Logan w szale zaczął krzyczeć na mnie. Twarz mu poczerwieniałą, a oczy zaiskrzyły gniewem.
- Nie kazałem ci się zabić! -warknąłem- To znaczy...Nie sądziłem że to zrobisz! Powiedziałem tak bo byłem zły! Bo chciałeś bym to ja ciebie zabił! I do cholery jasnej nie biorę cię na litość!
Po wyrzuceniu tego z siebie znów spojrzałem na chłopaka. Leżał na ziemi. Nieprzytomny. Czasami potrafił być naprawdę irytujący. Wziąłem go za ramiona i ciągnąc po ziemi dotarłem do wejścia akademii. Tam zacząłem się zastanawiać czy odstawić go do pielęgniarki czy do jego pokoju. Albo może do jego profesorka od wilkołaków, jak mu tam...Brzoza? Ale nie...raczej nie cieszyłby się, że zostawiłem go na pastwę dorosłych. Zamiast tego pociągnąłem go na górne piętro, do pokoi. Tam w ostateczności zmieniłem plany i zamiast pójść do niego wszedłem do siebie. Ułożyłem chłopaka na łóżku. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że biorę go na litość? Westchnąłem. Powinienem mieć na razie na niego oko. Wziąłem do ręki gitarę i usiadłem na parapecie. Miałem ochotę wziąć tę elektryczną, która idealnie oddawała teraz mój nastrój ale że Logan ucinał se drzemkę... Musiałem grać coś bardziej spokojnego.
Logan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz