiekiem a ja też miałem wady.
- Tak? - spytałem go na tyle spokojnym głosem, że udało mi się go bardziej zdenerwować.
- Co Ty sobie wyobrażasz? - wysyczał a ja rozsiadłem się wygodniej, przygotowany na wykład. Nie wiem co mnie brało ma jego lekcjach ale nie byłem sobą, po prostu nie potrafiłem zachowywać się normalnie. Jakbym na siłę chował twarz pod maską zgryźliwości. Nawet nie zauważyłem kiedy cały wykład się skończył a ja znowu siedziałem sąm z moimi myślami.
- Aaron więc mam nadzieję, że nie będę musiał wzywać Twoich rodziców
- Jeśli pan chce może się im wyżalić - burknąłem i wlepiłem wzrok w zeszyt liczby jakoś dziwnie mi się mieszały. Ostatnio nie czułem się najlepiej, dziś miałem kolejną wizytę u lekarza, jakoś sobie tego nie wyobrażałem. Siedzieć i znowu wysłuchiwać, że coś mi grozi, że jest gorzej niż było.
Gdybym chociaż wiedział czemu. Przecież brałem leki, robiłem wszystko jak trzeba.
Cholera jasna.
Odchyliłem się mocniej w momencie rozbrzmienia szkolnego dzwonka. Przetarłem kąciki ust i grzecznie wyszedłem z klasy omijając wzrok nauczyciela. Pewnie myślał, że go przeproszę. Guzik. Jakikolwiek bym nie był ten człowiek nie zmusi mnie do żadnego kroku na przód w naszej relacji. Widać tak zbudowany miał być świat. Ja z natury grzeczny, miły i poukładany chłopak, też musiałem mieć wroga.

***

Dalej rozmyślając o długobrodym Woodzie, opuściłem szkolne mury w nieco lepszym humorze. Na chwilę odpuściłem sobie te całe rozmyślania o śmierci. One nigdy mnie nie opuszczały i zawsze kosztowały mnie zbyt wiele. Może nikt nie wiedział, gdzie idę no i bądźmy szczerzy, nikogo to nie obchodziło, ale zawsze uważałem by nikt mnie nie widział.
Wchodząc w zakręt spróbowałem obrócić się na pięcie co wcale nie wyszło mi na dobre.
Moje czoło, zderzyło się z czyjąś brodą. Zatoczyłem się do tyłu, jedna z nich poleciała do przodu kopiąc mojego nowego towarzysza w łydkę a ja sam upadłem prosto na tyłek. Jęknąłem z bólu pocierając plecy, które boleśnie uderzyły w belkę za mną.
- Nic Ci nie jest? - do moich uszu dobiegł śliczny, melodyjny głos. Uniosłem brodę do góry nie mogąc nie sprawdzić do kogo on należał.
Napotkałem burzę ciemnych włosów i duże, czekoladowe oczka. Chłopak wyciągnął do mnie dłoń i pomógł wstać. Mimo wszystko od razu dało się wyczuć, że w przeciwieństwie do mnie ma on nieco więcej siły.
- Jest dobrze, a ja? Nic Ci nie zrobiłem? - zerknąłem na jego nieco zabrudzoną nogawkę, jednak w tym samym momencie, wytrzepał ją. - Przepraszam- lekko zawstydzony, wyminąłem chłopaka i ruszyłem do przodu w stronę szpitala. Droga tam dłużyła mi się w nieskończoność, a każdy krok dawał nową, niepokojącą myśl, budził strach.
Szpitalny budynek przyprawiał o mdłości. Biały, z kratami w oknach (jakby ktoś planował ucieczkę), duży, zbyt duży by można było posądzić go o normalny. Budził tyle strachu, zadawał tyle bólu. Zabierał nadzieję, bliskie osoby, czasem naszą miłość i szczęście. Niedługo zabierze też moje życie. Tego nie da się ukrycć, taka była prawda.  Pchnąłem duże drzwi, wkładając w to dużo siły i pobiegłem schodami w górę prosto do swojego lekarza, gdzie miałem odbyć rutynowe badania, dowiedzieć się nowych, przykrych dla mnie rzeczy. Przed drzwiami jak zawsze naszła mnie myśl, że nieważne co się stanie poradzę sobie że wszystkim. Przez tyle lat byłem silny to mogę i teraz i następnym razem. Wypuściłem powietrze z płuc, rozluźniając wszystkie mięśnie wszedłem do gabinetu, nieco spokojniejszy.

***

Mój spokój nie trwał długo, siedziałem na zniszczonych schodach przed szpitalnymi murami że łzami w oczach i strachem wypisanym na twarzy. Tym razem lekarz powiedział jasno.
Umieram.
Nie wiem co się dzieje, byłem załamany jak nigdy, leki nie pomagały, mój organizm już na nie nie reagował, przyzwyczaił się a wtedy... choroba atakowała. Wyniszczała mnie za każdym razem kiedy tylko znalazła wolną drogę, a ja nie mogłem tego zatrzymać.
Łzy delikatnym strumieniem spływały po moim policzku, nawet nie próbowałem ich powstrzymać, Boże, ja naprawdę wierzyłem, że to wszystko skończy się inaczej.
Miałem dopiero osiemnaście lat...
Nigdy nie miałem przyjaciół,
Nigdy nie byłem zakochany.
Mnie jednak los nie dał ma to wszystko szansy.
Użalałem się nad sobą jeszcze chwilę po czym zwyczajnie podniosłem z miejsca, otrzepałem spodnie i udając, że nigdy nic się nie stało ruszyłem przed siebie
No dobra
Skręciłem w prawo
W stronę szkoły.
Nie chciałem tam wracać, jednak nie miałem do kogo ani gdzie iść.
Całe życie przygotowywałem się na ten moment i musiałem jakoś sam się z nim uporać.
Sam?
Jęknąłem. Wszechobecna pustka odrobinę mnie przytłoczyła. To wszystko... To było dla mnie zbyt wiele. Wysyczałem nerwowo kilka przekleństw i oparłem się o mur jednego z bloków. Dłonią przeczesałem swoje loki i wziąłem głęboki oddech, nie mogłem rozpłakać się tu, na środku ulicy. Jednak to było dla mnie tak bardzo trudne.
Zawsze żyłem w przekonaniu, że to nic, że spokojnie poradzę sobie ze wszystkim, nic mnie nie złamie i nie dotknie. Jednak gdy przyszedł ten najgorszy moment, załamywałem się gorzej niż dziecko.
Aaron nie bądź żałosny.
Pod murami szkoły każdy krok był nieskończenie długi i bolesny. Jakbym właśnie chodził po gwoździach, albo coś. Niestety miałem zwolnienie tylko z dwóch lekcji, więc chcąc czy nie, musiałem teraz wrócić. Skuliłem się w sobie, zakręcając w dłoni skrawki granatowego, luźnego swetra, wkładanego przez głowę i wpełzłem do klasy starając się być jak najmniej zauważonym.
- Przepraszam za spóźnienie - zachrypiałem do nauczyciela angielskiego, przy okazji mojego wychowawcy. Ten skinął głową ze zrozumieniem, pewnie pomyślał, że wizyta mi się przedłużyła i raczej wie, że nie była dobra. Usiadłem w ławce, zwinąłem się w kłębek i w spokoju wpatrywałem się za oknem. Dochodziły do mnie dźwięki o nowym uczniu, coś tam, że skośnooki, i że mamy być dla niego mili i tolerancyjni.
Ignorowałem to wszystko, oddając się panice, która była nie do zniesienia. Wtuliłem twarz w rękawy swetra, a siedzący lrzy biurku wywołał imię.
- Mógłbyś iść po naszego kolegę? Musi mieć problem ze znalezieniem sali - zwlokłem się z krzeseła i zacząłem podnosić, chyba wszyscy w tej klasie gapili się akurat na mnie. No przepraszam, że dziś nie byłem taki słodki i ładny jak zawsze. Schody na mój aktualny stan fizyczny wydawały się nie do pokonania. Właściwie to tak było.
Dumny ze swojego wyczynu, dopiero na końcu potknąłem się o schodek lecąc prosto na azjatę.
- Jezu! - podniosłem głos wymachując rękoma by złapać równowagę, dopiero po chwili dotarło gdzie leży jedna z moich dłoni.
Na
Jego
Tyłku
Ku*wa.
Spanikowany i cały czerwony zabrałem dłoń zerkając na niego to ten sam chłopak, na którego wpadłem wcześniej. Początek przyjaźni chyba udany.
- Ja nie chciałem, przepraszam! - niemal pisnąłem. Zerknąłem na jasną buzię mojego nowego "kolegi", która również okryła się czerwienią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz