Siedziałem w tej łazience już bardzo długo i dalej nie mogłem dojść do siebie. Krew dalej spływała po brodziku, a ja nie czułem żadnej ulgi. Nienawidzę tego okresu, gdy budzę się po nocy, w której znowu stałem się wilkołakiem. Gdybym miał chodź trochę odwagi już dawno bym ze sobą skończył. Ale jestem na to za słaby. Nie potrafiłem tego zrobić. Nagle usłyszałem swoje imię. Ciche. Podniosłem lekko głowę do góry, bo nie byłem pewny, czy coś mi się dzieje z głowa, mam jakieś omamy, czy ktoś tu na serio wszedł.
- Jestem w łazience - dalej nie byłem pewny czy ktoś jest w moim pokoju, ale odezwałem się na wypadek.
Dalej się nie ruszałem z tego miejsca, siedziałem tu jeszcze z kwadrans, aż w końcu miałem dosyć. Woda zrobiła się mnie lodowata, skóra całkowicie się zmarszczyła. Wyłączyłem prysznic po czym się wytarłem. Krew już się nie sączyła jak wtedy. Ubrałem spodenki i koszulkę, którą musiałem podwinąć. Nie miałem zamiaru potem odrywać ubrań, gdy zaschną mi na ranach. Najpierw mam je zamiar zabandażować gdyż i tak są wyczyszczone. Czułem się okropnie, mówię tu o swoim zdrowiu jak i uczuciach. Co ja miałem mu właściwie powiedzieć? "Cześć, wybacz że cię poharatałem" albo "Jak leci? Co ze skrzydłem?" Jakoś nie potrafiłem cokolwiek wymyślić. Eh... Otworzyłem drzwi, po czym wszedłem do salonu.
<Ashton?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz